Przez 20 lat Ameryka wydała w Afganistanie blisko bilion dolarów – tysiąc miliardów. Ogromna większość tej kwoty to wydatki na własne wojsko. A na budowę infrastruktury i zmniejszanie przeraźliwej biedy, które mogłoby stabilizować kraj? Dwa procent.
NOWY JORK – Skala klęski poniesionej przez Stany Zjednoczone w Afganistanie jest porażająca. Nie jest to klęska Demokratów czy Republikanów, ale trwała klęska amerykańskiej kultury politycznej, przejawiająca się brakiem zainteresowania dla zrozumienia innych społeczeństw u decydentów politycznych w USA. Niestety, jest to zjawisko aż nazbyt typowe.
Niemal każda współczesna amerykańska interwencja militarna w krajach rozwijających się zakończyła się porażką. Od czasu wojny koreańskiej trudno znaleźć wyjątek. W latach 60. i w pierwszej połowie lat 70. wojska amerykańskie walczyły w Indochinach – Wietnamie, Laosie i Kambodży – by, pokonane, ostatecznie wycofać się po dekadzie groteskowej rzezi. Winę za nią należy podzielić między prezydenta Lyndona B. Johnsona, demokratę, a jego następcę, republikanina Richarda Nixona.
Mniej więcej w tym samym czasie USA umieściły dyktatorów na czele państw Ameryki Łacińskiej i części Afryki, co przyniosło długofalowe, katastrofalne skutki. Wystarczy wspomnieć dyktaturę Mobutu w Demokratycznej Republice Konga, która nastąpiła w wyniku wspieranego przez CIA zamachu na premiera Patrice’a Lubumbę na początku 1961 roku, albo morderczą juntę wojskową generała Augusto Pinocheta w Chile po usunięciu Salvadora Allende w 1973 roku przy wsparciu USA.
Afganistan: Zła wojna kończy się w złym stylu. Ale dobrze, że się kończy
czytaj także
W latach 80. Stany Zjednoczone pod przewodnictwem Ronalda Reagana pustoszyły Amerykę Centralną wojnami zastępczymi, usiłując zapobiec wprowadzeniu lewicowych rządów lub takie rządy obalić. Region ten do dziś nie doszedł do siebie.
Od 1979 roku to głównie Bliski Wschód i Azja Zachodnia odczuwają konsekwencje głupoty i okrucieństwa amerykańskiej polityki zagranicznej. Wojna w Afganistanie rozpoczęła się 42 lata temu, w 1979 roku, gdy administracja prezydenta Jimmy’ego Cartera potajemnie wspomagała islamskich dżihadystów w walce z reżimem popieranym przez Sowietów. Wkrótce potem przy wsparciu USA mudżahedini sprowokowali inwazję Związku Radzieckiego, wciągając go w wyniszczający konflikt, a jednocześnie spychając Afganistan na równię pochyłą, która okazała się trwającym czterdzieści lat okresem przemocy i rozlewu krwi.
Za sprawą amerykańskiej polityki zagranicznej chaos przybierał na sile w całym regionie. W odpowiedzi na obalenie szacha Iranu w 1979 roku (kolejnego dyktatora namaszczonego przez USA), administracja Reagana dostarczała broni irakijskiemu dyktatorowi Saddamowi Husajnowi w niemal ośmioletniej wojnie z nowo powstałą Republiką Islamską Iranu. Doszło do masowych rzezi i – przy asyście ze strony Amerykanów – użycia broni chemicznej. Po tym krwawym epizodzie miał miejsce atak Husajna na Kuwejt, a następnie dwie wojny w Zatoce Perskiej pod przywództwem Stanów Zjednoczonych w 1990 i 2003 roku.
Najnowszy odcinek afgańskiej tragedii rozpoczął się w październiku 2001 roku. Niespełna miesiąc po atakach terrorystycznych z 11 września prezydent George W. Bush zarządził dowodzoną przez Stany Zjednoczone inwazję, która miała na celu obalenie islamskich dżihadystów, uprzednio wspieranych przez USA. Jego następca z ramienia Demokratów, prezydent Barack Obama, nie tylko kontynuował wojnę i zwiększył liczebność kontyngentu, ale także nakazał CIA współpracę z Arabią Saudyjską celem obalenia syryjskiego prezydenta Baszszara al-Asada, doprowadzając do krwawej wojny domowej w Syrii, która trwa do dziś. Jakby tego było mało, Obama nakazał NATO odsunięcie od władzy Mu’ammara al-Kaddafiego, co doprowadziło do dekady rozchwiania zarówno w tym kraju, jak i w państwach sąsiadujących (w tym Mali, zdestabilizowanego na skutek napływu bojowników i broni z Libii).
Tym, co łączy wszystkie te przypadki, nie jest tylko klęska polityczna. U ich źródła leży przekonanie amerykańskiego establishmentu, że rozwiązaniem każdego poważnego problemu w polityce zagranicznej jest interwencja militarna albo wspierana przez CIA destabilizacja.
czytaj także
Przekonanie to odzwierciedla kompletne lekceważenie amerykańskiej elity politycznej wobec pragnienia wyrwania się państw ze skrajnej biedy. Większość interwencji wojskowych USA ma miejsce w krajach, które nie są w stanie wyjść z trudnego położenia ekonomicznego. Jednak zamiast przynieść kres ich cierpieniu i zaskarbić sobie poparcie ogółu, USA mają zwyczaj wysadzania w powietrze nielicznych obiektów infrastruktury, jakie ów kraj posiada, powodując, że wykształceni profesjonaliści opuszczają go w popłochu, obawiając się o swoje życie.
Wystarczy rzut oka na amerykańskie wydatki w Afganistanie, aby obnażyć bezmyślność tej polityki. Według niedawnego raportu specjalnego inspektora generalnego ds. odbudowy Afganistanu, w latach 2001-2021 USA zainwestowało tam około 946 miliardów dolarów. Blisko bilion dolarów nie zjednał jednak Amerykanom wielu zwolenników.
Oto dlaczego. Z 946 miliardów dolarów, całe 816 miliardów, lub 86 proc., poszło na wydatki amerykańskiej armii. Z pozostałych 130 miliardów Afgańczycy również zobaczyli niewiele, bo 83 miliardy przypadły afgańskim siłom bezpieczeństwa. Kolejne 10 miliardów poszło na operacje wymierzone w przemyt narkotyków, a 15 miliardów przeznaczono dla amerykańskich agencji działających w Afganistanie. Po odjęciu tych kwot na fundusz „wsparcia ekonomicznego” zostaje skromne 21 miliardów dolarów. Niewiele z tej kwoty, o ile cokolwiek, pozostawiło po sobie trwałe, namacalne ślady, gdyż program zakładał „wsparcie antyterroryzmu; wzmocnienie państwowej gospodarki; współpracę w zakresie opracowania skutecznego, przystępnego i niezależnego systemu prawnego”.
Dlaczego podpalił się Aszifullah. Niepełnosprawni protestują w Afganistanie
czytaj także
Krótko mówiąc, mniej niż 2 procent amerykańskich wydatków w Afganistanie, a w rzeczywistości zapewne znacznie mniej niż 2 procent, trafiło do Afgańczyków w formie podstawowej infrastruktury czy inicjatyw zmniejszających ubóstwo. Stany Zjednoczone mogły przeznaczyć te środki na czystą wodę i instalacje sanitarne, budynki szkolne, przychodnie, łączność cyfrową, sprzęt rolniczy i rozwój rolnictwa, programy żywieniowe i wiele innych, aby wydźwignąć kraj z gospodarczego ubóstwa. Zamiast tego zostawiają po sobie państwo, w którym średnia długość życia wynosi 63 lata, śmiertelność okołoporodowa matek wynosi 638 na 100 tysięcy porodów, a wskaźnik zahamowania wzrostu u dzieci wynosi 38 procent.
Stany Zjednoczone nigdy nie powinny były interweniować w Afganistanie – ani w 1979, ani w 2001 roku, ani przez ostatnie 20 lat. Skoro jednak już to zrobiły, mogły i powinny były wspierać rozwój stabilniejszego i dobrze prosperującego Afganistanu – a to wymagałoby przeznaczenia środków na opiekę położniczą, szkolnictwo, dostęp do wody pitnej, bezpieczeństwo żywnościowe i tak dalej. Tego typu inwestycje humanitarne – zwłaszcza sfinansowane wspólnie z innymi państwami za pośrednictwem instytucji takich jak Azjatycki Bank Rozwoju – mogłyby pomóc zakończyć rozlew krwi w Afganistanie i w innych ubogich regionach i zapobiec przyszłym wojnom.
Tymczasem amerykańscy przywódcy robili wszystko, co mogli, aby zapewnić amerykańską opinię publiczną, że nie będą marnować pieniędzy na takie drobiazgi. Niestety, prawda jest taka, że amerykańska klasa polityczna i media gardzą mniej zamożnymi państwami, nawet jeśli bezustannie i nierozważnie podejmują się w nich interweniować. Oczywiście, spora część amerykańskich elit podobną pogardą darzy ubogich ludzi w Ameryce.
czytaj także
W obliczu upadku Kabulu amerykańskie media, co było do przewidzenia, winą za porażkę obarczają niereformowalną korupcję w Afganistanie. Amerykański brak samoświadomości jest wstrząsający. Nic dziwnego, że po bilionach dolarów wydanych na wojny w Iraku, Syrii, Libii i innych państwach, z wysiłków Stanów Zjednoczonych nie pozostało nic poza krwią na piasku.
**
Copyright: Project Syndicate, 2021. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Anna Opara.