Zbliża się katastrofa.
Polityczne wakacje skończyły się, zanim się zaczęły. Stało się to, co dzieje się dziś wszędzie na Zachodzie, czyli zapada się mainstream polityczny i w kolejnych krajach zwyciężają populiści.
Tak jak nikt tu do końca nie wierzył w zwycięstwo Dudy, tak nikt do końca nie wierzył w Brexit i nikt jeszcze nie potrafi do końca uwierzyć w zwycięstwo Trumpa (wg mnie pewne). Zacznijmy sobie powoli wyobrażać świat, w którym nie ma już Unii Europejskiej albo jest ona już tylko jakimś europejskim ONZ-etem, czyli tylko wspomnieniem spokojniejszych czasów. Zacznijmy sobie wyobrażać już Stany Zjednoczone rządzone przez postać z wesołego miasteczka i zacznijmy sobie wyobrażać świat, w którym Rosja znowu może uprawiać politykę siły i taktyką salami odcinać od słabego Zachodu kolejne plasterki, czyniąc z nich swoich satelitów. Brzmi katastroficznie? Katastrofa się zbliża. Jak ma przeżyć Unia pełna rosnących w siłę populistów, która nie radzi sobie ani z kryzysem ekonomicznym, ani uchodźczym (a wokół nas miliony głodnych ludzi i dziesiątki wojen), ani z terroryzmem wewnątrz i na zewnątrz (ISIS), a teraz jeszcze zaczęła się rozpadać?
W kwestii bezpieczeństwa międzynarodowego i ekonomicznego UK może sobie pozwolić bez UE, ale UE bez UK raczej nie. W odróżnieniu od Unii, Wielka Brytania jest wyspą i jej językiem mówi cały świat (będzie nim mówić nawet UE po Brexicie). Brytyjczycy mają broń atomową, więc naprawdę mogą sobie na Brexit pozwolić, mimo że poniosą oczywiście koszty. Tylko, że dobiją przy okazji swoich sojuszników z kontynentu. I to właśnie było główne zmartwienie polityków brytyjskich pragnących pozostania w UE. Ale skoro Wielka Brytania zażyczyła sobie być drugą Szwajcarią, to nią zostanie. Może i nawet kształtem będzie podobna, gdy odpadnie jej Szkocja, chyba że jej euroentuzjazm zniknie po tym, jak Anglicy wbili Unii nóż w plecy.
Cameron przechodzi dziś do historii jako największa sierota i szkodnik XXI wieku.
Po to tylko, żeby ukraść trochę populistycznych głosów konkurencyjnej partii UKIP, wypuścił dżina z butelki, który rozwalił Unię i zdestabilizował sytuację na świecie. W podręcznikach historii rozdział rozpoczęty ’89 rokiem, kończyć się będzie zapewne zdjęciem Camerona.
Dotąd UK odgrywała rolę równoważenia siły Niemiec, teraz Niemcy zostają jedynym biegunem Unii i stają się przywódcą, czy chcą tego czy nie. Tylko że Niemcom reszta rządzić nie pozwoli. Okoniem staną naczelnicy miniimperiów, takich jak Węgry, Czechy, Słowacja czy Polska. Może kiedyś dostaną wszyscy zbiorczą nazwę: trampki. Bo Polska chce czy nie chce też jest tylko małym państwem na geopolitycznej mapie świata. A to właśnie geopolityczna mapa świata wraca dziś na stół, z którego ściągnąć już można geopolityczną mapę Europy. Nacjonaliści małych narodów – co za groteskowa konstrukcja – prostą drogą poprowadzą je do kolejnej katastrofy w swoich smutnych historiach, w których na mapach pojawiają się i znikają niczym reklamy w telewizji.
Żeby było tragiczniej, Unia oczywiście mogłaby się jeszcze uratować i po oprzytomnieniu zrekompensować stratę wynikłą z Brexitu, zamieniając ją w szansę na prawdziwą integrację, którą Wielka Brytania dotąd blokowała. Gdyby wykonać skok integracyjny, dać unijnym instytucjom prawdziwe kompetencje, wspólną politykę fiskalną, obronną i energetyczną a równocześnie ją zdemokratyzować (jeden obywatel – jeden głos, bez tych pierwiastków, algorytmów, przydziałów czyniących UE kompletnie niezrozumiałą dla ludzi), to powstałby wreszcie silny aktor w polityce międzynarodowej, silniejszy może nawet niż rzężąca i rozlazła Unia z Wielką Brytanią w granicach, choć – no właśnie – w granicach Schengen Wielkiej Brytanii nigdy nie było.
Dla PiS-u Brexit to neutralna wiadomość, bo Jarosława Kaczyńskiego interesuje, kto rządzi między Odrą a Bugiem, a stosunki międzynarodowe czy gospodarka obchodzą go o tyle, o ile nie przeszkadzają mu w panowaniu i odciskaniu na monumencie polskiej historii swoich ambicji. A czy rządził będzie krajem, który traci wpływy za granicą i swoje bezpieczeństwo międzynarodowe czy nie, to naprawdę nie jest pierwszorzędna sprawa. Bonusem Brexitu dla Kaczyńskiego jest to, że Unia przestanie mu zawracać głowę. Obie strony powinny się teraz dogadać, ubrać status quo w kwestii polskiego prawa w jakiś kostium kompromisu i umyć ręce.
Największym wygranym tej sytuacji nie jest Wielka Brytania ani nawet Brexitowcy, ale Rosja i Putin. Nie przypadkiem wszystkie waluty dziś tracą poza Rublem (nawet Frank szwajcarski poleciałby bardzo w dół, gdyby nie interwencja tamtejszego banku centralnego). Na mapie Europy Rosja ma mniejsze znaczenie niż na mapie świata. Rosja jest o tyle silniejsza, o ile Unia słabsza. Dziś jej znaczenie wzrosło skokowo, a nasze bezpieczeństwo skokowo zmalało. Nie dość, że mamy populistów u władzy, to populiści zagraniczni rozmontowują system bezpieczeństwa międzynarodowego wokół nas. W wyścigu między Rosją i UE na to, kto szybciej upadnie, Unia zdystansowała dziś Rosję i zbliża się do mety.
W najbliższym czasie UE stanie przed dylematem: pozwolić, żeby Wielka Brytania jak najmniej wycofała się ze wspólnych struktur i w ten sposób wysłać sygnał do każdego eurosceptyka, że może robić, co chce?
Czy też wyciągnąć wszystkie odpowiednie konsekwencje wobec UK i nie pozwolić jej na taki Brexit, po którym zostawi sobie integracyjne profity i pozbędzie się unijnych obciążeń.
Trochę głupio będzie się teraz w UE posługiwać językiem angielskim. Chyba że tonący złapie ostatni haust powietrza i uratuje się jakoś, a nowe życie wykorzysta do tego, żeby zbudować trzecie duże państwo na świecie, w którym urzędowym językiem będzie angielski: Stany Zjednoczone Europy. Tylko że ja już w to nie wierzę.
Tekst ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.
Czytaj także:
Jakub Dymek: Nie można już uprawiać polityki „za, a nawet przeciw”
Jaś Kapela: Cała prawda o Brexicie
Jędrzej Malko: Paradoksalnie, marzenie eurolewicy spełniło się w UK
**Dziennik Opinii nr 176/2016 (1376)