Świat

Ludobójstwo w Indonezji. Krwawy triumf Zachodu, o którym ten nie chce pamiętać

Mija 60 lat od rozpoczęcia masakry, w której władze Indonezji według najostrożniejszych szacunków zabiły pół miliona ludzi, podczas gdy inne mówią nawet o milionach ofiar. Co stało za jedną z największych zbrodni XX wieku i dlaczego jest ona na tyle zapomniana, że nie ma nawet strony na polskiej Wikipedii?

Oczywiście dzieje Indonezji nie są czymś powszechnie znanym – większość może ją kojarzyć jako byłą holenderską kolonię, ale już o krwawej wojnie wyzwoleńczej czy budowie niepodległego państwa pod przewodnictwem prezydenta Sukarno nie przeczytamy w polskich podręcznikach do historii. Nie dowiemy się również, że niemałą rolę w tych wysiłkach odegrała Komunistyczna Partia Indonezji (PKI), która w latach sześćdziesiątych miała dwa miliony członków, co czyniło ją największą nierządzącą partią komunistyczną na świecie i zarazem ważnym elementem systemu politycznego kraju

Pokolenie Z kontra „nepo kids”. Jak blokada Instagrama obaliła rząd w Nepalu

Autorytarne rządy prezydenta Sukarno opierały się w tym okresie na utrzymywaniu równowagi między trzema głównymi siłami w Indonezji – armią, islamistami i komunistami. W polityce wewnętrznej oznaczało to modernizację nawiązującą do idei socjalistycznych, a w zewnętrznej związanie się z ruchem państw niezaangażowanych, który miał charakter antyimperialistyczny. To wszystko nie podobało się zachodnim mocarstwom, ale też wywoływało napięcia wewnętrzne.

Zamach stanu czy podpalenie Reichstagu?

Zagraniczne wywiady (konkretnie amerykański i brytyjski) rozpoczęły więc pracę na rzecz wykorzystania tych podziałów wewnątrz indonezyjskiego obozu władzy i podkopania pozycji Sukarno – finansowano antykomunistycznych generałów, jednocześnie organizując oszczercze kampanie przeciwko prezydentowi i PKI. Do bardziej absurdalnych pomysłów CIA należało przygotowanie sekstaśmy z udziałem aktora udającego Sukarno i aktorki w stroju sowieckiej stewardessy, co miało skompromitować prezydenta i dowieść jego proradzieckich sympatii. Materiału ostatecznie nie opublikowano, ale inne działania skutecznie osłabiały pozycję Sukarno, na którego niekorzyść działały dodatkowo pogłębiające się na przestrzeni 1965 roku problemy zdrowotne. Konfrontacja wewnątrz koalicji stojącej za Sukarno i walka o sukcesję były więc kwestią czasu.

W tych okolicznościach, według obowiązującej w indonezyjskich podręcznikach wykładni, to komuniści wykonali pierwszy ruch – w nocy z 30 września na 1 października związani z IPK spiskowcy zamordowali kilku czołowych generałów i z podległymi im oddziałami zajęli strategiczne pozycje w Dżakarcie, aby następnie ogłosić, że działają na rzecz Sukarno. Celem miało być rozbicie armijnego dowództwa i otworzenie drogi komunistycznemu przewrotowi, który udaremniła sprawna kontrakcja wojska pod wodzą generała Suharto. Jednak wiele elementów tej historii budzi wątpliwości.

Syn Lwa Pandższiru: Jeśli Zachód nie chce nam pomóc, niech przynajmniej nie wspiera talibów [reportaż]

Organizatorzy i uczestnicy zamachu stanu mieli luźne powiązania z PKI, o ile w ogóle. Komuniści nie podjęli też żadnego działania, które miałoby wesprzeć wysiłki spiskowców – nie doszło do mobilizacji licznych przecież zwolenników partii. Wiele wskazuje na to, że za całą akcją stała raczej grupa młodych oficerów lojalnych wobec Sukarno, działających prawdopodobnie bez wiedzy prezydenta, lecz usiłujących zapobiec utracie przez niego władzy. Liderzy PKI mogli wiedzieć o całej operacji i być jej przychylni, ale niewiele jest na to dowodów, a tym bardziej brak poszlak sugerujących decyzyjność komunistów.

Inni wytykają natomiast, że być może nieprzypadkowo największym beneficjentem całej afery został generał Suharto, późniejszy następca Sukarno na stanowisku prezydenta – zniknęło kilku konkurentów pretendujących do przewodzenia armii, a on sam mógł wystąpić w roli zbawcy, który zdławił niebezpieczny zamach stanu. Na dodatek dziwnym zbiegiem okoliczności w rebelii wzięły udział oddziały podległe Suharto i wszystkie w kluczowym momencie zmieniły strony, a spiskowcy nie pomyśleli o zajęciu budynku sztabu, z którego dowodził przyszły prezydent Indonezji. Znalazłoby się jeszcze parę argumentów wskazujących na zaangażowanie Suharto lub przynajmniej jego wiedzę o zamierzeniach organizatorów zamachu stanu, ale po sześćdziesięciu latach wciąż brak konsensusu historyków w tej sprawie.

Wojsko idzie po trupach po władzę

Niezależnie od tego, jaka jest prawda na temat wydarzeń z przełomu września i października 1965 roku, jedno jest pewne – dla wojska i samego Suharto stanowiły one doskonały pretekst, aby chwycić władzę, zmarginalizować prezydenta i pozbyć się komunistycznych przeciwników. W praktyce oznaczało to nie tyle polityczną eliminację PKI, co fizyczną eksterminację całej partii oraz setek tysięcy obywateli jedynie podejrzewanych o poglądy komunistyczne.

„Niech nam wybaczą ci ludzie”. O dylematach etycznych polskiego terroryzmu

Suharto w kilka tygodni po domniemanym zamachu stanu usunął wszelkich sympatyków PKI z aparatu państwowego i kadry oficerskiej, a następnie uruchomił kampanię propagandową, która obwiniała komunistów nie tylko o zamach, ale też o każdą bolączkę trapiącą młode państwo. Wskazywano palcem na działaczy partyjnych, szeregowych członków czy zwykłych chłopów, którzy skorzystali z forsowanej przez PKI reformy rolnej. Mieli oni stanowić zagrożenie egzystencjalne dla Indonezji, co uzasadniało niezwykle brutalne metody, z jakimi przystąpiono do zwalczania komunistów – normą stały się zbiorowe egzekucje oraz ekspedycje karne do miejscowości z dużym poparciem dla PKI, a licznych aresztowanych więziono w obozach koncentracyjnych.

Historycy uzasadniają użycie w tym kontekście słowa „ludobójstwo” faktem, że masowa zbrodnia była dokładnie zaplanowana (prawdopodobnie na wiele miesięcy przed wydarzeniami z 30 września) i wcielana w życie z bezlitosną konsekwencją. Wojsko weszło we współpracę z islamistami i nacjonalistami, organizując ich w bojówki, aby te wyręczały armię w polowaniu na lewicowych przeciwników. Opisy masakr w poszczególnych wsiach i miastach obfitują w makabryczne szczegóły tortur i znęcania się nad domniemanymi komunistami przed ich zabiciem. Islamistyczne bojówki paradowały z głowami nabitymi na piki, a w niektórych regionach rzeki wylewały z brzegów przez liczbę wrzuconych do nich ciał. Wielu sympatyków PKI oddawało się dobrowolnie w ręce policji i wojska, licząc na uniknięcie śmierci. Często były to nadzieje daremne.

Polityka (nie)pamięci

Finalny bilans ofiar jest trudny do ustalenia. Zginęło co najmniej pół miliona Indonezyjczyków, prawdopodobnie więcej niż milion, dokładnej liczby nigdy nie poznamy. Ludobójstwo z wiadomych powodów tuszował reżim Suharto, ale docierające na Zachód strzępki informacji również były relatywizowane i umniejszane – ludobójstwo w Indonezji nigdy więc nie zdobyło takiej sławy jak zbrodnie Mao Zedonga czy Pol Pota. To w końcu byli komunistyczni tyrani, a nie sojusznicy wolnego świata. Lepiej było nie zdradzać, jak podobną politykę w początkach swoich rządów prowadził Suharto, a tym bardziej nie ujawniać tego, że udział w masakrach miał Zachód.

Amerykanie dostarczali Suharto listy domniemanych komunistycznych liderów oraz wspierali armię materialnie i wywiadowczo w czasie dokonywania przez nią antykomunistycznej czystki. Z kolei prywatni właściciele plantacji informowali wojsko i bojówki o tym, kto sprawia im problemy, co prowadziło do mordowania np. związkowców walczących o lepsze warunki pracy. Ostatecznie po Suharto i jego klice to zagraniczny kapitał najbardziej skorzystał na ludobójstwie. Zniknęło zagrożenie nacjonalizacją lub wywłaszczeniem, a za to otworzyły się nowe możliwości inwestycyjne. Fakt, że wymagało to śmierci miliona ludzi już za bardzo zachodnich mocarstw nie obchodziło – z ambasad płynęły do Londynu i Waszyngtonu entuzjastyczne noty, że masakry zwiastują pozytywny zwrot w indonezyjskiej polityce.

Naukowcy zwlekali, ale dziś są pewni: Izrael dopuszcza się ludobójstwa

Z perspektywy CIA interwencja w Indonezji zakończyła się pełnym sukcesem. Wymieniono reżim na bardziej prozachodni, rozbito komunistów i zadbano o interesy amerykańskich koncernów. Do tego nie wywołało to żadnych szkód wizerunkowych, nie podkopało pozycji USA jako tej dobrej strony w zimnowojennym konflikcie. Dopiero po latach udział zachodnich wywiadów stanie się jasny – m.in. za sprawą książki The Jakarta Method, w której Vincent Bevins opisał, w jaki sposób doświadczenia z Indonezji wpłynęły na stosowanie podobnych środków w innych częściach świata, gdzie dostrzegano zagrożenie komunizmem, zwykle wyolbrzymione.

Nie trzeba zresztą szukać przykładów daleko. Powszechne przyzwolenie na brutalną rozprawę z opozycją tylko zachęciło Suharto do prowadzenia podobnej polityki także u sąsiadów. W 1975 roku rozpoczęła się trwająca blisko ćwierćwiecze okupacja Timoru Wschodniego, w czasie której dopuszczono się ludobójstwa na lokalnej ludności. Ponownie pretekstem był antykomunizm i ponownie Suharto cieszył się amerykańskim poparciem. Historia lubi się powtarzać – w Indonezji, w Iranie i wielu innych państwach, gdzie Stany Zjednoczone były gotowe wspierać najgorszych zbrodniarzy, dopóki stali po ich stronie. Chciałbym napisać, że to na szczęście zimnowojenna przeszłość, ale patrząc na przyjazną atmosferę podczas spotkań Trumpa z Netanjahu można mieć wątpliwości.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij