Islamofobus w Berlinie zdobił plakat wyborczy AfD, przedstawiający dwóch mężczyzn i opatrzony napisem: „Mojemu partnerowi i mnie nie zależy na znajomości z muzułmańskimi imigrantami, dla których nasza miłość to grzech śmiertelny”. Mamy tu do czynienia ze szpagatem jeszcze większym niż w przypadku nazistów.
Czy osoby LGBTQ+, w teorii jedna z najbardziej otwartych i tolerancyjnych, a przy tym najbardziej dyskryminowanych grup społecznych, są szczególnie wyczulone na polityczne wykorzystywanie szczucia i podburzania przeciwko innym grupom marginalizowanym?
Zarówno historia, jak i doświadczenia ostatnich kilkunastu lat pokazują, że niekoniecznie. Co więcej, część tęczowej społeczności popiera partie skrajnie prawicowe, które bez ogródek wypowiadają się na jej temat lub wręcz oficjalnie zapowiadają ograniczenie lub walkę z jej prawami.
W tym również nie ma nic nowego.
„Ciepła brać w brunatnym domu”
Przenieśmy się na chwilę do wczesnych lat 30. XX wieku. Szefem Oddziałów Szturmowych (SA) partii nazistowskiej jest Ernst Röhm, którego prasa socjaldemokratyczna wyoutowała jako homoseksualistę, by obnażyć hipokryzję hitlerowców, głoszących skrajnie homofobiczne hasła na długo przed przejęciem władzy. W środowisku skupionym wokół Röhma mężczyzn homoseksualnych jest zdecydowanie więcej, a jedna z gazet socjaldemokratów pisała w tym kontekście z przekąsem o „wspólnocie ciepłych braci w brunatnym domu”. Później wielu z nich, w tym sam Röhm, padnie ofiarą „nocy długich noży”.
Konfederacja i AfD. Taktyczny sojusz polsko-niemiecki, jakiego nie widzieliśmy od 79 lat
czytaj także
Pod koniec lat 20. około 30 proc. osób należących do Ligi Praw Człowieka (BfM), największej wówczas organizacji parasolowej zrzeszającej grupy osób nieheteronormatywnych z całych Niemiec, w ankiecie wewnętrznej deklaruje poparcie dla partii nazistowskiej. Szef BfM, Friedrich Radszuweit, w sierpniu 1931 roku pisze list otwarty do Hitlera, w którym zachęca przywódcę NSDAP do korekty stanowiska na temat homoseksualności i który część historyków postrzega jako próbę bratania się z nazistami.
Nie trzeba dodawać, że list pozostał bez odpowiedzi. Jednak dzięki silnej pozycji Röhma i jego środowiska wielu homoseksualnych mężczyzn uwierzyło, że dojście do władzy nazistów paradoksalnie polepszy ich sytuację. Już wkrótce okaże się, jak błędna i tragiczna była ta kalkulacja.
Szpagat AfD
W czasach współczesnych, na dwa miesiące przed wyborami do Bundestagu, radykalna Alternatywa dla Niemiec (AfD) wydaje się ugrupowaniem, które nie potrafi zdefiniować swojego stanowiska dotyczącego praw osób LGBTQ+.
Z jednej strony blisko tej partii do PiS czy Konfederacji: systematycznie oskarża tęczową społeczność o pedofilię i seksualizację dzieci, mówi o „szaleństwie genderowym” (Gender-Wahnsinn), a niektórzy politycy AfD popierają pomysł karania stosunków seksualnych osób tej samej płci więzieniem.
Z drugiej strony AfD cynicznie stawia się w roli obrońców mniejszości seksualnych przed muzułmańskimi uchodźcami i migrantami, niezmiennie przedstawianymi w ich retoryce jako homofobiczni fundamentaliści. W 2016 roku przy Nollendorfplatz, w samym sercu berlińskiej tęczowej dzielnicy Schöneberg, kursował islamofobus, na którym widniał plakat wyborczy AfD przedstawiający dwóch mężczyzn i opatrzony napisem: „Mojemu partnerowi i mnie nie zależy na znajomości z muzułmańskimi imigrantami, dla których nasza miłość to grzech śmiertelny”.
Mamy tu do czynienia ze szpagatem jeszcze większym niż w przypadku nazistów. Emblematycznym przykładem tego paradoksu jest Alice Weidel, współprzewodnicząca AfD i jedna z jej najbardziej kluczowych postaci – lesbijka, żyjąca w Szwajcarii w zarejestrowanym związku partnerskim z pochodzącą ze Sri Lanki producentką filmową i wychowująca z nią dwóch synów. Jako osoba zamożna i uprzywilejowana chętnie korzysta z wywalczonych przez poprzednie pokolenia osób aktywistycznych wolności, ale sygnuje swoim nazwiskiem na wskroś homo- i transfobiczny program swojej partii, nie ryzykując zbyt wiele, jeśli stanie się on rzeczywistością. Na pytanie, jak godzi ze sobą te dwa światy, odpowiada, że nie czuje się dyskryminowana, „bo dlaczego miałabym?”.
„Och, my nieszczęśliwi!” Grupowy narcyzm populistycznej prawicy
czytaj także
Jak paradoksalna by nie była, ta strategia – którą amerykańska badaczka Jasbir Puar w książce Terrorist Assemblages, napisanej pod wpływem debat i niepokojów społecznych wokół zamachów z 11 września 2001 roku, określiła mianem „homonacjonalizmu” – powoli zaczyna przynosić owoce.
Parę miesięcy temu niemieckie media obiegła sensacyjna informacja: według przeprowadzonej przez portal Romeo.com i magazyn „Männer” ankiety 22 proc. użytkowników aplikacji randkowej dla gejów Romeo wskazało AfD jako partię, na którą zamierzają głosować w tegorocznych wyborach europejskich – o 6 proc. więcej, niż ostatecznie wyniósł wynik tego ugrupowania. Jeśli wziąć pod uwagę ostatnie sukcesy wyborcze AfD w Brandenburgii (29,2 proc.), Saksonii (30,6 proc.) i Turyngii (32,8 proc.), można spokojnie założyć, że spora część tych głosów należy właśnie do osób LGBTQ+.
Narodowe odcienie homonacjonalizmu
Przykładów homonacjonalizmu w samej tylko Europie można by było dalej mnożyć – wystarczy pomyśleć o wyborcach (tak, w dużej mierze to mężczyźni cispłciowi) Marine Le Pen we Francji czy Geerta Wildersa w Niderlandach. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w USA, częściowo na poziomie instytucjonalnym.
W latach 70. w łonie Partii Republikańskiej powstała grupa skupiająca osoby LGBT – znani są jako Log Cabin Republicans (LCR). O ile w 2016 roku LCR podzieliła kwestia udzielenia poparcia republikańskiemu kandydatowi na prezydenta, Donaldowi Trumpowi, to w wyborach w 2020 i 2024 r. grupa jednoznacznie opowiedziała się po jego stronie.
Przed wyborami w 2016 roku w Stanach powstało też nieformalne zrzeszenie Gays for Trump, które stało się przyczółkiem różnej maści alt-rightowych działaczy, zarówno weteranów, jak i dopiero próbujących swoich sił w aktywizmie. Gays for Trump łączą w sobie elementy islamofobii, białej supremacji, ale i transfobii. Jeden z działaczy GfT, Scott Presler, był współorganizatorem serii marszów przeciwko wprowadzeniu prawa szariatu (czego, dodajmy, nikt w Stanach nigdy nie planował), które miały miejsce w 2017 roku.
Polskie podwórko
W Polsce wyoutowanych polityków bądź polityczek, którzy działaliby w którejś z ultraprawicowych partii politycznych, takich jak Łukasz Jasina (PiS), jest niewielu. Homonacjonalizm w stylu zachodnim nie miał jeszcze szans u nas się rozwinąć, bo i społeczność LGBTQ+ jeszcze nie zdążyła nacieszyć się żadnymi wolnościami – a to zjawisko, które łączy się z pewną instytucjonalizacją i zakorzenieniem się praw tej społeczności w społeczeństwie danego państwa.
Co nie oznacza, że o homonacjonalizmie na polskim podwórku nie ma w ogóle mowy. Wystarczy wejść na fora dyskusyjne, by przekonać się, że rasizm i transfobia w tęczowej społeczności mają się dobrze.
Nie wiemy, na ile sentymenty antyuchodźcze i antymigranckie są powszechne wśród osób LGBT+ w Polsce, bo nikt takich badań jeszcze nie przeprowadził, ale dowody anegdotyczne świadczą o tym, że bynajmniej nie jest to postawa marginalna.
Nieczuli buntownicy: Narcyzm narodowy, autorytaryzm i potrzeba destrukcji
czytaj także
Jeszcze ciekawsze byłoby zbadanie, ile z tych osób decyduje się następnie oddać głos na PiS, PSL czy Konfederację. Na razie żadna z tych partii nie wpadła na pomysł, żeby przypodobać się tej grupie wyborczej, choć niektórzy tak właśnie interpretowali pomysł Konfederacji na likwidację podatku od spadków i darowizn. Homofobiczny wizerunek partii raczej szybko nie ulegnie zmianie, co pokazuje m.in. jednoznacznie wroga reakcja na pojawiające się regularnie w social mediach konta takie jak „Konfederacja – sekcja LGBT”.
Zrozumieć homonacjonalizm
Oprócz islamofobii i transfobii kluczem do zrozumienia homonacjonalizmu jest płeć. Jego awangardę polityczną tworzą głównie cispłciowi mężczyźni. Mężczyznom homoseksualnym poprzez kulturowe stereotypy odmawia się męskości i przypisywanych jej cech, takich jak siła czy odwaga, którymi w swojej symbolice epatują partie radykalnej prawicy.
Paradoksalnie dotyczy to również kobiet, które nie chcą, by odmawiano im kobiecości. Opowiadając się za antykobiecą prawicą, chcą zdystansować się od maskulinizującego je w ich odczuciu feminizmu.
Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]
czytaj także
Inną zależność widać w przypadku kobiet z Konfederacji – zarówno wyborczyń, jak i polityczek. Często są to osoby uprzywilejowane, dobrze usytuowane, których nie dotykają bezpośrednio problemy większości kobiet i które nie chcą być kojarzone z walką o prawa kobiece, często z powodów osobistych i kręgów towarzyskich, w których się obracają.
To właśnie dlatego homonacjonalizm zazwyczaj idzie w parze z transfobią – demonstrowanie postawy patriotycznej czy wręcz nacjonalistycznej może być i często jest powiązane z chęcią udowodnienia swojej „prawdziwej” męskości bądź kobiecości oraz próbą przekierowania niezrozumienia czy nienawiści prawicy na inne segmenty społeczności LGBTQ+, np. te rzekomo bardziej „radykalne”, podważające powszechne wyobrażenia na temat ról płciowych i demolujące tradycyjny, binarny porządek płciowy.
Pokazuje to również, że postulaty emancypacyjne (choćby proaborcyjne, ale też dotyczące wprowadzenia lub zachowania, jak we Francji czy w Niemczech, równości małżeńskiej) nie dla wszystkich stanowią priorytet, o czym ostatnio boleśnie przekonały się Amerykanki. Może to wynikać z nadrzędności względów ekonomicznych bądź obaw związanych np. z migracją albo wręcz przeciwnie – ze społecznego i ekonomicznego uprzywilejowania oraz związanego z nim braku potrzeby skorzystania z praw bądź ekskluzywnego dostępu do alternatywnych kanałów zaopatrzenia (np. bezpiecznej aborcji).
Homonacjonalizm stanowi wyzwanie nie tylko dla społeczności LGBTQ+, ale dla polityki w ogóle. Zjawisko to pokazuje bowiem nie tylko potrzebę włączenia działań i edukacji o charakterze antyrasistowskim i antytransfobicznym w działalność tęczowych organizacji, ale też fakt, że słusznie kwestionowane i tradycyjnie rozumiane koncepcje społeczno-kulturowe, takie jak płeć czy narodowość, dla wielu osób LGBTQ+ i innych grup społecznych wciąż mają ogromne znaczenie. Jeśli chcemy się uwolnić od jarzma tych konstruktów, trzeba będzie wypracować nowe kategorie i rozwiązania, nieusztywniane silnym, tożsamościowym kołnierzem i wymykające się stereotypom płciowym, politycznym czy społecznym.
*
Artykuł stanowi zmodyfikowaną wersję tekstu, który pierwotnie ukazał się na blogu Deutsche Aidshilfe – IWWIT.
**
Mathias Foit – Ślązak spod Gliwic, ukończył filologię angielską na Uniwersytecie Wrocławskim i uzyskał doktorat z historii queer na Wolnym Uniwersytecie Berlińskim. W badaniach zajmuje się lokalną i regionalną historią queer, nacjonalizmem oraz kulturową historią prywatnych broni. Współtworzy podcast Po polsku po niemiecku. Queery na Dolnym Śląsku.