Świat

Troost: Kto zapłaci za zbrojenia NATO, a kto na nich zarobi?

Na ostatnim szczycie NATO członkowie sojuszu postawili sobie za cel wydawać 5 proc. PKB na obronność, co stanowi drastyczny wzrost względem nakładów dotychczas uznawanych za wystarczające. Zagrożenie rosyjskie ma uzasadniać tę militaryzację, ale niewiele mówi się o tym, że rachunek pokryją zwykli obywatele.

Donald Trump dopiął swego. Sojusznicy z NATO zobowiązali się drastycznie zwiększyć swoje budżety wojskowe po dekadach dosyć oszczędnego łożenia na armię. Większość członków sojuszu przed rosyjską inwazją na Ukrainę nie realizowała nawet dotychczas zalecanego minimum wydatkowego na obronność, wynoszącego 2 proc. PKB.

Europa ma więc sporo do nadrobienia. Jednak nowy cel NATO wydaje się absurdalnie przesadzony. Obecnie na całym świecie na palcach jednej ręki można policzyć państwa, które wydają 5 proc. PKB na wojsko. To też więcej niż europejscy członkowie Sojuszu Północnoatlantyckiego przeznaczali na obronność w latach osiemdziesiątych, a więc podczas zimnej wojny, gdy radzieckie dywizje pancerne były kilka godzin drogi od Renu. Nasuwa się pytanie: kto za te zbrojenia zapłaci?

Warfare zamiast welfare

Z całej Europy płyną zapowiedzi zaciskania pasa. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte otwarcie mówi, że trudno zwiększyć wydatki zbrojeniowe bez ograniczania świadczeń socjalnych. Władze UE w podobny sposób ustalają priorytety, co sprowadziło na Ursulę von der Leyen krytykę związków zawodowych, które wytykają Komisji Europejskiej stawianie zbrojeń i deregulacji ponad dobrostanem pracowników. W unijnych planach rozwoju na najbliższe kilka lat kwestie socjalne zepchnięto na dalszy plan i tylko nieliczne rządy występują przeciwko tej tendencji.

Zbrojenie Europy to w równej mierze szansa i zagrożenie

Między innymi lewicowe władze Hiszpanii naciskały na rozwodnienie przyjętego przez członków NATO porozumienia, aby zostawić furtkę dla zbrojenia się w znacznie wolniejszym tempie niż to proponowane przez Trumpa i Ruttego. W ten sposób odwleczono np. termin osiągnięcia wymaganego pułapu wydatków do 2035 roku, mimo początkowej chęci ustalenia deadline’u na rok 2032 lub nawet 2030. Premier Sanchez może dzięki temu twierdzić, że jego kraj nie musi w najbliższych latach poświęcać usług publicznych, ale nie wszędzie na pierwszym miejscu stawia się ochronę państwa opiekuńczego.

Chociażby we Francji konieczność zbrojeń jest wykorzystywana przez rząd jako kolejny argument za podwyższeniem wieku emerytalnego – aby starczyło na czołgi i odrzutowce, obywatele mają pracować dłużej. Także w wymiarze godzinowym, ponieważ słychać coraz śmielsze przebąkiwania o wydłużeniu tygodnia pracy. Od przełomu wieków Francuzi pracują 35 godzin tygodniowo, z czym wielu pracodawców wciąż się nie pogodziło. Teraz dostali pretekst do ofensywy na rzecz odebrania pracownikom tej zdobyczy, a probiznesowy rząd prędzej posłucha się takich sugestii niż apeli lewicy o obciążenie wyższymi podatkami najbogatszych.

Nie trzeba szukać przykładów tak daleko. Ostatnio Barbara Nowacka przyznała, że nie będzie planowanych podwyżek dla nauczycieli, ponieważ pieniądze idą na zbrojenia. Wcześniej podwyżkę podatku VAT na żywność również tłumaczono koniecznością wzmocnienia armii. Z tego samego powodu trudno oczekiwać chociażby pilnie potrzebnego dofinansowania systemu ochrony zdrowia czy realnego wsparcia dla publicznego budownictwa mieszkaniowego. Przeświadczenie o konieczności militaryzacji zdaje się jednak łączyć polską scenę polityczną od prawa do lewa, mimo kosztów społecznych. Być może nie pozostało więc nic innego jak minimalizacja strat?

Zbrojenia zbrojeniom nierówne

Jeśli uznać, że tak duże wydatki na wojsko są absolutnie niezbędne, to wciąż otwartą kwestią pozostaje kwestia tego, co konkretnie mają one sfinansować. Donald Trump ma bardzo konkretny cel w pchaniu sojuszników w stronę militaryzacji – chce, by Europa kupowała Abramsy i F-35, pompując pieniądze w amerykański kompleks militarno-przemysłowy. Zwłaszcza że same Stany Zjednoczone nie zamierzają trzymać się narzucanego sojusznikom poziomu wydatków. Prezydent USA uważa aktualny budżet Pentagonu za wystarczający i oczekuje od innych państw pokrycia kosztu nasilonego zbrojenia się NATO.

Pobór do wojska bez względu na płeć. Jak kraje nordyckie przełamywały tabu

Pytanie, czy Europa zagra pod dyktando Amerykanów. O ile Polska robi to od lat i nic nie zapowiada zmiany tej polityki, zwłaszcza w przypadku powrotu PiS-u do władzy, to z reszty kontynentu płyną umiarkowanie pozytywne sygnały. Komisja Europejska w ramach planów rozwoju obronności akcentuje przede wszystkim wsparcie rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Wiele rządów zapowiada preferowanie europejskich produktów, a niektóre już wcielają w życie te obietnice – przykładowo Portugalia prawdopodobnie kupi szwedzkie Gripeny zamiast wcześniej planowanych F-35.

Słuszność takiej drogi potwierdzają analizy zamówione przez Komisję Europejską. Sprawdzono trzy scenariusze: bazowy, ze zwiększoną produktywnością unijnej zbrojeniówki i z większym importem broni. Z porównania wyszło, że postawienie na własną produkcję przyniesie kilkakrotnie większy wzrost PKB niż oparcie się na zakupie broni, co nie powinno dziwić.

Albo tanio, albo dobrze. Bezpieczeństwo Polski wymaga skoku technologicznego

Jednak nawet w scenariuszu zakładającym rozwój własnego przemysłu obronnego trudno oczekiwać ekonomicznej opłacalności – wyliczenia ekonomistów sugerują, że w dłuższej perspektywie większe wydatki wojskowe negatywnie wpływają na wzrost PKB. Tym bardziej, jeśli zastępują one inwestycje w infrastrukturę, edukację czy badania. To sprawia, że chcąc jednocześnie osiągnąć oczekiwany pułap wydatków i nie ponieść nadmiernych kosztów gospodarczych oraz społecznych, warto pobawić się w kreatywne księgowanie wydatków obronnych.

Mosty i linie kolejowe jako infrastruktura obronna, czyli jak zbroić się z głową

W ciekawy sposób sprawę chcą rozwiązać Włochy, które przez lata należały do najmniej wydających na wojsko państw NATO i musiałyby potroić swój aktualny budżet obronny, by sprostać nowym oczekiwaniom sojuszu. Na dodatek zbrojenia nie są zbyt popularne wśród obywateli. Przed dwoma tygodniami protest w Rzymie zgromadził sto tysięcy ludzi, w tym niektórych liderów opozycji, sprzeciwiających się kierowaniu większych funduszy na potrzeby czysto militarne. Odpowiedzią rządu Meloni ma być m.in. próba uznania budowy mostu łączącego Sycylię z kontynentalną Italią za inwestycję strategiczną i ważną dla obronności Włoch, co pozwoliłoby wliczyć przeznaczone na nią kilkanaście miliardów euro do wydatków wojskowych, przybliżając kraj do wypełnienia sojuszniczych zobowiązań.

Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że niechętne militaryzacji państwa NATO wynegocjowały ustępstwo w postaci uznania, że z 5 proc. PKB przewidzianych na obronność 1,5 proc. może dotyczyć inwestycji w cyberbezpieczeństwo lub infrastrukturę strategiczną. Polska również mogłaby z tego skorzystać, ponieważ ma w planach szereg projektów o takim znaczeniu. CPK? Kolej dużych prędkości? Transport i logistyka są kluczowe dla każdego wysiłku wojennego. Elektrownie atomowe? Pomogłyby uniezależnić się energetycznie, ograniczając Rosjanom możliwości nacisku poprzez manipulacje cenami ropy. Jak widać, polski rząd dysponuje różnymi opcjami zastąpienia wydatków wojskowych inwestycjami infrastrukturalnymi, ale nic nie zapowiada, by zamierzał z nich skorzystać.

Odporność is the new black

Wojna tuż za naszą wschodnią granicą sprawia, że z dystansem patrzymy na próby obchodzenia natowskich zbrojeń. Aktualne budżety obronne państw europejskich nie są jednak tak skąpe, jak często próbuje się to przedstawiać. Już w zeszłym roku Niemcy i Francja łącznie wydawały na obronność więcej niż prowadząca pełnoskalową wojnę Rosja. Chociaż ta ostatnia za sprawą niższych kosztów i efektu skali może zbroić się znacznie taniej niż zamożny Zachód, to różnica w potencjale pozostaje ogromna, na korzyść tego ostatniego. Warto więc zastanowić się, czy przekraczanie zimnowojennych budżetów wojskowych ma jakikolwiek sens i czy nie wystarczy lepsze gospodarowanie środkami, którymi europejskie armie już dysponują.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij