Cichanouska: Walka o wolną Białoruś trwa. Nic się nie skończyło

Kiedy byłam w Waszyngtonie, to podkreślałam, jak wielkim luksusem jest nie wiedzieć, kto będzie następnym prezydentem. Białorusini takiego luksusu niestety nie mają – mówi Swiatłana Cichanouska.
Swiatłana Cichanouska ze zdjęciem męża Siarhieja. Fot. Laura Celmiņa/Flickr.com

Kiedy ostatni raz widziałam zdjęcia męża przed 2023 rokiem, był wychudzony, wyglądał jak szkielet. Więźniowie polityczni przebywają w niewyobrażalnych warunkach. Reżim chce zadać ból rodzinom, bo kiedy nie wiesz, co się dzieje z twoimi bliskimi, to jest wielki psychiczny ciężar, który trzeba nieść każdego dnia. Ale przede wszystkim reżim chce złamać ich wolę.

Paulina Siegień: Spotykamy się w pełnej napięcia chwili, krótko po tym, jak dotarły do nas informacje o zamachu na Donalda Trumpa. Wydaje się, że sam zamach, a przede wszystkim reakcja byłego prezydenta USA zwiększają prawdopodobieństwo jego wygranej w jesiennych wyborach. Czego spodziewa się pani po prezydenturze Trumpa, jeśli chodzi o politykę wobec Białorusi i wsparcie dla białoruskich sił demokratycznych?

Swiatłana Cichanouska: Donald Trump jako polityk jest postacią niejednoznaczną i nieprzewidywalną, a jego deklaracje o przerwaniu wsparcia wojskowego dla Ukrainy mogą budzić niepokój. Możliwe jednak, że postawa Trumpa w pewnych kwestiach się zmieni, jeśli zostanie prezydentem. Walka wyborcza i sprawowanie urzędu to dwie różne sprawy. Wszyscy doskonale rozumiemy, że Stany Zjednoczone to nie tylko prezydent, ale złożona polityczna struktura, w której wpływ na poszczególne decyzje ma wiele osób.

Białoruska rewolucja jest kobietą

czytaj także

Dla mnie i dla białoruskich sił demokratycznych ważne jest, aby polityka USA wobec Ukrainy i Białorusi pozostawała spójna i konsekwentna, tak jak było do tej pory. Chodzi tu o wsparcie, o uwagę dla naszego regionu, a przede wszystkim o świadomość, że musimy wygrać wojnę z dyktaturami, bo to jest kluczowa sprawa dla przyszłości demokracji. Mam nadzieję, że ludzie, którzy będą u władzy w Ameryce, będą zdawać sobie sprawę, jak ważne jest wygranie wojny z imperialistycznymi ambicjami Rosji i Putina, a więc także z dyktaturą Łukaszenki.

Mijają właśnie cztery lata od wyborów prezydenckich w Białorusi, w których, według danych, które udało się wtedy zebrać, pokonała pani Aleksandra Łukaszenkę. W systemach demokratycznych tyle mniej więcej trwa kadencja polityków i zaczynają się przygotowania do kolejnych wyborów. Czy nie obawia się pani, że z biegiem czasu wyczerpuje się pani polityczna legitymizacja?

Czym jest polityczna legitymizacja w takiej sytuacji jak białoruska? To na pewno nie są cyfry, które maluje sobie dyktator. Kiedy byłam w Waszyngtonie, to podkreślałam, jak wielkim luksusem jest nie wiedzieć, kto będzie następnym prezydentem. Białorusini takiego luksusu niestety nie mają. Możliwe, że w 2025 roku Łukaszenka zorganizuje kolejny wyborczy rytuał i znowu wymaluje sobie gigantyczne poparcie. Ale to nie znaczy, że uzyska społeczny mandat.

W rozmowach z partnerami poruszam tę kwestię, rozmawiamy o wyborach w Białorusi w 2025 roku. Nie wyobrażam sobie, że po tych wyborach, jeśli w ogóle się odbędą, zachodni politycy stwierdzą, że moja misja została zakończona, uznają Łukaszenkę za legalnego prezydenta i będą wspierać dyktaturę. Okres wyborczy w Białorusi może się jednak okazać okresem zwiększonego napięcia społecznego i politycznych turbulencji.

