„Poważne pogwałcenie międzynarodowego porządku” – takimi słowami minister spraw zagranicznych Izraela Ja’ir Lapid określił rosyjską inwazję na Ukrainę. To kluczowe zdanie dla zrozumienia izraelskiej polityki wobec Rosji i Ukrainy. Najważniejsze w nim jest zastosowanie słowa „porządek”, w miejscu, gdzie wiele innych krajów umieszcza „prawo”.
Tel Awiw stara się prowadzić politykę równowagi wobec obu stron wojny, decydując się na potępienie ataku, ale tonując swoje stanowisko tak, by zbytnio nie antagonizować Moskwy. Nie może być inaczej, bo Izraelczyków łączą bliskie relacje polityczne i społeczne zarówno z Rosją, jak i z Ukrainą. Stąd też brak zdecydowanych działań, takich jak otwarte przyłączenie się do zachodnich sankcji, balansowanie poprzez dostarczanie Ukraińcom pomocy humanitarnej i deklarowanie wsparcia dla ukraińskiej integralności terytorialnej i suwerenności.
W granicach państwa żydowskiego żyje dzisiaj około miliona obywateli pochodzących z krajów byłego Związku Radzieckiego. W tym – po mniej więcej 400 tys. Żydów z Ukrainy i Rosji, którzy poprzez aktywność wyborczą i czynne działania polityczne wpływają realnie na rząd. Ta diaspora zaczęła się w Izraelu pojawiać wraz z upadkiem ZSRR, ale w ostatnich trzech dekadach ewoluowała.
Kiedyś rosyjscy Żydzi w większości popierali Putina, gdyż podobała im się stosowana przez niego polityka siły. Dzisiaj wielu, szczególnie w młodszym pokoleniu, myśli inaczej, a między innymi za sprawą napływu nowych imigrantów z Rosji, którzy decydowali się na przyjazd do Izraela po aneksji Krymu w 2014.
Tysiące Izraelczyków protestuje teraz przeciwko wojnie w Ukrainie, choćby poprzez demonstracje takie jak zorganizowany przez stowarzyszenie Izraelskich Przyjaciół Ukrainy 26 lutego przemarsz z placu HaBima pod budynek rosyjskiej ambasady w Tel Awiwie. Pojawili się na nim zarówno Żydzi pochodzący z Rosji, jak i ci z Ukrainy, wspierani także przez przedstawicieli innych grup etniczno-narodowych wchodzących w skład tkanki izraelskiego społeczeństwa.
czytaj także
Diaspora z krajów poradzieckich będzie wraz z napływem uchodźców z Ukrainy podlegała dalszym zmianom. Tel Awiw spodziewa się, że do kraju może przyjechać nawet 10 tysięcy ukraińskich Żydów. Aby ułatwić im proces imigracji, Agencja Żydowska zorganizowała sześć stacji w Polsce, Mołdawii, Rumunii i na Węgrzech, gdzie pracownicy będą pomagać chętnym w dokonaniu procesu aliji (jak po hebrajsku nazywa się przyjazd Żyda do Izraela).
Syria łączy Izrael i Rosję
Nawet to nie wymusza jednak na izraelskich politykach pełnej zmiany frontu. Rosja jest Izraelowi potrzebna, choćby do koordynacji ofensywnych działań lotnictwa przeciwko celom w Syrii. Moskwa ma bowiem znaczący wpływ na reżim Baszszara al-Asada, który wynika z lat wspólnej historii. W 2015 roku, w samym sercu syryjskiej wojny domowej, Rosjanie dokonali interwencji, która pomogła Asadowi pokonać rebeliantów i Państwo Islamskie. Bez tej pomocy mógłby on stracić pozycję prezydenta, a może nawet życie, gdyby trafił w ręce którejś z walczących przeciwko jego siłom milicji.
Ta pomoc miała jednak swoją cenę i Syria znalazła się w zaciśniętej rosyjskiej pięści. Stąd też Baszszar al-Asad może uważać Izrael za swojego odwiecznego wroga, ale nie może nic zdziałać w kwestii nalotów, które izraelskie lotnictwo prowadzi na jego terenie. Nie może, bo odbywają się one za cichą zgodą rosyjskiego wojska, przynajmniej dopóki nie zagrażają bezpośrednio Rosjanom.
Dzięki tej współpracy, według informacji podawanych bezpośrednio przez izraelskich wojskowych, udaje się kontrolować szlaki przemytu broni i ograniczać obecność milicji wspieranych przez Iran, kolejnego wroga.
Ta współpraca nie wynika jednak jedynie z dobrego serca Moskwy, ale także z chęci ograniczania irańskich wpływów w Damaszku. Dopóki Rosja jest główną zagraniczną siłą w Syrii, Asad pozostaje pod kontrolą Putina. Nic więc dziwnego, że jeszcze przed inwazją na Ukrainę syryjski reżim poparł Rosję w uznaniu niepodległości separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej, a gdy tylko pierwsi rosyjscy żołnierze pojawili się nad Dnieprem, Asad miał powiedzieć, że jest to „korekta historii” i „przywrócenie równowagi ładu światowego po upadku Związku Radzieckiego”. W oczach Moskwy Izrael jest ważny w cementowaniu jej siły w regionie.
Z kolei bez wsparcia Amerykanów trudno byłoby utrzymywać zdolność operacyjną izraelskiego wojska na poziomie takim jak dzisiejsze. To właśnie wsparcie Waszyngtonu umożliwiło powstanie takich projektów jak system obrony przeciwrakietowej Żelazna Kopuła, o którym głośno robi się zawsze, kiedy wybucha kolejna eskalacja konfliktu między Izraelem a Hamasem i Palestyńskim Islamskim Dżihadem w Strefie Gazy. Wszystko za sprawą jego skuteczności w zestrzeliwaniu nadlatujących pocisków krótkiego zasięgu.
Po eskalacji w maju ubiegłego roku zainteresowanie zakupem tego systemu zgłosili także Ukraińcy, licząc na to, że uda im się wzmocnić nim obronę kraju. Waszyngton zaaprobował transakcję, a co istotne, zgodni byli w tej kwestii zarówno demokraci, jak i republikanie. Została ona jednak zablokowana przez Tel Awiw w obawie przed rosyjską reakcją.
Nawet w obliczu bezpośredniego zagrożenia Ukraińców ze strony Rosjan władze Izraela nie zmieniają swojego stanowiska w kwestii dozbrajania Kijowa. Ministerstwo Obrony musi wyrazić zgodę na dostarczanie systemów, które produkowane są na izraelskiej licencji, nawet jeśli miałyby je dostarczać państwa trzecie. Ja’ir Lapid oświadczył w zamian, że do Ukrainy przyleci samolot z pomocą humanitarną i 100 tonami ładunku, w którym znalazły się choćby systemy oczyszczania wody, lekarstwa, namioty i płaszcze.
czytaj także
Bennett boi się wzmocnienia Iranu
Premier Naftali Bennett odbył kilka rozmów telefonicznych z Wołodymyrem Zełenskim i Władimirem Putinem, obu przekonując, że Izrael chce odegrać istotną rolę w potencjalnym procesie dyplomatycznym między stronami konfliktu. Poleciał nawet osobiście do Moskwy w sobotę 5 marca, wzbudzając tym kontrowersje z kilku powodów.
Bennett, jako ortodoksyjny Żyd, pierwszy w historii Izraela na stanowisku szefa rządu, nie powinien podróżować w szabat wedle zasad swojej religii. Jego rzecznik prasowy tłumaczył jednak, że odstępstwo od sztywnych reguł było możliwe, gdyż w tej sytuacji chodzi o ratowanie życia ludzkiego.
