Zamiast paniki moralnej potrzebujemy uczciwej dyskusji o obecności osób transpłciowych i zasadach fair play w sporcie.
W zbliżających się wielkimi krokami igrzyskach olimpijskich w Tokio udział weźmie pierwsza transpłciowa sportowczyni. To 43-letnia Laurel Hubbard, która będzie reprezentować Nową Zelandię w podnoszeniu ciężarów. Taką decyzję podjął tamtejszy Komitet Olimpijski. Wybór uzasadnił nie tylko faktem, że Hubbard jest jedną z najlepszych zawodniczek na świecie w swojej kategorii, ale również tym, że spełnia ona zwyczajnie wszystkie kryteria kwalifikacyjne.
Przepustka liczona w nanomolach
Te ostatnie – przypomnijmy – w obecnym kształcie obowiązują już od 2015 roku. Umożliwiają one osobom transpłciowym ubieganie się o start w zawodach zgodnie ze wskazywaną tożsamością.
Międzynarodowy Komitet Olimpijski w przypadku rywalizacji kobiet bada poziom testosteronu, który przez rok poprzedzający olimpiadę nie może przekraczać 10 nanomoli na litr. W kategorii mężczyzn nie ma podobnych obostrzeń.
Skąd wiadomo jednak, że to właściwy wskaźnik? Przeciętne wahania stężenia tego hormonu u mężczyzn wynoszą zwykle od 10 właśnie do 30 nmol/L, dlatego władze olimpijskie, szukając jasnych, w sporcie wyczynowym szczególnie pożądanych wytycznych, uznały, że poniżej tej granicy zaczyna się „bycie kobietą”.
To oczywiście umowne, a nawet niezbyt restrykcyjne wymaganie. U większości kobiet zawartość testosteronu w krwiobiegu to ok. 3 nmol/L. W związku z tym niektóre sportowe federacje, jak np. od 2020 r. Union Cycliste Internationale, akceptują udział transpłciowych kobiet w organizowanych przez siebie rozgrywkach, skracając górną granicę do 5 nmol/L.
Na igrzyskach po spełnieniu powyższych warunków dwie pierwsze kobiety po tranzycji miały pojawić się już w 2016 r. Ich nazwisk nie ogłoszono, wiedzieli to wyłącznie trenerzy i przedstawiciele MKOl. Ostatecznie jednak zawodniczki nie zdecydowały się na przyjazd do Rio de Janeiro z Wielkiej Brytanii, którą miały reprezentować. Powód? Strach przed tym, że opinia publiczna w końcu pozna ich tożsamość i rozpocznie się lincz, jakiego doświadczyła niejedna sportowczyni, m.in. siatkarka Tiffany Abreu, tenisistka Renée Richards, piłkarka Emily Fox czy biegaczka Caster Semenya.
Laurel Hubbard ma więcej odwagi, ale na jej korzyść działa też bardziej sprzyjający całej społeczności czas. Integracja w sporcie wchodzi na nowy poziom i zajmuje uwagę kolejnych ważnych, nie tylko sportowych instytucji.
– W ciągu ostatnich paru lat osoby trans zrobiły bardzo duży postęp, jeśli chodzi o widoczność w mediach, kulturze i – co za tym idzie – również w sporcie. Nie wydaje mi się, by uczestnictwo Hubbard w olimpiadzie należało postrzegać wyłącznie jako sukces sam w sobie, choć oczywiście należą się jej gratulacje. Ale trzeba na to patrzeć jak na symptom zmian i świadectwo, że coraz więcej transpłciowych sportowców i sportowczyń przestaje się bać się bycia na świeczniku i wynikającego z tego hejtu – wskazuje Nina Kuta, transpłciowa aktywistka i autorka kanału TransGrysy. Kuta przypomina, że zawsze entuzjazmowi wobec przecierania szlaków przez osoby trans towarzyszy zażarta krytyka.
czytaj także
Przebierańcy kradną medale!
Na początku tego roku w USA było głośno o wydanym przez Joe Bidena rozporządzeniu dotyczącym „zapobiegania i zwalczania dyskryminacji ze względu na identyfikację płciową i orientację seksualną”. Nie oznaczało to, że prezydent ze skutkiem natychmiastowym rewolucjonizuje świat sportu, lecz jedynie nakłada na swoją administrację konieczność sprawdzenia przepisów pod kątem wykluczenia (np. w dostępie transpłciowej młodzieży do swobodnego i komfortowego podejmowania aktywności fizycznej na poziomie szkolnym). Po prawej stronie sceny politycznej zagrzmiały jednak oskarżenia o to, że nowy przywódca de facto kradnie ciskobietom możliwość rozwijania sportowych karier. Ta teza doczekała się nawet swojego hasztaga #BidenErasedWomen.
Nagłówki prasowe sympatyzujących z republikanami redakcji krzyczały, że od teraz tabuny mężczyzn będą podawać się za kobiety i korygować płeć jedynie po to, by móc sprzątać „prawdziwym kobietom” nagrody sprzed nosa.
Choć kwestia transpłciowości w sporcie wiąże się z wieloma dylematami, ten argument jest wart mniej więcej tyle, ile straszenie mężczyznami, którzy wkładają sukienki głównie po to, by móc podglądać kobiety w damskich szatniach i toaletach.
Sięgnijmy do historii profesjonalnych zawodów sportowych, w tym igrzysk olimpijskich. Segregacja płciowa pojawiła się na nich w 1900 r. jako odpowiedź na nierówne warunki fizyczne pomiędzy płciami. Wprowadzone w związku z tym testy sprawdzające zawodników i zawodniczki miały uchronić te drugie przed rzekomą przewagą samców. Od tamtej pory nie doszło do ani jednej sytuacji, w której mężczyzna przebierałby się za kobietę tylko po to, by ułatwić sobie drogę na podium.
Czy można zatem na serio przypuszczać, że ktoś dla sportowego medalu zdecydowałby się na tranzycję czy terapię hormonalną obniżającą poziom testosteronu? To wątpliwe. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że sportowczyniom, którym przy urodzeniu przypisano płeć męską, odbyte kuracje obniżyły sprawność ruchową, szybkość czy siłę. Joanna Harper – transpłciowa biegaczka, naukowczyni, współautorka inkluzywnych przepisów MKOl i jak dotąd jedna z nielicznych osób badających kwestię tożsamości płciowej w sporcie, przyznała, że jej organizm na skutek ingerencji medycznej już po sześciu miesiącach stał się słabszy i wolniejszy w porównaniu do czasów, gdy konkurowała z mężczyznami.
Przeciwnicy transkobiet w sporcie używają też argumentów o gęstości kości, poziomie masy mięśniowej i innych uwarunkowaniach, z którymi rodziły się lub które rozwijały takie osoby jeszcze przed zabiegami korekty płci. Wiele jednak zależy od tego, w jakim wieku odbywa się tranzycja. Zawodniczki pod tym względem mogą się od siebie bardzo różnić.
Ale czy da się w ogóle ustalić klarowne i niekrzywdzące nikogo przepisy?
Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że na tej samej zasadzie można byłoby przecież zdyskwalifikować cismężczyzn czy ciskobiety, którzy przyszli na świat z ponadprzeciętnymi cechami fizycznymi. Równość fizyczna w sporcie to w tym sensie mrzonka.
Za jakiś czas może się też okazać, że i testosteronowe kryterium zostanie podważone. Nie dość, że nauka nie dysponuje wieloma badaniami sytuacji transsportowczyń, to jeszcze – jak twierdzi konsultant MKOl i prof. genetyki człowieka Eric Vilain – nie znalazła dotąd wskaźnika, który jednoznacznie wyznaczałby granice pomiędzy jedną płcią a drugą.
Pozostaje liczyć na to, że w przyszłości będzie więcej dostępnych danych na ten temat.
czytaj także
Złota raczej nie będzie
Na razie Laurel Hubbard może w spokoju pakować walizki na podróż do Japonii. Oczywiście nie licząc ataków ze strony środowisk, które domagają się usunięcia jej z grona nowozelandzkiej reprezentacji. Wśród nich jest organizacja Save Women’s Sport Australasia, która walczy o to, by wykluczyć transkobiety ze sportowego współzawodnictwa.
Hubbard, która swoją tożsamość płciową ujawniła publicznie w 2013 roku, od dawna była celem podobnych nagonek. Stało się tak w 2017 roku, gdy zdobyła wicemistrzostwo świata, oraz rok później, gdy udało jej się wygrać Igrzyska Pacyfiku na Samoa. Niedługo potem jednak doznała poważnego urazu podczas Commonwealth Games. Prognozowano, że do sportu już nie wróci.
Laurel Hubbard. Fot. HF Show/flickr.com
Murem za wysłaniem sztangistki do Tokio stoją władze Nowej Zelandii. Nawet prawicowa polityczka Judith Collins publicznie zaapelowała o nieatakowanie sportowczyni. Do sprawy odniosła się także wspomniana wcześniej Joanna Harper, która na zarzuty o rzekomą niesprawiedliwość odpowiedziała następująco: „W dyscyplinie takiej jak podnoszenie ciężarów rzeczywiście siła wydaje się kluczowa, ale zręczność i technika też są ważne”. Dodała też, że prawdopodobnie żadna terapia hormonalna nie będzie w stanie sprawić, że transkobiety i ciskobiety przestaną się od siebie różnić. Ale to – jej zdaniem – nie znaczy, że nie mogą ze sobą uczciwie rywalizować.
Nina Kuta: – Debata, która toczy się wokół niej i innych sportowczyń, wcale nie dotyczy faktycznej troski o integralność sportu, ale wynika z szoku i lęku tych, którym przeszkadza, że osoba trans jest w sporcie i przestrzeni publicznej w ogóle widoczna – twierdzi aktywistka, podkreślając, że nad udziałem sztangistki w olimpiadzie nie debatują MKOl czy inne istotne w tym kontekście podmioty zajmujące się sportem, ale media, internauci oraz przedstawiciele prawicowych i transfobicznych środowisk.
– Większość komentarzy, wypowiedzi, rysunków w sieci czy drukowanej prasie zdecydowanie bardziej niż na uczciwej dyskusji skupia się na wojerystycznych, urągających godności opisach ciał osób transpłciowych. Ile z tych dzieł jest tworzonych w kontekście zainteresowania kondycją kobiecego sportu? Niewiele – dodaje Kuta i przypomina, że racji nie mają też rozpisujące się o zmasowanym „ataku lewactwa” na świat sportu media.
W sumie o udział w olimpiadzie w Tokio (łącznie z paraolimpiadą) ubiegało się dziewięcioro trans sportowców i sportowczyń i tylko Hubbard się to udało.
Sądząc na podstawie dotychczasowych rekordów sportowych, nowozelandzkiej sztangistce najprawdopodobniej nie uda się trafić na podium ani nawet blisko niego. Przekonanie o jej ogromnej fizycznej przewadze nad ciskobietami nie wytrzymuje więc konfrontacji z faktami.
– Wbrew obiegowej i fałszywej narracji wyjazd Laurel Hubbard do Japonii nie oznacza z automatu zdobycia złotego medalu. Gdy trzy lata temu przymierzała się do pobicia rekordu świata, skończyło się to złamaniem łokcia. Teraz należy się raczej spodziewać, że znajdzie się co najwyżej w połowie stawki – prognozuje Nina Kuta.
– Dlatego potrzebujemy uczciwej dyskusji o obecności osób transpłciowych w sporcie, a nie paniki moralnej, wedle której chcą one wykluczyć z konkurencji ciskobiety i zniszczyć sport. Pod uwagę przede wszystkim należy jednak wziąć fakt, że na sporze o to, kogo należy dopuścić do udziału w zawodach sportowych, a kogo nie, nie tracą walczący o medale olimpijki i olimpijczycy, lecz transpłciowe dzieci, nastolatki i dorośli, którzy uprawiają sport na najniższym poziomie i chcą się rozwijać.
czytaj także
Przestańmy panikować
Słychać też pomysły, aby stworzyć w wyczynowym sporcie osobną kategorię wyłącznie dla osób transpłciowych. Zdaniem Niny Kuty to wyjątkowo krzywdząca idea, która przypomina coś na kształt getta sportowego, w dodatku niemożliwego do zorganizowania. No bo jak niby przeprowadzić igrzyska choćby dla wspomnianej wcześniej dziewiątki sportowczyń? Z kim miałyby rywalizować każda w swojej dziedzinie?
– Panika moralna już parokrotnie doprowadziła do tego, że osobom trans w ogóle zakazano startu w zawodach na różnych szczeblach. Prym wiodą tu toczące wojnę kulturową Wielka Brytania i USA. Ale mamy także sporo pozytywnych przykładów wśród innych sportowych organizacji, które chcą być inkluzywne – mówi Nina Kuta.
Dyskusja o reprezentacji osób transpłciowych w sporcie nie tylko w Polsce przybiera zachodniocentryczną perspektywę i pomija to, co naprawdę ważnego dzieje się teraz w kraju. A nie jest tak, jak mówią konserwatyści, że cały świat sportu został owładnięty przez progresywne szaleństwo.
– W Polsce inkluzywność w ogóle nie istnieje. Nie tylko na poziomie profesjonalnym, ale także tak podstawowym jak korzystanie z siłowni bez obaw o doświadczenie dyskryminacji czy przemocy. Poza pojedynczymi klubami nie ma w zasadzie możliwości, by uprawiać sport nieindywidualny. I to są bardzo istotne problemy, o których powinniśmy rozmawiać. Bo kiedy wszyscy skupiają się na nowozelandzkiej sztangistce, transpłciowe Polki i Polacy nie mogą nawet zapisać się do drużyny czy pójść bezpiecznie na basen – podsumowuje Nina Kuta.