Wiem, że w 2020 roku ludzie mi zaufali i dopóki czuję ich wsparcie, dopóki dostaję setki tysięcy wiadomości, w których ludzie piszą, że we mnie wierzą i są gotowi kontynuować walkę, to jestem pewna swojego mandatu do reprezentacji Białorusinek i Białorusinów. Oni nie zadają mi pytań o moją legitymizację.

Pytanie: „A co będzie, jak Cichanouska straci władzę?” nie istnieje. Bo ja i mój zespół rozumiemy, że nie mamy żadnej władzy. Mamy tylko odpowiedzialność, problemy i wyzwania, a realna władza została tam, w Białorusi. Trzyma ją Łukaszenka i jego siłowicy. Ale Łukaszenka nie ma społecznego zaufania i nigdy go już nie odzyska. Ludzie nie zapomną i nie wybaczą tego, co zrobił. Nie wybaczą represji, tego, że pcha Białoruś w łapy Rosji, że zrobił z naszego kraju współagresora w wojnie przeciwko Ukrainie.

W 2020 roku kluczową rolę w informacji o prawdziwych wynikach wyborów odegrała cyfrowa platforma Gołos. Czy możliwa jest organizacja swojego rodzaju alternatywnych wyborów, np. przy użyciu specjalnie przygotowanych narzędzi cyfrowych, by przedłużyć mandat pani i opozycyjnych struktur, w tym gabinetu przejściowego?

Razem z gabinetem przejściowym zastanawiamy się i badamy możliwości techniczne dla przeprowadzenia w okresie wyborczym w Białorusi dużej alternatywnej kampanii antyreżimowej. Ale nie sądzę, że ktokolwiek chciałby organizować wybory online tylko po to, żeby odnowić czy utwierdzić mój mandat. Bo nie na tym polega zadanie. Teraz najważniejsze jest zachowanie tego kapitału politycznego, który udało nam się wypracować.

Nie jestem przekonana, że nasi partnerzy na Zachodzie chcieliby uznać za lidera demokratycznych sił jakąś osobę wybraną przez aplikację. Przez ostatnie lata udało nam się zbudować strukturę, instytucje, zbudować relacje na arenie międzynarodowej. Nie ma sensu przeprowadzać cyfrowej procedury, ryzykując, że to wszystko się rozpadnie. Naszym zadaniem jest utrzymanie obecnej struktury do momentu politycznych zmian w Białorusi.

Wczoraj widziałyśmy się na festiwalu Tutaka, który odbywa się od paru lat na Podlasiu. Przyjeżdżają na niego Białorusini, którzy żyją na emigracji, ale także przedstawiciele białoruskiej mniejszości narodowej, która mieszka w Polsce. W dyskusji z tymi środowiskami przewijała się kwestia edukacji. Dzieci rodzin migrantów nie mają dostępu do lekcji białoruskiego, które są dość powszechne we wschodniej części Podlasia i w Białymstoku, bo to są lekcje dla dzieci z mniejszości. Jednocześnie trwa zapoczątkowany przez poprzedni rząd proces demontażu systemu edukacji mniejszościowej, którego symbolem były prestiżowe tzw. licea białoruskie w Bielsku i w Hajnówce. Czy spotykając się z politykami polskiego obozu rządzącego, porusza pani tę kwestię?

Kiedy tylko wynikła sytuacja z liceami białoruskimi, bardzo się w nią zaangażowaliśmy i staraliśmy się przekonać polskie władze do zachowania obecnej formuły działania tych szkół. Przyznam, że nie rozumiem, czemu nie udało się w tej sprawie nic wskórać, choć naprawdę nie chodzi tu o wiele i nie wymaga to żadnych szczególnych nakładów od polskiej strony. Są bowiem rodzice i ich dzieci, które chcą się uczyć białoruskiego, są pedagodzy. Zamiast porozumienia ta sprawa staje się coraz bardziej konfliktowa, co mnie mocno niepokoi.

Sierakowski: Białorusini jak Polacy w 1983

Dla Białorusinów z Białorusi ta część Podlasia, którą zamieszkuje zwarta mniejszość białoruska, to unikalne miejsce, gdzie udało się zachować i rozwijać język i kulturę białoruską w czasie, kiedy były one niszczone w samej Białorusi. Powinniśmy być wszyscy z tego dumni i okazywać sobie jeszcze więcej solidarności, bo w różnorodności tkwi nasza siła. Polska może pochwalić się wsparciem, jakiego udzieliła Białorusi, tym, że przyjęła tysiące politycznych migrantów z naszego kraju. A jednak w sprawie edukacji polski rząd pozostaje nieugięty i trudno nam to zrozumieć.

Białoruscy aktywiści pracują w tej chwili nad otwarciem w Warszawie białoruskiej szkoły i starają się przekonać do tego polskie Ministerstwo Edukacji. W Wilnie, gdzie mieszkam, taka szkoła działa i się rozwija, dzięki zaangażowaniu rodziców będzie rozbudowywana. Tak duże jest zapotrzebowanie na edukację po białorusku. Mam nadzieję, że również ten przykład pozwoli przekonać polskie władze i że osiągniemy porozumienie.

Białorusinki i Białorusini na emigracji zostali faktycznie odcięci od możliwości wyrabiania nowych dokumentów. Reżim żąda, by w tym celu przyjeżdżali do Białorusi, narażając się na represje. Rok temu pani i gabinet przejściowy zaprezentowaliście projekt paszportu Nowej Białorusi, który miałby tym problemom zaradzić. Jak idą pracę nad tym dokumentem i jakie państwa są gotowe uznawać paszport?

Nie wszystko idzie tak gładko, jak byśmy sobie tego życzyli i jak sobie to na początkowym etapie wyobrażaliśmy. Długo nie mogliśmy znaleźć osoby, która pokierowałaby organizacją wydającą paszporty Nowej Białorusi. To nie może być struktura polityczna, to musi być oddzielna organizacja, a stanowisko jej szefa wiąże się z dużym ryzykiem. Ta osoba od razu będzie skrupulatnie prześwietlana, możliwe, że przeciwko niej będą organizowane prowokacje. Mieliśmy już do czynienia z atakiem hakerskim na partnerów w Wilnie, którzy podjęli się druku wzorów paszportów. Więc nawet na poziomie technicznym stykamy się z trudnościami.

Ale choć nie chcę zbyt daleko wybiegać w przyszłość, udało się powołać odpowiednią organizację i kiedy tylko będą pierwsze wzory dokumentów, będziemy mogli je pokazywać i zabiegać o uznanie. To rzeczywiście pilna sprawa, bo obserwujemy, jak pogarsza się sytuacja z legalizacją pobytów dla białoruskich obywateli. Zostać bez dokumentu tożsamości to naprawdę straszna perspektywa. Nie wszystkie kraje są w takich sytuacjach równie pomocne i wspierające jak Polska, która zapewnia Białorusinom specjalne dokumenty, umożliwiające identyfikację i podróże.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Paszport Nowej Białorusi byłby najlepszym rozwiązaniem, ale mam świadomość, że będziemy się stykać z niechęcią w uznaniu go za pełnoprawny dokument tożsamości. I to nawet nie jest kwestia politycznej woli, a tego, że za wydawaniem i wzajemnym uznawaniem dokumentów tożsamości stoi ogromna machina biurokratyczna, która niechętnie odnosi się do innowacji, zwłaszcza takiego nietypowego rozwiązania, jakim jest paszport Nowej Białorusi. Ale nie mamy innego wyjścia, więc pracujemy, staramy się i jesteśmy zmotywowani, by osiągnąć cel. Na razie nie mam więc może jednoznacznych pozytywnych wiadomości o paszporcie, ale jestem co do jego perspektyw w optymistycznym nastroju.

Na początku czerwca Donald Tusk opublikował enigmatyczny post na X, w którym stwierdził, że poprzedni rząd, czyli rząd Prawa i Sprawiedliwości, ściągając do Polski tysiące pracowników IT z Białorusi i Rosji, pozwoliła działać w Polsce obcej agenturze. Nie było potem żadnych wyjaśnień ani działań, które mogłyby wytłumaczyć, co stoi za tą wypowiedzią polskiego premiera. Czy pani coś na ten temat wiadomo?

Rzeczywiście wielu białoruskich informatyków opuściło kraj i część z nich osiadła w Polsce. Panuje duże napięcie między reżimem Łukaszenki i Polską, ale też Litwą. Biorąc pod uwagę chociażby sytuację na granicy, można zrozumieć obawy o bezpieczeństwo wewnętrzne. Możliwe, że polskie władze mają informacje o osobach, które rzeczywiście współpracują z białoruskimi służbami. Ale to są jednostki, a kiedy mówimy o białoruskich informatykach, to mówimy o tysiącach ludzi i ich rodzinach i nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Nie można zbiorowo obwiniać całej grupy zawodowej.

Po 2020 roku Białoruś opuścili najlepsi, najlepiej wykształceni i wykwalifikowani specjaliści, którzy mogą wnieść duży wkład w gospodarki państw, w których się znaleźli, i dotyczy to przede wszystkim Polski. Podobne wypowiedzi polityków demotywują ludzi i sieją niepokój. A przecież to jest wymuszona emigracja, ci ludzie borykają się z wieloma problemami. Kiedy wydaje im się, że się już jako tako urządzili i że są w bezpiecznym miejscu, i nagle słyszą taką wypowiedź, to zaczynają się zastanawiać, co będzie dalej. Czy może będą nas teraz wyrzucać? Czy może sami powinniśmy wyjechać?

To wywołuje ciągłe napięcie. Reżim nie pozwalał ci żyć i rozwijać się w Białorusi, a kiedy jesteś w takim przyjaznym dla Białorusinów kraju jak Polska i docierają do ciebie takie słowa, to po prostu nie rozumiesz, co się dzieje i co masz robić dalej. Rozumiem, że na nowy rząd od razu zwaliło się bardzo dużo pracy i dużo oczekiwań. Białoruś i sytuacja białoruskiej diaspory nie należy do priorytetów w takiej sytuacji. Niemniej jednak utrzymujemy kontakt z polskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, z Kancelarią Premiera i wyjaśniamy im sytuację.

Rzeczywiście napięcie jest bardzo duże. Od dobrych miesięcy większość informacji i dyskusji dotyczących Białorusi toczy się w Polsce wyłącznie w kontekście zagrożeń. Złożyło się na to parę obiektywnych czynników – ucieczka sędziego do Białorusi, śmierć polskiego żołnierza na granicy, informacje o różnych akcjach białoruskich służb na terytorium Polski. Białoruś kojarzy się większości Polaków jako toksyczny, zagrażający sąsiad. Czy spotykając się na tle tych wydarzeń z partnerami w Polsce i za granicą, ma pani wrażenie, że oni jeszcze wierzą w demokratyczną przyszłość Białorusi?

Wierzą, bo widzą naszą aktywność, widzą, że się nie poddajemy. Ale widzą też, że potrzebujemy pomocy, że nie wstydzimy się o nią prosić, bo potrzebujemy wsparcia, także moralnego w naszej walce. Kiedy spotykam się z Białorusinami przy różnych okazjach, to często słyszę, że czują się zapomniani, że świat zapomniał o Białorusi, o represjach, o więźniach politycznych. Zawsze staram się wtedy zwrócić ostrze tej krytyki we własną stronę. Bo może to wynika z naszej postawy, że tak się dzieje, może to my się za mało staramy i pracujemy w tym kierunku.

Z Mińska jest bliżej do Wilna niż do Warszawy

czytaj także

Kiedy słyszę pytanie, czemu tak dużo mówi się o Palestynie, a nie mówi o Białorusi, to odpowiadam, że Palestyńczycy stoją z flagami przed siedzibami MSZ-ów, a my nie. Gdzie nasze demonstracje? Czemu nie wychodzimy w każdą niedzielę z naszymi flagami i naszymi hasłami? Żeby Polacy o nas pamiętali i rozumieli, o co walczymy – musimy sami o to zadbać. Wtedy będą o nas mówić, będą o nas pamiętać. Poziom polityczny to jedno. Ważne jest, żeby o problematyce białoruskiej jak najwięcej wiedzieli zwykli ludzie w Polsce, by rozumieli, czemu demokratyczna i wolna Białoruś jest także w ich interesie.

Jeśli będą się tym interesować ludzie, to będą musieli się tym interesować politycy. Ale trzeba też pamiętać, że mamy do czynienia z wymuszoną migracją, która jak już wspomniałam, rodzi wiele problemów – materialnych i psychologicznych. Wiele osób jest wypalonych i sami Białorusini nie zawsze dają radę ciągle pamiętać o Białorusi, ciągle skupiać uwagę na kraju i jego losie. Część emigracji pozostaje bardzo aktywna, część zaczyna „rozpuszczać się” w społeczeństwach, w których zamieszkała. Dlatego ciągle im powtarzam, że nie możemy się poddawać, musimy się kontrolować i pamiętać, że ta walka to jest nasz obowiązek. Bo tam zostali w więzieniach ludzie, którzy się poświęcili, żebyśmy mogli tę walkę kontynuować.

Wiem, że bieg wydarzeń jest niezwykle szybki, ale tym bardziej trzeba ciągle starać się włączać do niego Białoruś. Bardzo ważne dla nas jest także to, by politycy rozumieli znaczenie Białorusi. W Polsce i w Litwie rozumieją, bo to ich bezpośredni sąsiad. Inne kraje też powinny zrozumieć, jak ważna ze strategicznego punktu widzenia jest wolna i niezależna Białoruś. Rozumiem oczywiście, że uwaga koncentruje się przede wszystkim na Ukrainie. Ukraina powinna otrzymać wszelkie wsparcie niezbędne, by zwyciężyć, ale nie zapominajcie o Białorusi, bo jeśli nie uda nam się wszystkim razem odbić naszego kraju, to nie ma mowy, że kiedykolwiek w regionie zapanuje spokój.

Wspomniała pani o więźniach politycznych. Kiedy rozmawia się o tym problemie w Polsce, to czasem można odnieść wrażenie, że w Białorusi jest jeden więzień polityczny – Andrzej Poczobut. Ale jest ich o wiele więcej [według informacji zbieranych przez centrum praw człowieka Wiasna jest ich w tej chwili 1392 – red.], wśród nich towarzyszka pani walki w 2020 roku Maria Kalesnikawa, kandydat na prezydenta Wiktar Babaryka i pani mąż, Siarhiej Cichanouski. Czy wiadomo, co się z nimi dzieje?

Nie. W tej chwili jest 10 więźniów politycznych, utrzymywanych w reżimie pełnej izolacji komunikacyjnej. Od marca 2023 roku nie mam żadnej informacji o mężu, a jakiekolwiek informacje o Maszy i Wiktarze nie docierają do nas jeszcze dłużej. Nie dopuszczają do nich adwokatów, listów, nikogo i niczego. To jest zupełna pustka. Z poprzednich informacji wiemy, że Masza miała skomplikowaną operację, a Wiktar Babaryka był skierowany na ciężkie roboty, które bardzo mocno nadszarpnęły jego zdrowie.

Rewolucja kobiet zaskoczyła Łukaszenkę [Sierakowski rozmawia z Marią Kalesnikawą]

Kiedy ostatni raz widziałam zdjęcia męża przed 2023 rokiem, był wychudzony, wyglądał jak szkielet. Przebywają w niewyobrażalnych warunkach. Reżim chce zadać ból rodzinom, bo kiedy nie wiesz, co się dzieje z twoimi bliskimi, to jest wielki psychiczny ciężar, który trzeba nieść każdego dnia. Ale przede wszystkim reżim chce złamać ich wolę. Chce, żeby uwierzyli, że będą do końca życia gnić w tych więzieniach, że nikt o nich nie pamięta. Mam wielką nadzieję, że jakimiś kanałami dochodzi do nich wszystkich informacja, że my cały czas walczymy, że nic się nie skończyło.

Czy udaje się pani losem białoruskich więźniów politycznych zainteresować zachodnich polityków i opinię publiczną? Czy na tle innych wydarzeń ta sprawa nie wywołuje już u nich zainteresowania i empatii?

Białoruś ma w demokratycznym świecie sojuszników, którzy cały czas śledzą temat więźniów politycznych. Mam jednak wrażenie – nie chciałabym, żeby to zabrzmiało cynicznie – że ludzie są przeciążeni złymi wiadomościami. Widzieli Buczę, widzieli inne zbrodnie, zaledwie kilka dni temu Rosja ostrzelała szpital dziecięcy w Kijowie. Na tym tle problemy więźniów reżimu Łukaszenki schodzą na drugi plan. Zwłaszcza że może się wydawać, że to nic strasznego, że przecież ich los w porównaniu z ofiarami wojny w Ukrainie to nic takiego.

Czasem staje mi to w gardle, kiedy muszę kolejny raz tłumaczyć, co to znaczy być więźniem politycznym w dzisiejszej Białorusi. Jak bardzo to jest upokarzające, jak musisz błagać o papier toaletowy albo kiedy dostajesz jeden komplet bielizny na cały rok, kiedy nie masz możliwości się umyć. Niedawno w Białorusi zatrzymano księdza i potem doszła do nas informacja, że pierwszy raz mógł skorzystać z prysznica po dwóch miesiącach od zatrzymania.

Nie da się tego porównać do tego, co przeżywają Ukraińcy pod ostrzałem, ale też nie chodzi tutaj o to, żeby się mierzyć na krzywdy i cierpienie. Po prostu trzeba o tych wszystkich krzywdach mówić i przypominać światu, a moje zadanie to nie dać zapomnieć o białoruskich więźniach politycznych, żeby ich los nie utonął pod naporem innych zdarzeń i wiadomości. Czasem trzeba tę uwagę wygryzać.

Prezydent Zełenski niedawno powiedział, że Białorusini to europejski naród i jego miejsce jest w Europie. To sygnał zmian w polityce ukraińskich władz wobec Białorusi, w tym wobec białoruskich sił demokratycznych?

Dostrzegam zmianę retoryki ukraińskich władz. Po wybuchu pełnoskalowej wojny w 2022 roku była ona zupełnie inna. Wtedy priorytetem dla mnie nie były kontakty z ukraińską elitą polityczną, ale zachowanie zaufania między naszymi narodami. Wszystkie siły włożyliśmy w to, żeby wspierać Ukrainę, ale też rozmawiać z Ukrainkami i Ukraińcami, tłumaczyć im, co się wydarzyło w Białorusi i dlaczego naród białoruski stoi po ich stronie, choć reżim wspiera Moskwę.

Sierakowski: Lekcja białoruskiej rewolucji

Po pewnym czasie zaczęły pojawiać się życzliwsze sygnały, powstało stanowisko specjalnego przedstawiciela ds. kontaktów z demokratycznymi siłami białoruskimi, które objął Ihor Kyzym. Zmieniła się retoryka prezydenta Zełenskiego. Myślę, że Ukraina rozumie znaczenie Białorusi dla bezpieczeństwa regionu i rozumie, że my walczymy także o bezpieczeństwo Ukrainy w przyszłości. Nie bez znaczenia są także nasi ochotnicy, którzy na polu boju wykazują się prawdziwym bohaterstwem.

Na początku lipca Białoruś dołączyła do Szanghajskiej Organizacji Współpracy, z czego jest bardzo dumny Łukaszenka. Czy sądzi pani, że Chiny mogą stać się swego rodzaju geopolitycznym odważnikiem, który pozwoli zachować łukaszenkowskiej Białorusi balans między wpływami Rosji a zachodnią izolacją?

Nie przesadzałabym, że Białoruś w tym stanie, do którego doprowadził ją Łukaszenka, jest tak bardzo atrakcyjna i ważna dla Chin. Połączenia drogowe i kolejowe się zamykają, pogłębia się izolacja, w gospodarkę uderzają sankcje. Taki zresztą jest nasz cel, by doprowadzić do pełnej izolacji Łukaszenki i pozbawić go zasobów finansowych, by on i inni funkcjonariusze reżimu zostali ukarani za swoje czyny.

Jana Shostak: nie-anioł, który idzie w bagno

Sądzę, że Białoruś została przyjęta do tej organizacji, bo Rosja o to poprosiła. Łukaszenka dzięki temu może poczuć się ważnym politykiem, który ma na coś wpływ, ale tak naprawdę jego reżim to dzisiaj mały wózeczek przypięty do rosyjskiego powozu. Być może uda się wykorzystać wpływ Chin na Łukaszenkę chociażby w kwestiach humanitarnych. Obserwujemy tę sytuację, dyskutujemy z naszymi partnerami, co ona oznacza i jak ją wykorzystać. Bo staramy się używać wszelkich sposobów, żeby doprowadzić do uwolnienia więźniów politycznych, zwłaszcza tych, którzy są w złym stanie fizycznym, którzy po prostu umierają w więzieniach.

Na koniec zapytam, czy wierzy pani w pogłoski o ciężkiej chorobie Łukaszenki i ma jakieś informacje o tym, jakie nazwiska pojawiają się na giełdzie potencjalnych następców, o ile reżim przetrwa?

Nie ma najmniejszego sensu zastanawiać się, czy Łukaszenka jest chory, czy nie. Tak jak nie ma sensu pokładać nadziei w tym, że wszystkie nasze problemy rozwiążą się same. Nie możemy się poddawać, nie możemy przestać działać i biernie czekać, aż coś się samo wydarzy. Co do potencjalnych następców, to nie wiem, czy jest taka osoba, która byłaby w stanie skupić takie wpływy w swoich rękach. Łukaszenka budował cały system pod siebie i bardzo zazdrośnie strzegł dostępu do niego. Ale tworzy już też sobie wariant zapasowy – powołał Zgromadzenie Narodowe, którego szefem został. A szef Zgromadzenia ma większe prerogatywy niż prezydent. Coraz częściej w nowych ustawach pojawia się wątek byłego prezydenta, np. gwarancji bezpieczeństwa dla byłego prezydenta.

Ale tak naprawdę nie ma to wszystko znaczenia, bo ktokolwiek by się nie zjawił na jego miejscu, to nie będzie przecież tak, że Białorusini stwierdzą: „dobra, był tamten, a teraz będzie ten”. Ludzie w Białorusi czekają na uczciwe, demokratyczne wybory. W momencie przełomowym będą tylko dwie opcje: albo siły demokratyczne, albo Rosja. Do tego momentu wszyscy musimy być gotowi.

** 
Swiatłana Cichanouska jest białoruską polityczką, liderką sił demokratycznych. W 2020 roku po serii aresztów kandydatów w wyborach prezydenckich, w tym jej męża Siarhieja Cichanouskiego, została kandydatką zjednoczonej opozycji białoruskiej. Z danych z protokołów komisji wyborczych, które udało się zebrać dzięki wolontariuszom i platformie online Gołos w sierpniu 2020 roku, wynika, że Swiatłana Cichanouska pokonała Aleksandra Łukaszenkę i powinna zostać prezydentką Białorusi. Reżimowe służby krótko po wyborach zmusiły ją do opuszczenia kraju, a następnie brutalnie spacyfikowały demokratyczny zryw Białorusinek i Białorusinów. Cichanouska kontynuuje działalność polityczną ze swojego biura w Wilnie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij