Świat

Bitcoin na wojnie. Kogo w czasie inwazji wspiera kryptobiznes?

„Jak zapłacić za wojnę?” – pytał John Maynard Keynes w 1940 roku. W 2022 roku rząd Ukrainy udzielił m.in. takich odpowiedzi jak „donacjami kryptowalut” i „emisją NFT”.

W wywiadzie opublikowanym przez „Le Monde” pod koniec kwietnia Michajło Fedorow, ukraiński minister transformacji cyfrowej, mówił o 70 milionach USD zebranych w kryptowalutach na natychmiastową pomoc zaatakowanej przez Rosję Ukrainie.

Kwota ta może robić wrażenie – ale tylko dopóki nie zestawi się jej na przykład z ponad miliardem dolarów, na który organizacja Candid szacuje całość filantropijnych dotacji. Wojenne gospodarki wciąż opierają się na tradycyjnym pieniądzu, a walutami kryptograficznymi zaspokajają mikroskopijny ułamek potrzeb.

„Kryptowojna” okazała się jednak publicystycznym buzzwordem. Jeszcze w połowie marca publicysta z libertariańskiego think tanku Competitive Enterprise Institute snuł na łamach CoinDesku opowieści o tym, jak Rosjanie masowo porzucą rubla na rzecz tzw. stablecoinów (czyli kryptowalut, których wartość jest powiązana z wartością tradycyjnego pieniądza będącego w obrocie), by osłabić ojczyźnianą ekonomię i dać inwazji na Ukrainę „obywatelskie weto”.

W rzeczywistości rosyjska gospodarka faktycznie ma się źle, ale na skutek zewnętrznych sankcji, a nie kryptorewolucji. Stablecoiny zaś przechodzą obecnie głęboki kryzys. Jak każda inwestycja w krypto, tak i ta okazała się wiązać z dużym ryzykiem zawodu.

Ukraina: Słabe państwo inaczej niż dotąd zdefiniowało źródło siły [rozmowa z Edwinem Bendykiem]

Bitcoiny na wojnie nie śmierdzą

Narracja o istotnym wpływie cyfrowych pieniędzy na przebieg wojny nie płynie jednak wyłącznie ze strony kryptobranży – i ma w sobie ziarno prawdy. W promowanie proukraińskich NFT czy zbiórek różnorakich coinów od początku tegorocznej inwazji angażuje się ukraiński rząd.

Już 26 lutego wystosował apel o przesyłanie krypto. Darczyńcy mieli otrzymać w podzięce specjalne tokeny poprzez tzw. airdrop. Projekt został jednak zarzucony, gdy okazało się, że podszywacze udający ukraiński rząd przesyłają donatorom własny token. Jak określił to Jordan Pearson z Vice, „Ukraina przeszła w ekspresowym tempie przez cały cykl życia projektu kryptowalutowego, od ogłoszenia airdropu, przez oszustwa, które zaczęły się mnożyć na jego bazie, aż po ostateczną anulację i oskarżenia o bycie »dywanem«, co w kryptowalutowym żargonie oznacza, że projekt zbiera od ludzi pieniądze na podstawie obietnicy, a następnie ją łamie”.

Było to o tyle zaskakujące, że dla kierowanego przez Fedorowa ministerstwa świat zdecentralizowanych finansów to nie pierwszyzna – prace nad uregulowaniem rynku aktywów cyfrowych prowadzi przynajmniej od stycznia 2021. Jednak w świecie wirtualnych pieniędzy opartym na regule „ufaj tylko sobie” oszukanym może zostać każdy, niezależnie od doświadczenia czy kompetencji. I nie ma potem żadnej wyższej instancji, do której może się odwołać.

Ukraiński resort cyfrowej transformacji wyciągnął jednak z tej porażki lekcję. We współpracy z ukraińskimi przedsiębiorstwami Everstake i Kuna, a także bahamską (a przynajmniej tam ma siedzibę) kryptogiełdą FTX uruchomił serwis Aid For Ukraine. Umożliwia on łatwe i – na tyle, na ile to możliwe – bezpieczne dokonywanie cyfrowych donacji.

Żadnej społecznej fascynacji kulturą rosyjską w Ukrainie nie będzie

Najczęściej przywoływaną korzyścią takiego sposobu finansowania jest szybkość wynikająca z braku pośrednictwa banków. „Kryptowaluty naprawdę pomogły nam w ciągu pierwszych kilku dni, ponieważ mogliśmy pokryć pewne najpilniejsze potrzeby” – mówił wiceminister transformacji cyfrowej Ołeksandr Borniakow.

Od początku wojny Fedorow regularnie tweetuje podziękowania kierowane do społeczności krypto. By zdobyć jej uwagę, posuwa się nawet do takich performansów jak udział w piosence o kryptowalutach rapowanej przez cyfrowe gołębie.

Z kolei prezydent Zełenski podpisał w połowie marca ustawę o aktywach wirtualnych, tworzącą ramy prawne dla krajowego rynku cyfrowych walut. W poszukiwaniu środków Ukraina ponownie zapukała też do świata kolekcjonerów tokenów, tym razem tzw. niewymienialnych, wypuszczając serię NFT dokumentujących przebieg wojny.

Ta otwartość na świat krypto mogła wielu lewicowcom zabić ćwieka. Cyfrowa pecunia co prawda non olet, ale za to emituje do atmosfery sporo gazów cieplarnianych. A poza tym jest powszechnie używana do tworzenia piramid finansowych i innych oszustw, których ofiarą padają zwykle osoby niezamożne, skuszone wizją szybkiego wzbogacenia się.

Wraz ze wzrostem świadomości problemów, które tworzy system „zdecentralizowanych finansów”, intensywniejsza staje się debata na temat etyczności ich posiadania. Gdzieniegdzie słyszalne zaczynają być wręcz głosy, by nie akceptować ich nawet w formie podarunków. Możliwość składania kryptodonacji zlikwidowała niedawno Wikimedia Foundation, wcześniej zaś Mozilla Foundation ograniczyła ją wyłącznie do najmniej energochłonnych walut.

Cyfrowy pieniądz, materialne potrzeby

Rząd Ukrainy nie planuje na razie zaglądać darowanym kryptopieniądzom w ślad węglowy czy też filtrować, skąd pochodzą. Michael Chobanian, twórca wspominanej już giełdy Kuna, mówił o tym bez ogródek: „Nie obchodzi nas, kto nas teraz wspiera – hakerzy, przestępcy kryptowalutowi – o ile wysyłają nam pieniądze”.

Nikt nie powinien mieć o to teraz pretensji. Inwazja ze strony brutalnego imperium to nie czas na pryncypializm, a cel – zakup pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla walczących – uświęca cyfrowe środki. Faktem jest, że bitcoin, eter itp., mimo turbulencji na rynku, wciąż mają ogromną wartość w przeliczeniu na dolary. Jeśli ich posiadacze, niechętni wobec pieniądza fiducjarnego, chcą wspierać Ukrainę za pośrednictwem blockchaina, a nie banków, to czemu im tego nie umożliwić?

Istnieje teoretycznie możliwość, że w przyszłości, w oby zwycięskiej i wolnej Ukrainie, bliskie relacje jej władz z kryptobiznesem staną się niebezpieczne. Najważniejsi gracze w tej branży mają kolonizatorskie ciągoty i mogą stanowić zagrożenie dla osłabionego wojną kraju. Póki jednak rząd Ukrainy umiejętnie wykorzystuje filantropijne skłonności „wielorybów”, póty należą mu się raczej słowa uznania.

Istnieje bowiem możliwość, że budowanie relacji z kluczowymi aktorami na scenie kryptowalut to po prostu kolejny przejaw sprawnej dyplomacji Ukrainy. Prezydent Zełenski niejednokrotnie pokazywał, że koncertowo potrafi rozgrywać relacje z innymi państwami, grając na ich czułych strunach.

Patrząc przez taki pryzmat na prośby o pomoc kierowane przez Fedorowa do Elona Muska, postrzegać je można nie jako uznanie zasług, ale wykorzystanie próżności egotycznego miliardera.

Elona Muska pociąg do kosmosu

Podkreślając wsparcie otrzymywane od społeczności posiadaczy kryptowalut, ukraiński rząd daje jej z kolei to, czego pragnie najbardziej: poczucie sprawczości, znaczenia na arenie międzynarodowej.

Czy cyfrowy kapitał łatwiej omija sankcje?

Choć oficjalna komunikacja z obu stron tworzy wrażenie, że największe przedsiębiorstwa z kryptobranży stanęły murem za Ukrainą, to rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Kontrowersje wzbudza przede wszystkim kwestia uczestnictwa firm w sankcjach. Problemy zaczęły się już na początku inwazji. Gdy 27 lutego Fedorow zwrócił się do giełd cyfrowych walut z prośbą, by zablokowały konta nie tylko osób objętych karami, ale wszystkich użytkowniczek z Rosji, jego prośba spotkała się z jednogłośną odmową. Zdaniem giełd nie miały one do tego podstaw prawnych. Pojawiły się też odwołania do „libertariańskich wartości” i zapewniania, że Rosjanie i Rosjanki posiadający krypto są z pewnością przeciw wojnie i rządzącemu reżimowi.

Zanim spłoniemy, czeka nas era deglobalizacji

Ta defensywna postawa, dążenie do tego, by prowadzić „business as usual”, spotkały się z krytyką nawet z wewnątrz branży. Zdaniem CEO giełdy FTX, konkurencyjne przedsiębiorstwa, choć robiły, czego od nich wymagano, komunikowały swoje działania tak, jak gdyby występowały przeciw regulacjom. Niechęć wobec nich to wszak jeden z filarów ideologii będącej fundamentem rozwoju bitcoina i innych monet.

Po inwazji Rosji branża cyfrowych aktywów stanęła jednak w rozkroku. Z jednej strony dalej dowodzić musi niezależności, antysystemowości, niechęci wobec państwowych regulacji. Z drugiej – musi współdziałać ze społecznością międzynarodową i nie dopuścić, by do grona kojarzonych z krypto osób, obok złodziei czy drobnych oszustów, dołączyli zbrodniarze czy sankcjonowani oligarchowie.

Jak idzie jej ta sztuka? Jak wskazuje w niedawnym raporcie amerykańska Kongresowa Służba Badawcza, nie można wykluczyć, że proceder ów ma miejsce, jednak brak dowodów wykorzystania krypto do omijania zakazów na dużą skalę… Przyczyny tłumaczy Krystian Łukasik, analityk w Polskim Instytucie Ekonomicznym: „Ominięcie na znaczącą skalę tradycyjnego sektora finansowego przez rząd rosyjski jest bardzo trudne – zarówno z przyczyn technicznych, jak i ekonomicznych. Po pierwsze, kryptowaluty stanowią naprawdę niewielki wolumen transakcji na rynku. […] Drugą przyczyną jest to, że w rozliczeniach międzynarodowych korzysta się z dolara lub – w mniejszym stopniu – z euro, funta i juana. Nawet najbliżsi partnerzy Rosji, jak Chiny, nie akceptują płatności w rublu. Tym ciężej wyobrazić sytuację, w której na rynku ktoś przyjmuje płatność w rosyjskiej kryptowalucie”.

Przez brak jednolitych regulacji sektora amerykańskie firmy w różnym stopniu stosują procedury należytej staranności, jak choćby „Poznaj Swojego Klienta”, będące standardem w tradycyjnej bankowości. Jednocześnie poprzez lobbing stawiają opór próbom dokręcenia im śruby przez Kongres, który po rozpoczęciu inwazji uaktywnił regulacyjne starania.

Wiary w samoregulację kryptobranży nie daje także Unia Europejska. W przyjętym na początku kwietnia piątym pakiecie sankcji znalazł się zakaz świadczenia usług posiadaczom portfeli kryptowalut o wartości powyżej 10 tysięcy euro. W ostatnich tygodniach przyspieszyły także prace nad przyjęciem rozporządzenia w sprawie rynków kryptoaktywów, który zapewniałby większą transparentność cyfrowych transakcji.

Akt ten, podobnie jak projekty amerykańskie, spotkał się ze sprzeciwem przedstawicieli branży kryptowalut. Choć światem krypto rządzi zasada „nie ufaj nikomu, tylko sobie”, to sami od państwowych i międzynarodowych instytucji jego przedstawiciele oczekują zaufania niemal bezwarunkowego.

