Świat

Nasz świat się pali. Kiedy oligarchia paliwowa za to zapłaci?

Potężne pożary w Australii pokazują, jak będzie wyglądać nasza przyszłość, jeżeli będziemy nadal ignorować zagrożenia klimatyczne. Spoglądając dziś na spaloną ziemię, na wycinane lasy, na wysychającą glebę, wiele osób zaczyna uświadamiać sobie powagę sytuacji. A wraz z nią samobójczą absurdalność doktryn ekonomicznego mainstreamu.

Australia płonie. Doświadczyła najcieplejszego roku w historii pomiarów. Był o 1,5°C cieplejszy od średniej temperatury z lat 1961–1990. Silny wiatr i długotrwała susza przyczyniły się do tego, że sezonowe pożary wymknęły się spod kontroli i szaleją już w całym kraju, od Perth po Sydney. Tymczasem szczyt sezonu pożarów przychodzi zazwyczaj dopiero w styczniu lub w lutym.

Najgorętszy miesiąc to luty

czytaj także

Niedawne pożary lasów deszczowych w Amazonii dotknęły sześciokrotnie mniejszego obszaru niż aktualne pożary buszu w Australii. Ubiegłoroczne pożary na Syberii były dwa razy mniejsze. W Australii spłonęła do tej pory powierzchnia ok. 63 tysięcy kilometrów kwadratowych, czyli niemal tyle, ile wynosi powierzchnia całych Czech (78 865 km²).

Spłonęły tysiące domów, ewakuowano dziesiątki tysięcy osób. Sydney i inne duże miasta są pokryte obłokami dymu, a zanieczyszczenie powietrza wielokrotnie przekracza normy zdrowotne. Systemy przeciwpożarowe w budynkach trzeba wyłączać, żeby z powodu dużej ilości dymu w powietrzu nie wywoływały fałszywego alarmu. Uciekający przed pożarami ludzie gromadzą się na plażach, a w ewakuacjach uczestniczy wojsko. Kraj zwrócił się z prośbą o pomoc do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Krajobraz z obszarów dotkniętych dymem z pożarów uderzająco przypomina ujęcia z kultowego filmu Blade Runner.

Porywisty wiatr przenosi żarzące się resztki na odległość nawet dziesięciu kilometrów, gdzie za ich sprawą powstają kolejne pożary. Dym pokrywa dziś powierzchnię odpowiadającą mniej więcej obszarowi Europy. W Nowej Zelandii popiół z pożarów zabarwił lodowce na brązowo, a Nowa Zelandia jest oddalona o ok. 2300 kilometrów od źródła pożarów. To tak, jakby na Warszawę spadał popiół z pożarów w Madrycie.

Pożary są tak ogromne, że dym wytwarza własny rodzaj chmury burzowej – tzw. pyrocumulonimbus, która może unosić się do wysokości szesnastu kilometrów. Ta olbrzymia chmura dymu tworzy własne warunki atmosferyczne, m.in. suche burze, podczas których przez uderzenia piorunów powstają kolejne pożary. Zmienia ona również ruchy mas powietrza, a sama przemieszcza się szybko i w trudny do przewidzenia sposób, co stanowi duże ryzyko zarówno dla strażaków, jak i dla ewakuowanej ludności. Pyrocumulonimbus prowadzi również do powstawania większej liczby tzw. ognistych tornad (ang. firenado), których skutki są dewastujące.

Strażacy borykają się z szeregiem dalszych komplikacji, na przykład z tym, że pożary rozprzestrzeniają się pod ziemią. W wielu miejscach płoną bowiem szyby górnicze, przez co pożary rozprzestrzeniają się nawet po ugaszeniu na powierzchni.

Dzięki rozwiniętej infrastrukturze i małej gęstości zaludnienia Australii liczba ofiar śmiertelnych przy tej skali pożarów jest stosunkowo niewielka. Według informacji dostępnych w chwili pisania tego tekstu płomienie zabrały życie 28 ludziom. Ze względu na to, że kulminacyjny okres pożarów nastanie dopiero za miesiąc, ta liczba niestety z pewnością wzrośnie.

Szacunki dotyczące ofiar śmiertelnych wśród zwierząt są dużo bardziej tragiczne. Według przybliżonych szacunków prof. Chrisa Dickmana, byłego dyrektora Australian Mammal Society, od września spłonęło już pół miliarda ssaków, ptaków i gadów. W australijskim stanie Nowa Południowa Walia spłonęła 1/3 populacji zagrożonych wyginięciem koali. Wiele zwierząt znajduje się na skraju wymarcia. Autorzy dodają, że liczba ofiar śmiertelnych wśród zwierząt prawdopodobnie jeszcze wyraźnie wzrośnie.

Australijskie pożary pompują do atmosfery gigantyczną ilość dwutlenku węgla – odpowiada ona ilości wyemitowanej na skutek spalania paliw kopalnych przez 2/3 roku. Będzie on dalej ogrzewać planetę przez następne setki lat.

Katastrofa klimatyczna – tracimy kontrolę

Z lasów pastwiska, z pastwisk pustynie

To prawda, że pożary są w Australii powszechne. Ekosystemy potrafią z nimi koegzystować, a niektóre gatunki zwierząt są od nich nawet uzależnione. Prawdą jest również to, że tak duże pożary już się zdarzyły. W latach 1974–1975 spłonęło 15 procent całkowitego obszaru Australii. Jednak to się może jeszcze zmienić, ponieważ Australię czeka co najmniej kolejny miesiąc sezonu pożarów.

Przerażające jest to, że na skutek wzrostu temperatury przedłuża się okres, w jakim panują warunki sprzyjające rozprzestrzenianiu się pożogi. Innymi słowy, podobnych pożarów można spodziewać się coraz częściej. Wyższa temperatura oraz związana z nią susza dostarczają większej ilości paliwa, przez co pożary są intensywniejsze. Komplikują również metodę kontrolowanego wypalania, używaną w Australii do usuwania nadmiaru „zapalników” z ekosystemów w odpowiednim czasie. W nowych warunkach takie praktyki stają się często zbyt niebezpiecznie – zamiast zapobiegać pożarom, mogą je wywołać.

Jeżeli pożary będą powtarzać się zbyt często, lasy staną się pastwiskami, a pastwiska pustyniami. Właśnie oglądamy naszą przyszłość. Temperatura globalna wzrosła na razie zaledwie o jeden stopień Celsjusza. Jeżeli gospodarka będzie wciąż rozwijała się według scenariusza wysokoemisyjnego, to w nadchodzących dekadach będziemy zmierzać w kierunku ocieplenia o 2,6–4,8 stopni Celsjusza do roku 2100. Nie można nawet wykluczyć scenariuszy, według których wzrost temperatury będzie jeszcze wyższy.

„Zdrada premiera”

Bardzo pouczającą przestrogą może być dla nas sposób, w jaki na bezprecedensowe zagrożenie bezpieczeństwa narodowego reaguję australijskie elity polityczne, a także duża część opinii publicznej. W pewnym sensie Australia zbiera plony tego, co sama pomagała zasiać. Australia znajduje się bowiem w czołówce państw z największymi emisjami dwutlenku węgla na jednego mieszkańca.

Naukowcy już 30 lat temu ostrzegali przed pożarami w Australii. Na próżno

Problem zmian klimatu był jednym z najważniejszych tematów ostatnich wyborów. Wygrała je Liberalna Partia Australii pod przywództwem premiera Scotta Morrisona, który otwarcie wspierał przemysł węglowy i naftowy. Morrisonowi sekundowała większość sceny medialnej, ponieważ właścicielem niemal całego australijskiego rynku medialnego jest miliarder, magnat medialny, jeden z najbardziej wpływowych ludzi na świecie – Rupert Murdoch.

Murdoch sam kwestionuje wagę zmian klimatu, a klimatolodzy wiedzą, że jego imperium medialne jest najaktywniejsze w rozpowszechnianiu dezinformacji o klimacie. Domy medialne Murdocha od wielu lat rozpowszechniają na przykład teorię konspiracyjną, jakoby naukowcy zajmujący się klimatem uknuli spisek, żeby oszukać opinię publiczną.

Dlaczego ludzie nie wierzą w katastrofę klimatyczną?

 

Sam Scott Morrison zasłynął między innymi z tego, że w czasie bezprecedensowego globalnego zagrożenia przyniósł do parlamentu kawałek węgla i zakpił: „Oto węgiel. Proszę się nie bać!”, a próby ograniczenia wydobycia węgla nazwał patologicznymi i ideologicznymi.

Trudno powiedzieć, co na ten temat myślą dziś jego wyborcy. Pewne jest to, że Scott Morrison nie zamierza (na razie) ustąpić z obranego kierunku nawet o cal, mimo iż według ekspertów związek między ryzykiem pożarów a spalaniem paliw kopalnych jest jasny, a panel IPCC od wielu lat ostrzega przed taką sytuacją, jakiej doświadcza właśnie Australia. Naukowcy zwracają też uwagę, że po suszy i pożarach wzrasta zagrożenie powodziami. Nagrzana atmosfera absorbuje bowiem więcej wody, dlatego można się spodziewać gwałtownych deszczów i burz. Do tego gleba po długich okresach suszy traci umiejętność wchłaniania wody i staje się podatna na erozję wodną.

Pożary nie są zdecydowanie jedynym przejawem globalnego ocieplenia, które Australia odczuwa szczególnie mocno. W ostatnich latach oceanolodzy obserwują gwałtowne umieranie jednego z największych i najbardziej imponujących ekosystemów na planecie – Wielkiej Rafy Koralowej. Umiera przepiękna, licząca kilka tysięcy lat struktura, na której istniało niewiarygodnie wiele form życia. Badania pokazują, że w ciągu najbliższych dekad zaniknie najprawdopodobniej większość wszystkich raf koralowych. Przy tym rafy koralowe stanowią dom dla 25% form życia morskiego. Umieranie raf koralowych ma dla Australii również bardziej pragmatyczne skutki – dzięki nim kraj czerpie przecież ogromne dochody z ruchu turystycznego, a także z rybołówstwa.

Mimo to Australia jest świadkiem samobójczej polityki krajowej i międzynarodowej, torpedującej starania o akcję na skalę międzynarodową. Scott Morrison wolał się spotkać ze swoimi sponsorami, niż wziąć udział w poświęconym działaniom klimatycznym nadzwyczajnym posiedzeniu ONZ w Nowym Jorku. Konferencja klimatyczna ONZ COP25 w Madrycie zakończyła się fiaskiem, między innymi wkustek partyzantki reprezentacji australijskiej, która skutecznie sabotowała obrady. Okazuje się również, że przedstawiciele Australii w rzeczywistości lobbują za większym wykorzystaniem węgla, najbrudniejszego paliwa kopalnego, które Australia eksportuje na dużą skalę. Lobbują więc za dokładnym przeciwieństwem tego, co należy robić, żeby zachować przynajmniej teoretyczną szansę na ustabilizowanie klimatu.

Niezrównoważona Australia

czytaj także

Natomiast na rodzimej scenie Scott Morrison apeluje o zachowanie spokoju, a w obliczu apokaliptycznych pożarów twierdzi, że nie będzie ograniczać wydobycia paliw kopalnych, bo nie chce przecież z powodu chwilowej paniki zniszczyć gospodarki, i wzywa Australijczyków do optymizmu.

Przyglądamy się na bieżąco klęsce fatalnej w skutkach polityki. To tak, jakby na początku drugiej wojny światowej Winston Churchill zamiast „krwi, trudu, łez i potu” poprosił o optymizm i dążył do zwiększenia eksportu broni do nazistowskiej Trzeciej Rzeszy, żeby dbać o miejsca pracy w przemyśle zbrojeniowym.

Niestety – dokładnie takie podejście jest zgodne z antyklimatyczną polityką Liberalnej Partii Australii, która zniosła podatek od emisji dwutlenku węgla czy też wsparła otwarcie gigantycznej kopalni węgla Carmichael indyjskiej spółki Adani i dalszych 54 kopalń. Sama działalność kopalni Carmichael oznacza, że nieważne, jak bardzo starałaby się reszta świata, i tak nie osiągniemy stabilizacji klimatycznej.

Rząd Scotta Morrisona długo ignorował ostrzeżenia przed pożarami, bagatelizował ryzyko, uważając je za wymysł klimatycznych szaleńców, którzy chcą zbić polityczny kapitał. Ignorował grupy zawodowe strażaków i służby ratunkowej, a dzisiaj musi już wzywać na pomoc wojsko.

„Takie zachowanie można nazwać tylko zdradą” – powiedziała czołowa australijska klimatolożka Joëlle Gergis. Polityków od wielu dekad ostrzegano przed powagą zagrożeń. Dziś doświadczamy katastrof, które przekraczają najgorsze prognozy, a politycy wciąż zachowują się jak ignoranci. Oprócz tego sami naukowcy i naukowczynie zajmujący się klimatem są nadal narażeni na ataki osobiste, zniewagi czy fałszywe oskarżenia o korupcję albo bywają bezpośrednio nazywani sługusami ogólnoświatowego „zielonego totalitaryzmu”.

Prognoza pogody na lato: wszyscy zginiemy

czytaj także

Nigdy nie lekceważ ignorancji

Australijskie elity i polityka są więc nam bliskie i znajome. Również u nas naukowcy od dekad ostrzegają przed wylesianiem, przed niewłaściwym gospodarowaniem glebą, przez które nie będzie ona mogła absorbować wody. Również u nas elity kierownicze w dużym stopniu ignorowały te zalecenia. Rezultat? Gigantyczne pogorszenie jakości drzewostanu, co zmienia nasz krajobraz nie do poznania.

Spoglądając na spaloną Australię, razi nas pewien paradoks: jak można podpalić swój kraj i sprzedać to wyborcom jako „ratowanie miejsc pracy”? Otóż istnieje wiele przyczyn, a naczelną jest to, że dominujący system gospodarczy nie działa poprawnie. Kryzys klimatyczny jest przede wszystkim gigantycznym bankructwem kapitalistycznego rynku. Energia z paliw kopalnych jest tylko pozornie tania, ponieważ nie uwzględnia kosztów związanych z jej produkcją.

Koszty te płacą dziś również Australijczycy – swoim życiem, zdrowiem, spalonymi domami i lasami. Aż 70 procent emisji gazów cieplarnianych ma na sumieniu zaledwie sto firm. Czy Australijczycy dostaną za to od nich odszkodowania? Czy dostaną pieniądze na zbudowanie nowych domów? Czy firmy te będą teraz budować nowe drogi, skupować spalone auta? Zaopiekują się rodzinami, które straciły swoich bliskich? Nie. Wszystkie te koszty poniosą mieszkańcy, a oligarchia paliwowa zgarnie zyski.

Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo niż myślisz

Kryzys klimatyczny to nie tylko gigantyczna porażka rynku, lecz również gigantyczna porażka mainstreamowej teorii ekonomicznej, na podstawie której politycy podejmują decyzje. Wpływowi ekonomiści od wielu lat błędnie analizują problematykę zmian klimatu. Obserwujemy żałosny stan tej dyscypliny naukowej, czego ukoronowaniem był ekonomiczny Nobel z 2018 roku dla Williama Nordhausa za włączanie do badań zmian klimatycznych. Nordhaus dochodzi do wniosku, że ocieplenie o 4°C do roku 2140 jest optymalne i doprowadzi do spadku PKB jedynie o 3,6%. Według niego radykalna dekarbonizacja gospodarki jest nierealna.

Głośny krytyk mainstreamowej ekonomii Steve Keen zwraca uwagę, że wyliczenia Nordhausa nijak się mają do obaw przedstawicieli nauk przyrodniczych czy klimatologów, którzy zastanawiają się dzisiaj, czy przy takiej zmianie temperatury będzie w ogóle możliwe istnienie rozwiniętej cywilizacji w postaci, którą dziś znamy. Model Nordhausa nie opiera się na wiedzy o modelach klimatologicznych. Nie bierze pod uwagę nielinearnych, niemożliwych do przewidzenia zmian i szkód, które nastaną po przekroczeniu punktu zwrotnego klimatycznej katastrofy.

Katastrofa klimatyczna zaskoczy nas jak zima drogowców

Jednak fetyszyzacja całkowicie błędnych teorii ekonomicznych ma również praktyczne powody. Wprawdzie z naukowego punktu widzenia są one bezsensowne i prowadzą do skrajnie złych decyzji politycznych, ale są zaskakująco korzystne dla bogatej elity światowej, pomagając umocnić jej dominację. Właśnie tu możemy znaleźć część odpowiedzi na to, dlaczego od wielu dziesięcioleci to oni narzucają dominującą narrację, mimo iż dostarczają nam tak złych i opłakanych w skutkach rad.

Spoglądając na spaloną ziemię w Australii, na wycinane lasy, na wysychającą glebę, wiele osób zaczyna uświadamiać sobie powagę sytuacji. A wraz z nią absurdalność doktryn ekonomicznego mainstreamu. Dlatego możemy się spodziewać kolejnej fali kampanii dezinformacyjnych, ataków na naukowców zajmujących się klimatem, a także kolejnych zasłon dymnych rzucanych przez przemysł paliwowy. Będzie się on bronił niczym ranne w pożarze zwierzę – też walczy bowiem o przetrwanie.

**
Tekst ukazał się w siostrzanym magazynie Krytyki Politycznej A2larm.cz. Tłum. Olga Słowik. Skróty i zmiany od redakcji. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij