Pierwszy ważny krok na rzecz stworzenia społeczeństwa otwartego na mniejszości seksualne w Brazylii miał miejsce już w roku 1830. W niektórych krajach Zachodu osoby LGBT+ musiały poczekać na podobne prawo jeszcze 150 lat.
Już 2 października będą odbędą się wybory prezydenckie oraz wybory do dwuizbowego Kongresu Narodowego w liczącej ponad 212 milionów mieszkańców Brazylii, drugiej co do wielkości demokracji w obydwu Amerykach. Przy pomyślnych wiatrach może się okazać, że będą one oznaczać koniec rządów Jaira Bolsonaro, który sam siebie określa jako homofoba, a przez niektórych swoich przeciwników jest nazywany „egzotycznym Trumpem”, co dużo mówi o jego podejściu do praw człowieka, a zarazem o jakości sprawowanych przez niego rządów.
Sytuacja brazylijskiej społeczności LGBT jest ciekawym przykładem na to, jak brazylijskim politykom, mimo silnego społecznego przywiązania do katolickich wartości, udało się rozwiązać sprawę mniejszości płciowych i seksualnych. To też lekcja dla polityków z innych krajów – okazuje się bowiem, że przy przyznawaniu nowych praw, nawet w konserwatywnym społeczeństwie, nie trzeba oglądać się na pohukiwania ze strony konserwatystów i Kościoła.
Aborcja we Włoszech nie działa. Nadchodzi prawicowa kontrrewolucja
czytaj także
XIX-wieczna walka z homofobią
Spoglądając na historię, widzimy, że pierwszy, lecz niezwykle ważny krok na rzecz stworzenia społeczeństwa otwartego na mniejszości miał miejsce już w roku 1830, kiedy cesarz Brazylii Pedro I podpisał nowy Kodeks karny, który eliminował całkowicie homoseksualizm jako przestępstwo. Wiele krajów dokonało tego dużo później: w Anglii i Walii homoseksualizm przestał być traktowany jako przestępstwo w 1967 roku, w Kanadzie w 1969, a w Australii proces legalizacji homoseksualizmu w poszczególnych stanach trwał od 1972 do 1980 roku.
W czasach bardziej współczesnych warte odnotowania jest wydarzenie z 1983 roku, kiedy to dyktatura chyliła się już ku ostatecznemu upadkowi, który nastąpił dwa lata później. Jak w większości autorytarnych i półautorytarnych krajów w ówczesnej Ameryce Południowej, Brazylią rządziła prawicowa dyktatura militarna, która doszła do władzy w 1964 roku. W 1967 roku w kraju przyjęta została konstytucja, która znacznie krępowała wolność słowa, za to podsycała nacjonalizm, antykomunizm i wzmacniała rolę religii w państwie. Junta wspierana była przez Stany Zjednoczone, głównie ze względu na swoją antykomunistyczną postawę, silny był również jej związek z Kościołem w Brazylii, który wyrażał wsparcie dla najbardziej konserwatywnych postaw. Krytyka władz ze strony niektórych hierarchów kościelnych, i to niezbyt mocna, pojawiała się jedynie przy okazji najbardziej rażących naruszeń praw człowieka.
We 1983 roku doszło jednak do protestu przeciwko zakazowi dystrybucji gazety „Chanacomchana”, tworzonej przez pierwszą falę brazylijskich aktywistów, w której publikowano treści zawierające wezwanie do traktowania lesbijek jako części ruchu feministycznego – co w ówczesnych czasach uchodziło za niezwykle radykalne.
czytaj także
Protest, który rozpoczął się w barze Ferro w São Paulo, nazywany jest „brazylijskim Stonewall” i miał miejsce dokładnie 19 sierpnia 1983 roku. Co ciekawe, bar był miejscem spotkań lesbijek z São Paulo już wcześniej, a właściciele je tolerowali, jednak nie chcieli wyrazić zgody na jakikolwiek feministyczny aktywizm. Protestującym udało się wzbudzić zainteresowanie, a nawet poparcie wielu intelektualistów oraz ludzi sztuki. O szeroko zakrojonym i przeprowadzonym bez użycia przemocy proteście rozpisywały się też media. Ostatecznie deputowany Eduardo Suplicy przeprowadził interwencję, która doprowadziła do ponownego dopuszczenia „Chanacomchana” do obiegu. Od tamtego czasu 19 sierpnia jest znany w Brazylii jako dzień Dumy Lesbijskiej (‘o Dia do Orgulho Lésbico’).
Bohaterka tamtych wydarzeń, Míriam Martinho, to postać o intrygującej biografii. Urodzona w 1956 w Rio de Janeiro roku aktywistka jest jedną z głównych twarzy brazylijskiego ruchu feministycznego oraz queerowego, w swoim kraju bardzo rozpoznawalna. Współprzewodniczyła jednej z pierwszych i zarazem największej grupie lesbijsko-feministycznej – Grupo Ação Lésbica-Feminista (GALF), która działa od 1989 jako NGO i skupia się na problemach społeczności LGBTQ.
Rewolucja LGBT+ w konserwatywnym kraju
Największy postęp społeczności LGBT+ w dochodzeniu swoich praw rozpoczął się pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. W 2008 roku parada São Paulo LGBT Pride przyciągnęła rekordową liczbę ludzi, a już w następnym roku Brazylia pod rządami prezydenta Luli da Silvy przyjęła Narodowy Plan Promocji Obywatelstwa i Praw Człowieka LGBT (‘Plano Nacional de Promoção da Cidadania e Direitos Humanos de LGBT’) – przełomowy dokument, który miał za zadanie promować prawa społeczności LGBT – a wszystko to w kraju, gdzie ludzie w większości nie popierają postulatów mniejszości seksualnych. Plan zawierał takie kluczowe postulaty jak legalizacja adopcji dzieci przez pary homoseksualne i zrównanie ich praw obywatelskich z innymi. Akty homofobii miały być ścigane przez prawo, w dokumencie pojawiły się też zapisy o prawie do automatycznej zmiany danych dla osób transpłciowych. Programy telewizyjne zawierające treści homofobiczne miały być oznaczone jako nieodpowiednie dla dzieci i nastolatków, plan zakładał też dodanie rodzin queerowych jako występujących w głównym nurcie do podręczników szkolnych – i ponad 50 innych postulatów.
Kolejna dekada od roku 2010 przyniosła dalsze poszerzenie praw, niestety niemalże niewyobrażalne w obecnej polskiej rzeczywistości. Przykładem może być wiele praw antydyskryminacyjnych – zarówno w zakresie świadczenia usług, jak i w obszarze mowy nienawiści. Od 2011 roku pary lesbijskie mają dostęp do zapłodnienia in vitro, natomiast od 2013 roku, po wyroku brazylijskiego Sądu Najwyższego, małżeństwa osób tej samej płci są legalne.
Oczywiście nie jest tak, że cały proces przechodził bezproblemowo. Badanie opinii publicznej z 2010 roku pokazało, że 63 proc. Brazylijczyków było przeciwko małżeństwom homoseksualnym. Szczególną agresją wykazywała się biała część populacji, podżegana przez Kościół katolicki oraz ewangelicki – dochodziło wówczas do aktów przemocy oraz zabójstw. Politycy związani z największymi Kościołami starali się przedkładać ustawy blokujące prawa mniejszości LGBT, na szczęście jednak żadna z nich nie stała się prawem. Najmniej skłonni do potępiania mniejszości seksualnych okazali się ateiści, Afrobrazylijczycy oraz wyznawcy różnych religii plemiennych.
czytaj także
Powrót Luli
W ramach walki o władzę i zagrzewania swojego najbardziej skrajnego elektoratu prezydent Bolsonaro rozpętał pod koniec kwietnia kolejną już wojnę z Sądem Najwyższym, zarzucając mu promowanie „tęczowego terroru” oraz sprzyjanie jego lewicowemu kontrkandydatowi, byłemu prezydentowi Luli da Silvie, który niedawno został oczyszczony z zarzutów korupcji, wytoczonych przeciwko niemu za rządów Bolsonaro. Krążą pogłoski, że w razie przegranej Bolsonaro chce posłużyć się podobną do Trumpa argumentacją o oszustwie i nieprawidłowym liczeniu głosów, w Brazylii bowiem sędziowie Sądu Najwyższego odgrywają kluczową rolę w procesie wyborczym. Warto jednak wspomnieć, że nawet taki prawicowy radykał jak Bolsonaro nie odważył się, jak dotąd, znosić przyjętych praw, korzystnych dla społeczności LGBT.
Co przyniosą wyniki październikowych wyborów w Brazylii? O tym dopiero się przekonamy, jednak jak dotąd Lula da Silva prowadzi w sondażach. Ponowne zwycięstwo byłego prezydenta da Silvy oznaczałoby dojście do władzy kogoś, kto nie neguje zagrożenia ze strony COVID-19 ani nie popiera niczym nieograniczonej wycinki lasów deszczowych Amazonii; polityka, który poważnie traktuje walkę o prawa pracownicze, a nie tylko prawa wielkiego kapitału. Nie wspominając o tym, że Lula da Silva jest twórcą „Fome Zero” – „Zero Głodu” – czyli programu szeroko działającego od 2003 roku, zakładającego darmowe posiłki dla dzieci w szkołach, pomoc finansową dla najuboższych, dostarczanie czystej wody pitnej do najbiedniejszych i najbardziej niedostępnych rejonów kraju, a także stworzenie sieci tanich restauracji oraz wspieranie drobnych rodzinnych upraw rolnych czy dostęp do mikrokredytów. Da Silva obiecuje kontynuację polityki, z jakiej znają go wszyscy Brazylijczycy – dlatego jest jedyną sensową nadzieją zarówno dla najuboższych, jak i dla mniejszości.
**
Michał Böttcher – absolwent stosunków międzynarodowych na Dolnośląskiej Szkole Wyższej. Interesuje się tematyką praw kobiet, w tym aborcji i prostytucji, problemami rasowymi, prawami mniejszości seksualnych i poszerzaniem praw pracowniczych.