Na przykładzie Rosji doskonale widać, że skonsolidowany autorytarny reżim może zarządzać wyborami jak gigantycznym eventem, który służy samoutwierdzeniu jego kształtu.
Skoro od początku wiadomo, kto wygra wybory i że będzie to Władimir Putin, to po co w ogóle je organizować? To jedno z pytań, które regularnie słyszą politolodzy, ekspertki i publicyści, kiedy w Rosji zbliża się wielkie głosowanie. Autorytaryzmy i dyktatury nie stronią od procedury uważanej za przymiot demokracji.
Rosyjskie wybory są testem systemu. Od samego czubka gwiazd zdobiących kremlowskie wieże, aż po dno najgłębszej kałuży przed lokalem wyborczym w ujezdnym mieście N., wszystkie tryby muszą odpowiednio zadziałać, by potwierdzić z góry założony wynik, określany w języku międzynarodowego kapitalizmu jako KPI (key performance indicators). W tym roku ptaszki ćwierkały, że zakładane KPI to 80 proc. poparcia dla wiecznego prezydenta, przy minimum 70 proc. frekwencji.
Dobrzy Rosjanie chcą porażki Putina, Ukraińcy chcą porażki Rosji [Kinga Dunin czyta]
czytaj także
Na ten wynik pracują reżyserzy z administracji prezydenta Rosji, różnej maści propagandyści, cały aparat siłowy, który ściga wszelkie próby politycznej transgresji, a nawet zagląda przez ramię głosującym, pracuje państwowa komisja wyborcza, od której widzimisię zależy, kto będzie mieć prawo wystartować w wyborach, a kto nie. Pracuje rosyjska biurokracja, w której każdy, kto czynem wyżej, pilnuje, by niższe czyny wykonały swoje zadania, przymuszone do głosowania zgodnie z instrukcjami.
Na ustalony wcześniej rezultat pracują wszystkie państwowe spółki, których pracownicy posłusznie ustawiają się w kolejkach do urn w wyrazie wdzięczności za dobrą i stabilną pracę, ustawiają się pracownicy przychodni i szpitali, nauczyciele i wykładowcy, a ci ostatni ustawiają w kolejkach swoich studentów. Od możliwości wykazania się lojalnością wobec państwa nie stroni również sektor prywatny, który dba, by i jego kadry wrzuciły do paszczy Lewiatana swoją wyborczą kartę. Presja przetacza się przez całe społeczeństwo jak wielki walec, ale uczucie ścisku w gardle mają niwelować festiwalowe atrakcje, które organizatorzy zapewnili w okresie wyborów – koncerty, loterie, drobne upominki.
czytaj także
I oto mamy wynik. Zaledwie jedna czwarta protokołów z komisji wyborczych wpłynęła do centralnej rosyjskiej komisji, a już widać, że padnie rekord – 88 proc. głosów wiadomo na kogo. Zestawienie cyfr szybko zwróciło uwagę, w końcu dwie ósemki to jeden z symboli używanych przez miłośników nazizmu. Może dlatego do rana, w miarę „liczenia głosów”, jeden procent ubył. Dla takich dyktatur jak współczesna Rosja sam fakt ostentacyjnego sfałszowania wyników staje się demonstracją efektywności systemu. Mogliśmy, więc sfałszowaliśmy.
W tegorocznych wyborach prezydenckich nie było żadnej intrygi, nawet przez ułamek sekundy nikt nie miał wątpliwości, jaki będzie ich rezultat. Może tylko dociskanie zakładanego 80 proc. „poparcia” do 90 proc. to lekka przesada, która pokazuje, że nawet Putin wciąż ma pole do większego odklejania się od rzeczywistości. Przebił nawet malowany wynik Łukaszenki z 2020 roku.
Więcej wojny
W swoim sztabie wyborczym krótko po ogłoszeniu wstępnych wyników z konferencją prasową wystąpił sam Putin. Na jedno z pierwszych pytań – o wyzwania w nowej kadencji – odpowiedział, że „przede wszystkim trzeba zajmować się kwestiami związanymi ze specjalną operacją wojskową”. Przy kolejnym dodał: „W naszym życiu politycznym niewiele się zmieni”. Piąta kadencja się jeszcze nie zaczęła, a system już wpada w zastój. Ale to, że nic się nie zmieni, może równie dobrze oznaczać, że wszystko będzie jak dotąd, tylko bardziej. Więcej wojny, więcej represji, więcej izolacji i więcej podatków, by to wszystko utrzymać.
