📉 Duńscy Socjaldemokraci ponoszą historyczną porażkę, tracąc kluczowe miasta i osiągając najgorszy wynik od stu lat. To efekt strategicznego przesunięcia Mette Frederiksen w stronę centrum i porzucenia socjalnego rdzenia partii.
😣 Twarda polityka migracyjna i współpraca z centroprawicą przyniosły kosztowny zwrot: cięcia w usługach publicznych, podwyższony wiek emerytalny i brak odpowiedzi na kryzys mieszkaniowy zraziły zarówno tradycyjny elektorat, jak i wyborców miejskich.
🗳️ Eksperyment „duńskiej trzeciej drogi” otworzył drogę populistycznej prawicy, która znacząco rośnie w siłę, zdobywa władzę lokalną i może przejąć rząd po wyborach w 2026 roku, co podważa sens kopiowania modelu Frederiksen przez europejską lewicę.
Rządząca Danią od 2019 roku Mette Frederiksen długo była stawiana jako wzór – zdaniem centrolewicy „patriotycznej” oraz tak zwanego alt-leftu miała znaleźć receptę na zatrzymanie pochodu populistycznej prawicy. Wystarczyło przejąć jej postulaty dotyczące polityki migracyjnej, a jednocześnie odrzucić „wokizm”, nawet kosztem współrządzenia z liberałami. Wychodzi jednak na to, że sprawa nie jest tak prosta i model duński powinien obecnie służyć bardziej jako przestroga dla innych partii socjaldemokratycznych.
Historyczna klęska socjaldemokratów w wyborach lokalnych
W zeszłym tygodniu miały miejsce wybory do rad miejskich i regionalnych, które przyniosły partii Frederiksen wręcz katastrofalny rezultat. W skali krajowej Socjaldemokraci zdobyli 23 proc. głosów, co stanowi ich najgorszy wynik od około stulecia. Przed wyborami kontrolowali 44 z 98 gmin, natomiast niedawne głosowanie zredukowało tę liczbę do 26. Symptomatyczny jest przypadek Hvidovre na przedmieściach Kopenhagi, gdzie Socjaldemokraci byli największą partią w każdych wyborach od 1925 roku, a teraz wyprzedziła ich bardziej lewicowa Socjalistyczna Partia Ludowa (SF).
To samo ugrupowanie odebrało partii Frederiksen fotel burmistrza Kopenhagi, na który Socjaldemokraci mieli monopol od utworzenia stanowiska w 1938 roku. W stolicy Danii pierwsze miejsce zajęli radykalnie lewicowi Czerwono-Zieloni, drugie miejsce powędrowało do SF, a partia rządząca spadła na trzecie, zdobywszy marne 13 proc. głosów. Zresztą, spadki poparcia odnotowali także aktualni koalicjanci Socjaldemokratów, konserwatywno-liberalne Venstre oraz centrowi Umiarkowani.
To stawia pod znakiem zapytania słuszność drogi obranej przez Mette Frederiksen w 2022 roku, gdy po wyborach parlamentarnych istniała możliwość kontynuacji rządów w ramach tradycyjnej lewicowej koalicji, ale premierka wybrała współpracę z centroprawicą. Co prawda na rzecz takiej decyzji przemawiały bardzo skromna przewaga czerwonego bloku (tradycyjnego sojuszu ugrupowań progresywnych, od socjalliberałów po Czerwono-Zielonych) oraz napięcia między partiami go tworzącymi, ale kluczowa była chęć samej Frederiksen, aby zejść w stronę centrum i zepchnąć socjaldemokratyczny program na dalszy plan.
Walka z imigracją i zaciskanie pasa
Pierwsza kadencja Frederiksen (2019-2022) upłynęła pod znakiem progresywnej polityki socjalnej i skutecznej odpowiedzi na kryzys pandemiczny, ale w stabilność rządów czerwonego bloku uderzały konflikty dotyczące m.in. wyjątkowo restrykcyjnej polityki migracyjnej forsowanej przez duńską premierkę. Frederiksen uznała dużą liczbę zagranicznych przybyszy za zagrożenie dla socjaldemokratycznego państwa dobrobytu – wytykała problemy z integracją, wynikające z tego napięcia społeczne oraz rosnące wskaźniki przestępczości.
Tak postawiwszy sprawę, Socjaldemokraci przystąpili do ograniczania liczby nowych imigrantów na wszelkie możliwe sposoby. Ustanawiano niskie limity przyjęć, ułatwiono procedury deportacyjne, ograniczono prawo do azylu, a państwa w rodzaju pogrążonej w wojnie domowej Syrii uznawano za „bezpieczne”. Do szczególnie kontrowersyjnych metod należy polityka, która pozwala państwu burzyć bloki komunalne w dzielnicach z przewagą ludności obcego pochodzenia i przymusowo przesiedlać ich mieszkańców. Dodać do tego pomysły odsyłania uchodźców do Rwandy i nie dziwią napięcia wokół kwestii migracyjnych wewnątrz lewicowej koalicji przed 2022 rokiem.
Wybrawszy rządy z centroprawicą, Frederiksen zyskała wolną rękę na tym polu podczas swojej drugiej kadencji, za to musiała pójść na daleko idące kompromisy w polityce gospodarczo-społecznej. Dania będzie miała najwyższy wiek emerytalny w Europie (emerytura będzie przysługiwać dopiero od 70. roku życia), a żeby obywatele pracowali jeszcze dłużej, usunięto jedno ze świąt publicznych. Najnowsze budżety przewidują zarówno obniżki podatków, jak i cięcia w budżetówce oraz ograniczanie wydatków np. na naukę.
Jedynym sektorem państwowym, w którym znacząco zwiększa się nakłady finansowe, jest armia – Frederiksen należy do przywódczyń mocno wspierających wysiłki zbrojeniowe Europy. Jednak karabinami Duńczycy się nie najedzą, a koszty życia w ostatnich latach tylko rosną. W kontekście wyborów samorządowych istotna była np. porażka rządu na polu polityki mieszkaniowej – ani państwo, ani gminy nie zaspokajają popytu, a polityka burzenia osiedli komunalnych w imigranckich dzielnicach bynajmniej nie pomaga.
Kurs na upadek socjaldemokracji?
Wybory lokalne to już druga żółta kartka dla Frederiksen – pierwszą były zeszłoroczne eurowybory, w których SF po raz pierwszy w historii wyprzedziła Socjaldemokratów. Jednak wbrew piłkarskim regułom, na czerwoną kartkę trzeba jeszcze poczekać, przynajmniej do wyborów parlamentarnych w październiku 2026 roku. Na ten moment według sondaży centrowa koalicja rządząca może liczyć na głos co trzeciego Duńczyka, podczas gdy w 2022 roku zagłosował na nią co drugi. Najwięcej poparcia utracili Socjaldemokraci, którym w tym momencie realnie grozi uzyskanie najgorszego wyniku wyborczego od przełomu stuleci. Nie, nie mam na myśli okolic roku 2000, lecz 1900, gdy w Wielkiej Brytanii panowała królowa Wiktoria, a Polski nie było na mapach Europy.
Być może dałoby się tego uniknąć, gdyby nie zignorowano wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych – już poprzednie wybory samorządowe przyniosły Socjaldemokratom poważne straty w największych miastach oraz na przedmieściach stolicy, ale wtedy Frederiksen zaakceptowała poświęcenie miejskich wyborców w imię utrzymania poparcia na prowincji. Zwolennicy premierki zapewniali, że ta strategia ma sens, skoro w Kopenhadze przepływ następuje w ramach czerwonego bloku, a jednocześnie antyimigracyjni i bardziej centrowi Socjaldemokraci stawiają tamę wzrostowi skrajnej prawicy w pozostałej części kraju.
To należy jednak do przeszłości – w wyniku wyborów z ubiegłego tygodnia skrajnie prawicowa Duńska Partia Ludowa zyskała pierwszego burmistrza w swojej historii, a populistyczna prawica ogółem dostała więcej głosów niż w jakichkolwiek wcześniejszych wyborach lokalnych. Gdyby głosowanie parlamentarne odbyło się dzisiaj, miałaby szanse na przynajmniej wyrównanie swojego najlepszego rezultatu i zapewne znalazłaby się u władzy u boku centroprawicy, ponieważ niebieski blok ma wyraźną przewagę nad czerwonym.
W ten sposób blamażem kończy się eksperyment Frederiksen obejmujący zejście do centrum i próbę stworzenia koalicji alternatywnej względem tradycyjnych duńskich bloków politycznych. Socjaldemokraci odrzucili lewicę i progresywizm, a sami zostali odrzuceni przez wyborców. Być może twarda polityka migracyjna jest warta rozważenia – ale na pewno nie, jeśli zastępuje ona socjalność, będącą sercem lewicowości. Taka płynie lekcja z Danii, gdzie socjaldemokraci w ostatnich latach zapomnieli, co kryje się pod nazwą ich partii.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.
Cóż, patrzymy na wyniki wyborów i wyciągamy inne wnioski. Ja widzę że po prostu lewica traci a nie że tylko socjaldemokracja traci, zaś autor uważa że jak wróci lewica wpuszczającą imigrantów jak leci to wszystko się odwróci. Gdyby tak było toby rosło skrajnej lewicy, a nie rośnie.
Ostatni akapit – podsumowanie myśli przewodniej tekstu
„W ten sposób blamażem kończy się eksperyment Frederiksen obejmujący zejście do centrum i próbę stworzenia koalicji alternatywnej względem tradycyjnych duńskich bloków politycznych. Socjaldemokraci odrzucili lewicę i progresywizm, a sami zostali odrzuceni przez wyborców. Być może twarda polityka migracyjna jest warta rozważenia – ale na pewno nie, jeśli zastępuje ona socjalność, będącą sercem lewicowości. Taka płynie lekcja z Danii, gdzie socjaldemokraci w ostatnich latach zapomnieli, co kryje się pod nazwą ich partii.”
Autor krytykuje porzucenie socjalności. W tym tekście nie ma zachęty do wpuszczania imigrantów.
Tutaj nie chodzi o powrót „lewicy wpuszczającej migrantów” a o powrót jakiejkolwiek lewicy – np. takiej, która dofinansowuje usługi publiczne i buduje mieszkania. Socjaldemokraci tego nie robią, bo wybrali współrządzenie z prawicą, mimo że wyborcy dali czerwonemu blokowi wotum zaufania po pierwszej kadencji Frederiksen (gdy walka z imigracją szła w parzę z polityką socjalną).
A lewica na lewo od socjaldemokratów wyraźnie rośnie wyborczo – SF osiąga najlepsze wyniki w historii (przypominam zwycięstwo w eurowyborach rok temu) i zajmuje obecnie drugie miejsce w sondażach krajowych, podczas gdy pozostałe partie albo rosną, albo utrzymują stan posiadania.
Ciekawy artykuł, bo zwykle wszyscy skupiają się na tym czy podejście duńskiej socjaldemokracji do migracji jest warte powtarzania w innych krajach (patrz Wielka Brytania), a tutaj widać też co musieli poświęcić w imię takiej polityki i co na tym stracili.
Wygląda na to, że SF faktycznie urosła dryfem rozczrowanych wyborców Socjaldemokratów. Z tego co widzę wertując statystyki, zdecydowanie bardziej w miastach niż poza (zrozumiałe).
Widzę, że wyniki total wskazują na niewiarę w establishment – odpływ od partii długo będących w duńskim topie i duże poparcie dla nowych bytów (po prawej stronie, populistycznych).
Wg Ipsos imigracja uparcie trwa wśród trzech największych zmartwień – od paru lat na górze sondażów. Wg Wikipedii 65% duńskiego społeczeństwa opowiada się za ogranczeniem napływu imigrantów.
Zdaje się, że przyjęta przez Socjaldemokratów polityka antymigracyjna była sensowna dla partii, która ma ambicje iść szerokim frontem. Poza tym (o ile rozumiem) pozwalała im na łatwiejsze tworzenie większości parlamentarnej.
Wyborcy zdają się być rozczarowani funkcjonowaniem państwa niezależnie od tematu imigracji – to jest jedno z ich trzech największych zmartwień, ale jeśli popatrzeć na wykresy Ipsos, to najbardziej bolą ich tematy ekonomiczne i socjalne.
Zdaje się, że rozwiązania szukają tym razem po prawej stronie i u populistów – nie dziwię się zatem eksperymetowi Socialdemokratów. Starali się podążać za mainstreamem opinii społęczeństwa i w ten sposób ograniczyć „puchnięcie” prawicowego populizmu. Jak wyglądałyby dzisiaj wyniki lewicy gdyby tego nie zrobili?
Dane anegdotyczne (pracuję z Duńczykami): moi duńscy znajomi mają bardzo negatywny, wręcz „schyłkowy” obraz własnego państwa i Europy w ogóle.