Pamiętać wreszcie należy, że świat ten nie kończy się na Europie i Ameryce Północnej. Już na początku marca Reuters donosił, że najbogatsi Rosjanie, chroniąc się przed sankcjami, transferowali zdigitalizowane w formie kryptowalut fortuny do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Tam kupowali za nie nieruchomości bądź wypłacali w formie tradycyjnych walut.

Frapująca jest także historia zalegalizowania pod koniec maja bitcoina w Republice Środkowoafrykańskiej – kraju, w którym dostęp do internetu ma zaledwie około 10 proc. populacji. Zdaniem niektórych analityków do legalizacji doszło za sugestią Rosji, która szuka sposobów na obejście sankcji. Służyć temu ma właśnie przepuszczanie cyfrowych środków przez afrykańskie państwo.

Bitcoinowa arka tonie

Rosnące zainteresowanie Kremla cyfrowymi walutami to być może najlepsze świadectwo tego, że kryptowaluty nie są żadnym zagrożeniem dla reżimów. Wzmożone zainteresowanie wymianą słabnącego gwałtownie rubla na bitcony czy Tether, „obywatelskie weto” wobec rodzimej gospodarki, potrwało około dwóch tygodni. Wśród osób religijnie wręcz nastawionych do kryptowalut krąży przekonanie, że są one łodzią ratunkową – arką Satoshiego – do której trzeba wsiąść, bo globalna gospodarka tonie.

Ostatnie tygodnie brutalnie zweryfikowały te tezy. W teorii kryzys wywołany pandemią i wojną to idealny moment, by zaokrętować się na pokład kryptostatku i spokojnie przepłynąć nim przez wzburzone inflacją fale. Globalna dostępność cyfrowych monet i tak często podkreślana decentralizacja czynią tę możliwość dostępną wszystkim – od Rosji po USA. Nic tylko kupować tokeny i wyruszyć w piękny rejs.

Obywatel konsument i Leroy Kremlin

Ta historia to jednak nie podróż Noego czy pielgrzymów z Mayflower, ale Titanica. Trwający crypto crash pochłonie wiele ofiar. Podobnie jak katastrofa historycznego okrętu, tak i ta dotyka najmocniej osoby gorzej sytuowane, które w bilety do lepszego świata zainwestowały całe oszczędności.

Pojawiają się już pierwsze doniesienia obrazujące tragiczną sytuację, w jaką kryzys kryptowalut wpędził tysiące osób w krajach globalnego Południa. Największe wstrząsy dotknęły waluty nazywane nomen omen stabilnymi, ale wahania objęły cały rynek. Dla spekulantów taka sytuacja może być okazją do zarobienia na spadkach. Dla osób, które w krypto widziały bezpieczną alternatywę dla dolara, rubla czy złotówki, to jednak znak ostrzegawczy, by się wycofać – o ile jeszcze są w stanie. Dla niektórych, w tym także niestety Ukrainek i Ukraińców, jest już za późno, krach wyczyścił ich konta.

Skoro więc kryptobiznes ma się źle, to czemu Rosja, której bank centralny jeszcze niedawno chciał zakazać kopania i posiadania kryptowalut, teraz rozważa ich legalizację? Być może po to, by przyjmować w tej formie płatności międzynarodowe, w tym za paliwa kopalne. Być może ma w planach rozwój, a także upaństwowienie do pewnego stopnia, kopalni kryptowalut – przed takim scenariuszem ostrzegał Międzynarodowy Fundusz Walutowy. A być może nie jest to element żadnego szerszego planu, lecz jedynie sygnał, że cyfrowe monety nie są już na Kremlu postrzegane jako zagrożenie dla krajowej gospodarki.

Rosja – raj dla kryptobandytów

W kontekście Rosji i zagrożeń związanych z krypto warto wreszcie zwrócić uwagę na szkody wyrządzane z ich pomocą przez ten kraj. Choć cyfrowe aktywa nie cieszą się w kraju zbyt dużą popularnością, wykorzystywane bywają do wyrządzania szkód innym: klimatowi, a także internautom na całym świecie poprzez różnego rodzaju oszustwa.

Według danych Cambridge Center for Alternative Finance w styczniu rosyjskie kopalnie kryptowalut odpowiadały za niemal 5 proc. mocy obliczeniowej sieci Bitcoin, co dawało krajowi piąte miejsce na świecie. Szkodliwość energochłonnego, bitcoinowego blockchaina dla klimatu jest powszechnie znanym problemem. Gdzieniegdzie podejmowane są próby „zazieleniania” kryptokopalni, trudno jednak w tym względzie liczyć na Rosję. Intensyfikacja wydobycia kryptowalut mająca na celu obejście sankcji – co praktykuje np. Iran – prawdopodobnie wiązałaby się ze wzrostem emisji.

Z rosyjskiego terytorium operują nie tylko kopalnie, ale też liczni oszuści. Według jednej z analiz Rosjanie odpowiedzialni byli za pięć spośród największych malwersacji polegających na przywłaszczeniu środków zebranych w procesie tzw. pierwszej publicznej oferty monety (ICO – initial coin offering).

Z kolei firma Chainalysis szacuje, że 74 proc. przychodów z oprogramowania typu ransomware w 2021 roku pozyskanych zostało przez jego odmiany powiązane w jakiś sposób z Rosją, zaś 13 proc. środków trafiło ostatecznie do podmiotów na terytorium kraju. Jaki związek ma to z rosyjską wojną w Ukrainie?

W nie-pokoju. O polityce mieszkaniowej Ukrainy przed rosyjską agresją i po niej

Otóż w kryptooszustwach specjalizuje się między innymi organizacja o mało wyszukanej nazwie Evil Corp, którą podejrzewa się o powiązania z rosyjską władzą. Nie można wykluczyć, że wyłudzony przez oszustów cyfrowy majątek zasili osłabiony sankcjami budżet kraju, jak dzieje się to choćby w Korei Północnej.

Krypto: zbawienia nie będzie

Nieliczne zalety kryptowalut nie czynią tej formy transferowania środków rewolucją w pomocy międzynarodowej dla napadniętej przez agresora Ukrainy. Kryptowaluty nie okazały się nawet języczkiem u wagi – choć cieszyły się nieproporcjonalnie dużą uwagą mediów. Kryptobiznes starał się wykorzystać pomoc Ukrainie do ocieplenia własnego wizerunku.

Kilkadziesiąt, nawet sto milionów dolarów przekazanych w bitcoinie i innych kryptowalutach na pomoc Ukrainie, choć bardzo cenne, nie rozwiązuje globalnych problemów tworzonych przez krypto i powiązany z nimi system zdecentralizowanych finansów.

Witryna sklepu z kryptowalutami w Piotrkowie Trybunalskim Fot. Jakub Szafrański

Kryptowaluty zbyt często stanowią narzędzie w rękach oszustów, powodując niejednokrotnie utratę oszczędności życia przez osoby, które uwierzyły, że to złoty bilet do lepszego świata. Zbyt łatwo kryptobiznes wchodzi w konszachty z autorytarnymi rządami, przymyka oko na ich aktywność – jak handel bronią, obchodzenie sankcji czy kopalnictwo cyfrowych walut – lub blokuje regulacje mogące rozwiązać choć część z tych problemów.

Gdyby kryptowaluty nie istniały i darowane w nich miliony zostały zamiast tego przekazane Ukrainie w jeden z tradycyjnych sposobów, być może trafiłyby do niej nieco później. Nie wpłynęłoby to jednak na losy wojny. Bez krypto nie pojawiłoby się natomiast wiele problemów i zmartwień, o których trzeba obecnie myśleć. Nawet jeśli kryptoidealiści szczerze wierzą w zbawczą moc bitcoina czy stablecoinów, to są niczym Mefistofeles á rebours: wiecznie dobra pragnąc, wiecznie zło czynią.

**
Jan Jęcz – doktorant na Wydziale Socjologii UAM, pracownik trzeciego sektora. Niezależny publicysta piszący o kulturze internetu, cyfrowych mediach i społecznych aspektach nowych technologii. Publikował w Magazynie Kontakt, OKO.press, Miesięczniku „Znak”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij