Policja nie miała podstaw do podejrzeń, że będziemy agresywni. Nie mieliśmy wcześniej żadnych trudnych interwencji, a demonstracja przebiegała pokojowo – mówi Jaga. Podczas zajścia została ukarana mandatem w wysokości 500 zł za wyrzucenie na ziemię niedopałka papierosa.

„Jesteśmy tutaj dlatego, że 20 proc. mieszkań w Warszawie jest pustych, ta liczba rośnie. Są puste, bo opłaca się je trzymać pustymi i później drożej sprzedać” – przez megafon tłumaczył jeden z uczestników protestu przeciw eksmisji skłotu Zaczyn w Warszawie.

Mężczyźni w kominiarkach, kilkudziesięciu policjantów i komornik przyjechali pod warszawski skłot Zaczyn chwilę po 10 rano we wtorek 27 lutego. Do środka weszli, gdy jedna z mieszkających tam osób otworzyła drzwi, by wyjść do pracy. W środku zaczynał się dzień jak co dzień.

– Jedni robili sobie śniadanie, inni pili kawę w swoich pokojach albo szykowali się na spacer z psem, ktoś odsypiał organizację koncertu muzyki klasycznej zeszłej nocy – mówi Jaga, jedna z eksmitowanych.

Dostali dwie minuty, by zabrać swoje rzeczy. – Na nieruchomości pozostały rzeczy, których osoby nie miały możliwości wziąć – mówi adwokatka Karolina Gierdal z kolektywu Szpila. Eksmitowani mówią o ubraniach, naczyniach, lekach. W oświadczeniu kolektyw podał też, że „firma ochroniarska rozkradała elektronarzędzia i pieniądze, które znajdowała podczas przeszukiwania kolejnych pomieszczeń”.

Policjanci w ciężkim umundurowaniu nie dopuszczali do budynku demonstracji solidarnościowej, która po publikacjach w mediach społecznościowych zaczęła się zbierać na ul. Kamionkowskiej, gdzie znajduje się skłot. Na wejście do budynku nie pozwolono przybyłej na miejsce posłance Lewicy Razem Dorocie Olko ani mec. Gierdal.

Sto Rozbratów na stulecie Rozbratu

– Komornik nie dał się nam zapoznać z wyrokiem, na podstawie którego dokonywano eksmisji, tylko machnął nam nim przed oczami. Wcześniej nie dostaliśmy go na żaden adres, w ogóle nie byliśmy informowani o toczącej się zaocznie sprawie sądowej – opowiada Jaga. – A akcja policji była pokazem siły. Teoretycznie funkcjonariusze mieli zapewnić bezpieczeństwo i nie pozwolić na eskalację, ale wiadomo, że wspierali właścicielkę budynku – dodaje.

Funkcjonariusze stojący naprzeciw pokojowej, kilkudziesięcioosobowej demonstracji na zewnątrz mieli wyeksponowane najbardziej dotkliwe środki przymusu bezpośredniego, w tym strzelby, miotacze pieprzu z litrowymi kanistrami, a także przypięte w widocznym miejscu granaty huk-błysk. Tych ostatnich według materiałów Centrum Szkolenia Policji używa się tylko w warunkach „szczególnego zagrożenia zdrowia i życia”, gdy „istnieje podejrzenie, że [osoby zatrzymywane] będą stawiać intensywny opór”.

Eksmisja skłotu Zaczyn. Fot. Tomasz Świerżewski, agencja SKRAJ

„Jesteśmy tutaj dlatego, że 20 proc. mieszkań w Warszawie jest pustych, ta liczba rośnie. Są puste, bo opłaca się je trzymać pustymi i później drożej sprzedać” – przez megafon tłumaczył jeden z uczestników protestu. Demonstrujący przepuszczali samochody sąsiadów, ale jeden z funkcjonariuszy wzywał do opuszczenia jezdni i zapowiedział użycie środków przymusu bezpośredniego. Policjanci w kordonie włożyli białe kaski i przygotowali tarcze, za nimi pojawiła się kolumna posiłków. Do eskalacji ostatecznie nie doszło. Pod opancerzone buty policjantów poleciały jedynie skórki od bananów.

Ikonowicz: Biznes nielegalnych eksmisji

– Policja nie miała podstaw do podejrzeń, że będziemy agresywni. Nie mieliśmy wcześniej żadnych trudnych interwencji, a demonstracja przebiegała pokojowo – mówi Jaga. Podczas zajścia została ukarana mandatem w wysokości 500 zł za wyrzucenie na ziemię niedopałka papierosa.

Na miejscu nie było oficera prasowego, a rzecznik Komendy Rejonowej Policji Warszawa VII w rozmowie telefonicznej nie udziela informacji na temat szczegółów działań – choć potwierdza, że było spokojnie. Nikt nie został zatrzymany.

Na dużą skalę policja interweniowała w Zaczynie raz, w lipcu 2023 roku, kiedy właścicielka budynku chciała dokonać eksmisji samowolnie, bez wyroku sądu. Stało się to po tym, jak kolektyw wysłał do niej list, w którym wyrażał chęć porozumienia. Wobec udziału policji w próbie nielegalnej eksmisji wątpliwości wyraził wtedy zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich Wojciech Brzozowski. „Skarżący przebywają w opuszczonym budynku pewien czas, zatem mogli stać się posiadaczami opisywanej nieruchomości, co prawda bez tytułu prawnego, ale mającym prawo do ochrony posiadania” – pisał w liście do Komendanta Stołecznego Policji.

Skłot Zaczyn funkcjonował w opuszczonym od kilkunastu lat budynku piekarni, którą w 1955 założył Zbigniew Fronc. Nie mógł jej dalej prowadzić ze względu na chorobę. Eksmisji skłotu żądała jego córka.

– Chcieliśmy stworzyć centrum polityczno-kulturalne dla mieszkańców Warszawy – opowiada Jaga. – Działała u nas jadłodzielnia, biblioteka, salka sportowa, aż do czerwca mieliśmy zaplanowane spotkania filmowe, koncerty i dyskusje, m.in. o pracy Frontexu i granicach „twierdzy Europa”. Wcześniej na jednym z wydarzeń gościliśmy nawet ambasadora Palestyny.

Skłot to znaczy dom

Jadze najbardziej żal jest księgozbioru. Obawia się, że nie uda się porozumieć z właścicielką, aby móc wejść do budynku zabrać rzeczy.

– Liczyliśmy, że uda się porozumieć z ratuszem i będziemy mogli otrzymać na naszą działalność inny pustostan, należący do miasta, tak jak stało się z ADĄ Puławską. Warszawa traci kolejne ważne miejsca, w tym tygodniu zamyka się Baza [sala dyskusyjna z wegańską kuchnią i bezalkoholowymi napojami zatrudniająca osoby uchodźcze – przyp. aut.], wcześniej zamknięto klub Pogłos – zauważa Jaga.

– Przygoda się nie kończy. Zaczyn to przykład, że można skłotować w Polsce. Zapraszam do oddolnych inicjatyw. Mobilizujmy się, otwierajmy miejscówy. Kanały Zaczynu [w mediach społecznościowych] będą działać dalej, niedługo się widzimy – żegnał się po wyjściu ostatniej z lokatorek Zaczynu przedstawiciel kolektywu. – Wolne domy dla wolnych ludzi! – odpowiedziało kilkadziesiąt gardeł.

Eksmisja skłotu Zaczyn. Fot. Tomasz Świerżewski, agencja SKRAJ

– Jako adwokatka nie wypowiem się na temat prawa, które bardziej szanuje pustostany – komentuje mec. Gierdal pytana o konflikt wartości między mieszkaniem a prawem własności.

Przemysław Małecki, rzecznik prasowy Krajowej Rady Komorniczej w Warszawie, telefonicznie poprosił o przesłanie e-mailem pytań o formalne aspekty sprawy, dalszy los nieruchomości oraz rzeczy osób eksmitowanych.

Odpisał nam: „Szanowny Panie Redaktorze, komornik sądowy działa na podstawie tytułu wykonawczego – w tym wypadku wyroku sądu. Nie mogę podać danych tytułu, gdyż są to informacje objęte tajemnicą postępowania. Tytuł wykonawczy został okazany przez komornika przybyłej na miejsce czynności adwokat – pełnomocnikowi dłużników”.

PiS przywraca eksmisje na bruk

Poinformował także, że „wczorajsze czynności komornik sądowy przeprowadził w asyście policji. Obecna na miejscu ochrona była przybrana do czynności przez wierzyciela. Przez ponad trzy godziny pracownicy ochrony na prośbę osób eksmitowanych pomagali im przenosić cięższe rzeczy do ich czterech samochodów dostawczych i jednego kombi. Wśród tych ruchomości znajdowały się, poza rzeczami osobistymi, elektronarzędzia, o których Pan wspomniał. Dłużnicy zabrali wszystkie swoje ruchomości. Żaden incydent związany z przywłaszczeniem nie został zgłoszony. Nieruchomość wczoraj została wydana wierzycielowi”.

Na zamkniętej nieruchomości pojawiły się żółte tablice „Uwaga! Niebezpieczeństwo” i „Teren rozbiórki. Wstęp zabroniony”.

– Ekipa [eksmitowanych] negocjuje zabranie rzeczy, ale na ten moment, osoby, które są w środku [byłego skłotu] twierdzą, że wszystko zostało już wyrzucone, i odmawiają wpuszczenia – informuje nas Jaga dzień po eksmisji.

***

Maciek Piasecki jest reporterem agencji SKRAJ

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij