Twój koszyk jest obecnie pusty!
Krach liberalnego porządku: jak to się stało?
Prawicowa kontrrewolucja trwa w najlepsze. Ale właściwie dlaczego liberalny, powojenny porządek świata tak łatwo upadł? Odpowiedź przynosi tekst opublikowany niedawno w magazynie Jacobin.
Prezydent Chin Xi Jinping mawia, że światowy porządek „ulega głębokim przemianom, jakich od stu lat nikt nie widział”. Trudno się z nim nie zgodzić. Owe zmiany to nie tylko wzrost potęgi Chin i przetasowania w relacjach między wielkimi potęgami: są także odzwierciedleniem głębokiego wpływu, jaki na sprawach całego świata odciska rosnąca w siłę radykalna polityka konserwatywna.
Pod przewodnictwem rządu Trumpa, ale i przy znaczącym wsparciu z innych stron, kwestionuje się niewzruszone dotąd sojusze; ustanowione reguły handlu i gospodarcze ortodoksje znalazły się pod ostrzałem, a niegdyś silne ruchy społeczne, jak choćby ruch na rzecz międzynarodowej ochrony praw człowieka, nagle wydają się być raczej reliktami niż przyszłością. Nie wiadomo, dokąd zmierzamy, natomiast sam kierunek jazdy wydaje się oczywisty.
Taki obrót spraw wytworzył pewien rodzaj nostalgii za „liberalnym porządkiem międzynarodowym”. To za jej sprawą obok rzewnych wizji powojennego świata pojawiają się żarliwe apele do liberałów, by jakoś ów porządek odtworzyli. To zrozumiałe pragnienie, zwłaszcza w świetle potencjalnie autorytarnych alternatywnych ofert. A jednak wizje te wprowadzają w błąd, zarówno co do natury powojennego świata, jak i wyzwań, jakie niesie odrodzenie bardziej liberalnego porządku.
Liberalizm osadzony w okresie powojennym, gdy prym wiodły Stany Zjednoczone, nigdy nie był projektem tylko i wyłącznie liberalnym – jeśli rozumiemy przez to działania osób określających się mianem liberałów i oparte na pewnym zestawie transhistorycznych liberalnych prawideł. Był to raczej wytwór konserwatywnego liberalizmu i kolejnych form liberalnego konserwatyzmu. To wzajemne dopasowanie zmieniało się z biegiem czasu i zawsze obejmowało napięcia i bieżące polityczne tarcia między liberałami a konserwatystami. Ostatecznie zapewniało jednak szerokie poparcie dla czterech kluczowych filarów liberalnego porządku międzynarodowego: silnego antykomunizmu, poszanowania praw człowieka, wiary w liberalną demokrację oraz przywiązania do wolnych rynków.
Prawica wypowiedziała umowę
Kryzys liberalnego porządku międzynarodowego jest wynikiem erozji owego konsensusu. Najoczywistszym źródłem tej zmiany jest zniknięcie zimnowojennego ideologicznego spoiwa: opozycji wobec komunizmu. Kolejne wiąże się z pojawieniem się bardziej „postępowych” sił liberalnych, co sprawiło, że sojusze z konserwatystami stały się mniej trwałe. Przede wszystkim jednak kryzys odzwierciedla zapaść samego konserwatyzmu, za sprawą której z siły wspierającej liberalny porządek międzynarodowy przeistacza się w jednego z jego największych przeciwników.
A zapaść widać w każdym z czterech filarów. W przypadku praw człowieka konserwatyści zaczęli podważać konsensus, na mocy którego podstawą powszechnych praw jest nowoczesny, liberalny indywidualizm. Ich zdaniem taki indywidualizm powoduje anomię i rozpad społeczeństwa, a jednocześnie wzmacnia wpływy ponadnarodowego, liberalnego wymiaru sprawiedliwości i „nowej klasę” eksperckiej, podkopując narodowe tradycje, suwerenność i solidarność społeczną.
Konserwatystów „głównego nurtu”, wyszydzanego teraz przez prawicowy aktyw jako lamestream [a więc nie nurt, ale „rzeczka-smródka” – przyp. red.] oskarża się, że dają pole do działania tej elicie i niszczycielskim siłom, które ta spuściła ze smyczy – że choć mówią o tradycyjnych wartościach i instytucjach, tak naprawdę uczestniczą w utowarowieniu osób i kultur, tym samym osłabiając tradycyjne więzi społeczne i przynależność narodową.
Jeden ze znanych popularyzatorów „narodowego konserwatyzmu” ujął to następująco:
„Odkąd anglo-amerykański konserwatyzm trudno jest odróżnić od liberalizmu, stał się on, z tego właśnie powodu, niezdolny do konserwowania czegokolwiek. W obecnych czasach konserwatyści stali się w większości gapiami, którzy ze zdumieniem patrzą, jak ogień rewolucji kulturowej trawi wszystko, co staje na jej drodze”.
W reakcji na tak postrzegane przemiany wielu konserwatystów agresywnie proklamuje własną tożsamość kulturową i partykularność. Kolejną reakcją są ataki na politykę tożsamościową, a liberalne twierdzenia o tym, że tożsamość jest plastyczna i może być kształtowana, traktowane są pogardliwie, jako nowy, podstępny zamach na to, co „ludzkie”.
Postępowe wartości społeczne stanowiące zdaniem niektórych podstawę liberalizmu współczesny konserwatyzm redefiniuje jako grzech „progresywizmu” – przekonanie, że tradycyjne wartości i instytucje należy zniszczyć, zastępując je powszechnymi prawami jednostek, którymi zarządzać będą eksperci-technokraci. Logicznym następstwem owej reinterpretacji, niweczącej powojenny konsensus i rolę prawicy w konstruowaniu powojennego liberalnego porządku, jest radykalizacja konfliktów kulturowych.
Te argumenty to żadna nowość. Konserwatywni myśliciele dają im wyraz od ponad stu lat. Nowością jest ich żarliwość, popularność i jawna wrogość wobec konserwatyzmu nastawionego na konsensus i kompromisy z liberalizmem. To atak na dokładnie te odmiany konserwatyzmu, które pomogły budować powojenny liberalny porządek międzynarodowy.
Powojenny konsensus zasadniczo opierał się na pewnym poglądzie na indywidualizm, który był, choć w różnym stopniu, do przyjęcia nawet przez narodowych konserwatystów. Obecnie zaś dyskursy o prawach człowieka przedstawia się jako próbę narzucenia współczesnych postępowych wartości, niweczące integralność osób i dające sposobność dla progresywnych prawnych i normatywnych ataków na tradycyjną tożsamość. Instytucje liberalnego porządku międzynarodowego, takie jak ONZ, Unia Europejska czy międzynarodowe organizacje prawne, nie są już uważane za filarami liberalnego porządku, które konserwatyści są w stanie akceptować. Stały się wrogiem, którego należy zwalczać.
Przeciwko liberalnej pieczy
Związek między liberalizmem a demokracją wyznacza drugą i równie istotną linię podziału. Daje bowiem paliwo do oskarżeń, że liberalne elity, zamiast strzec demokratycznego sprawowania rządów, stanowią dla niego zagrożenie. Fuzja liberalizmu i demokracji była jednym z wielkich osiągnięć powojennej polityki, a konserwatyści walnie przyczynili się do jej powstania i konsolidacji. Zarówno zimnowojenni liberałowie, jak i ugodowo nastawieni konserwatyści podkreślali wagę instytucji, które miały chronić liberalną demokrację przed nieliberalnymi masowymi ruchami demokratycznymi, a posunięcie to z powodzeniem zepchnęło na margines krytyków po obu stronach – lewej i prawej.
Ten konsensus także się rozpadł. Większość zwolenników współczesnego konserwatyzmu przypuszcza obecnie frontalny atak na ideę, że liberalizm i demokracja to po prostu dwie strony tego samego medalu. Niegdyś szanowane instytucje, uważane za fundament stabilności, znalazły się na celowniku wielu konserwatystów, jako bastiony nie- lub antydemokratycznej dominacji liberalnych elit i ich ugodowych konserwatywnych sojuszników.
Owa wrogość skupia się szczególnie na międzynarodowych instytucjach prawnych, choć się do nich nie ogranicza. Skrajna prawica odmalowuje aparat administracyjny państwa i organizacje międzynarodowe jako część globalizującego „państwa administracyjnego”, depczącego żądania ludu i działającego w interesie ogólnoświatowych „elit zarządczych”, które je obsadzają i nim sterują. Multilateralizm przedstawia jako zagrożenie dla narodowej demokracji, nie zaś jako mechanizm jej obrony. Idee wiedzy eksperckiej i budowania instytucji na rzecz realizacji wspólnych społecznych celów – niegdyś jedna z potężnych linii obrony liberalnego porządku międzynarodowego – stały się jego największymi słabościami. Na koniec – sceptycyzm czy też otwarta wrogość wobec globalnych rynków, które tak wyraźnie zaznaczają się w polityce rządu Trumpa, że bardziej podkreślać ich już nie trzeba.
Warto mieć świadomość ogromu tej zmiany i tego, że jej korzenie sięgają czasów na długo przed nastaniem obecnego mieszkańca Białego Domu.
Konserwatyści nadal wypowiadają się z czcią o czasach Margaret Thatcher i Ronalda Reagana, kiedy to odwróciła się ich zła wyborcza passa i zapanowała jastrzębia zimnowojenna geopolityka. Odrzucają jednak stojący za gospodarczą globalizacją neoliberalizm, który jedynie udaje konserwatyzm. Bezgraniczne poparcie konserwatystów dla wolnego rynku nadwyrężyło stabilność społeczności i podkopało tradycyjne instytucje oraz wartości religijne i rodzinne – dokładnie te, których konserwatyści we własnym mniemaniu bronią. Z tej perspektywy, ugodowy konserwatyzm zamiast stawiać liberalizmowi opór przyczynił się do jego triumfu.
Apostoł nowego konserwatyzmu Oren Cass ujął to następująco w „Financial Times”: „Przez ostatnie 40 lat w Ameryce sytuującej się na prawo od centrum konserwatywną ekonomię wyparł niestety fundamentalizm rynkowy. […] Konserwatyści zrzekli się wszelkich praw do dążenia do jakiejkolwiek wizji, która wykraczałaby poza wolność jednostek dokonujących wolnego wyboru na rynku, [co miałoby prowadzić do] uzyskania maksimum korzyści ze swojego życia”. Dopiero ekonomiczny nacjonalizm i konserwatyzm społeczny, jaki forsują postaci w rodzaju wiceprezydenta J. D. Vance’a, oznacza powrót „rzeczywistego konserwatyzmu”.
Prawicy elegia dla zachodniego postępu
Populizm jest dla prawicy odpowiedzią na ekonomiczną dyslokację i brak uznania przez liberalny porządek międzynarodowy „tradycyjnych” konserwatywnych tożsamości, sposobów na życie i narodowych wartości. To nie chaotyczna reakcja na dyslokację kulturową czy lęki, że „zostaliśmy porzuceni”. Przeciwnie – to odrodzenie autentycznych konserwatywnych idei, które przez całe dziesięciolecia były spychane na margines przez zimnowojenny konsensus, a które teraz próbują go obalić. Tej „gwałtownej reakcji” przeciwko gospodarczej globalizacji nie sposób zrozumieć, nie uwzględniwszy powyższych wątków kulturowych i tego, jakie ataki na liberalne i konserwatywne elity stają się dzięki nim możliwe.
Stanowiska prezentowane przez Donalda Trumpa i jego sojuszników są jedynie najbardziej wyrazistymi spośród wielu dowodów na kruszenie się dotychczasowego konserwatywnego konsensusu wokół otwartych rynków międzynarodowych. Aktorów społecznych łączy tu wrogość nie tylko wobec liberalizmu, ale także wobec pojednawczego konserwatyzmu, który nie jest już w stanie tej wrogości stłumić, przez co wybija ona na scenie politycznej coraz wyraźniej.
Nie zawsze wiadomo, jakie alternatywne rozwiązania proponują konserwatywni krytycy, ale odrodzenie zainteresowania strategiami przemysłowymi, interwencją państwa i ograniczaniem handlu to oznaka znaczących przesunięć w gospodarczej doktrynie konserwatystów oraz jej poparciu dla liberalnego porządku międzynarodowego. Neomerkantylizm w połączeniu z co najmniej retorycznym poparciem dla wykorzenionej czy „porzuconej” klasy robotniczej stał się cechą konserwatywnych aktorów społecznych na całym świecie, a zwłaszcza w jego atlantyckim centrum. Zazwyczaj łączy się to z podejrzliwością lub otwartą wrogością wobec migracji i twierdzeniami, że zbiorcze efekty globalnego kapitału i masowej migracji podkopały „tradycyjne” społeczności i obyczajowość. Przyszłość konserwatyzmu może jeszcze się waży, ale konsensus między konserwatystami a liberałami przepadł już bezpowrotnie.
Ostateczne wyzwanie dotyczy geopolitycznych wyobrażeń Zachodu. W okresie powojennym zazwyczaj przyjmowały one kształt kulturowo uprzywilejowanego Zachodu, stojącego na szczycie hierarchicznego, ale jednak potencjalnie upowszechnialnego porządku praw jednostki i suwerena. Różnice między poglądami sprowadzały się do tego, jak daleko, jak szybko i jak głęboko ów proces westernizacji, modernizacji i „postępu” miałby zachodzić. Nawet jeśli wielu nastawionych na konsensus konserwatystów sceptycznie odnosiło się do ambicji wilsonowskiego liberalizmu czy teorii modernizacji, podobnie jak ich liberalni rozmówcy podtrzymywali oni fundamentalną wiarę w moc i perspektywy liberalnej demokracji oraz przekonanie, że jej rozpowszechnienie jest albo pożądane, albo nieuniknione, albo i jedno i drugie.
Liberalizm nie wystarczył
Tego wspólnego zaangażowania już nie ma. Odrzucając konsensus, który trwał od lat 50. Ubiegłego wieku aż po neokonserwatyzm na przełomie stuleci, wielu dzisiejszych konserwatywnych krytyków ogłasza partykularność Zachodu. Zachodnia kultura, jak twierdzą, to nie przyszłość dla wszystkich, ani też logiczny wytwór zarządzania nowoczesnością, współzależnością i społeczną złożonością. To raczej wytwór konkretnej tradycji, zazwyczaj nazywanej „judeochrześcijańską”, ograniczony do społeczeństw, w których ta kultura jest głęboko zakorzeniona i wciąż żywa.
Nie jest to powszechny porządek polityczny. Należy go bronić przed rywalami i cywilizacyjnymi „obcymi”. Należy go odbudowywać i chronić właśnie przedliberalizmem, który – jak się zakłada – podkopuje jego intelektualną, kulturową i polityczną moc. Z tego punktu widzenia liberalizm w postaci, w jakiej wykształcił się w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci, jest jednym z wrogów Zachodu, nie zaś jego kwintesencją. Jedność liberalizmu z Zachodem, niegdyś stanowiąca fundament liberalnego porządku międzynarodowego, zaczęła pękać w swoich kluczowych – konserwatywnych – posadach.
Te przesunięcia powodują, że gdy diagnozujemy wyzwania, przed którymi stoi liberalny porządek międzynarodowy, nie wystarczy skupiać się wyłącznie na liberalizmie. Bez jego wymiaru konserwatywnego zdolność owego porządku do obrony i przetrwania znacząco słabnie.
Powrót do niegdysiejszego liberalnego konserwatyzmu to, jak się wydaje, coraz bardziej syreni śpiew. Nawet tam, gdzie radykalne partie konserwatywne nie dochodzą jeszcze do władzy, już udało im się zmienić zasady debaty politycznej, co na całym świecie znacząco podkopuje uprzednie krajowe i międzynarodowe powinowactwo i sojusze.
Pomimo nadziei, że „główny nurt” weźmie górę, czy też że radykalna prawica zawali się w końcu pod ciężarem własnej niespójności lub niekompetencji, niewiele wskazuje na to, żeby „dorośli” mieli wrócić do gry. Ci, którzy sprzeciwiają się staremu konserwatywnemu konsensusowi, także raczej nie odpuszczą. Ci zaś, którzy próbują liberalny porządek międzynarodowy złożyć z powrotem do kupy, za sprawą braku konserwatywnych sojuszników stoją przed wyzwaniem wykraczającym daleko poza sam liberalizm.
Konsekwencją jest intelektualna i polityczna trudność, niewidziana – przywołując wypowiedź prezydenta Xi – od ponad 75 lat. Powoływanie się na stary liberalny porządek międzynarodowy raczej się nie sprawdzi, bo jego dawnych konserwatywnych popleczników już nie ma.
Dla tych, którzy szukają rozwiązań alternatywnych wobec rosnących w siłę konserwatystów, trudność polega na tym, aby znaleźć zarówno nowe idee, jak i nowe sojusze w ramach granic państwowych i ponad nimi. Jeśli takich rozwiązań zabraknie, radykalna prawica zapewne nadal będzie wygrywać, zaś liberalny porządek międzynarodowy stanie się reliktem coraz odleglejszej przeszłości.
**
Michael C. Williams wykłada politologię na Uniwersytecie w Ottawie, jest pracownikiem naukowym University of London. Jego najnowsza książka to World of the Right: Radical Conservatism and Global Order.
Artykuł ukazał się w magazynie Jacobin. Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.





























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.