Polityk odbył kilkugodzinne spotkanie z Władimirem Putinem, po którym zadzwonił do Zełenskiego, by zdać mu relację. Dzień zakończył podróżą do Berlina, w którym spotkał się z kanclerzem Olafem Scholzem. Kolejnego dnia ponownie rozmawiał, tym razem telefonicznie, zarówno z Putinem, jak i Zełenskim.
Trudno powiedzieć, jaką rolę miało odegrać to wydarzenie, choć niewykluczone, że Bennett dostrzegł zagrożenie w trwających w Wiedniu rozmowach mocarstw atomowych z Iranem. Negocjacje mają wskrzesić porozumienie JCPOA, z którego jednostronnie wycofały się Stany Zjednoczone za czasów prezydentury Donalda Trumpa w 2018 roku. Od tego momentu na Iran nakładano kolejne sankcje, które poważnie uderzyły w sytuację gospodarczą kraju. Od kilku tygodni słychać jednak, że rozmowy w Wiedniu mogą przynieść zamierzony skutek, wskrzesić porozumienie i zdjąć z reżimu w Teheranie przynajmniej część kar. To ważne, tym bardziej że Iran posiada niemal 160 miliardów baryłek ropy w rezerwach i ma apetyt na przynajmniej częściowe zastąpienie Rosji na rynku europejskim.
Tel Awiw od lat obawia się programu nuklearnego Teheranu, tłumacząc, że nie jest on jedynie pokojowym przedsięwzięciem, mającym na celu budowę elektrowni jądrowych. Według Izraelczyków Iran chce jednak przede wszystkim zbudować broń masowego rażenia, którą miałby wykorzystać przeciwko państwu żydowskiemu. Rozmowy w Wiedniu, których częścią pozostaje wciąż Rosja, są więc newralgiczne z punktu widzenia izraelskiego interesu i bezpieczeństwa.
Mimo starań dyplomatycznych Bennetta i jego oferty mediowania między Zełenskim a Putinem nie wydaje się, by widzieli oni w premierze Izraela pośrednika. Na granicy ukraińsko-białoruskiej odbywają się kolejne rundy negocjacji bezpośrednio między delegacjami Moskwy i Kijowa. Jednym z ich tematów jest zawieszenie broni, przynajmniej na niektórych obszarach, by umożliwić ewakuację ludności cywilnej. Na razie Rosja stawia w nich niespełnialne warunki.
Silny, kolonizujący Izrael jako zaprzeczenie słabego Żyda z getta
czytaj także
Siergiej Ławrow, szef rosyjskich dyplomatów, powtarza mantrę, że Rosjanie oczekują „demilitaryzacji” Ukrainy, a wojna będzie się toczyła „do samego końca”, bo w ukraińskim społeczeństwie „kwitnie nazizm”. To absurdalne, tym bardziej że ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski sam jest Żydem i może formułować pewne oczekiwania wobec Izraela, którego mit założycielski budowany jest na idei ochrony Żydów na całym świecie i dbania o miejsca pamięci o ofiarach Zagłady.
Wydawało się, że coś może pęknąć, kiedy 1 marca w ataku rakietowym na wieżę telewizyjną w Kijowie uszkodzeniu uległ pomnik w Babim Jarze, upamiętniający śmierć 34 tysięcy Żydów, zamordowanych we wrześniu 1941 roku przez niemieckie Sonderkommando 4a. Ich ciała spoczywają w tym miejscu do dziś. Na Twitterze Zełenski napisał: „jaki jest sens mówienia »nigdy więcej« przez 80 lat, jeśli świat milczy, kiedy bomba spada w tym samym miejscu, w Babim Jarze”. Dodał też, że podczas ataku zginęło przynajmniej pięć osób. Jeszcze bardziej absurdalne wydaje się więc twierdzenie Władimira Putina, że w ten sposób przeprowadza on „denazyfikację” Ukrainy.
To the world: what is the point of saying «never again» for 80 years, if the world stays silent when a bomb drops on the same site of Babyn Yar? At least 5 killed. History repeating…
— Володимир Зеленський (@ZelenskyyUa) March 1, 2022
Rosyjscy oligarchowie z izraelskimi paszportami
Nie zmieniło to jednak podejścia izraelskich polityków. Ja’ir Lapid potępił zniszczenie pomnika, ale ani razu nie zaznaczył, że to właśnie rosyjska bomba go uszkodziła. Rosjan wyraźnie skrytykował jerozolimski instytut Jad Waszem, zajmujący się badaniem i zachowywaniem pamięci o ofiarach Zagłady. W opublikowanym oświadczeniu instytucja podkreśliła, że widzi, jak wskutek rosyjskich działań „niewinni cywile uciekają ze swoich zagrożonych domów”.
Mimo to Jad Waszem znalazło się w trudnej sytuacji, jeśli chodzi o sankcje, które Zachód postanowił nałożyć na oligarchów z najbliższego otoczenia Władimira Putina. Część z nich legitymuje się bowiem także izraelskimi paszportami, jak choćby Roman Abramowicz, który w obawie przed brytyjskimi sankcjami podjął decyzję o sprzedaży klubu piłkarskiego Chelsea FC.
Dani Dajan, prezes jerozolimskiego instytutu, miał podpisać się pod listem adresowanym do Toma Nidesa, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Izraelu. W dokumencie miał prosić, aby Stany Zjednoczone nie nakładały na Abramowicza kar, gdyż jest on „drugim co do wielkości prywatnym darczyńcą” instytucji. Rosyjski oligarcha część roku spędza zawsze w swojej posiadłości w Izraelu, a także inwestuje w kraju.
czytaj także
Nie jest on wyjątkiem, innym bogatym Rosjaninem z izraelskim obywatelstwem jest urodzony w Ukrainie Michaił Fridman, założyciel konglomeratu Alfa-Group. Kiedy Unia Europejska umieściła go na liście sankcjonowanych osób, zarejestrowana w Amsterdamie spółka telekomunikacyjna Veon usunęła go ze swojej listy dyrektorów, choć Fridman twierdzi, że nie ma żadnych związków politycznych i finansowych z Putinem. Zapowiada również, do spółki z innymi oligarchami, takimi jak Piotr Awen i German Khan, że będzie walczyć z nakładaniem kar na miliarderów.
Izraelski rząd zauważył jednak, że w najbliższej przyszłości oligarchowie mogą stać się kłopotliwi dla Tel Awiwu. Podczas zebrania 27 lutego Ja’ir Lapid miał przekazać ministrom, by unikali udzielania pomocy rosyjskim żydowskim miliarderom. Zamiast tego mieliby oni przekazywać kontakt do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby uniknąć powstania kryzysu dyplomatycznego.
Być może w przyszłości Izrael będzie musiał ich także ukarać, na razie jednak stara się tego uniknąć, wciąż lawirując między Rosją a Zachodem. Dopiero 2 marca podjął decyzję o poparciu rezolucji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych potępiającej działania Rosji wobec Ukrainy. Nie znaczy to jednak, że polityka rządu Naftalego Bennetta zmienia się o 180 stopni. Wciąż wiele zależy od jego odporności na presję ze strony kluczowych sojuszników.
Być może jednak Bennett, nadal niedoświadczony na stanowisku szefa rządu, które objął niecały rok temu po pełniącym tę funkcję nieprzerwanie przez dwanaście lat Benjaminie Netanjahu, wkrótce będzie musiał się poważnie zastanowić. Możliwe, że współpraca z Rosją w Syrii nie jest warta nadwątlenia relacji z Ukrainą, a w konsekwencji z całym Zachodem, który dzisiaj jednoczy się w bezprecedensowy sposób.
**
Jakub Katulski – politolog, orientalista, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Współautor bloga Stosunkowo Bliski Wschód.