Świat

AIDS towarzyszyła panika i lęki, które ujawniają się również teraz

Pacjentka HIV/AIDS z Mozambiku. Fot. Eskinder Debebe/UN Photo

Każda władza przy okazji dyscyplinowania ludzi z powodu wyższej konieczności dziejowej – co samo w sobie jeszcze grzechem nie jest – lubi sobie załatwić jakieś rzeczy na boku. Tak jest i teraz, kiedy sejmowa większość przepchnęła w ramach tarczy antykryzysowej coś, co nie ma związku z ochroną interesów przedsiębiorców i poprawą bezpieczeństwa obywateli w związku z zagrożeniem koronawirusem.

Chodzi o art. 161 kodeksu karnego, którego pierwszy punkt brzmiał dotąd: „§ 1. Kto, wiedząc, że jest zarażony wirusem HIV, naraża bezpośrednio inną osobę na takie zarażenie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Artykuł ten został rozszerzony o karanie za narażanie kogoś na zakaźną, ciężką chorobą nieuleczalną lub realnie zagrażającą życiu – chodzi oczywiście przede wszystkim o wirus SARS-CoV-2 – ale przy okazji górna granica kary za zarażanie HIV ma wzrosnąć z trzech do ośmiu lat pozbawienia wolności.

Nie ma sporu co do tego, że za świadome zarażanie nieuleczalną chorobą należy karać. Ale naprawdę trudno jest doszukiwać się związku zagrożenia epidemicznego wywołanego przez wirus upośledzenia odporności z pandemią koronawirusa. W 2017 roku skazano ze wspomnianego artykułu 18 osób w całej Polsce, rok wcześniej 5, w 2015 – 9. Wszystkich zarażonych wirusem HIV mamy około 24 tys. Zestawienie tych liczb pokazuje, że w skali społecznej problem jest marginalny. No chyba, że chodzi o stygmatyzację ludzi żyjących z HIV, a przy okazji nakręcenie epidemii lęku przed społecznością LGBT, która swą prędkość wytraciła w chwili, gdy zaczął się obecny kryzys społeczny.

Rok temu, kiedy kiełkowała idea stref wolnych od LGBT, podkarpacki PiS wrzucił na Twittera: „#WHO alarmuje! Wśród homoseksualistów rośnie liczba zakażeń wirusem #HIV. Obecnie #mężczyźni, którzy uprawiają seks z mężczyznami są 19-krotnie bardziej narażeni na zakażenie niż ogólna populacja”. Tweet potem zniknął, ale zdążył wywołać medialną wojnę. Światowej Organizacji Zdrowia nie chodziło jednak o straszenie LGBT, a zapobieganie zakażeniom. PiS wybrał ścieżkę stygmatyzowania: robi to samo, co władze USA, kiedy wybuchła epidemia AIDS.

W ciągu ostatnich 40 lat amerykańska społeczność LGBT przeszła swoje piekło. Pierwsze doniesienia w prasie o „dziwnym raku, na jakiego chorują homoseksualiści” pojawiły się w prasie w czerwcu 1981 roku. Centrum Kontroli Chorób Zakaźnych (Center for Disease Control) poinformowało dziennikarzy o pięciu przypadkach grzybiczego zapalenia płuc u pięciu młodych mężczyzn z Los Angeles. Dwóch pacjentów wkrótce umarło. Miesiąc później CDC ujawniło kilkanaście przypadków wyjątkowo złośliwej formy powodowego przez wirus opryszczki i dotąd mięsaka Kaposiego.

Dopiero potem wspomniane choroby uznano za objawy nabytego zespołu uszkodzenia odporności, czyli AIDS, powodowanego przez wirus HIV. Narodowa Agencja ds. Leków (Federal Drug Agency) zupełnie nie była przygotowana na całkowicie nieznane wcześniej schorzenie, które wskutek zniszczenia systemu immunologicznego pacjenta umożliwiało inwazję grzybów, bakterii i wirusów atakujących mięśnie, płuca, szpik kostny, skórę, wątrobę i mózg.

W tym samym czasie FDA wprowadziła surowe procedury przy dopuszczaniu nowych leków na amerykańskim rynku – był to efekt tragicznego eksperymentu ze środkiem ograniczającym poranne nudności u kobiet w ciąży, który okazał się szkodliwy dla płodu. Odtąd medykamenty wprowadzano do użycia dopiero wtedy, kiedy dowiedziono jego skuteczności na podstawie adekwatnych i solennie kontrolowanych testów klinicznych.

I tu narodził się paradoks, który z czasem kosztował życie setek tysięcy ludzi. Żeby uzyskać konkluzywne wnioski z terapii, trzeba było czekać, aż rozwiną się symptomy AIDS. Wówczas dla większości pacjentów jest już za późno.

Zdezorientowani zakażeni dowiadywali się, że np. w Brazylii lek używany dotąd przy leczeniu trądu okazał się pomocny u trzech pacjentów z objawami AIDS – łagodził m.in. skutki mięsaka Kaposiego. Ale FDA nie zaakceptowała tego specyfiku i odmówiła przeprowadzania badań klinicznych. Wówczas pacjenci zorganizowali medyczne podziemie i – ryzykując wysokimi karami – szmuglowali lekarstwo z Ameryki Łacińskiej.

Vito Russo w 1988 roku: Umieram przez rasizm, homofobię i politykę, nie przez AIDS

Chociaż już w 1981 roku wiedziano, że choroba zbiera tragiczne żniwo, przez wiele lat władze i elity na ten temat milczały. Epicentrum epidemii znajdowało się w dwóch miastach z największą populacją gejowską – Nowym Jorku i San Francisco. Chociaż w tamtejszych szpitalach notowano po kilka przypadków zachorowań dziennie, ekscentryczny burmistrz Wielkiego Jabłka Ed Koch – swoją drogą demokrata – zaprzeczał istnieniu problemu.

Według twórców filmu dokumentalnego o czasach epidemii pt. Jak przetrwać zarazę (How to Survive a Plague) w sumie w Stanach Zjednoczonych z powodu AIDS zmarło 650 tys. osób, a o wiele więcej padło ofiarą społecznej stygmatyzacji. 300 tys. zmarłych nie doczekało się przełomu w badaniach, który nastąpił w 1996 roku – zarażenie się HIV przestało być tożsame z wyrokiem śmierci.

Reżyser filmu uważa, że potworna dekada lat 80. była mieszaniną niekompetencji i lenistwa urzędników, chciwości wielkich korporacji farmakologicznych, a przede wszystkim podgrzewanych przez republikańskie władze uprzedzeń. I że nie sposób dziś wybaczyć tym wszystkim lekarzom, duchownym, politykom i innym moralistom, którzy wytoczyli swoje działa nie przeciwko chorobie, a jej ofiarom.

Według współczesnych reportaży otoczenie prezydenta Ronalda Reagana było wściekłe, kiedy C. Everett Koop – naczelny lekarz kraju (Surgeon General) za jego kadencji i wielki bohater walki o nosicieli wirusa HIV i chorych na AIDS – wysłał prezydentowi raport na temat epidemii i proponowanych metod jej zwalczania i prewencji. Ludzi konserwatywnego polityka wyprowadziła z równowagi przede wszystkim propozycja powszechnej edukacji seksualnej i uczenia trzecioklasistów tego, jak się zakłada prezerwatywę.

AIDS, gruźlica i malaria znikną za 20 lat – jeśli ktoś za to zapłaci

czytaj także

Koop przed śmiercią w 2013 roku wyznał, że doradcy głowy państwa uważali, że sprawa jest błaha, a homoseksualiści dostają to, na co zasłużyli. Pastor Jerry Falwell, szef Moralnej Większości – ultrakonserwatywnego stowarzyszenia, które stanowiło zaplecze ideologiczne Reagana – mówił wręcz, że AIDS jest przejawem bożego gniewu na homoseksualizm, a szef biura komunikacji prezydenta Pat Buchanan twierdził, że plaga jest po prostu zemstą natury na gejach.

Kolejnym dowodem na złą wolę Reagana jest epitafium, jakie w 1990 roku były już prezydent napisał po śmierci z powodu AIDS Ryana White’a, ucznia podstawówki z Indiany. Chłopiec zaraził się wirusem poprzez transfuzję. Gospodarz Białego Domu zabrał głos dopiero, kiedy zmarł ktoś, kto nie zachorował poprzez stosunek płciowy. Kongresowa ustawa z tego samego roku regulująca metody walki z AIDS nosi zresztą nazwę Ryan White Care Act.

Walka z AIDS wg Eltona Johna

czytaj także

Oba gesty wymazują z masowej wyobraźni to, że główną grupą dotkniętą przez tę śmiertelną plagę byli geje. W 1987 roku Reagan po raz pierwszy publicznie zabrał głos na temat śmiercionośnej plagi: „Jeśli chodzi o przeciwdziałanie AIDS… to czy przypadkiem medycyna i moralność nie uczą nas tej samej lekcji?”.

W latach 80. wiele stanów zakazywało seksu między mężczyznami, w związku z czym Amerykanie poprzez proste skojarzenie uważali, że AIDS jest boską karą za nie tylko grzeszne, ale i niezgodne z prawem zachowanie. Dlatego społeczna panika rosła. Pacjenci z wczesnego okresu epidemii byli powszechnie lekceważeni przez personel medyczny, a nawet wyrzucani ze szpitali. Zdarzały się przypadki, kiedy karetki odmawiały zabrania chorego. Zakłady pogrzebowe w Nowym Jorku nie chciały grzebać zwłok zmarłych z powodu AIDS.

300 tys. zmarłych nie doczekało się przełomu w badaniach.

Gazety o skali plagi zaczęły pisać dopiero po kilku latach. Wczesnym opisom towarzyszyły zjadliwe komentarze, według których winę za epidemię ponosi środowisko gejowskie i jego niemoralne prowadzenie się. W tym czasie odnotowano wzrost tzw. zbrodni z nienawiści na tle homofobii. Wielu sprawców nie zostało ukaranych za swoje czyny.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Stany Zjednoczone zastosowały w tej epoce jedną ze swoich ulubionych polityk przemocy – dyskryminowanie imigrantów i obcokrajowców. Kiedy służby graniczne orientowały się, że osoba próbująca wjechać na terytorium USA jest nosicielem HIV, była ona natychmiast zatrzymywana, poddawana kwarantannie i deportowana.

Geje podjęli jednak rękawicę i stanęli do nierównej walki. Wiosną 1987 roku w Nowym Jorku pod wodzą publicysty i dramaturga Larry’ego Kramera powstała organizacja ACT UP – AIDS Coalition to Unleash Power. Pisarz był wcześniej współzałożycielem innej organizacji, Gay Men Health Crisis Center, ale uznał ją za nieskuteczną politycznie. Podczas dyskusji w nowojorskim LGBT Community Center zwró­cił się do uczestników i słu­cha­czy z pytaniem: „Czy chcemy zało­żyć nową orga­ni­za­cję poświę­coną poli­tycz­nej działalno­ści?”. Padło wówczas gremialne: „taaaak!”. Około 300 osób spotkało się dwa dni później, aby założyć ACT UP.

Profesor z Torunia i „tęczowa zaraza”

czytaj także

24 marca 250 osób demonstrowało na Wall Street, a potem wzdłuż Broadwayu, domagając się powszechniejszego dostępu do eksperymentalnych leków na HIV i AIDS oraz skoordynowanej polityki rządu w tej sprawie. 17 osób zostało aresztowanych za nieposłuszeństwo obywatelskie. Dzień wcześniej Kramer w komentarzu opublikowanym na łamach „New York Timesa” opisał cele nowo powstałej organizacji. Wkrótce potem jej filie otworzyły się w innych krajach Zachodu.

11 października 1988 roku prawie 1500 działaczom udało się na jeden dzień zamknąć FDA. Media donosiły wówczas o „największej demonstracji w Ameryce od czasów protestów przeciwko wojnie w Wietnamie”. Tłum krzyczał wówczas: „Hej, FDA! Ilu ludzi dzisiaj zabiliście?”. Demonstranci nieśli też transparent ze złowieszczą parafrazą nazwy agencji: Federal Death Agency (Narodowa Agencja Śmierci). Policja dokonała masowych aresztowań, a że były to czasy, kiedy nie znano do końca kanałów transmisji choroby, funkcjonariusze mieli na dłoniach gumowe rękawiczki, a głowy chowali pod szczelnie zamkniętymi hełmami.

Zabijecie go sami albo my to zrobimy. Decyzja należy do was

Najbardziej bodaj widowiskowa akcja ACT UP wydarzyła się 14 września 1989 roku. Siedmiu aktywistów przedarło się przez ochronę nowojorskiej giełdy, przykuło łańcuchami do balustrady balkonu dla specjalnych gości i skandowało przeciwko wysokim cenom jedynego dopuszczonego wówczas przez FDA leku przeciwko AIDS, czyli AZT. Roczny koszt kuracji dla jednego pacjenta wynosił dziesięć tysięcy dolarów. Większość nosicieli HIV nie mogła sobie na taki wydatek pozwolić. Akcja okazała się częściowo skuteczna. Kilkanaście dni później producent leku, firma Burroughs Wellcome, obniżył cenę do 6,4 tys. dolarów.

Do historii przeszła też akcja okupowania katedry św. Patryka, kościoła metropolitalnego katolickiej archidiecezji Nowego Jorku. Działaczy ACT UP sprowokował jej szef, kardynał Joseph O’Connor, który prowadził agitację przeciwko edukacji seksualnej w tamtejszych szkołach i dystrybucji prezerwatyw wśród młodzieży. 4500 osób zebrało się przed budynkiem, gdy hierarcha celebrował mszę, a kilkudziesięciu aktywistów weszło do środka i próbowało przerwać nabożeństwo. Krzyczeli m.in.: „my umieramy, przestańcie nas zabijać”. Protest potępił Ed Koch i inny wpływowy demokrata, gubernator Nowego Jorku Mario Cuomo – ojciec obecnego gubernatora Andrew Cuomo.

Szczepionka na HIV? To możliwe!

czytaj także

Policja znowu aresztowała ponad sto osób, którym wymierzono potem kary w postaci prac społecznych. Z czasem, kiedy część politycznych celów została osiągnięta, a i władze zmieniły swój stosunek do epidemii, ACT UP zaczęła słabnąć i ulegać walkom frakcyjnym, chociaż do dziś jej lokalnym oddziałom, np. z Nowego Jorku i Filadelfii, zdarza się organizować protesty.

O dekadzie strachu i przemocy lat 80. Ameryka miała okazję przypomnieć sobie przy okazji incydentu, jaki wydarzył się podczas pogrzebu Nancy Reagan 11 marca 2016 roku. Zapytana o polityczne dziedzictwo zmarłej wdowy po Reaganie ówczesna kandydatka na prezydentkę Hillary Clinton powiedziała, że „Reaganowie zostaną zapamiętani jako ludzie, którzy podjęli temat AIDS, problemu, o którym nikt wcześniej nie mówił”. Po kilku dniach przepraszała za swoje słowa na Twitterze.

Jak być zdrowym gejem w Polsce?

czytaj także

Media bowiem szybko jej przypomniały, jaki stosunek do chorych na AIDS mieli Ronald i Nancy Reaganowie. W 1984 roku Biały Dom odwiedził przyjaciel prezydenckiej pary, aktor Rock Hudson, którego homoseksualizm był w Hollywood przez dekady tajemnicą poliszynela. Wedle świadków tamtego spotkania Nancy miała wyrazić smutek, że Hudson „tak bardzo wychudł ostatnio”. Kilka dni po tej wizycie u gwiazdora zdiagnozowano AIDS. W 2015 roku „Buzzfeed” opublikował reportaż, z którego wynika, że Reaganowie w tamtym czasie stanowczo odmówili mu pomocy w leczeniu. Aktor zmarł w październiku 1985 roku Hudson był jednym z pierwszych celebrytów, którzy padli ofiarą epidemii.

W Polsce, według Krajowego Centrum ds. AIDS od początku prowadzenia statystyk, czyli od 1985 roku było 24908 zakażonych ogółem, 3734 ma obecnie AIDS, a 1424 chorych zmarło. Ale chluba naszego systemu ochrony zdrowia – czyli dobrze działający program leczenia HIV i AIDS – zaczął w zeszłym roku poważnie szwankować. Pisałem o tym z Klarą Klinger na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”.

Lekarze alarmują, że może dojść do sytuacji, w której będą musieli przerwać terapię. – Pierwszy raz boimy się, że nie będzie można kontynuować skutecznego leczenia i będą konieczne jego zmiany – mówił nam prof. Miłosz Parczewski, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych, Tropikalnych i Nabytych Niedoborów Immunologicznych w Szczecinie, który od lat prowadzi chorych z wirusem HIV. I dodawał, że każda zmiana leczenia może prowadzić do zwiększenia działań niepożądanych u pacjentów, ale również obniżenia skuteczności terapii, co jest niekorzystne również ze względów epidemiologicznych: pacjent może stać się zakaźny.

Kiedy wszyscy emocjonujemy się koronawirusem, warto przypomnieć o epidemii, która w ciągu 40 lat kosztowała życie 32 mln ludzi. AIDS towarzyszyła panika i lęki, które ujawniają się również teraz. Długo nie było wiadomo jak wygląda proces zarażenia, wobec czego strach paraliżował relacje społeczne. W początkowej fazie epidemii ludzie bali się jakiegokolwiek kontaktu z zarażonymi, a oddziały szpitalne wyglądały jak te, na których leżą pacjenci z koronawirusem.

Internetowe wydanie „New York Timesa” prowadzi teraz kronikę z nekrologami osób zmarłych na COVID-19: Those We’ve Lost to the Coronavirus. Różnica jest taka, że dziś redakcja się nie wstydzi choroby, na którą ci ludzie umarli. W czasach AIDS było inaczej.

Film Długoletni przyjaciele Normana Renego z 1990 roku relacjonuje kalendarium epidemii w jej pierwszej dekadzie na kanwie losów grupy znajomych z Nowego Jorku. Tytuł nawiązuje do formuły, jaką „New York Times” i inne gazety nazywały w nekrologach partnerów zmarłych na tę chorobę gejów, bo obyczajowa cenzura nie pozwalała wówczas na napisanie wprost, że chodzi o owdowiałych ludzi. Makabryczne fotografie masowych grobów ofiar koronawirusa na Hart Island w Nowym Jorku przypominają też o tym, jak 30 lat temu chowano zmarłych na AIDS, po których ciała nikt się nie zgłosił.

Dyskryminacja w czasach pandemii koronawirusa uderza mocniej

Skojarzenie z HIV na początku bieżącej pandemii budziło wyraźny dyskomfort polskich władz. Kiedy premier Morawiecki ogłaszał pierwsze obostrzenia, wspomniał że dzieci mogą być „nośnikiem” wirusa. To błąd językowy, bo nośnik jest przedmiotem. Człowiek może być nosicielem, ale to słowo zdaje się budzi jakiś odrealniony lęk i przywodzi na myśl poprzednią plagę.

„Prezerwatywa? Po co? Przecież jestem zdrowy”

**

Radosław Korzycki – dziennikarz „Dziennika Gazety Prawnej”. Wcześniej pracował w „Dzienniku Polska Europa Świat” oraz w „Polityce” i współpracował z „Tygodnikiem Powszechnym”. Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską, oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij