Korporacja Meta (dawniej: Facebook) jest dziś warta zaledwie jedną czwartą swojej wyceny giełdowej sprzed roku. Przyszłość Twittera rysuje się niepewnie. Kryptowaluty przeżywają długą serię wstrząsów, a amerykańscy i unijni regulatorzy zaczynają powściągać samowolę koncernów, które jeszcze niedawno miały rządzić światem.
W podsumowaniu najważniejszych wydarzeń światowej gospodarki w 2022 roku obok wojny, kryzysu surowcowego i galopującej inflacji ważne miejsce zajmują finansowe problemy największych firm technologicznych. Mowa o czempionach cyfrowej rewolucji, których sukcesy ukształtowały internet, jaki znamy. Jeszcze do niedawna wydawało się, że mogą one tylko zyskiwać na wartości, znaczeniu i władzy. Teraz, kiedy wzrostowy kurs akcji Google’a, Amazona, Facebooka czy Microsoftu się załamał, nastroje są zgoła odmienne.
Ekonomiści mówią o „pęknięciu bańki” w sektorze big tech, komentatorzy porównują obecną sytuację do pierwszego krachu dotcomów sprzed ponad 20 lat, a media piszą o końcu epoki mediów społecznościowych. W momencie nadejścia pandemii i związanych z nią obostrzeń giełdowa bonanza big techu trwała w najlepsze od ponad dekady. COVID-19, tak niekorzystny dla wielu biznesów, akurat dla sektora ICT oznaczał finansowe turbodoładowanie.
Polityka dofinansowywania firm z budżetu publicznego (podobna do polskiej „tarczy covidowej”) dała wielu przedsiębiorcom finansową nadwyżkę, którą chętnie inwestowali na (szczególnie amerykańskiej) giełdzie. Zbiorowa mądrość głosiła, że jeśli nie zawsze, to przynajmniej przez najbliższe lata ten rynek może tylko rosnąć. Ta strategia wydawała się oczywista: w końcu nie tylko biznes, ale także parlamenty, rządy czy organizacje społeczne przenosiły działalność do sieci.
czytaj także
Właśnie wtedy magiczną barierę 2, a później 3 bilionów dolarów giełdowej wyceny przebiło Apple, za którym kroczył Google (maksymalna wartość powyżej 2 bilionów) i niewiele odstający od nich Facebook (dziś Meta z „zaledwie” jednym bilionem w sierpniu 2021 roku). Mogło się wydawać, że to początek nowej ery światowej gospodarki, całkowicie poddanej kontroli garstki zachodnich cyberkorporacji. Minęło zaledwie kilkanaście miesięcy i okazało się, że żyjemy w całkiem innym świecie.
Co się stało z naszą kasą?
Dziś te wskaźniki wyglądają inaczej: akcje każdej ze wspomnianych spółek staniały rok do roku od kilkunastu do kilkudziesięciu procent. Rekord w tej niechlubnej dyscyplinie należy do Marka Zuckerberga, którego Meta straciła prawie trzy czwarte wartości z końcówki 2021 roku. Trend spadkowy rozpoczęła we wrześniu masowa wyprzedaż amerykańskich akcji największych firm z sektora IT. Wtedy to, w reakcji na niespodziewanie wysoki odczyt inflacji w USA, akcjonariusze GAFAM (Google, Apple, Facebook, Amazon, Microsoft) „stracili zaufanie”, co wyrazili, pozbywając się w jeden dzień aktywów o wartości 500 mld dolarów.
Tę inwestycyjną panikę analitycy giełdowi tłumaczą „urealnieniem” nastrojów i zbyt wybujałych nadziei osób z dostępem do dużych pieniędzy. W obliczu kryzysu na rynku energii wywołanym inwazją Rosji na Ukrainę posiadacze kapitału przestali (przynajmniej na chwilę i w tym obszarze) wierzyć w gruszki na wierzbie obiecywane przez wizjonerów z „przerośniętych start-upów”. Zamiast tego zaczęli dokładniej przeglądać raporty kwartalne, szczególnie rubrykę „zysk netto”, co pozwala na szybkie odsianie firm dochodowych od tych, które istnieją siłą wiary inwestorów giełdowych.
Za zmianę nastrojów graczy giełdowych już płacą pracownicy firm będących przedmiotem giełdowych spekulacji. Według serwisu Crunchbase, który przygotował w tym celu własną aplikację, w amerykańskim big techu wyrzucono z pracy już co najmniej 88 tys. osób. Wartość o połowę większą (137 tys.) podaje z kolei serwis o zapadającej w pamięć nazwie layoffs.fyi, założony przez programistę Rogera Lee, który oddolnie zbiera informacje od samych zwolnionych.
Dodatkowym problemem jest także utrzymanie dotychczasowych łańcuchów produkcji i dostaw. Ostatnie konflikty na linii USA–Chiny, a także strajki pracowników i protesty przeciwko lockdownom w Państwie Środka sprawiły, że firmy, które przez ostatnie dziesiątki lat przenosiły tam fabryki, borykają się teraz z problemami z ciągłością produkcji. Skutki mogą być poważne – Apple już ogłosił, że w związku z sytuacją w Chinach ograniczy produkcję iPhone’ów o 6 mln sztuk.
Gwoździem do trumny prosperity w big techu okazała się jednak nie tyle inflacja czy nieregularne dostawy, ile zmiana polityki monetarnej amerykańskiego banku centralnego, który po latach niskich stóp procentowych od pewnego czasu konsekwentnie je podwyższa. Doprowadziło to wiele firm – w szczególności technologicznych – do poważnych problemów z płynnością finansową. Sprawa jest poważna: zadłużenie firm na Wall Street osiągnęło najwyższy w historii poziom 1,2 biliona dolarów.
Jako że przez wiele lat dostęp do gotówki banków czy inwestorów nie był problemem, standardem stało się generowanie gigantycznych kosztów, które niekoniecznie przekładały się na późniejsze zyski. W dobie wysokich stóp procentowych taki model jest już nie do utrzymania. Nie dość, że wzrosły koszty obsługi pożyczek i kredytów, to jeszcze ciężej jest je „rolować”, czyli zaspokajać stare zobowiązania przez zaciąganie nowych.
czytaj także
Dobrym przykładem bezkrytycznej akceptacji dla niegospodarności była łatwość, z jaką Elon Musk (który na początku grudnia stracił tytuł najbogatszego Ziemianina) pozyskał 44 mld dolarów finansowania na zakup Twittera. Mowa o transakcji, z której, pamiętajmy, różnymi sposobami próbował się wycofać – jak się okazało: nieskutecznie. Mimo to poważne banki i fundusze na czele z Morgan Stanley umożliwiły Muskowi kupno platformy społecznej, która w 2021 roku przyniosła zaledwie 5 mld dolarów zysku.
Ucieczka reklamodawców oraz chaotyczne ruchy Elona w roli CEO sprawiają, że odzyskanie tych pieniędzy może wymagać zaciągania przez miliardera kolejnych zobowiązań. Dotychczasowe osiągnięcia nowego prezesa to przede wszystkim masowe zwolnienia (ponad 50 proc. dotychczasowej załogi) oraz wdawanie się w potyczki słowne m.in. ze Stephenem Kingiem, Anthonym Faucim czy Kanyem Westem. Jak wpłynęło to na wycenę firmy – tego się nie dowiemy. Elon wyprowadził Twittera z amerykańskiej giełdy, co sprawia, że trudniej będzie mediom ustalić np., co stało się z 100 mln dolarów, które w firmę założoną przez Jacka Dorseya zainwestował rzekomo niesławny „król krypto”, Sam Bankman-Fried.
Innym niespodziewanym przegranym „końca pandemii” okazał się Amazon. Firma Jeffa Bezosa mimo umocnienia swojej pozycji jako lidera w amerykańskim sektorze handlu internetowego straciła ponad 40 proc. rynkowej wyceny i dziś nie mieści się nawet w kategorii bilionerów.
czytaj także
Z kolei Meta, czyli dawny Facebook, musi radzić sobie z konsekwencjami zupełnie nietrafionej inwestycji (prawie 40 mld rocznie) w projekt o szumnej nazwie Metaverse. Kiedy Zuckerberg ogłaszał swoją wizję wirtualnego świata, akcje spółki wyceniane były na prawie 1,1 biliona dolarów. Dziś spółka „kosztuje” prawie cztery razy mniej, bo już tylko 300 mld, a sam Zuckerberg i jego opowieści o tym, że niedługo wszyscy będziemy pracowali, spotykali się i randkowali w metawersum, stały się przedmiotem drwin. Sprawiło to nawet, że akcjonariusze zaczęli głośno domagać się ustąpienia założyciela z funkcji CEO, a poważne media apelują do programistów i sponsorujących ich inwestorów, by przestali wymyślać innowacje, o które nikt nie prosi i dla których nie ma zastosowania.
Fala zwolnień, jatka „na górze”
Te liczby – setki miliardów dolarów, dziesiątki tysięcy pracowników – robią wrażenie. Jednak wbrew obiegowej narracji globalna fala zwolnień w sektorze IT nie jest niczym pewnym, a ci, których drażnią wysokie pensje programistów, nie będą mieli okazji do świętowania. Ofiarami czystek mogą stać się przede wszystkim pracownicy „nieinformatyczni”. Jak pisze Wall Street Journal, najbardziej zagrożeni utratą pracy są przedstawiciele „miękkich” zawodów: rekruterzy, specjaliści od HR-u, menedżerowie, czy pracownicy świadczący usługi dla firm ICT. Jest tak, bo od kryzysu ważniejsza może okazać się demografia: w Polsce luka kadrowa w IT wciąż szacowana jest na co najmniej 150 tys. osób, a w wielu innych gospodarkach sytuacja wygląda podobnie.
Inne skutki cięć w budżetach cybergigantów będą już zdecydowanie negatywne – choćby eliminacja tysięcy miejsc pracy i setek projektów w obszarze badań i rozwoju. W ostatnich dekadach w Stanach budżet federalny na naukę i innowacje zatrzymał się na poziomie dwuipółkrotnie niższym niż w latach 60. Tę lukę do pewnego stopnia wypełniły firmy prywatne, w tym właśnie te z sektora technologii cyfrowych. Duża część innowacji w dziedzinie sztucznej inteligencji, uczenia maszynowego czy computer vision miała miejsce w laboratoriach cyfrowych gigantów lub w start-upach, które te pierwsze chętnie i za wygórowane stawki kupowały. Teraz ten system będzie musiał pogodzić się z wizją innowacyjnej „zimy”, w której pozyskanie pierwszych 10, 50 czy 100 milionów dolarów będzie wymagało nie tylko ciekawego pomysłu i dopracowanej prezentacji, ale także dowodów na to, że innowacja się opłaci.
czytaj także
Pauza w technologicznym eldorado przynosi też mniej oczywiste konsekwencje. Część z nich, jak np. eksplozja sporów i animozji między do niedawna nieusuwalnymi szefami, jest zaskakująca. Kiedy w ramach odwracania uwagi od krytyki ze strony reklamodawców Elon Musk zaczął krytykować monopolistyczne praktyki Tima Cooka w apple’owskim sklepie z aplikacjami, niespodziewanie dołączył do niego Mark Zuckerberg. O ile pobieranie 30 proc. od każdego dolara wydanego na apki to ogromna, niemal niespotykana w innych biznesach prowizja, to nagła troska o przedsiębiorców w ustach niesłynących z empatii najbogatszych ludzi na świecie musi budzić sceptyczny uśmiech.
Spada, znaczy, że rośnie
Ironia całej sytuacji polega na tym, że gdyby przyjrzeć się jej z biznesowego punktu widzenia, to powodów do paniki (a szczególnie tak dużej) zwyczajnie nie było. W całej grupie GAFAM w ostatnich trzech latach zyski rosły i niewiele zapowiada, aby miało się to w najbliższym czasie zmienić. Dlatego nie wszyscy z branży nowych technologii spędzą święta w minorowych nastrojach.
Eksperci mówią o zmianie trendów wśród kupujących akcje firm na amerykańskiej giełdzie i o zwrocie ku twardemu realizmowi „starych” modeli biznesowych. Brzmi to dziwacznie, bo sugeruje, że do tej pory w strategiach inwestycyjnych nie przejmowano się takimi szczegółami jak to, co i w jakiej ilości dana firma oferuje i czy osiąga z tego tytułu jakiś zysk. W wyniku przetasowań w światowej gospodarce oraz zmiany „nastrojów rynków” na fali są obecnie przedsiębiorstwa, które w swoim portfolio mają zasoby i kompetencje niezbędne do produkcji hardware’u, czyli materialnej bazy, na której działa cyfrowa gospodarka.
czytaj także
Takiemu podejściu sprzyja aktywna polityka gospodarcza i międzynarodowa, którą w zakresie cyfrowej gospodarki coraz otwarciej prowadzą Stany Zjednoczone. Chodzi między innymi o liczone w dziesiątkach miliardów dolarów dotacje dla innowacyjnych sektorów (na same mikroczipy administracja Bidena wyda dodatkowe 60 mld dolarów). Obok „marchewki” USA posługują się także kijem, którym są globalne sankcje, nałożone przez administrację Bidena nie tylko na chińskie firmy produkujące mikroczipy (szczególnie te nowej generacji), ale także na wszystkie zachodnie firmy, które zamierzają dalej je kupować.
Podobną funkcję pełnią także nowe ulgi podatkowe dla amerykańskich producentów komponentów uznanych za korzystne dla środowiska (m.in. aut elektrycznych) – Europa odbiera je jako wojnę handlową. Te wydarzenia sprawiają, że mimo giełdowych spadków tytuły tak uznane jak „MIT Technology Review” mówią nawet o powrocie technooptymizmu.
W nowej sytuacji polityczno-gospodarczej najlepiej radzi sobie Apple. Wartość akcji firmy kierowanej przez Tima Cooka wyniosła na koniec listopada mniej więcej tyle samo co 12 miesięcy temu, a to w obecnej sytuacji należy uznać za sukces. Jego przyczyny wynikają właśnie z „nudnego” modelu biznesowego, w którym klienci płacą przede wszystkim za sprzęt, a modele oparte na gospodarce platformowej czy dopasowywaniu reklam do profili użytkowników jedynie uzupełniają główny filar działalności. Ponadto Apple (obok m.in. Nvidii i AMD) ma odgrywać kluczową rolę w strategii cyfrowej reindustrializacji i uniezależnieniu się USA od producentów sprzętu elektronicznego z Azji. Tak właśnie należy interpretować m.in. konferencję w Arizonie, na której Biden i Cook ogłosili otwarcie nowej fabryki najnowszej generacji mikroprocesorów.
Podobną drogą, choć w modelu usługowym, podąża Amazon. Firma Bezosa jest bowiem nie tylko największym w USA sklepem internetowym, ale także niekwestionowanym liderem w branży produktów chmurowych (serwery, moc obliczeniowa itp.), z której usług korzystają inne, w szczególności innowacyjne biznesy. Względnie nieźle z kryzysem radzi sobie także kontrolowana przez Elona Muska Tesla. Choć spadek wartości akcji firmy również może wydawać się ogromny (dziś jest warta ok. połowę tego co w szczytowym okresie), to w porównaniu z innymi spółkami ma się relatywnie nieźle, co pozwala utrzymać pozycję światowego lidera w sektorze motoryzacyjnym pod względem wyceny firmy. Jest tak nawet pomimo tego, że styl zarządzania Twitterem uderzył w wizerunek Muska jako nieomylnego wizjonera.
czytaj także
Pierwsze miejsce wśród producentów aut wynika w przypadku Tesli nie z twardych biznesowych kalkulacji, ale z faktu, że Tesli udało się utrzymać wizerunek samochodu przyszłości. „Stare” marki, takie jak Toyota, Volkswagen czy Renault-Nissan-Mitsubishi, wciąż sprzedają co roku kilkakrotnie więcej aut, jednak tempo „gonienia” stawki przez Teslę może budzić uznanie – szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że w wielu krajach auta elektryczne wciąż nie mają szansy na masowy użytek ze względu na brak infrastruktury, przede wszystkim stacji ładowania.
Wszystko w rękach urzędników
Błędem byłoby jednak myśleć, że big tech przetrwa dzisiejszy kryzys w niezmienionej formule. Nawet jeśli sektor poradzi sobie z gospodarczymi zawirowaniami, czekają go jeszcze poważniejsze problemy. Po ponad dwóch dekadach regulacyjnej indolencji i folgowania firmom technologicznym po obu stronach oceanu niezależnie od ich poczynań urzędnicy wydają się wreszcie wybudzać z letargu.
Zacznijmy od USA. We wrześniu po konsultacjach z ekspertami administracja Joe Bidena ogłosiła listę sześciu obszarów, w których oczekuje zdecydowanych zmian od firm kontrolujących platformy internetowe. Dokument wskazuje na kwestie związane z konkurencją rynkową, prywatnością, bezpieczeństwem i zdrowiem dzieci i młodzieży, dezinformacją, cyberprzestępstwami na tle seksualnym oraz dyskryminacją i brakiem przejrzystości algorytmów. Tę listę problemów należy rozumieć jako katalog priorytetowych zagadnień, którymi będą się zajmować urzędnicy federalni, oraz – choć to mniej pewne – agendę legislacyjną demokratów na najbliższe dwa lata.
czytaj także
Wynika z tego, że firmy takie jak Google czy Meta mogą się obawiać pociągnięcia do odpowiedzialności z kilkudziesięciu (albo i kilkuset) paragrafów jednocześnie. Rozwiązywanie tych problemów będzie w najbliższych latach równie istotne jak dążenie do zwiększania zysków czy utrzymania dominującej pozycji na rynku.
Do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia tego, czy zapowiedzi Białego Domu przełożą się na nowe ustawy. Co prawda demokraci po wyborach w Georgii utrzymali niewielką większość w Senacie, natomiast utrata kontroli nad Izbą Reprezentantów może doprowadzić do legislacyjnego paraliżu. Jeśli tak się stanie, wytyczne nowej polityki cyfrowej należy czytać jedynie jako polityczne deklaracje, którymi mają kierować się urzędnicy wykonujący swoje zadania.
Dobrym testem sprawności amerykańskiego systemu nadzoru nad gospodarką i finansami będzie sprawa upadłego kryptowalutowego miliardera, Sama Bankmana-Frieda. Świat regulacji kryptowalut można porównać do „Dzikiego Zachodu”, w którym prawo jest niejasne, a decydującą rolę odgrywa interpretacja przepisów i zdolność do wymykania się regulatorom. I choć pod względem przepisów prawnych kryptowaluty to zupełnie inny obszar niż działalność firm technologicznych, determinacja amerykańskich urzędników i śledczych będzie świetną okazją do pokazania biznesowi, że – zachowując estetykę westernów – szeryf wrócił do miasta. Na razie wydaje się, że swoją rolę traktują poważnie. Za osiem zarzutów, które nowojorska prokuratura postawiła Bankmanowi, grozi mu kara pozbawienia wolności nawet na 115 lat.
Europejska cyfrowa wiosna
Po naszej stronie Atlantyku urzędnicy także mają ręce pełne roboty. Przed irlandzkim urzędem ochrony danych osobowych toczy się aż 13 postępowań, w których stroną jest Meta. Na początku grudnia tylko w jednej z tych spraw (z lat 2018–2019) irlandzcy regulatorzy nałożyli na firmę Zuckerberga karę 265 mln euro – za brak dbałości o należytą ochronę poufnych danych 500 mln użytkowników Facebooka, Instagrama i WhatsAppa. Zarzutów dotyczących naruszania prywatności internautów jest więcej, a kary grożące za uchybienia szacuje się nawet na 2–3 miliardy euro.
To może być jednak dopiero początek przygód big techu z europejskimi regulatorami. Niedawno weszły w życie dwa akty ważne prawne – Kodeks Usług Cyfrowych (DSA) i Kodeks Rynków Cyfrowych (DMA), które mają ucywilizować gospodarkę w dobie cyfryzacji. Do tej listy należy także dołączyć Kodeks Sztucznej Inteligencji, czyli prawo regulujące jeden z najszybciej rosnących sektorów innowacyjnej gospodarki, nad którym prace według planów Komisji i Parlamentu Europejskiego mają się zakończyć najpóźniej do początku 2024 roku.
czytaj także
Proces legislacyjny trwa więc w najlepsze, a przedmiotem debaty są z jednej strony interesy dużych firm, a z drugiej ochrona praw podstawowych Europejczyków. Od przyjętych rozstrzygnięć zależeć będzie m.in. to, które modele biznesowe oparte na autonomicznych algorytmach będą dopuszczalne, a które zakazane, oraz to, jak znaczne (i jak kosztowne) będą obowiązki producentów oraz dostawców inteligentnych urządzeń i programów.
Stawką w tej grze są reguły, których będą musiały przestrzegać firmy chcące działać na europejskim rynku i mieć dostęp do ponad 460 mln potencjalnych klientów. Pośrednie skutki nowych przepisów mogą sięgać jeszcze dalej. Eksperci zwracają uwagę, że chociaż europejskie normy obowiązują tylko w granicach UE, znajdują także zastosowanie poza Starym Kontynentem. Nazywa się to efektem Brukseli: koszt dostosowania się do wymogów prawnych nie jest bez znaczenia, a taniej dla firmy jest stosować unijne normy wobec wszystkich użytkowników, niż równocześnie obsługiwać kilka różnych modeli działania serwisu.
Taką drogą najprawdopodobniej pójdzie nawet Elon Musk, którego aktywność jako szefa Twittera niemal natychmiastowo przyciągnęła uwagę brukselskich dygnitarzy. Thierry Breton, komisarz ds. rynku wewnętrznego, czyli jedna z najważniejszych osób odpowiedzialnych za europejski obszar gospodarczy, pisał na Twitterze: „w Europie [niebieski] ptaszek będzie latał zgodnie z naszymi zasadami”.
In Europe, the bird will fly by our ?? rules.#DSA https://t.co/95W3qzYsal
— Thierry Breton (@ThierryBreton) October 28, 2022
Nowe unijne regulacje trzeba traktować poważnie nie tylko ze względu na dostęp do ogromnego rynku i kilkuset milionów konsumentów, ale także ze względu na potencjalne kary za łamanie przepisów. Do niedawna najsurowsze konsekwencje dotyczyły naruszeń prywatności i w myśl rozporządzenia RODO wynosiły maksymalnie 4 proc. światowego obrotu.
Z każdą kolejną regulacją kary wydają się rosnąć: za naruszenia przepisów o usługach cyfrowych przedsiębiorstwu grozi potrącenie 6 proc., a w przypadku łamania przepisów o rynkach cyfrowych nawet 10 proc. światowego obrotu. W przypadku firm, które tak jak big tech obracają znacznie większymi środkami, niż ostatecznie wynoszą deklarowane zyski, tego typu obciążenia mogą istotnie uderzyć w interesy akcjonariuszy – i dlatego będą traktowane poważnie.
czytaj także
Rok 2023 będzie dla cyfrowej gospodarki niezwykle ważny, być może nawet przełomowy. To, z czego można się cieszyć, to fakt, że ta tematyka interesuje coraz więcej osób. Dzięki medialnym przygodom ludzi takich jak Musk, Bezos czy Zuckerberg nowe technologie budzą także coraz więcej – niekoniecznie dobrych – emocji. Niezależnie od tego, komu w tych sporach kibicujemy, nie zapominajmy o tym, że to pośrednio właśnie od nastawienia konsumentów i wyborców zależy ostateczny wynik starcia między interesami firm a prawami użytkowników.