Demonstracje, które wybuchły w Iranie po izraelskich nalotach, nie są ani „rządowe”, ani „proreżimowe” – są obywatelskie. Irańczycy przede wszystkim nie chcą podzielić losu innych państw regionu, które jedno po drugim stawały się zachodnimi koloniami i protektoratami.
22 września 1980 roku 192 irackie samoloty bojowe wdarły się do przestrzeni powietrznej Iranu, zaczynając wojnę, która miała przeistoczy się w jeden z najkrwawszych konfliktów zbrojnych XX wieku. Nikt się nie spodziewał, że na rozejm przyjdzie czekać obu stronom aż osiem lat – w trakcie których zginęło prawdopodobnie pół miliona osób, a kolejne setki tysięcy zostało na zawsze wygnanych ze swoich domów.
Nie spodziewał się tego również Saddam Husajn, którego plany zakładały wojnę błyskawiczną. Irańska armia wciąż była bowiem zdziesiątkowana po rewolucyjnych czystkach, a kraj nie wykształcił jeszcze sprawnej biurokratycznej maszyny zdolnej do przestawienia się na wojenną gospodarkę. Nie spodziewali się tego również Irańczycy, którzy wierzyli, że ich wojsko sprawnie odeprze napaść i odzyska terytoria zajęte przez Irak w początkowej fazie konfliktu.

Paradoksalnie bowiem w samych początkach wojna przyniosła władzy w Teheranie pewne korzyści. Nic bowiem nie jednoczy tak dobrze jak wspólny wróg, a właśnie zjednoczenie było ajatollahowi Chomejniemu wyjątkowo potrzebne.
Masowy entuzjazm związany z obaleniem monarchii w wyniku wspólnego, ponadfrakcyjnego wysiłku grup o skrajnie różnym charakterze zaczął już przygasać. Kraj ogarnął kryzys gospodarczy: dochody ze sprzedaży ropy radykalnie spadły, zagraniczni inwestorzy się wycofali, a inflacja szalała. Atak Saddama przyniósł zaś to, co miało stać się jednym z kluczowych elementów irańskiej polityki historycznej – mit tzw. świętej obrony, czyli powszechnego narodowego zrywu, który zjednoczył wszystkich: intelektualistów, kupców, studentów, osoby religijne i niereligijne.
Choć dziś jest to mit coraz częściej dekonstruowany, nie ulega wątpliwości, że w pierwszej fazie konfliktu mobilizacja Irańczyków była niesamowita, a odruch patriotyczny wygrał z licznymi „ale” stawianymi nowej republice.
Kiedy ogląda się dziś zdjęcia z protestów, jakie w minionym tygodniu miały miejsce w największych miastach Iranu, nietrudno o skojarzenia właśnie z początkiem wojny iracko-irańskiej. W Teheranie, blisko dziesięciomilionowym mieście-monstrum, z którego od czasu pierwszego izraelskiego ataku 13 czerwca uciekły tysiące mieszkańców, a drugie tyle utknęło w wielokilometrowych korkach na miejskich rogatkach, wciąż udało się zgromadzić nawet kilkaset tysięcy osób gotowych protestować przeciwko ofensywie najpierw Izraela, a później również Stanów Zjednoczonych. W ulicznym tłumie zobaczyć mogliśmy cały przekrój irańskiego społeczeństwa: kobiety w czadorach i kobiety bez nakrycia głowy, demonstrantów młodych i starych, a nawet mężczyznę z durszlakiem na głowie, na którym umieścił antyizraelskie hasła.
Iran: Stany Zjednoczone bohatersko walczą z reżimem, który pomogły wyhodować
czytaj także
Nie należy również zapominać o Masudzie Pezeszkijanie, irańskim prezydencie, którego obecność miała wymiar symboliczny. W czasie, gdy każda rządowa agencja ochrony zalecałaby kluczowym postaciom w państwie pozostanie w bezpiecznej lokalizacji, on wyszedł na ulice z kilkoma ochroniarzami, czym oczywiście wywołał entuzjazm w mediach społecznościowych.
Uczestnictwo w protestach niewątpliwie wiązało się z ryzykiem. Mimo zapewnień Tel Awiwu, że celem ataków są tylko strategiczne obiekty wojskowe i infrastrukturalne, w ciągu kilkunastu dni życie straciło ponad 400 cywilów. Pociski uderzały w budynki mieszkalne, szpital, a nawet stadninę koni. Świat obiegły zdjęcia różowego, zakrwawionego materaca 23-letniej poetki i nauczycielki angielskiego Parnii Abbasi. Zmarła w łóżku, kilka dni po napisaniu wiersza:
Płonę,
gasnę,
staję się cichą gwiazdą,
co w dym się przemienia
na twoim niebie…
Nie należy jednak patrzeć na liczbę ofiar po irańskiej stronie tylko z perspektywy cywilnej – i tak nie patrzą na nią również Irańczycy. W rozmowach na temat strat zbyt często umyka komentatorom fakt, że służba wojskowa jest w republice obowiązkowa i podlega jej każdy mężczyzna, który ukończył osiemnasty rok życia. Odmowa wiąże się z szerokimi reperkusjami osobistymi i zawodowymi, do państwowego wojska lub Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej trafiają więc niemal wszyscy – niezależnie od swoich poglądów politycznych.
Dla Irańczyków owych 268 zabitych i 256 rannych (HRANA, dane z 24 czerwca 2025), których zwykliśmy statystycznie grupować w kategorii wojskowych, a więc niepodlegających naszej uwadze, to historie osobiste: utrata syna, partnera, brata. To historie osób, które również mogły oponować wobec obecnego kształtu republiki, ale wybrały służbę, bo groziłoby im pozbawienie możliwości studiowania, wyjazdu z kraju czy ubezpieczenia społecznego.
Irańczycy nie protestowali jednak tylko z powodu bomb spadających na miasta, ale także retoryki, którą w trakcie wojny powzięły Izrael i Stany Zjednoczone. Początkowo Benjamin Netanjahu koncentrował się jedynie na konieczności zatrzymania irańskiego programu nuklearnego, wkrótce jednak coraz śmielej zaczął mówić o obaleniu władzy w Teheranie, nie wykluczając nawet wzięcia na cel ajatollaha Alego Chameneiego. USA w tym czasie zaczęły suflować postać dobrze znaną Irańczykom w kraju i zagranicą – Rezę Pahlawiego, syna ostatniego szacha Mohammada Rezy, na co dzień amerykańskiego obywatela i jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy diaspory.
czytaj także
Pahlawi w blokach startowych stoi już od czasu protestów po śmierci Żiny Mahsy Amini, deklarując gotowość do objęcia władzy i, drogą powolnej budowy społeczeństwa obywatelskiego poprzez monarchię, przeprowadzenia Irańczyków do pełnej demokracji. Ta kontrowersyjna postać niewątpliwie ma wielu sympatyków (przede wszystkim w mieszkającej na Zachodzie diasporze), trudno jednak uczciwie ocenić, ilu. Reprezentuje bowiem środowisko silne medialnie i aprobowane przez amerykański establishment, a zatem jest szczególnie mocno eksponowane. I choć wielu prominentnych przedstawicieli grupy Irańczyków żyjących poza ojczyzną stanowczo potępiło publicznie ataki na Iran, śledzący sprawę łatwo mogli ulec wrażeniu, że dziś cały kraj czeka na powrót wygnanego przed laty szacha.
Farhan, student nauk politycznych, mówi mi: „Jeśli Reza Pahlawi będzie wspierany przez zagraniczne mocarstwa, zwłaszcza przez kogoś takiego jak Donald Trump czy Benjamin Netanjahu, jego pozycja poważnie osłabnie w oczach irańskiego społeczeństwa. Tego rodzaju wsparcie sprawiłoby wrażenie, że jest tylko marionetką Zachodu, a to percepcja, która podważy jego legitymację nie tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej. To przecież absolutnie kluczowy punkt – władza musi pochodzić od ludu, a nie być narzucana z zewnątrz”.
Mina z Teheranu (imię zmienione) mówi: „Irańczycy protestują dziś nie dlatego, że kochają ten system, ale dlatego, że nikt nie będzie nam przemocą narzucać innego”.
czytaj także
Warto więc mówić dziś o protestach w Iranie nie jako o „protestach rządowych”, a tym bardziej „proreżimowych”, ale obywatelskich. Choć jest to kraj niewątpliwie głęboko spolaryzowany, a ostatnie lata przyniosły nam większą wiedzę na temat grup otwarcie sprzeciwiających się republice w jej obecnym kształcie, nie oznacza to, że Irańczycy są pozbawieni instynktu patriotycznego.
Jednym z centralnych dla irańskiej kultury pojęć jest bowiem niezależność odmieniana przez wszystkie przypadki: zachowanie państwowości w długim, sięgającym tysięcy lat trwaniu, niepodzielenie losu innych państw regionu, które jedno po drugim stawały się zachodnimi koloniami i protektoratami, a w końcu – niezależność wymuszona polityczną izolacją (a sukcesu w tej kwestii nie można Teheranowi odebrać).
Głośne „nie” wypowiadane dziś Izraelowi i Stanom Zjednoczonym, szczególnie kiedy pada z ust opozycjonistów, jest więc kolejną emanacją pragnienia właśnie niezależności.
**
Karolina Cieślik-Jakubiak – iranistka, orientalistka. O Bliskim Wschodzie pisała m.in. dla „Rzeczpospolitej”, „Więzi”, „Dwutygodnika”, „Magazynu Kontakt” i „Polityki”. Naukowo zainteresowana historią idei, ze szczególnym wskazaniem na irańskie warianty marksizmu oraz jego spotkania z islamem. Redaktorka prowadząca serii literatury bliskowschodniej „Rahla” w Wydawnictwie ArtRage.