Ofensywa dyplomatyczna. Putin zaczął używać słowa „wojna” – co na to Zachód?
czytaj także
Jedną z kluczowych spraw, właśnie w ramach „specoperacji”, jest dla Rosji nowa tura mobilizacji. Część ekspertów obstawia, że zacznie się już wkrótce. Ta, która została ogłoszona we wrześniu 2022 roku, formalnie wciąż trwa, wystarczy jedynie uruchomić komisje wojskowe i procedury, które zostały w międzyczasie dopracowane. Wezwania do wojska mogą teraz przychodzić w formie cyfrowej, na konto w serwisie Gosusługi, i już sam fakt pojawienia się na profilu użytkownika uważany będzie za efektywne doręczenie. Ale padają też głosy, że Kremlowi dobrze idzie werbowanie żołnierzy kontraktowych i obejdzie się bez mobilizacji. Wszystko jednak zależy od tego, jaki plan na działania wojenne ma Moskwa. Jeśli planowana jest wielka ofensywa, której celem mają być Charków, Odesa i Mikołajów, to obecnego kontyngentu może nie wystarczyć. W każdym razie Putin po wyborach ma „mandat społeczny”, by decyzję o mobilizacji podjąć. W końcu 87 proc. głosujących najwyraźniej zgadza się, że absolutnym priorytetem jest wojna przeciwko Ukrainie.
Pewniejsze niż mobilizacja jest nasilenie represji. W Rosji właśnie powstają trzy nowe „hybrydowe kolonie karne”. Skala inwestycji może zastanawiać, bo w ostatnich latach rosyjskie więzienia, chociażby w związku z masowym werbunkiem na wojnę, zaczęły świecić pustkami, a liczba osadzonych jest rekordowa niska. Po co więc budować nowe? Trudno dziwić się obawom Rosjan, że represje staną się masowe i powróci system gułagu. Bo wojna oznacza także duże ubytki na rynku pracy, a wojenna gospodarka potrzebuje rąk. Wykorzystanie pracy więźniów może być sposobem na uzupełnienie braków, dokładnie w tych obszarach, w których reżim tego potrzebuje.
Złym znakiem minionych dni był także atak na Leonida Wołkowa w Wilnie. Wołkow był jednym z czołowych współpracowników Nawalnego, przez lata pełnił funkcję prezesa założonej przez zmarłego opozycjonistę Fundacji Walki z Korupcją. Bezpardonowa napaść na prominentnego emigranta politycznego na terytorium Unii Europejskiej to nie tylko sygnał alarmowy dla wszystkich krytyków reżimu. To także dowód, że przyjmujące rosyjską emigrację państwa mają do wyboru albo zwiększenie nakładów na ochronę kontrwywiadowczą tego środowiska, albo pogodzenie się z tym, że agencje Kremla swobodnie penetrują ich teren.
„Czeburnet” i „cyfrowy gułag”
W kolejnych przysługujących Putinowi na podstawie nielegalnych zmian w konstytucji sześciu latach prezydentury nie zmieni się powzięty kurs na izolację kraju, zwłaszcza od Zachodu. Od lat nad Rosją krąży widmo „czeburnetu” i „cyfrowego gułagu”. Pierwsze pojęcie oznacza „suwerenny internet”, a więc sieć faktycznie odciętą od zagranicznych serwisów, w której treści są skrupulatnie filtrowane i kontrolowane. Dyskusje o konieczności obrony internetu przed wrogimi zakusami trwają w Rosji co najmniej od 2014 roku.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
Po dwóch latach wojny, w czasie której nastąpiła delegalizacja większości niezależnych mediów, a Rosja rezygnuje z relacji z Zachodem, dalsze pogłębianie izolacji sfery informacyjnej wydaje się więcej niż pewne. Widać to chociażby po bezprecedensowym w skali ataku hakerskim na infrastrukturę Meduzy – najpopularniejszego bodaj opozycyjnego medium rosyjskiego, działającego od dekady z Łotwy. Redakcja Meduzy w tygodniu poprzedzającym wybory walczyła o utrzymanie serwisu, a czytelnikom radziła zapisywanie się do specjalnego newslettera, bo pojawiła się obawa, że w okresie wyborczym reżim może skutecznie zablokować nieprawomyślne serwisy albo czasowo odłączyć internet w ogóle.
Wojna hybrydowa na Bałtyku. Rosyjski cyberterroryzm, statki szpiegowskie i „flota cieni” [rozmowa]
czytaj także
Z kolei „cyfrowy gułag” to coś więcej niż tylko internet trzymany w izolacji od świata za zasiekami z drutu kolczastego. W Rosji rozpowszechnia się używanie kamer z funkcją rozpoznawania twarzy. W tej chwili scentralizowany system najlepiej działa w Moskwie, zasięgiem pokrywając 74 proc. miejsc publicznych i 90 proc. osiedli mieszkaniowych. Na mniejszą skalę funkcjonuje w Petersburgu i Tatarstanie, w innych regionach wciąż jest szczątkowy. Ale reżim dąży, by włączać do niego coraz więcej miast i obszarów, w tym monitoring innych niż państwowe podmiotów, także prywatnych. Według danych, które przytacza „The Moscow Times”, w latach 2019–2022 budżet na ten cel zwiększono o 2,5 razy. Rosyjskie ministerstwo cyfryzacji twierdzi, że poprawi to bezpieczeństwo i podniesie odsetek wykrywalności przestępstw o 30 proc. Opozycja słusznie obawia się, że masowy system rozpoznawania twarzy to jedynie narzędzie inwigilacji i represji. O takim luksusie jak prawo do prywatności nikt już nawet nie wspomina.
czytaj także
Na „cyfrowy gułag” składa się także nasilenie kontroli i możliwość sterowania działaniami obywateli poprzez narzędzia takie jak wspomniane już Gosusługi, które będą dostarczać wezwania do wojska. W razie niestawienia się na komisję osoba, która otrzymała cyfrowe wezwanie, będzie z automatu podlegać sankcjom, takim jak zakaz wyjazdu za granicę, brak możliwości kupna i rejestracji środków transportu, nieruchomości, zakaz zakładania działalności gospodarczej.
Społeczeństwo zamknięte i putinowski NEP na odwrót
Zimą 2023 roku, kiedy czołowi rosyjscy celebryci spotkali się na słynnej już „gołej imprezie”, okazało się, że w kraju zachodzi obyczajowa transformacja. Jej zwiastunem była już fala donosów, jaką uruchomiła pełnoskalowa agresja na Ukrainę. O tym, jak może wyglądać daleko posunięta społeczna kontrola, przekonali się uczestnicy wydarzenia, których wyuzdane stroje oburzyły opinię publiczną, zwłaszcza „Z-patriotów”, a nawet samego Putina. Kiedy „tam na froncie nasi chłopcy siedzą w okopach” lub giną w mięsnych szturmach, nawet w stolicy hedonizmu, jaką śmiało mogła się do niedawna mienić Moskwa, nie ma już miejsca dla „kolorowych ptaków”. W efekcie celebryci musieli się publicznie kajać, a ceną za powrót do telewizyjnych ramówek były trasy koncertowe dla rosyjskich żołnierzy na froncie. Reżim wysłał w ten sposób wyraźny sygnał, że wszyscy mają maszerować równo w szeregu, jakiekolwiek odstępstwa nie są mile widziane. Ci sami celebryci posłusznie zameldowali w swoich sieciach społecznościowych, że wypełnili swój obywatelski obowiązek i oddali głos, znów – wiadomo na kogo.
Wojna kosztuje, więc wymaga wyrzeczeń. Na kilka dni przed wyborami portal Ważnyje Istorii dotarł do informacji, że po pewnym zwycięstwie Putina Rosjan czeka podniesienie podatków, w tym podatku dochodowego od osób fizycznych. Nowe zasady progresji podatkowej obejmą jakieś 20 milionów osób, głównie wielkomiejską klasę średnią. Jednak wyższe podatki to dla nich wciąż niewygórowana cena w nowej rzeczywistości, zwłaszcza w porównaniu z wyjazdem na front.
Ostatnio dużo mówi się o tym, że Rosja zwiększa produkcję broni i amunicji, przestawiając swoją gospodarkę na tryb wojenny. Rzadziej wspomina się, że w państwie Putina trwa właśnie nasilona deprywatyzacja, nazywana też „przeglądem wyników prywatyzacji”. Chodzi o prywatyzację aktywów w latach 90., które za pomocą prokuratury w ostatnich dwóch latach masowo wracają z rąk prywatnych pod kontrolę państwa. W ten sposób Putin i jego ludzie „deprywatyzują” strategiczne z ich punktu widzenia obszary gospodarki. Jednocześnie stawiają pod znakiem zapytania własność prywatną i jej ochronę, co w perspektywie kilku lat może pociągnąć za sobą radykalną przebudowę systemu gospodarczego.
Uśmiech Niemcowa i Nawalnego
W dni wyborów – głosowanie było bowiem rozciągnięte na trzy dni, co ułatwia fałszerstwa i kontrolę procesu – w rosyjskich socialach krążyły wspominkowe zdjęciа Borisa Niemcowa, zabitego jeszcze w 2015 roku, i doprowadzonego niedawno do śmierci Aleksieja Nawalnego z wyborów z poprzednich lat. Uśmiechnięci, pozowali z kartami wyborczymi. Demonstrowali je otwarcie, pokazując, że wybory i tak nie są uczciwe. W miniony weekend jakiejś części Rosjan udało się wynieść z lokali karty wyborcze, choć miało być to srogo karane, i zanieść je na świeży jeszcze grób Nawalnego. Na kartach ludzie pisali na przykład: „Nawalny – mój prezydent”. Zapewne nikt się nie uśmiechał, popełniając ten osobliwy akt politycznej nekromancji. Bunt przeciwko fałszerstwom i zakłamanemu systemowi przestał być wesołym performansem.
czytaj także
Polityczna opozycja w Rosji nie istnieje. Jakiekolwiek możliwości wpływu na rzeczywistość polityczną wewnątrz kraju zostały wyczerpane. Z kilku pomysłów na to, jak okazać swój sprzeciw wobec reżimu za pomocą wyborów, nie dało się wybrać takiego, który mógłby w jakikolwiek sposób zagrozić reżimowi. Ostatecznie figury takie jak Julia Nawalna zdecydowały się nawoływać do akcji „W południe przeciwko Putinowi”. I rzeczywiście, tłumy Rosjan stawiły się w niedzielę w samo południe w lokalach wyborczych, w kraju i za granicą. Trudno to jednak nazwać sukcesem, skoro obrazy te wpisały się w propagandową narrację o wielkiej frekwencji, pokazującej jedność obywateli.
Kremlowi zależało na dużej frekwencji, by uprawomocnić wyborczy spektakl. Opozycja zgodziła się statystować w tej produkcji. Dlatego trudno odmówić racji Ukraińcom, którzy z zażenowaniem przyglądają się tym wysiłkom, podczas gdy na terenach okupowanych przez Rosję lotne komisje wyborcze zbierały głosy na Putina w towarzystwie uzbrojonych i zamaskowanych żołnierzy. Zdaniem ukraińskich publicystów prawdziwa rosyjska opozycja to nie ta, która postanowiła w niedzielę 17 marca przyjść na chwilę do lokali wyborczych i tam postać, a ta, która walczy w ochotniczych formacjach po stronie ukraińskiej armii i swoimi rajdami, zintensyfikowanymi w ostatnich dniach, nęka przygraniczne rosyjskie miejscowości.
Wybory w Rosji były fikcją, wojna w Ukrainie jest prawdziwa.
**
Finansowane przez Unię Europejską. Poglądy i opinie wyrażone są poglądami autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Dyrekcji Generalnej ds. Sieci Komunikacyjnych, Treści i Technologii. Ani Unia Europejska, ani organ przyznający finansowanie nie ponoszą za nie odpowiedzialności.