Najtrudniej wyobrazić sobie, co będzie za linią frontu. Czy będzie Boże Narodzenie? Czy tylko noc sylwestrowa? Jaką mają koncepcję? Nie ironizuję.
Jakoś smutno się robi przez to, że idą święta. Kalendarz jest okrutny i nieuchronnie istnieje bez względu na to, czy zwracasz na niego uwagę. Święta przebiegają nawet, jeśli należysz do innego wyznania. Po prostu dziwne to wszystko – Boże Narodzenie w czasie wojny. Musiało się tak stać, nie dało się tego uniknąć. Wiadomo było, że nadejdzie zima, że wszyscy mamy przed sobą długie i trudne zimowanie. Zatem Bożego Narodzenia i Nowego Roku też się nie uniknie.
Ciekawe, jak to się odbędzie? Świąteczne promocje, wyprzedaże, noworoczne oferty? Świąteczna atmosfera, rodzinne zacisze? Wreszcie, korporacyjne śledziki. Czy będą w tym roku śledziki? Z obowiązkowym odliczeniem procentów na rzecz operacji antyterrorystycznej. Wyjazdy do ciepłych miast, noclegi w zacisznych hotelach. Wszystko jak zawsze – życie trwa, bierze, co mu się należy, wszystko dobrze, nikt nie ma pretensji. Dobrze, to znaczy tutaj, na tyłach. A co będzie na froncie? Cisza, rozejm, bratanie się w okopach? Słodkie podarunki od wolontariuszy, wzruszająca uwaga ze strony społeczeństwa? Straty – mniejsze niż zwykle, reportaże – wzruszające i podniosłe.
Najtrudniej wyobrazić sobie, co będzie za linią frontu. Czy będzie Boże Narodzenie? Czy tylko noc sylwestrowa? Jaką mają koncepcję? Nie ironizuję. W kraju, w którym żyliśmy rok temu, te rzeczy dziwnie i na swój sposób harmonijnie się łączyły – święta radzieckie i kościelne postrzegało się jako coś, co Pan Bóg dał nam w pakiecie, mówiąc: sami sobie poradzicie, jak będziecie chcieli. Stalinowskie sztandary i cerkiewne chorągwie postrzegało się jako cześć jakiejś dziwacznej i nie do końca zrozumiałej historii, o którą ktoś (no, to już na pewno nie Pan Bóg – oczywiście, on zatwierdził tylko ostateczną wersję) długo się bił, łącząc rzeczy sprzeczne i mieszając wybuchowe.
I mamy teraz niby inny kraj, i historia co chwilę wygląda inaczej, i mieszanina wybuchowa świętowania rozdziela się na poszczególne składniki. Przynajmniej coś się dzieje.
A co tam u nich, u naszych, którzy w sylwestrową noc jeszcze razem z nami oglądali telewizyjne życzenia (tak, tak, w różnych programach, o różnych godzinach, zgadzam się)? Kto złoży im życzenia z okazji Nowego Roku? Czego będzie im życzył? Pokoju pewnie, tak? Czy zwycięstwa? Czy będą telefonować „na Ukrainę”, czy pozdrowią? A jeśli tak, to kiedy zaczną? Według którego czasu? Będą jakieś „jasełka” dla dzieci? Będzie szampan dla dorosłych? A jeśli będzie, to krymski czy artemowski?
Pomoc humanitarna od kierownictwa „młodych republik”, uroczystości kulturalne, noworoczne gwiazdy nad posterunkami drogowymi. Nabożeństwa w cerkwiach oczywiście będą. Na nabożeństwach pewnie mnóstwo wojskowych. Poproszą o błogosławieństwo, zapalą świeczki za poległych. A kapłani? Pomodlą się o zwycięstwo prawosławnego oręża? I do niego nawoływać będą wiernych? Czy po prostu wypełniać będą swoją służbę (czy też, powiedzmy, ją nieść), nie akcentując sytuacji zewnątrzpolitycznej, usiłując przynajmniej na kilka godzin odciągnąć uwagę prawosławnych od marności ziemskiej? Zresztą ciekawe, co ważniejsze jest dla samych prawosławnych – usłyszeć słowo gniewu czy słowo spokoju?
Wojna tylko na pierwszy rzut oka dotyczy szczególnie tych, którzy biorą w niej bezpośredni udział. Tak naprawdę już dawno wżarła się w okoliczne powietrze, mocno utknęła w przestrzeni.
Można udawać, że jej nie ma, że przytrafia się komuś innemu. Można odnosić się do niej jak do nieszczęścia na dalszym planie, smutno kiwać głową, kiedy ktoś opowiada o poległych, wyrażać sceptycyzm i niezadowolenie z powodu politycznych oświadczeń i wojskowych sprawozdań. Można się z tego powodu denerwować, zajmować się autodestrukcją. Albo przeciwnie – nie denerwować się i zostać wolontariuszem. Jej jest wszystko jedno. Ona sobie trwa, żyje według własnych praw, żywi się nowymi ofiarami, grzeje się przy spalonych stacjach benzynowych i sklepach, zmusza wszystkich, by przywykli do jej obecności, do jej logiki i nieubłagania.
A kiedy zaczynasz się przyzwyczajać i nie reagujesz już nawet na kolejne histerie i strachy, niespodziewanie sam dla siebie rozumiesz, że rok się kończy i razem z nim kończy się coś bardzo ważnego, coś ciężkiego i nieznośnego. I że następnie ma się zacząć coś innego. Czas właśnie pomyśleć co.
przeł. Michał Petryk