Porozumienie paryskie upadło, próg 1,5 st. Celsjusza zostanie wkrótce przekroczony, a polityka klimatyczna wygląda dziś tak: nie musimy ograniczać emisji z paliw kopalnych, bo kiedyś wymyślimy technologie, które usuną dwutlenek węgla z atmosfery, a może nawet ponownie zamrozimy Arktykę. W tym biznesplanie nie mieści się wyliczenie, ilu ludzi przez ten czas umrze.
Produkcja paliw kopalnych jest rekordowa, emisje gazów cieplarnianych najwyższe w dziejach, a temperatury notujemy ekstremalne. Siedzimy jak przysłowiowa żaba w podgrzewanej wodzie i nie chcemy reagować na kryzys klimatyczno-ekologiczny z jakimkolwiek poczuciem nagłości. W takiej sytuacji stwierdzenia, że globalny wzrost temperatur wciąż można ograniczyć do półtora stopnia Celsjusza, nabierają surrealistycznego wymiaru.
Na wstępie międzynarodowych negocjacji klimatycznych w Dubaju w 2023 roku przewodniczący konferencji Sułtan al-Dżaber śmiało stwierdził, że ograniczenie ocieplenia klimatu do 1,5 st. C jest jego celem, a jego prezydencja charakteryzować się będzie „głębokim poczuciem pilności” realizacji tego celu. Al-Dżaber składał te górnolotne obietnice, jednocześnie planując ogromną zwyżkę produkcji ropy i gazu, bo na co dzień jest dyrektorem generalnym koncernu naftowego Abu Dhabi National Oil Company.
Jak rozśmieszyć nafciarza? Łatwizna. Powiedz mu, że walczysz o klimat
czytaj także
Takie zachowanie szefa firmy wydobywającej paliwa kopalne nie powinno nikogo zaskakiwać, al-Dżaber nie jest odosobniony. Wystarczy uchylić rąbek niemal każdego zobowiązania do osiągnięcia zerowych emisji netto albo polityki skupionej na wartości 1,5 st. C jako celu porozumienia paryskiego z 2015 roku, a ukaże się identyczne rozumowanie: możemy uniknąć niebezpiecznej zmiany klimatu, nie robiąc nic, czego by to wymagało – czyli gwałtownej redukcji emisji gazów cieplarnianych w przemyśle, transporcie i energetyce (to 70 proc. całości) i systemach żywnościowych (to pozostałe 30 proc.) przy jednoczesnym gwałtownym wzroście wydajności energetycznej.
Szczególnie pouczający przykład daje Amazon. W 2019 roku firma ustaliła, że do roku 2040 osiągnie zerowe emisje netto. Obietnica została zweryfikowana przez oenzetowską inicjatywę Science Based Targets initiative (SBTi), która pomaga firmom wyznaczać cele klimatyczne zgodne z porozumieniem paryskim. Tymczasem przez kolejne cztery lata emisje Amazona wzrosły o 40 proc. Tak karygodne wyniki sprawiły, że SBTi musiała wypisać Amazon i ponad 200 innych firm ze swojej listy Corporate Net Zero Standard.
Nie zaskakuje to też dlatego, że koncepcja zerowych emisji netto, a nawet porozumienie paryskie zostały zbudowane na założeniu, że istnieje rzekoma konieczność dalszego spalania paliw kopalnych, przynajmniej na krótką metę. Zaprzestanie konsumpcji paliw miałoby zagrozić wzrostowi gospodarczemu, skoro wciąż odpowiadają one za ponad 80 proc. energii produkowanej na świecie. Potężnymi hamulcami dla działań klimatycznych są również warte biliony dolarów aktywa branży paliw kopalnych, którym gwałtowna dekarbonizacja by zagroziła.
Dług ekologiczny
Skąd się wzięło to dwójmyślenie, że możemy uniknąć niebezpieczeństw zmiany klimatu, ale dalej spalać paliwa kopalne? Opiera się ono na koncepcji długu ekologicznego. Obietnica polega na tym, że możemy przestrzelić każdy cel, bo przyszłe metody usuwania dwutlenku węgla z atmosfery do końca stulecia ściągną temperatury do odpowiedniego poziomu.
Takie podejście nie tylko paraliżuje każdą próbę ograniczenia wzrostu temperatur do 1,5 st. Celsjusza, ale też przywiązuje nas do energo- i materiałochłonnych rozwiązań, które istnieją głównie na papierze.
Przekonywanie, że możemy spokojnie przestrzelić 1,5 st. C czy dowolny wyższy poziom ocieplenia, jest równoznaczne z wypowiedzeniem na głos tajemnicy poliszynela: tak naprawdę nie obchodzi nas, ile cierpienia i zgonów spowoduje czekanie, aż specjaliści wypracują na spokojnie jakieś rozwiązanie.
czytaj także
Ważnym aspektem koncepcji długu ekologicznego jest możliwość wychwytywania dwutlenku węgla. Obiecuje nam się wehikuł czasu: jeśli wyssiemy dwutlenek węgla prosto z atmosfery, cofniemy wskazówki zegara odmierzającego dziesiątki lat opieszałości. Nie potrzeba błyskawicznej dekarbonizacji już teraz, bo w przyszłości będziemy mogli wycofać z atmosfery te związki węgla, które dzisiaj emitujemy. Jeśli (albo: kiedy) to nie zadziała, mamy rzekomo zastosować jeszcze bardziej fantastyczne rozwiązania geoinżynieryjne, na przykład rozpylanie związków siarki w wyższych warstwach atmosfery, by blokować światło słoneczne. Taka planetarna chłodziarka ma nas podobno uratować.
Porozumienie paryskie z 2015 roku było niezwykłym osiągnięciem. Ustalenie 1,5 st. C jako międzynarodowego pułapu ocieplenia stanowiło sukces dla tych ludzi i krajów, którym najpoważniej zagraża zmiana klimatu. Wiemy również, że liczy się każdy ułamek stopnia. Globalne porozumienie co do tego, że ocieplenie rzeczywiście można ograniczyć do poziomu znacznie poniżej dwóch stopni Celsjusza, wymagało jednak wiary w to, że państwa i firmy dokonają ogromnego wysiłku dekarbonizacji. Tymczasem zastosowane w Paryżu podejście zera netto odkleja się od rzeczywistości, bo zaczyna coraz bardziej opierać się na czysto spekulatywnych technologiach rodem z science fiction.
W przesłankach porozumienia paryskiego można dostrzec jeszcze większy problem. Ujmując zmianę klimatu w kategoriach temperatury, porozumienie skupiło się na objawach, a nie na przyczynach. Wzrost o 1,5 st. C czy każdy inny wymiar ocieplenia wynika z tego, że ludzie zmieniają bilans energetyczny klimatu, zwiększając ilość dwutlenku węgla w atmosferze. Gaz ten zatrzymuje ciepło na Ziemi. Ilość tego ciepła mierzy się zmianami średniej temperatury globalnej, ale przecież nie istnieje na świecie taka osoba, która by odczuwała średnią.
Zmiana klimatu jest zjawiskiem niebezpiecznym ze względu na skutki pogodowe, które dotykają konkretnych miejsc w konkretnym czasie. Mówiąc prościej, im więcej dodatkowego ciepła, tym bardziej niestabilna pogoda. Niestety, ustalanie celów klimatycznych mierzonych temperaturą sprawia, że rozwiązania takie jak geoinżynieria solarna zaczynają się wydawać rozsądne – bo mogą obniżać temperatury. Tymczasem działają one nie poprzez ograniczenie naszej ingerencji w system klimatyczny, ale właśnie przez jej zwiększenie. Próby zasłonięcia promieni słonecznych w reakcji na nasze własne emisje gazów cieplarnianych są jak włączenie klimatyzacji do walki z pożarem.
W 2021 roku przekonywaliśmy, że zero netto to niebezpieczna pułapka. Minęły trzy lata. Widzimy, że szczęki potrzasku już się zaciskają, bo politykę klimatyczną coraz częściej dostosowuje się do idei długu klimatycznego. Skutki wywarte na bezpieczeństwo wodno-żywnościowe, biedę, ludzkie zdrowie oraz stan bioróżnorodności i ekosystemów doprowadzą do nieznośnego cierpienia.
Sytuacja wymaga uczciwości i zmiany kursu. Jeśli do tego nie dojdzie, sytuacja najprawdopodobniej się pogorszy, potencjalnie gwałtownie i w sposób niekontrolowany.
Au revoir, Paris
Przyszedł czas uznać, że polityka klimatyczna zawiodła, a epokowe porozumienie paryskie z 2015 roku upadło. Pozwoliliśmy mu umrzeć, bo udawaliśmy, że możemy nadal spalać paliwa kopalne i jednocześnie uniknąć groźnych zmian klimatu. Zamiast zażądać natychmiastowego wycofania paliw kopalnych z obrotu, porozumienie paryskie zaproponowało cele temperaturowe na XXII wiek, które będzie można osiągnąć poprzez bilansowanie emisji węgla do atmosfery z jego sekwestracją. W takiej niejasnej sytuacji rozkwitła idea zero netto. A jednak od 2015 roku emisje co roku wzrastają – poza pandemicznym szokiem gospodarczym w 2020 roku. W 2023 roku osiągnęły poziom rekordowy.
Pomimo obfitości dowodów, że działania klimatyczne opłacają się gospodarczo (koszt bezczynności znacznie przewyższa koszty działania), na ostatnich trzech konferencjach ONZ żadne państwo nie wzmocniło swoich zobowiązań, choć było jasne, że świat jest na drodze do przekroczenia pułapu 2 st. Celsjusza, o 1,5 st. już nie mówiąc. Porozumienie paryskie miało do 2030 roku poskutkować redukcją emisji gazów cieplarnianych o 50 proc., ale obecnie prowadzona polityka oznacza, że będą one jeszcze wyższe niż dziś.
czytaj także
Nie zaprzeczamy, że dokonano znaczących postępów w technologiach energetyki odnawialnej. Wskaźniki stosowania technologii wiatrowych i słonecznych rosną z roku na rok od 22 lat. W niektórych, najzamożniejszych krajach, w tym Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, emisje związków węgla spadają. Dzieje się to jednak nie dość szybko.
Istotnym komponentem porozumienia paryskiego jest założenie, że bogatsze kraje muszą przewodzić wysiłkowi dekarbonizacji, żeby kraje o niższych dochodach miały więcej czasu na odejście od paliw kopalnych. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, globalna transformacja energetyczna nie trwa w najlepsze. Tak naprawdę jeszcze wcale się nie zaczęła, ponieważ prawdziwa transformacja wymaga redukcji zużycia paliw kopalnych. Tymczasem ono z roku na rok rośnie.
Dlatego decydenci mówią dziś o długu, starając się dowieść, że mają plan powstrzymania niebezpiecznej zmiany klimatu. Ich podejście zakłada między innymi, że system klimatyczny w przyszłości będzie działał tak samo jak teraz. To założenie lekkomyślne.
Znaki ostrzegawcze w 2023 roku
Na początku roku 2023 organizacje Berkeley Earth, NASA, Met Office i Carbon Brief prognozowały, że rok ten będzie nieco cieplejszy od poprzedniego, ale raczej nie pobije żadnych rekordów. Dwanaście miesięcy później wszystkie cztery organizacje stwierdziły, że miniony rok był najcieplejszym w historii pomiarów – i to dość znacznie. Między lutym 2023 roku a lutym roku 2024 globalny średni wzrost temperatur przekroczył paryski cel 1,5 st. Celsjusza.
Ekstremalne wydarzenia pogodowe z 2023 roku dają nam też zapowiedź tego, do jakiego cierpienia doprowadzi dalej idące globalne ocieplenie. Raport Światowego Forum Ekonomicznego z 2024 roku stwierdza, że do 2050 roku zmiana klimatyczna może spowodować ponad 14 milionów zgonów oraz straty i szkody na sumę 12,5 biliona dolarów.
W tej chwili nie potrafimy wyjaśnić, dlaczego od ostatnich 18 miesięcy globalne temperatury są takie wysokie. Wiemy, że znaczenie mają zmiany w występowaniu pyłu, sadzy i innych aerozoli, a także naturalne zjawiska takie jak El Niño. Wygląda jednak na to, że czegoś nam jeszcze brakuje do zrozumienia, jak klimat reaguje na ludzkie oddziaływanie. Dotyczy to również zmian w istotnym dla Ziemi naturalnym cyklu węglowym.
czytaj także
Ponad połowa całości dwutlenku węgla, który ludzkość wyemitowała do atmosfery w toku swoich dziejów, dostała się do tak zwanych pochłaniaczy dwutlenków węgla na ziemi i w oceanach. Ten wychwyt związków węgla z atmosfery dostajemy od Ziemi „za darmo”; bez niego ocieplenie postępowałoby gwałtowniej. Dwutlenek węgla z powietrza rozpuszcza się w oceanach (zwiększając ich kwasowość, co szkodzi morskim ekosystemom). Równocześnie zwyżka dwutlenku węgla stymuluje wzrost roślin i drzew, a które magazynują go w liściach, korzeniach, łodygach czy pniach.
Wszystkie programy i scenariusze klimatyczne zakładają, że te naturalne pochłaniacze dwutlenku węgla wciąż będą corocznie wychwytywać z atmosfery dziesiątki miliardów ton związków węgla. Tymczasem mamy dowody, że pochłaniacze lądowe, takie jak lasy, w 2023 roku usunęły z atmosfery wyraźnie mniej związków węgla. Jeżeli naturalne pochłaniacze zaczynają się psuć – a tak właśnie może na nie działać cieplejszy świat – zadanie obniżenia globalnych temperatur może stać się tym trudniejsze. Znamy jeden wiarygodny sposób na ograniczenie ogrzewania Ziemi: nie wpuszczać do atmosfery gazów cieplarnianych.
Rozwiązania fantastycznonaukowe
To jasne, że zobowiązania podjęte dotychczas przez państwa świata w ramach porozumienia paryskiego nie zagwarantują ludzkości bezpieczeństwa, skoro emisje związków węgla i temperatury wciąż biją rekordy. Propozycje wydania w ciągu tego stulecia bilionów dolarów (tak, kwot liczonych w tysiącach miliardów) na wysysanie dwutlenku węgla z powietrza i na całą plejadę innych sposobów „hackowania klimatu” są równoznaczne z przyznaniem, że najwięksi truciciele świata nie zamierzają ograniczyć spalania paliw kopalnych i tego nie zrobią.
Direct Air Capture (DAC, wychwytywanie CO2 prosto z powietrza), Bio Energy Carbon Capture and Storage (BECCS, ekstrakcja bioenergii z biomasy, a przy tym wychwytywanie i magazynowanie możliwie wielkich ilości CO2), stymulacja zasadowości oceanów, biowęgiel, rozpylanie aerozoli siarczanowych, przerzedzanie cirrusów – wszystkie te wariackie wyścigi w geoinżynierii i wysysaniu dwutlenku węgla mają sens tylko w świecie nieudanej polityki klimatycznej.
czytaj także
W kolejnych latach zobaczymy pogłębianie skutków klimatycznych. Śmiertelne fale upałów zaczną występować częściej. Burze i powodzie będą wywoływać coraz większe szkody. Kolejne grupy ludzi zostaną wyparte ze swoich siedzib. Regiony i państwa ugną się pod klęskami nieurodzaju. Trzeba będzie wydawać ogromne sumy pieniędzy na adaptację do zmiany klimatu, a może nawet więcej na odszkodowania dla najbardziej dotkniętych. Oczekuje się, że będzie nas prześladować to wszystko i jeszcze więcej, ale skutecznie uda nam się wdrożyć nowe technologie, które bezpośrednio zmodyfikują atmosferę i bilans energetyczny Ziemi.
Co więcej, możliwe, że duża część tych technologii będzie musiała działać przez trzysta lat, abyśmy uniknęli konsekwencji zaciągniętego długu ekologicznego. Zamiast czym prędzej przyhamować działalność zanieczyszczającą związkami węgla i zwiększyć szanse, że systemy Ziemi się zregenerują, fiksujemy się na zerze netto i długu ekologicznym z coraz bardziej desperacką nadzieją, że nieprzetestowane, fantastycznonaukowe rozwiązania uratują nas przez załamaniem klimatu.
Widzimy, jak krawędź urwiska zbliża się w zastraszającym tempie. Zamiast z całej siły wcisnąć hamulec, niektórzy dają gaz do dechy. Uzasadniają ten obłęd tym, że trzeba pędzić szybciej, żeby przeskoczyć przepaść i bezpiecznie wylądować po drugiej stronie.
Naszym zdaniem wielu zwolenników geoinżynierii czy wychwytywania dwutlenku węgla działa w dobrej wierze. Ale rozpatrują oni propozycje takie jak ponowne zamrożenie Arktyki przez pompowanie morskiej wody na lądolód, by powstały nowe warstwy lodu i śniegu. Ciekawie jest badać takie pomysły, ale prawie nie ma dowodów, że wywrze to jakikolwiek efekt na Arktykę, a co dopiero na klimat całej planety.
Takie karkołomne ruchy robią ludzie, którzy uznają, że polityka klimatyczna poniosła porażkę, ale nie chcą sprzeciwić się najpotężniejszym siłom, które do tej porażki doprowadziły. Zwolennicy nietypowych rozwiązań siłą rzeczy spowalniają realizację jedynej efektywnej strategii, czyli sprawnego wycofania paliw kopalnych z użytku.
czytaj także
A to dlatego, że propozycje wychwytu dwutlenku węgla czy geoinżynierii klimatycznej obiecują spłatę zaciągniętego długu – regenerację opartą na innowacji, którą z kolei napędzi wzrost. Tyle że wzrost karmią te same paliwa kopalne, które powodują problem – a tego faktu analizy jakoś nie obejmują.
Systemowi klimatycznemu są całkowicie obojętne nasze zobowiązania i obietnice. Nie obchodzi go wzrost gospodarczy. Jeśli nie przestaniemy spalać paliw kopalnych, klimat nie przestanie się zmieniać – dopóki nie wytworzy się nowa równowaga energetyczna. Do tego czasu jednak tedy miliony ludzi mogą już nie żyć, a kolejne miliony niewyobrażalnie cierpieć.
Punkty krytyczne
Nawet jeśli założymy, że wychwyt węgla czy nawet technologie geoinżynieryjne uda się wdrożyć na czas, plan przestrzelenia 1,5 st. Celsjusza i obniżenia temperatur później ma pewną dużą wadę: punkty krytyczne.
Wiedza o punktach krytycznych naszego klimatu postępuje szybko. W zeszłym roku jeden ze współautorów tego tekstu (James Dyke) wraz z 200 naukowcami z całego świata przygotował dokument pod tytułem Global Tipping Points Report. Był to przegląd najnowszych ustaleń naukowych na temat tego, gdzie mogą znajdować się punkty krytyczne systemu klimatycznego.
Raport wskazywał również, w jaki sposób społeczeństwa ludzkie mogą sprawnie wprowadzić zmiany (w pożądanym przez nas kierunku) i tak dojść do „pozytywnych punktów krytycznych”. Na 350 stronach raportu autorzy i autorki podają mnóstwo dowodów na to, że perspektywa długu ekologicznego brawurowo pogrywa sobie z przyszłością ludzkości, bo dotarcie do niektórych punktów krytycznych może spowodować ogólnoświatową dewastację.
Wskutek stopnienia wiecznej zmarzliny do atmosfery mogą dostać się miliardy ton gazów cieplarnianych, co potężnie wzmocni zmianę klimatu spowodowaną przez człowieka. Na szczęście przy obecnym tempie ocieplania wydaje się to nieprawdopodobne.
Możliwość zakłócenia prądów oceanicznych na północy Atlantyku wydaje się za to większa, niż wcześniej zakładano. Gdyby tak się stało, systemy pogodowe na całym świecie, ale zwłaszcza w Europie i Ameryce Północnej, pogrążą się w chaosie. Po przekroczeniu ocieplenia na poziomie 1,5 st. C rafy koralowe w ciepłych wodach czeka wymarcie. Najnowsza wiedza mówi, że jeśli wartość ocieplenia dojdzie do 2 st. C, rozmiar globalnych raf spadnie o 99 proc. Straszliwe blaknięcie koralowców, które zachodzi obecnie na Wielkiej Rafie, to kolejne z wielu masowych wymierań. Nie wystarczy powiedzieć, że jesteśmy świadkami śmierci jednego z największych biologicznych cudów świata. My tę śmierć świadomie powodujemy.
Możliwe, że niektóre punkty krytyczne już przekroczyliśmy. Ziemia ma dwa wielkie lądolody: antarktyczny i grenlandzki. Oba znikają wskutek zmiany klimatu. Między 2016 a 2020 rokiem lądolód grenlandzki tracił 372 miliardy ton lodu rocznie. Obecna najpewniejsza ocena, gdzie znajduje się punkt krytyczny dla tego lądolodu, umiejscawia go około 1,5 st. C ocieplenia.
To nie oznacza, że lądolód grenlandzki nagle zniknie, gdy ocieplenie osiągnie ten poziom. Lodu jest tyle (około 2800 bilionów ton), że jego stopnienie zajęłoby wieki, a w tym czasie poziom mórz na świecie wzrósłby o siedem metrów. Jeśli po przekroczeniu punktu krytycznego globalne temperatury uda się obniżyć, być może stan lądolodu się ustabilizuje. Nie możemy jednak powiedzieć z jakąkolwiek pewnością, że ta regeneracja jest możliwa. Podczas gdy my męczymy się z nauką, na Grenlandii topnieje średnio 30 milionów ton lodu na godzinę.
Morał z badań nad tymi i innymi punktami krytycznymi jest taki, że dalsze ocieplenie popycha nas ku katastrofie. Wiedza jest ważna, ale czy ktoś jej słucha?
Za pięć dwunasta… raz po raz
Wiemy, że pilnie musimy zająć się zmianą klimatyczną, bo wielokrotnie nam się powtarza, że kończy się czas. W 2015 roku profesor Jeffrey Sachs, specjalny doradca Sekretarza Generalnego ONZ i dyrektor Instytutu Ziemi, powiedział: „Nadszedł wreszcie czas. O tych sześciu miesiącach mówiliśmy przez wiele lat – i teraz nadeszły. To jest z pewnością największa szansa dla naszego pokolenia, by wrócić na dobry kurs”.
W 2019 roku (wtedy jeszcze) książę Karol wygłosił wystąpienie, w którym stwierdził: „Wierzę z pełnym przekonaniem, że najbliższe osiemnaście miesięcy zadecyduje o naszej zdolności do utrzymania zmiany klimatu na poziomie umożliwiającym przetrwanie oraz do przywrócenia niezbędnej do tego równowagi w przyrodzie”.
„Mamy sześć miesięcy na uratowanie planety” – nawoływał rok później, w 2020 roku, szef Międzynarodowej Agencji Energetycznej Fatih Birol. W kwietniu 2024 roku Simon Stiell, sekretarz wykonawczy Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu, powiedział, że kolejne dwa lata są „zasadnicze dla uratowania naszej planety”.
Albo kryzys klimatyczny ma taką szczęśliwą cechę, że pozwala regularnie resetować odliczanie do katastrofy, albo łudzimy się wielokrotnymi deklaracjami, że czas nam się jeszcze nie skończył. Jeśli możesz wiele razy naciskać przycisk drzemki i przewracać się na drugi bok, żeby spać dalej, to używanie budzika traci sens.
Świat wymyka się spod kontroli. Czy demokracja przetrwa warunki hybrydowe?
czytaj także
Jest też inna możliwość. Podkreślanie, że mamy mało czasu, ma skupić uwagę opinii publicznej na negocjacjach klimatycznych. Chodzi więc nie tylko o uprzytomnienie ludziom nadchodzącego kryzysu, ale o pobudzenie do skutecznego działania. Taką logiką czasem wyjaśnia się, dlaczego ustalono próg ocieplenia w wysokości 1,5 st. C – powinno się go postrzegać nie tyle jako konkretny cel, ile jako wygórowane wyzwanie. Możemy go nie osiągnąć, ale dążąc do niego, działamy szybciej niż gdybyśmy przyjęli cel mniej ambitny, na przykład 2 st. C. Wskazuje na to choćby następujący głos z 2018 roku: „W wyśrubowanym celu do wysokości 1,5 st. C nie chodzi tylko po przyspieszenie. Musi stać się coś jeszcze, a społeczeństwo powinno znaleźć inną globalną dźwignię, za którą może pociągnąć”.
Co miałoby być tą dźwignią? Nowe myślenie o gospodarce, wykraczające poza PKB? Poważne spojrzenie na to, w jaki sposób bogate, uprzemysłowione państwa mogłyby finansowo i rzeczowo pomóc biedniejszym państwom przeskoczyć infrastrukturę opartą na paliwach kopalnych? Użycie mechanizmów demokracji uczestniczącej, która mogłaby zrodzić nową, radykalną politykę potrzebną do restrukturyzacji napędzanych paliwami kopalnymi społeczeństw? Żadne z powyższych.
Dźwignią tą miałby być wychwyt i magazynowanie związków węgla (Carbon Capture and Storage, CCS), ponieważ powyższy cytat pochodzi z artykułu napisanego przez koncern Shell w 2018 roku. W tym materiale reklamowym Shell przekonuje, że będziemy potrzebowali paliw kopalnych jeszcze przez wiele dziesięcioleci. CCS obiecuje, że możemy dalej spalać węgiel, ropę i gaz, ale uniknąć zanieczyszczeń dwutlenkiem węgla dzięki wychwytowi gazu, zanim wydobędzie się on z komina.
W 2018 roku Shell promował swój oparty na wychwycie i offsetach węglowych scenariusz pod tytułem Sky – opisywany przez wybitnych badaczy zmiany klimatu jako „niebezpieczna fantazja”, ponieważ zakładał, że gigantyczne emisje dwutlenku węgla da się zrównoważyć sadzeniem drzew.
Od tego czasu Shell wciąż funduje badania nad wychwytem związków węgla na brytyjskich uniwersytetach, najprawdopodobniej chcąc podeprzeć swoje argumenty na to, że musi zachować pozwolenie na wydobycie ogromnych ilości ropy i gazu.
Shell bynajmniej nie jest odosobniony w machaniu czarodziejską różdżką wychwytu węglowego. Exxon też chętnie twierdzi, że CCS to sposób na produkcję wodoru z gazu ziemnego przy zanieczyszczeniach netto wynoszących zero – co spotkało się z ostrą krytyką naukowców. Ujawniono też, że cała branża paliw kopalnych świadomie praktykuje greenwashing, fałszywie malując technologię CCS w zielonych barwach.
Próchnica sięga jeszcze głębiej. Wszystkie scenariusze polityki klimatycznej, które proponują ograniczenie ocieplenia do około 1,5 st. C, opierają się na wspomnianych już technologiach CCS i BECCS, w dużej mierze niesprawdzonych. BECCS w teorii brzmi jak dobry pomysł. Zamiast palić w elektrowni węglem, można palić biomasą, na przykład wiórami. Wyjściowo byłby to więc neutralny węglowo sposób wytwarzania elektryczności, gdyby tylko sadzić tyle drzew, ile się ścina i spala. Jeśli następnie zamontuje się w kominach elektrowni specjalne oczyszczacze, wychwytujące dwutlenek węgla, a potem zagrzebie ten węgiel głęboko pod ziemią, można generować energię, a jednocześnie zbijać stężenie dwutlenku węgla w atmosferze.
Niestety, dziś mamy już jednoznaczne dowody, że w praktyce BECCS oddziaływałoby negatywnie i na wielką skalę na bioróżnorodność oraz bezpieczeństwo wodno-żywnościowe, a to dlatego, że ogromne ilości ziemi poświęcono by na błyskawicznie rozrastającą się monokulturę plantacji drzewnych. Samo palenie biomasy może wręcz prowadzić do wzrostu emisji dwutlenku węgla. Drax, największa brytyjska elektrownia na biomasę, dziś wytwarza czterokrotnie więcej CO2 niż największa brytyjska elektrownia węglowa.
czytaj także
Przekazy typu „jest za pięć dwunasta” mogą mieć na celu zelektryzowanie ludzi do działania, podkreślenie pilności sytuacji, motywowanie, że wciąż (jeszcze) mamy czas. Ale czas na co? Polityka klimatyczna mówi tylko o stopniowej zmianie, na pewno nie wspomina o niczym, co zagroziłoby wzrostowi gospodarczemu, nie zająknie się o redystrybucji majątku i zasobów.
Pomimo gromadzących się dowodów, że zglobalizowany, uprzemysłowiony kapitalizm popycha ludzkość ku katastrofie, retoryka „za pięć dwunasta” nie daje czasu i przestrzeni do poważnego rozważenia alternatyw. Zamiast tego oferuje się technologiczną prowizorkę, która wspiera status quo i przekonanie, że koncerny naftowe takie jak Shell rozwiążą problem.
Nie chcemy przez to powiedzieć, że nie zdarzają się argumenty podnoszone w dobrej wierze na rzecz 1,5 st. C. Dobre zamiary nie zmienią jednak rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że porozumienie paryskie upadło i ocieplenie wkrótce przekroczy 1,5 st. C. W świetle tych faktów powtarzanie ludziom, żeby nie tracili nadziei, że rzekomo jeszcze możemy uniknąć nieuniknionych zagrożeń, staje się przeciwskuteczne. Bo jeśli człowiek upiera się przy niemożliwości (że można jednocześnie używać paliw kopalnych i uniknąć niebezpieczeństw globalnego ocieplenia), musi odwołać się do cudu. A cała branża paliw kopalnych rozpaczliwie próbuje sprzedawać nam właśnie takie cuda-niewidy jak CCS.
Cztery propozycje
Ludzkości wystarczy problemów, pora na rozwiązania – taką odpowiedź czasem słyszymy, kiedy przekonujemy, że koncepcja zera netto i porozumienie paryskie mają zasadnicze wady. Reakcję tę można podsumować prostym pytaniem: dobrze, to co proponujecie? Otóż następujące cztery rzeczy.
1. Paliwa kopalne niech zostaną w ziemi
Nieuniknione realia są takie: musimy szybko przestać spalać paliwa kopalne. Dopilnować tego można wyłącznie, jeśli te surowce pozostaną je w ziemi. Musimy przestać poszukiwać nowych rezerw paliw kopalnych i przerwać eksploatację istniejących. Dokonać tego można, obcinając finansowanie na projekty związane z takimi paliwami.
Jednocześnie trzeba przeobrazić system żywnościowy, zwłaszcza sektor hodowli zwierząt, który odpowiada prawie za dwie trzecie emisji z rolnictwa. Zacznijmy od tego, a potem pomyślmy nad jak najlepszą dystrybucją towarów i usług w gospodarce. Dyskutujmy o tym na podstawie rzeczywistości, nie myślenia życzeniowego.
Głód, zniszczenie, choroby, migracje i wojna. Tak, mowa o twoim życiu
czytaj także
2. Skończyć z rojeniami o zerze netto
Perspektywa półwiecza czy całego stulecia obecna w rozmowach o zerze netto musi trafić do kosza. Sytuacja wymaga działań natychmiastowych, nie obiecanek o zbilansowaniu budżetu węglowego za kilkadziesiąt lat. SBTi powinna skupić się na redukcji emisji w najbliższym czasie. Do 2030 roku globalne emisje powinny spaść o połowę względem dzisiaj, jeżeli chcemy mieć szansę na ograniczenie globalnego ocieplenia do 2 st. C.
Natychmiastowe działanie jest obowiązkiem ludzi u władzy – polityków i przywódców biznesu. Musimy od nich żądać bliźniaczych celów: wszystkie plany zera netto powinny objąć odrębny cel faktycznej redukcji emisji gazów cieplarnianych. Musimy przestać kryć bezczynność pod obietnicami wychwytywania gazów w przyszłości. Nasz dług będą spłacały nasze dzieci i kolejne pokolenia.
3. Polityka oparta na wiarygodnych badaniach i inżynierii
Wszystkie programy polityki klimatycznej muszą być oparte na tym, co można zrobić w realnym świecie w tej chwili albo w najbliższej przyszłości. Wtedy i tylko wtedy, gdy zostanie ustalone, że za pomocą proponowanego rozwiązania – w tym wychwytu i bezpiecznej, trwałej sekwestracji – da się usunąć z atmosfery wiarygodną ilość związków węgla, można daną metodę uwzględnić w planach zera netto. To samo dotyczy geoinżynierii słonecznej.
Spekulatywne technologie należy wykreślić ze wszystkich programów, zobowiązań i scenariuszy, dopóki nie upewnimy się, jak one działają, jak je nadzorować, sprawozdawać z nich i ustalać, jak wpłyną nie tylko na klimat, ale na całość systemu ziemskiego. Będzie to zapewne wymagało znacznego zintensyfikowania badań naukowych. Jako naukowcy lubimy badania. Trzeba jednak uważać, żeby wniosek „potrzeba dalszych badań” nie bywał interpretowany jako „dajcie więcej pieniędzy, a wtedy to może zadziałać”.
czytaj także
4. Spójrzmy prawdzie w oczy
Wreszcie, na całym świecie na rzecz sprawiedliwości klimatycznej działają tysiące grup, projektów, inicjatyw i kolektywów. Ale podczas gdy istnieje Climate Majority Project (projekt większości klimatycznej) czy Climate Reality Project (projekt rzeczywistości klimatycznej), nie ma projektu uczciwości klimatycznej (choć blisko do niego organizacji People Get Real). W 2018 roku powstał ruch Extinction Rebellion, który żąda, żeby rządy mówiły prawdę o kryzysie klimatycznym i odpowiednio do niego się zachowywały. Widzimy teraz, że kiedy politycy obiecywali zero netto, były to raczej pobożne życzenia, a nie konkretne plany.
Musimy zrozumieć, że politykę zera emisji netto, a teraz także dług klimatyczny, wykorzystuje się do przekonywania, że nic zasadniczo nie musi się zmienić w naszych energochłonnych społeczeństwach. Musimy uczciwie spojrzeć na swoją obecną sytuację i na to, dokąd zmierzamy. Trzeba powiedzieć na głos różne trudne prawdy – między innymi pokazać ogromne nierówności bogactwa, emisji dwutlenku węgla i podatności na skutki zmiany klimatu.
Działać trzeba teraz
Słusznie winimy polityków za to, że nie biorą się do działania. Być może jednak mamy takich polityków, na jakich zasługujemy. Większość ludzi, nawet ci, którzy przejmują się zmianą klimatu, wciąż domaga się taniej energii i żywności oraz nieprzerwanej podaży wyrobów konsumenckich. Zbicie popytu przez podwyższenie cen grozi jednak tym, że sprowadzi ubóstwo żywnościowe i energetyczne. Polityka mająca zmniejszyć emisje z konsumpcji musi wykraczać poza podejście rynkowe. Kryzys kosztów życia nie jest kwestią odrębną od kryzysów klimatycznych i ekologicznych. Wszystkie one wymagają, byśmy radykalnie przemyśleli to, jak funkcjonują nasze gospodarki i społeczeństwa i czyim interesom służą.
Wracając do sytuacji żaby w nagrzewającym się garnku: najwyższa pora, żebyśmy z niego wyskoczyli. Może zastanawiasz się, dlaczego nie zaczęliśmy się wygrzebywać dziesiątki lat temu. Tu porównanie powie nam coś ważnego o zerze netto i porozumieniu paryskim. Bo historia o gotującej się żabie najczęściej pomija jeden fakt. O ile zdrowa żaba radośnie sobie siedzi w powoli nagrzewającej się wodzie, o tyle gdy zrobi jej się nieprzyjemnie, spróbuje uciec. Powszechnie znana wzięła się natomiast z eksperymentów z końca XIX wieku, prowadzonych na żabach, którym poważnie uszkodzono układ nerwowy przez przebicie czaszki, mózgu i rdzenia metalowym pręcikiem. Poddane drastycznej lobotomii żaby rzeczywiście biernie unosiły się w wodzie, która gotowała je żywcem.
Ostatnie Pokolenie: To, co robimy, jest demokratyczną polityką [rozmowa]
czytaj także
Obietnice zera netto i spłaty długu ekologicznego powstrzymują nas przed walką o bezpieczeństwo. Upewniają nas, że nic drastycznego nie musi jeszcze się dziać. Cierpliwości, spokojnie. A tymczasem planeta płonie – cała nasza zrównoważona przyszłość zostaje puszczona z dymem.
Przyznanie się do porażki polityki klimatycznej nie jest równoznaczne z kapitulacją. Oznacza tylko zaakceptowanie konsekwencji błędów i niepopełnianie ich ponownie. Drogi do bezpiecznych, sprawiedliwych przyszłości musimy zaplanować z miejsca, w którym się znajdujemy, a nie takiego, w którym chcielibyśmy być. Pora wyskoczyć z garnka.
**
James Dyke jest naukowcem i pisarzem. Pracuje na Uniwersytecie w Exeter jako profesor nauki o systemach ziemi oraz zastępca dyrektora Instytutu Systemów Globalnych. Jest członkiem brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk, Przedsiębiorczości i Handlu, Europejskiej Unii Nauk o Ziemi oraz redakcji czasopisma „Earth System Dynamics”. W 2021 roku ukazała się jego książka Fire, Storm and Flood: the violence of climate change.
Robert Watson zajmuje się chemią fizyczną, zwłaszcza problemami nauk o atmosferze. Jest wybitnym specjalistą w dziedzinie nauki o zmianie klimatu spowodowanej przez człowieka. Jego badania na temat reakcji rodnikowych z udziałem fluorowców i grup wodorotlenowych znacząco przyczyniły się do stworzenia modeli tego, jak chlorofluorowęglowodory i inne związki chemiczne wytwarzane przez człowieka uszkadzają warstwę ozonową ziemi. Sprawował funkcje badawcze i doradcze, w tym w NASA, jako doradca prezydenta Billa Clintona ds. polityki naukowej oraz w Banku Światowym. W latach 1997–2002 był przewodniczącym Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu.
Wolfgang Knorr jest klimatologiem z ponad 25-letnim doświadczeniem. Doktorat otrzymał na Uniwersytecie Hamburskim oraz w Instytucie Meteorologii im. Maxa Plancka, jednym z najważniejszych ośrodków modelowania klimatu na świecie. Był zastępcą kierownika dużego programu badawczego zajmującego się klimatologią i modelowaniem systemów ziemi, prowadzonego przez Uniwersytet w Bristolu oraz brytyjską Radę Badań Środowiska Naturalnego QUEST (Quantifying and Understanding the Earth System). Publikuje m.in. na temat globalnego obiegu węgla, skutków zmiany klimatu dla ekosystemów, fizjologii roślin, nauki o glebach i sprzężeń zwrotnych między ziemią a atmosferą. Obecnie jest starszym badaczem na szwedzkim Uniwersytecie w Lund, gdzie zajmuje się ekologią pożarów wobec zmian demograficznych i klimatycznych, chemią atmosferyczną i zanieczyszczeniami powietrza oraz pomiarem przepływów dwutlenku węgla z roślinności ziemskiej i aktywności człowieka.
Artykuł opublikowany w magazynie The Conversation na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.