Beto O’Rourke przyjechał do Teksasu i oświadczył, że chce odebrać Amerykanom karabiny maszynowe, Andrew Yang proponuje dochód podstawowy dla wszystkich i tylko Kamala Harris ostro uderza w Trumpa. A jak zwykle najsensowniej mówił Bernie Sanders – relacja Agaty Popędy z trzeciej prawyborczej debaty w Partii Demokratycznej.
Wreszcie można było się im przyjrzeć, obejrzeć ich razem i zobaczyć, jak reagują na siebie nawzajem. Dziesięcioro demokratów ubiegających się o nominację swojej partii stanęło do trzeciej debaty w Houston w Teksasie w czwartek, 12 września. Debata zmieniła niewiele i nikt nie wypadł w niej szczególnie dobrze.
Tematycznie najważniejszymi kwestiami były: służba zdrowia, imigracja oraz broń.
Były wiceprezydent Joe Biden pamiętał, żeby dużo się uśmiechać i reprezentować poważną część demokratycznego elektoratu, która nadal dostaje wysypki na dźwięk słowa socjalizm. Mówił niespójnie i wyraźnie się męczył, próbując skończyć myśl. Jego przedpotopowa sugestia, żeby rodzice używali gramofonu do uczenia dzieci nowych słów, nie była jedynym potknięciem.
czytaj także
Senator Elizabeth Warren – której nikt nie atakuje – trzyma równy poziom, ale nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o szczegółach jej kampanii. Dla większości obserwatorów Warren i Bernie grają w tej samej drużynie. Warren deklaruje pełne poparcie dla napisanej przez Sandersa ustawy, która objęłaby wszystkich Amerykanów narodowym programem ubezpieczeń zdrowotnych Medicare. Magazyn Jacobin niedawno dokonał jednak szczegółowej analizy różnic między projektem Berniego a Warren – Warren chce reformować i regulować kapitalizm puszczony samopas przez Clintonów, Bernie zaś mówi o pełnej transformacji systemu.
czytaj także
Bernie Sanders miał fatalną chrypkę, ale i tak wypadł najsensowniej. Oczywiście dla tych, którzy go lubią i wierzą w jego kalkulacje. W odróżnieniu od Warren senator z Vermont nie boi się powiedzieć Amerykanom, że tak, przy w pełni publicznej służbie zdrowia podatki pójdą w górę, ale oszczędności w każdej kieszeni będą namacalne. Amerykanie mają dość bankrutowania, gdy spotyka ich poważna choroba, twierdzi Sanders, i to jest najważniejsze. Stara, ale dobra płyta.
Warren chce reformować i regulować kapitalizm, Bernie zaś mówi o pełnej transformacji systemu.
Poza grubą zwierzyną, czyli sondażowymi liderami wyścigu: Bidenem, Sandersem i Warren, gwiazdą wieczoru był Julian Castro z Teksasu, o którym mówi się jako o przyszłym potencjalnym wiceprezydencie Warren (podobno się lubią). Dotychczas pozostający na drugim planie, Castro wybił się wreszcie na niepodległość, zarzucając Bidenowi, że nie pamięta, co powiedział dwie minuty temu. Wyszło bardzo nieładnie, ale należy przyznać, że Castro był jedynym, który nie stronił od kontrowersji na scenie.
Sytuację próbował ratować Pete Buttigieg, któremu przyglądam się z dużą sympatią, ale który już teraz ściąga do centrum. „Burmistrz Pete”, jak nazywają go w rodzinnej Indianie z racji bycia burmistrzem miasta South Bend, uważa na przykład, że ci Amerykanie, którzy są zadowoleni ze swojego ubezpieczenia, powinni przy nim zostać. Pytanie, jak bardzo centrowy byłby tak naprawdę Buttigieg jako prezydent – i czy to dobrze, czy źle.
czytaj także
Burmistrz Pete ma skłonności do moralizowania – karcił Castro na scenie i zastosował delikatny emocjonalny szantaż („Czy naprawdę aż tak nie ufacie Amerykanom, żeby decydować za nich, jaką powinni mieć służbę zdrowia?”). Zarazem dał nam coś bez precedensu: po raz pierwszy w historii Ameryki jeden z poważnie rozważanych kandydatów na prezydenta opowiedział głośno w telewizji o byciu gejem i o tym, jak ujawnienie tego faktu wpłynęło na jego życie i karierę.
Biznesmenowi Andrew Yangowi chwała za pomysłowość. Yang, który jako jedyną możliwą odpowiedź na nadchodzącą automatyzację promuje dochód powszechny po tysiąc dolarów miesięcznie na głowę, obiecał dziesięciu amerykańskim rodzinom tenże tysiąc przez rok, żeby zademonstrować, na czym rzecz polega. Wrażenie to zrobiło, ale nadal nikt nie bierze Yanga poważnie. Wszyscy go lubią; pozytywny, uprzejmy, nie wadzi nikomu.
Tak samo jak Cory Booker, religijny weganin i senator z New Jersey, który nie wniósł do dyskusji niczego poza osobistym czarem i odrobiną świeżego powiewu. Na razie jego rola ogranicza się do puszczania najlepszych żartów („Odpowiem wam po angielsku: No! i odpowiem wam po hiszpańsku: ¡No!”).
Niewiele dobrego da się powiedzieć o senator Amy Klobuchar i jej próbach wykazania się poczuciem humoru. Klobuchar, która próbuje grać na centrum, ale brak jej własnych pomysłów, została jednomyślnie potępiona przez widzów za publiczne odgrzanie starego kotleta: Houston, mamy problem. Get it? Nie tylko filmowe cytaty, wszystko u Amy Klobuchar jest rodem z lat 90. Warren promieniuje przy niej energią osiemnastolatki.
Beto O’Rourke z Teksasu powiedział coś, czego w Teksasie mówić nie wolno – zapowiedział Amerykanom, że im pozabiera karabiny maszynowe zaprojektowane na wojnę w Afganistanie, a nie na amerykańską ulicę. Nie będę się tu rozwodzić nad niefortunnością tego sformułowania. Fakt, że demokratyczny polityk w Ameryce w końcu powiedział to, czego połowa Ameryka boi się powiedzieć głośno: tak, chcemy masowej konfiskaty broni. Inna sprawa, czy tego rodzaju akcja jest w ogóle wykonalna. O’Rourke na razie nie ma szans na prezydenturę, ale odmawia wycofania się z kampanii. Demokraci błagają go, żeby startował na senatora, bo będzie wakat. Beto nie zamierza się poddawać.
Kamala Harris, najbardziej niebezpieczny, bo najbardziej nieobliczalny koń tego wyścigu, postanowiła tym razem skupić swoją agresję na Trumpie. W odróżnieniu od innych kandydatów zwróciła się wprost do niego, by pokazać, jaka z niej wojowniczka. O programie politycznym Harris nie ma sensu mówić, ponieważ – że się powtórzę – Kamala nie jest ideolożką. Kamala chce władzy i jest w stanie zmieniać platformy jak rękawiczki. Co do tego, że Harris lepiej by sobie poradziła z Trupem w debacie niż większość demokratycznych kandydatów, nie ma wątpliwości. Tylko czy warto zmieniać cesarza na cesarzową?
czytaj także