Po wybuchu wojny w Ukrainie w tzw. referendum konstytucyjnym przeforsowano zapis, że małżeństwo to związek biologicznej kobiety oraz mężczyzny. A więc de facto odebrano prawa małżeńskie osobom trans, choć bycie osobą trans w Białorusi jest legalne – i to od 25 lat.
19-letni Walery dojrzewał wraz z białoruskim społeczeństwem. Gdy po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach w 2020 roku Białorusini i Białorusinki wyszli i wyszły na ulicę, on już wiedział, kim jest. – Zacząłem identyfikować się jako osoba queer, używać zaimków on/jego – mówi.
Dziś Walery jest w gronie tysięcy osób, które w ostatnich tygodniach i miesiącach – czyli już cztery lata po wielkiej fali represji powyborczych 2020 roku – wyjechały z Białorusi, aby uniknąć aresztu i więzienia. Za co? Za swoją orientację seksualną oraz identyfikację płciową.
O prześladowaniach społeczności LGBTQ+ przez reżim Łukaszenki rozmawiam z osobami reprezentującymi białoruskie organizacje działające na uchodźstwie – TG House, Prismatica i Journalists for Tolerance – oraz z osobami aktywistycznymi działającymi indywidualnie.
Nigdy nie było dobrze, ale…
Pierwszych zapowiedzi aktualnej fali represji można doszukiwać się w marcu 2024 roku, choć cezura roku 2020 dotyczy również środowisk LGBTQ+.
Mówi Walery: – Osoby queerowe nigdy nie były w pełni bezpieczne w Białorusi, ale nasza sytuacja nie różniła się wiele od sytuacji w innych krajach wschodniej Europy.
Cichanouska: Walka o wolną Białoruś trwa. Nic się nie skończyło
czytaj także
Niezależnie działający aktywista, który w Białorusi pomagał m.in. w kontaktach osób LGBTQ+ z lekarzami queer-friendly, wylicza akty homofobii, w tym ten bodaj najgłośniejszy, czyli mord na Michailu Piszczewskim.
Piszczewski został napadnięty i pobity w 2014 roku, stracił jedną piątą mózgu, zapadł w śpiączkę oraz zmarł w następstwie odniesionych obrażeń w 2015. Jego oprawca został skazany na 2 lata i 8 miesięcy więzienia oraz 12 tys. dolarów grzywny, a w 2015 roku został objęty amnestią. Władza nigdy nie uznała pobicia za przestępstwo z nienawiści, do dziś zresztą ataki na osoby LGBTQ+ nie są uznawane za ataki na mniejszość.
Walery wspomina także o przeczesywaniu aplikacji randkowych i prowokacjach wobec osób LGBTQ+, ale zaznacza, że to były skrajne przypadki homofobii w społeczeństwie oraz w samych służbach, a nie część odgórnie sterowanej kampanii przez reżim.
W podobnym tonie wypowiada się Sandro (ono/jeno), osoba z organizacji Prismatica.
– Nasza organizacja powstała w Mohylowie, mieście tuż przy granicy z Rosją oraz – co za tym idzie – jednym z najbardziej homofobicznych miast w Białorusi – tłumaczy Sandro.
– Mimo to cały czas działaliśmy, pozwalając sobie np. na takie akcje jak produkowanie wlepek z tęczowym logo lokalnej gazety, w której ukazywały się homofobiczne artykuły.
Sandro wspomina, że mimo nieprzyjaznego otoczenia nigdy nie spotkało się z większymi nieprzyjemnościami, np. podczas outowania się.
Po 2020 roku Prismatica działała podziemnie, jako że reżim oficjalnie zlikwidował wszystkie niezależnie działające organizacje. – Ale dopiero we wrześniu tego roku musieliśmy pilnie ewakuować osoby działające w organizacji, by ratować je przed zatrzymaniami – stwierdza osoba z Prismatiki.
Master class z nienawiści
Aby zrozumieć, co dziś dzieje się w Białorusi, trzeba cofnąć się do protestów z roku 2020, po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach prezydenckich, oraz zerknąć w kalendarz.
W przyszłym roku dyktator Białorusi – najpewniej – po raz kolejny „wygra” wybory.
W 2020 roku, na ulicach białoruskich miast protestowano przede wszystkim pod biało-czerwono-białymi flagami, ale w tłumie pojawiały się także inne barwy – np. tęczowe.
Wróciłam do Białorusi, a tam Belarussia. Wiedziałam, że to może być podróż w jedną stronę
czytaj także
Wówczas orientację seksualną oraz identyfikację genderową reżim wykorzystywał przeciwko protestującym, uderzając w pojedyncze osoby, jak i w całe manifestacje.
Zatrzymaniom w Białorusi towarzyszyło i nadal towarzyszy nagrywanie krótkich filmów, w których GUBOP, OMON czy KGB pokazują „prawdę” o przeciwnikach Łukaszenki. Zatrzymywani są bici, torturowani oraz zmuszani do wyznawania win – szykowałem zamach, jestem terrorystą, płaci mi Zachód.
W przypadku osób LGBTQ+ zmuszano dodatkowo do ujawniania swojej orientacji lub identyfikacji genderowej, odpowiednio ją określając – jestem zboczeńcem, jestem chory, przepraszam, już nie będę.
Nagrania ubarwiano np. intymnymi zdjęciami, jeśli takie znaleziono podczas rewizji, czy przedstawieniem gadżetów erotycznych, czasem podrzucanych. Aby nadać nagraniom odpowiedni kontekst polityczny – skruszonym obywatelom np. wkładano na głowę czapkę w biało-czerwono-białe, opozycyjne barwy.
Aleh Razhkou z organizacji Journalists for Tolerance zdradza, że w nagonce roku 2020 białoruskie władze wspierali propagandyści z Kremla.
– Przyjechali i przeprowadzili prawdziwy program master class – ocenia.
Protesty przeciw dyktaturze, zgodnie z zaleceniami nauczycieli z Rosji, zaczęły być więc sprowadzane do chuligańskich wybryków marginesu. A do marginesu – obok pijaków, kryminalistów oraz osób pracujących seksualnie, dołączono „homoseksualistów i transwestytów”.
– Tak kreowano obraz wroga wewnętrznego, oczywiście sponsorowanego przez Zachód – mówi Razhkou.
Ale co istotne, w tym czasie nie dokonywano zatrzymań za orientację seksualną i identyfikację genderową – wykorzystywano jedynie te fakty z życia zatrzymywanych, by walczyć z szeroko rozumianą opozycją.
Stop propagandzie LGBTQ+, stop pornografii i…
To dopiero obecnie szykowana ustawa przeciw propagandzie LGBTQ+ będzie ciosem zadanym bezpośrednio w tę społeczność.
Na ponurą ironię zakrawa fakt, że szykowana ustawa jest lustrzanym odbiciem przepisów obowiązujących w Rosji, a przyjętych w pewnym stopniu pod dyktando Cerkwi. A ta w Białorusi nie ma aż tak wielkiego wpływu na społeczeństwo i politykę jak u potężnego sąsiada.
Jeszcze przed sfałszowanymi wyborami 2020, w marcu, z białoruskich środowisk pro-life oraz środowisk kościelnych wyszedł apel do Łukaszenki – pod którym zebrano ponad 50 tys. podpisów – o przyjęcie praw, zakazujących ukazywania oraz promowania homoseksualizmu oraz dewiacji nieletnim. Domagano się walki o tradycyjne wartości, zakazania organizowania festiwalu kultury LGBTQ+ Dotyk czy zakazu wywieszania tęczowej flagi na budynku ambasady Wielkiej Brytanii.
Czy ten głos miał jakikolwiek wpływ na władze? Alisa Sarmant z TG House ma sporo wątpliwości. Przekonuje, że zebranych podpisów nikt nie widział i nikt nie wie, co się z nimi stało.
Warto też zauważyć, że ów homofobiczny apel nie uchronił jednego z jego sygnatariuszy przed represjami już po wyborach 2020 roku. O zachowanie tradycyjnych wartości w Białorusi apelował m.in. arcybiskup Kościoła katolickiego, Tadeusz Kondruszewicz, którego reżim Łukaszenki przez ponad pół roku nie chciał wpuścić do kraju z Polski.
Z wygnania Kondrusiewicz mógł powrócić z początkiem 2021 roku, gdy już złożył dymisję, oficjalnie z uwagi na osiągnięty wiek emerytalny.
Nim jednak ta rosyjska z ducha ustawa zostanie przyjęta, a że przyjęta zostanie, nikt z moich rozmówców nie ma żadnych wątpliwości, reżim uderzył w społeczność LGBTQ+ na mocy poszerzonej definicji pornografii. Ministerstwo Kultury do dotychczasowo obowiązującej definicji dopisało ukazywanie „nietradycyjnych relacji oraz zachowań seksualnych”. Co to oznacza w praktyce?
czytaj także
Wyjaśnia Aleh Razhkou: – Dwa lata temu zamieściłem w swoich mediach społecznościowych zdjęcie z moim chłopakiem, na którym się obejmujemy. Dziś jest to pornografia. A że zdjęcie cały czas jest online, to w myśl tej nowej definicji cały czas rozpowszechniam pornografię. Za to, w Białorusi, grożą mi cztery lata.
To nie tylko czcze pogróżki. Obecnie toczą się już co najmniej dwie sprawy karne o rozpowszechnianie pornografii. Jedna wobec osoby, która zamieściła w swoich mediach społecznościowych zdjęcie w bieliźnie, z podpisem, że jest osobą transseksualną, a druga wobec osoby, która na zdjęciu trzymała za rękę swoją dziewczynę.
Wiemy też o co najmniej 30–40 osobach zatrzymanych na tzw. doby, czyli z zastosowaniem aresztu na 10 lub 14 dni w ramach kary administracyjnej.
Zatrzymaniom osób LGBTQ+ towarzyszy przemoc, wyzwiska oraz nagrywanie i publikowanie poniżających filmów wideo. Dwóm trans kobietom grożono zgwałceniem. Te represje odbijają się na społeczności niczym rozchodzące się fale.
Tłumaczy Walery: – We wrześniu tego roku moi znajomi nagle zostali zatrzymani, o czym dowiedziałem się od grupy aktywistycznych z Litwy oraz Polski. Jesteśmy na tych samych grupkach działających online, mamy wspólne zdjęcia w social mediach, służby mogły mnie więc szybko namierzyć. Zdecydowałem się wyjechać z Białorusi – najpierw do Gruzji, do Tbilisi, by tam przeczekać i zobaczyć, co stanie się dalej.
– W trakcie pobytu w Tbilisi, dostałem informację, że i ja jestem poszukiwany. Nie mogłem więc wrócić także dlatego, że sam znam dużo osób aktywistycznych. Bałem się, że je wydam podczas tortur w trakcie przesłuchań.
– Do Warszawy przyjechałem przed kilkoma dniami. Nie miałem wizy, bo teraz długo się czeka – aż tak dużo Białorusinów wyjeżdża. Wylądowałem więc na lotnisku w Warszawie i poprosiłem o ochronę międzynarodową – mówi Walery.
…i stop tranzycji?
– Szczególnie narażone na represje są osoby trans, bo figurują w rejestrach medycznych. Łatwiej ich namierzyć, zatrzymać, złapać – przestrzega Walery.
Co prawda reżim formalnie nie planuje zakazywania tranzycji, ale w praktyce zaczyna rzucać osobom trans kłody pod nogi.
Alisa Sarmant z TG House przypomina tzw. referendum konstytucyjne z lutego 2022 roku. Jak analizował Instytut Europy Środkowej: „Głosowanie przebiegło w cieniu antywojennych protestów, organizowanych przez przedstawicieli białoruskiej opozycji, którzy sprzeciwiali się atakom wojsk rosyjskich przeprowadzanym z terytorium Białorusi, w tym ostrzałowi rakietowemu”.
czytaj także
„W obliczu bezprecedensowej inwazji rosyjskiej referendum było próbą potwierdzenia rzekomej legitymacji społecznej reżimu Łukaszenki oraz wprowadzenia szeregu zmian w ustawie zasadniczej, korzystnych z punktu widzenia władz Białorusi i interesów wojsk rosyjskich stacjonujących na terytorium Białorusi”.
Sarmant zwraca uwagę, że w referendum przeforsowano także zapis, że małżeństwo to związek biologicznej kobiety oraz mężczyzny. A więc de facto odebrano prawa małżeńskie osobom trans, choć bycie osobą trans w Białorusi jest legalne – i to od 25 lat.
Od ćwierćwiecza obowiązuje bowiem ustawa, zgodnie z którą w kraju można dokonać korekty płci. Do 2020 roku nie było z tym większych problemów. Procedura, owszem, była trudna, obejmowała m.in. pobyt w zakładzie psychiatrycznym na obserwację, i trwała kilka lat.
– Ale przed 2022 rokiem decyzji negatywnych wydawano ok. 5–10 proc. Po 2022 nawet 70–80 proc. – mówi Alisa Sarmant.
– Komisja zbiera się dwa razy do roku, by wydawać decyzje. Przez rok osoba wykonuje zlecone badania i staje na komisję po raz drugi – wtedy może dostać skierowanie na operację oraz terapię hormonalną.
czytaj także
– Ale im więcej negatywnych decyzji, tym więcej odwołań i tym samym cały proces się spowalnia – tłumaczy Alisa.
Zgodę najczęściej dostają osoby, które mają bardzo dobry passing – czyli wygląd zgodny z identyfikacją genderową. To osoby, które mogły sobie już wcześniej załatwić hormony, a hormony są albo bardzo drogie (z Zachodu), albo wątpliwego pochodzenia (z Rosji).
Po co to wszystko?
– Być może to zemsta – zastanawia się Alisa Sarmant z TG House, organizacji, która jako pierwsza spośród queerowych trafiła na listę mediów ekstremistycznych w marcu 2024 roku.
TG House udało się zebrać ponad 31 tysięcy podpisów przeciw ustawie zakazującej propagandy LGBT, organizacja alarmowała też organizacje międzynarodowe – kampanię rozpoczęto w lipcu, i w lipcu doszło do pierwszych zatrzymań.
TG House’s international campaign against the LGBT propaganda ban in Belarus has been nominated for the 2024 Belarusian Human Rights Community Award.https://t.co/Y5AnckqAPI
— Tg House (@tghousebelarus) November 25, 2024
Walery przekonuje, że społeczność LGBTQ+ jest postrzegana przez władzę jako zagrożenie. – Myślimy inaczej – mówi. – I może nie wszyscy protestowaliśmy w 2020 roku, ale nie popieramy reżimu. A w 2025 będą nowe wybory, więc reżim stara się oczyścić społeczeństwo z osób, które myślą inaczej i które działały w strukturach pozarządowych.
Nowe wybory opozycja nazywa „bezwyborami”, jak mówił o nich w ostatnim czasie w programie Oko na Świat Paweł Łatuszka. Jeden z liderów białoruskiej opozycji na uchodźstwie stawia tezę, że rządzący już 30 lat Łukaszenka ma traumę roku 2020 i zwyczajnie boi się powtórki z rewolucyjnego zrywu. Stąd obława na myślących inaczej.
– Władza czyści sobie terytorium, uderza w najaktywniejsze grupy, aby je zastraszyć. Buduje także podziały w społeczeństwie, aby ludzie, zamiast się zjednoczyć przeciw reżimowi, sami skakali sobie do gardeł – mówi Aleh Razhkou.
Konsekwencje mogą być poważne
Żadne z moich rozmówców nie ma złudzeń: w 2025 roku nic się nie wydarzy. Na ulice masowo nikt nie wyjdzie, a Łukaszenka pobije kolejny rekord poparcia, być może dopisując sobie więcej procent niż sam Putin w 2024 – przypomnijmy, aż 87,28 proc. głosów.
Pytam więc o skalę homofobii i transfobii w białoruskim społeczeństwie, aby zrozumieć, jaki wpływ na nastroje oraz sytuację społeczności może mieć obecna nagonka i szczucie.
Alisa z TG House stawia tezę, że Białorusini i Białorusinki są życzliwie obojętni i obojętne wobec osób LGBTQ+.
Chcemy robić na Podlasiu największe spotkanie Białorusinów na świecie
czytaj także
– Mówią tak: Niech się kochają, jak chcą, byleby się z tym nie obnosili. O paradach dumy nie ma więc mowy, ale o twardej homofobii raczej też nie. Przypadki pobić to margines, a prześladowania społeczność cierpi z rąk władz, a nie obywateli.
Z kolei Aleh Razhkou, monitorujący przypadki mowy nienawiści w mediach, przestrzega: – Co druga publikacja dotycząca społeczności LGBTQ+ zawiera elementy mowy nienawiści. Monitorujemy zarówno media państwowe, jak i te niezależne i z naszych obserwacji wynika, że każda informacja o osobach LGBTQ+ w mediach państwowych jest nasycona mową nienawiści.
– Zakaz propagandy LGBTQ+ w praktyce będzie oznaczał, że w mediach nie pojawią się żadne pozytywne, czy nawet neutralne informacje o społeczności LGBTQ – czyli nie przeczytamy nic prawdziwego o nas.
– Będzie obowiązywać jedna narracja – zboczeńcy, którzy chcą zniszczyć kraj z inspiracji Zachodu. Wiemy z historii, czym kończą się takie nagonki – mówi i wskazuje na Niemcy lat 30. czy Rwandę lat 90. ubiegłego stulecia.
Razhkou martwi się też, że organizacje działające na Zachodzie tracą kontakt ze społecznością.
Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:
Po roku 2020 większość organizacji działała podziemnie, w gronie zaufanych osób. Trudno więc było trafić na spotkanie, by znaleźć wsparcie, jeśli nie miało się queerowych znajomych, czy nie było się osobą otwarcie wyoutowaną.
Dziś, w kraju, gdzie za postawienie lajka czy followowanie nieodpowiedniego z punktu widzenia władz profilu na Instagramie można trafić do kolonii karnej, zdobywanie wiedzy i informacji jest jeszcze trudniejsze.
– Bezpieczna niewiedza – tłumaczy strategię przetrwania w tym trudnym czasie Sandro z Prismatiki i radzi odfollowanie wszelkich queerowych i aktywistycznych mediów.
I faktycznie, organizacje notują spadki obserwujących.
Echa ze Wschodu i z Zachodu
Procedowane przepisy oraz aktualne represje są lustrzanym odbiciem tego, co dzieje się w putinowskiej Rosji. Ale w tym, co o osobach LGBTQ+ mówi reżim Łukaszenki, słychać dalekie echa deklaracji płynących zza oceanu. Donald Trump już zdążył zapowiedzieć wycofanie państwowego wsparcia dla osób trans i wypowiedzieć wojnę niebinarnym zaimkom.
– To faktycznie podobne echa, choć oczywiście to nie ten sam poziom – komentuje Aleh Razhkou. – Ale tak, widzimy zwrot w polityce USA, które jak dotąd uchodziły za kraj liberalny i bezpieczny dla społeczności LGBTQ+. To tylko dowód na to, że prawa nie są nam dane raz na zawsze.
A Sandro z Prismatiki uzupełnia: – Już dziś z USA płyną do nas informacje o cięciach w dotacjach, bo republikanie wzięli wszystko.
Bez dotacji białoruskim organizacjom queerowym będzie bardzo trudno działać.
I bardzo trudno będzie nieść pomoc osobom prześladowanym przez reżim Łukaszenki.