Kultura

Dziś na akademii nie wystarczy lepić gluty

Rafał Jakubowicz 100/100

„Władze Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu tak się zapędziły w zacietrzewieniu i szukaniu na mnie haków, że ośmieszają i siebie, i uczelnię o stuletniej tradycji. Smuci mnie, że studiowanie w Poznaniu staje się coraz bardziej obciachowe”. Rafał Jakubowicz opowiada o swoim konflikcie z uczelnią i brakach uniwersyteckiej demokracji.

Dr hab. Rafał Jakubowicz od dwóch dekad związany jest z Uniwersytetem Artystycznym w Poznaniu. Jest artystą, hebraistą, działaczem Inicjatywy Pracowniczej. Od miesięcy pozostaje w konflikcie z uczelnią, która – jak opowiada – niesprawiedliwie oceniła jego pracę, co grozi zwolnieniem. Mimo dorobku artystycznego i badawczego – a także dobrej oceny ze strony bezpośredniego przełożonego – Jakubowicz został ostatecznie oceniony negatywnie. Złożenie zawiadomienia o mobbingu skończyło się… postępowaniem dyscyplinarnym przeciw samemu Jakubowiczowi. Jego status związkowy uczelnia potwierdzała z pomocą policji, a władze uczelniane pytały, dlaczego na zajęciach omawia teksty lewicowych teoretyków. W rozmowie z Witoldem Mrozkiem Jakubowicz kreśli szeroki obraz zmagania z uczelnianą biurokracją po reformie Gowina, a także opowiada o zwolnieniach na uczelni i brakach uniwersyteckiej demokracji.

**

Witold Mrozek: „Pan Jakubowicz jest dobrym artystą […] z pewnością dorobek pana profesora Jakubowicza nie zasługuje na ocenę negatywną” – tak napisała o tobie dziekan Wydziału Edukacji Artystycznej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, Izabela Kowalczyk. Dlaczego zostałeś jednak oceniony negatywnie?

Rafał Jakubowicz: Nie wiem, dlaczego dziekan Kowalczyk chce mnie wywalić z pracy. Machina, którą uruchomiła, teraz toczy się już sama. W czerwcu 2018 roku na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu odbyły się oceny okresowe pracowników za lata 2016–2017. Dostaliśmy do wypełnienia „kartę oceny nauczyciela akademickiego”. Ponieważ mam bogaty dorobek artystyczny, naukowy oraz dydaktyczny, bez problemu wypełniłem i złożyłem kartę. Dalej już specjalnie się tym nie interesowałem. Nawet nie brałem pod uwagę, że coś takiego może się wydarzyć. Co więcej, kierownik katedry…

Ocenił cię pozytywnie.

Tak, mój bezpośredni przełożony, Rafał Łubowski, wystawił mi ocenę pozytywną. Byłem przekonany, że na tej podstawie uzyskam również pozytywną ocenę komisji. Tymczasem w październiku 2018 roku zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy i powiedziała, że powinienem „uważać” – tym bardziej mając negatywną ocenę. Zapytałem: „Jaką negatywną? O czym ty mówisz?”.

Czyli dowiedziałeś się o negatywnej ocenie cztery miesiące po fakcie?

Tak, w towarzyskiej rozmowie. Następnego dnia pojechałem do dziekanatu. Dowiedziałem się wówczas, że moja pozytywna ocena została zmieniona przez dziekan wydziału na negatywną. Następnie została poddana pod głosowanie ocena negatywna i taka też została przegłosowana. Wydano mi w dziekanacie ocenę bez żadnego merytorycznego uzasadnienia.

Czytałem pismo, w którym dziekan Izabela Kowalczyk uzasadnia zmianę oceny. To wygląda jak ocena ze sprawowania w szkole podstawowej. Profesor Jakubowicz owszem, ma wystawy, owszem, publikuje, ale wprowadza negatywną atmosferę, konflikty, chce mieć asystenta i zwiększone pieniądze na pracownię. Czy to w ogóle spełnia kryteria oceny wykładowcy?

To nie jest oficjalne uzasadnienie, tylko „opinia” na mój temat, która została odczytana w październiku 2018 roku przez dziekan Kowalczyk na radzie wydziału „bez żadnego trybu”, w obecności innych pracowników oraz studentów. Nazywam ją paszkwilem. Chciałem uzyskać kopię tego dokumentu, by spokojnie się z nim zapoznać i odpowiedzieć, na co pani dziekan oświadczyła, że jest to jej prywatna opinia i musi się zastanowić, czy mi ją wyda.

W końcu zadzwoniła do mnie asystentka pani dziekan, Sylwia Stanisławska-Niedbała, i powiedziała, że opinia jest już u niej i mogę się z nią zapoznać. Poprosiłem o przesłanie skanu drogą mailową. Odmówiła, choć czuła się bardzo niezręcznie. Poprosiłem o skserowanie opinii i zostawienie jej w kopercie z moim nazwiskiem na portierni. Również odmówiła, ponieważ dziekan nie pozwoliła jej wydać mi kopii. Mogłem się tylko zapoznać z opinią na miejscu, w dziekanacie. Sfotografowałem więc dokument telefonem, korzystając z faktu, że dziekan nie wydała swojej asystentce dyspozycji na temat fotografowania.

Na zarzuty odpowiedziałem, apelując o równe traktowanie i domagając się przeprosin. Większość z nich była nieudaną próbą znalezienia na mnie haka. Dziekan zarzuciła mi, że wyjeżdżając w związku z realizacją projektu badawczego, nie dopełniłem formalności, czyli nie wystąpiłem o oficjalną zgodę na udzielenie urlopu naukowego. Do odpowiedzi załączyłem rzeczone podanie, nie tylko z jej podpisem, ale również z podpisem rektora.

Oficjalnego uzasadnienia negatywnej oceny nigdy nie otrzymałem. Powinna je wydać nie dziekan, tylko przewodnicząca Komisji ds. Oceny Nauczycieli Akademickich UAP, prorektor Bogumiła Jung. Paszkwilu, o którym mowa, użyłem do realizacji książki artystycznej zatytułowanej Ciało pedagogiczne i władza – to nawiązanie do książki Ciało i władza Izabeli Kowalczyk. Pokazałem ją w listopadzie 2019 roku w szczecińskiej Trafostacji Sztuki, na wystawie Tam, gdzie ciebie nie ma.

Rafał Jakubowicz, Ciało pedagogiczne i władza, wystawa Tam, gdzie ciebie nie ma, Trafostacja Sztuki, Szczecin 2019. Fot. Karolina Freino

Ale ta twoja ocena jest obowiązująca czy nie jest?

Jest obowiązująca, choć oceny wystawione przez komisję zostały w grudniu 2018 roku unieważnione decyzją Senatu UAP, ponieważ nie powołano do niej przedstawicieli związków zawodowych. Oczywiście musieliśmy – Inicjatywa Pracownicza, którą reprezentuję, wspólnie z Solidarnością – o to walczyć. W marcu 2019 roku odbyło się kolejne posiedzenie komisji. Uczestniczyłem w nim jako przedstawiciel IP. Solidarność odmówiła udziału w jej pracach w geście protestu spowodowanego wątpliwościami prawnymi dotyczącymi sposobu powołania komisji.

Podzielałem te wątpliwości, ale dzięki temu, że uczestniczyłem w posiedzeniu, mogłem zobaczyć, jaką farsą była jej praca, jak niesprawiedliwie nas oceniano. Nikt nie odwoływał się do kryteriów oceny. Zamiast brać pod uwagę dorobek, dziekan załatwiała sprawę uznaniowymi stwierdzeniami typu „bardzo dobry pracownik”, „bardzo zaangażowany pracownik” albo wręcz tylko „pozytywna”. Dziekani innych wydziałów oceniali podobnie. Uzasadnieniem negatywnej oceny jednego z wykładowców była rzekomo „osobowość dominująca”. Inny miał dwie opinie kierownika katedry – entuzjastyczną i miażdżącą.

Choć dziekan Kowalczyk nie dopełniła kluczowej formalności, jaką jest obowiązek ujęcia w ankiecie oceny kierowniczki katedry, dzięki wstawiennictwu przewodniczącej dostała ocenę pozytywną. Tymczasem nieprawidłowo wypełniony formularz karty stał się podstawą negatywnej oceny Jakuba Jasiukiewicza (jako kierownik katedry sam wystawił sobie ocenę), świetnego artysty i pedagoga, którego zwolniono we wrześniu 2020 roku. Ten sam pracownik, na podstawie tej samej karty oceny, w pierwszym podejściu otrzymał ocenę pozytywną. Pokazuje to, jak nierówno byliśmy traktowani.

Wracając do mojej sprawy: w marcu 2019 roku dziekan niechętnie poddała pod głosowanie ocenę, którą wystawił mi kierownik katedry – czyli pozytywną. Ale jednocześnie negatywnie nastawiła do mnie resztę komisji. Po głosowaniu wynik był podobny jak przy pierwszym podejściu. Czyli znów dostałem ocenę negatywną. Tym razem otrzymałem uzasadnienie.

Co w nim było?

Wynika z niego, że nie uczestniczyłem w pracach organizacyjnych na rzecz macierzystego wydziału – co jest nieprawdą. Wystarczy wymienić chociażby prezentację pracowni w Muzeum Sztuki w Łodzi, wystawę w Galerii Piekary czy wyjazd na „VideoNews 2017” do Galerii Labirynt w Lublinie albo zorganizowane przeze mnie spotkania z artystami i teoretykami.

Zarzucono mi, że nie przekazywałem na czas osiągnięć artystycznych, by można je wpisać do sieci POL-on [Zintegrowana Sieć Informacji o Nauce i Szkolnictwie Wyższym – przyp. red.] – co również jest nieprawdą – oraz że nie zgłaszałem swych publikacji w bazie PBN [Polska Bibliografia Naukowa – przyp. red.] – co akurat jest prawdą, ale jako artysta nie muszę tego robić, bo jesteśmy rozliczani z POL-onu. Jeśli uznano, że to ważne, komisja mogła wystawić mi pozytywną ocenę, zobowiązując jednocześnie do uzupełnienia w określonym terminie informacji w PBN-ie.

Formalnie przysługiwało mi jeszcze odwołanie się do Senatu, z czego skorzystałem. Chciałem wykorzystać wszystkie dostępne procedury, żeby zobaczyć, jak one działają. Wiele się nie spodziewałem, bo prawie cały Senat jest „rektorski”.

Co to znaczy, że senat jest „rektorski”?

Praktycznie wszyscy członkowie Senatu są osobami, które wsparły kandydaturę obecnego rektora. Podobnie jest z Radą Uczelni, w której skład weszli ludzie zaproponowani przez rektora i zaakceptowani przez Senat. Co więcej, syn przewodniczącego Rady Uczelni, Piotra Żuchowskiego, jest asystentem w prowadzonej przez rektora II Pracowni Bioniki. Nie sądzę, żeby w tych okolicznościach przewodniczący Rady Uczelni zachował obiektywizm. Ustawa Gowina spowodowała, że rektorzy mogli bezkarnie wykręcić istniejące bezpieczniki i zamontować własne, takie, które ich chronią. Oddając całą władzę w ręce rektorów, Gowin zniszczył szkolnictwo wyższe.

Najgorsze na uczelniach jeszcze przed nami

czytaj także

Co było dalej?

Senat utrzymał w mocy moją negatywną ocenę. Pomimo że przedstawiłem wszelkie argumenty i szczegółowo opisałem swój dorobek, wykazując również działalność na rzecz wydziału, a więc między innymi realizowany wspólnie z dziekan Kowalczyk cykl wykładów o tytule, nomen omen, Edukacja w kontekście neoliberalnej polityki rentowności.

Jarosław Kozłowski napisał mi w mailu, że swoim dorobkiem ujętym w „karcie oceny nauczyciela akademickiego” mógłbym wesprzeć kilka innych osób, w tym członków oceniającej mnie komisji. Wsparł mnie Piotr C. Kowalski. Namalował obraz protest komentujący to, co wydarzyło się wtedy podczas posiedzenia Senatu UAP, i wysłał go jako „list otwarty” do rektora. Bez skutku. Teraz pozostaje już tylko droga sądowa.

Piotr C. Kowalski, Obraz / List Otwarty, 2019/2020

Czym taka ocena tak naprawdę grozi?

Od 2018 roku żyję w permanentnym poczuciu zagrożenia wywaleniem z roboty. Rektor, zgodnie ze statutem UAP, może cię natychmiast zwolnić – taka sytuacja miała już u nas miejsce. Jeśli dostaniesz drugą ocenę negatywną – zwolnienie następuje z automatu. Może też obniżyć uposażenie.

Na początku roku akademickiego studenci poprosili mnie, żebym został opiekunem ich koła naukowego, które nazywa się Feministyczna Akcja Kreatywna. Ucieszyłem się i zgodziłem, bo to fajna, świadoma i dojrzała inicjatywa. Studenci złożyli podanie, bodajże w grudniu 2020 roku. W marcu tego roku otrzymali odpowiedź, z której wynika, że w lutym Senat UAP uchwalił załącznik do odpowiedniej uchwały o zasadach rejestracji, działania i finansowania uczelnianych organizacji studenckich i doktoranckich oraz kół naukowych, stanowiący o tym, że pracownik oceniony negatywnie nie może być opiekunem organizacji studenckiej. Czyli w momencie, gdy studenci składali podanie, ta restrykcja jeszcze nie obowiązywała.

Władze ewidentnie chcą mi ograniczyć kontakt ze studentami i uniemożliwić zaangażowanie w sprawy uczelni i wydziału. Wszelkie moje propozycje wykładów czy warsztatów są odrzucane. A potem z braku zaangażowania robi się zarzut. Niemniej czuję się wyróżniony, że Senat UAP specjalnie z mojego powodu wprowadza zmiany w statucie uczelni. Swoiste „Lex Jakubowicz”.

Toczy się też przeciwko tobie postępowanie w komisji dyscyplinarnej. Jaki był tego bezpośredni powód?

Jako członkowi prezydium Komisji Międzyzakładowej OZZ Inicjatywa Pracownicza przy Teatrze Ósmego Dnia, która swym działaniem obejmuje UAP, przysługuje mi związkowa ochrona. Tymczasem władze szukają sposobu na „zalegalizowanie” zwolnienia mnie z pracy. Rektor na spotkaniu ze studentami w listopadzie 2020 roku, które było odpowiedzią na ich protest w sprawie wrześniowych zwolnień, powiedział wprost, że mnie też chciałby zwolnić, tylko nie może z powodu ochrony. Więc próbują – jak nie za pomocą oceny okresowej, to dyscyplinarnie.

Pewnie mieli też nadzieję na wywołanie efektu mrożącego wśród reszty pracowników: „Oto co was czeka, gdy podskoczycie”. Być może mieli nadzieję, że jak zaczną mnie atakować i niszczyć, to sam się zwolnię. Ale nic z tego. To jest publiczna uczelnia, tak samo ich, jak i moja. Muszą mnie wyrzucić. W Inicjatywie Pracowniczej potrafimy prowadzić walkę nie tylko w zakładach pracy, ale również wówczas, gdy znajdziemy się poza nimi.

Reformator Gowin i jego tania montownia wiedzy

Widziałem, że pytali cię, czemu kazałeś czytać studentom „Przegląd Anarchistyczny” i operaistów.

Postępowanie dyscyplinarne to część represji za działalność związkową. Stąd tak osobliwe zarzuty. W tym roku akademickim w prowadzonej przeze mnie Pracowni Sztuki w Przestrzeni Społecznej realizujemy temat Uniwersytet w kryzysie. Autoetnografia wizualna. Wysłałem studentom trzynasty numer „Przeglądu Anarchistycznego”, głównie z uwagi na znakomity tekst Harry’ego Cleavera Praca w szkole i praca przeciwko pracy w szkole. Tekst Cleavera był częścią bloku o edukacji, w którym znalazły się również teksty m.in. George’a Caffentzisa, Nica Beureta, Piotra Kowzana, Krystiana Szadkowskiego i innych autorów. Rzecznik dyscypliny zarzucił mi, że udostępniam je studentom. Domyślam się, że są zbyt lewackie.

List protestacyjny do rektora Wojciecha Hory wysłał w tej sprawie nawet sam Harry Cleaver, jeden z najwybitniejszych teoretyków marksizmu, emerytowany profesor Uniwersytetu Teksańskiego w Austin, który dowiedział się o tej sprawie od znajomych. Nie dostał odpowiedzi.

Wśród zarzutów pojawił się również taki, że na okładce „Przeglądu Anarchistycznego” widnieje reprodukcja znanego plakatu ManuFAktury, czyli „zamieszczony jest »przepis« na przygotowanie tzw. koktajlu Mołotowa”. W pliku, który wysłałem do studentów, akurat nie było okładki. Pojawiły się również zarzuty dotyczące filmów, które polecałem studentom, m.in. arcydzieł światowego kina, jak Klasa robotnicza idzie do raju Elio Petriego i Witaj, nocy Marco Bellocchio. Rzecznik chciał wiedzieć, „jaki związek z programem pracowni mają te pozycje” oraz „jaki związek ze sztuką mają te pozycje”. Zatkało mnie. Nie wiem, co można odpowiedzieć na tak postawione pytania, zachowując przy tym należną wyższej uczelni powagę. Przecież film – jak to trafnie określił Lenin – jest najważniejszą ze sztuk.

Rafał Jakubowicz, 100/100, 2021

Czy władze mają w ogóle prawo pytać cię w ten sposób, jakiego badacza polecasz do przeczytania? Czy to już jest cenzura?

Dziś na akademii nie wystarczy „lepić gluty” i „piłować” modela. Trzeba czytać, nie tylko o sztuce. Władze UAP tak się zapędziły w tym zacietrzewieniu i szukaniu na mnie haków, że ośmieszają już nie tylko siebie, wychodząc na ignorantów, ale również naszą uczelnię, akademię o stuletniej tradycji. Nie zważają na straty wizerunkowe, których nie zrekompensują żadne działania PR-owe. Smuci mnie, że studiowanie w Poznaniu staje się, z tego, co słyszę od moich studentów, coraz bardziej obciachowe.

Pracownia ma charakter autorski. To ja każdego roku proponuję program. Został on przecież zaakceptowany przez dziekan, Radę Naukową Wydziału oraz Uczelnianą Radę ds. Nauki i Jakości Kształcenia. Jak dotąd nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. Artykuł Harry’ego Cleavera widnieje w oficjalnym spisie pracownianych lektur na stronie UAP. Gdy proponowane studentom lektury albo opublikowany na łamach „Nowej Krytyki” artykuł naukowy stają się przedmiotem dochodzenia prowadzonego przez uczelnianych śledczych – mamy poważny problem z wolnością prowadzenia badań naukowych i działalności artystycznej. Co ciekawe, dziekan naszego wydziału jest specjalistką m.in. od kwestii cenzury.

Czy skoro studenci za chwilę wyjdą na rynek pracy, nie powinno się wręcz promować na uczelni przynależności związkowej?

W naszej branży, w kulturze, istnieje ogromny wyzysk, który dotyka zwłaszcza młodych. Słabe uzwiązkowienie tego sektora powoduje, że pracownicy są praktycznie bezsilni i wielu po studiach będzie musiało szukać alternatywnych zajęć. Władze uczelni powinny traktować organizacje związkowe w sposób partnerski. Jeśli nie udaje się to nawet na uniwersytetach, to trudno się przecież dziwić, że nie działa w specjalnych strefach ekonomicznych, magazynach Amazona czy halach montażowych Volkswagena.

Tymczasem władze UAP-u, zamiast współpracować z organizacjami związkowymi dla dobra pracowników, sekują Inicjatywę Pracowniczą oraz Solidarność. Podam przykład. Zostałem oddelegowany przez nasz związek, podobnie jak Andrzej Syska z Solidarności, na posiedzenia Senatu. Zgodnie ze statutem UAP przysługuje nam tzw. głos doradczy. Tymczasem nie wolno nam się odezwać. Konsekwentnie nie jesteśmy dopuszczani do głosu.

Są to żenujące przedstawienia. Andrzej Syska podnosi rękę, a władze udają, że tego nie widzą. W końcu więc reprezentant Solidarności głośno pyta, czy nie widać, że od kilku minut ma podniesioną rękę, i prosi o zabranie głosu. Rektor oznajmia na to, że nie udzieli mu głosu, a jak dalej będzie się w ten sposób zachowywał, to zostanie wyproszony. Wtedy ja podnoszę rękę i mówię, że domagam się udzielenia głosu koledze z Solidarności. Rektor oświadcza, że jeśli będę się tak zachowywał, to ja również zostanę wyproszony. Członkinie i członkowie Senatu nie protestują, akceptują takie zachowanie. Rektor imputuje nam zamiar dokonania obstrukcji obrad Senatu. To są jego słowa. Nie dał nam jednak ani jednej okazji, żebyśmy mogli jej dokonać.

Dla porządku dodam jeszcze, że w UAP działa trzeci, żółty związek zawodowy, hołubiony przez władze, bo popierający jej antypracowniczą politykę kadrową. Po to zresztą został założony. Przewodniczącym Związku Zawodowego Pracowników Uniwersytetu Artystycznego jest Kazimierz Raba, rzecznik dyscyplinarny rektora, ten sam, który zajmuje się teraz moją sprawą. Łączy on zresztą wiele funkcji. Bo jest również członkiem Rady Uczelni oraz przewodniczącym Uczelnianej Komisji Wyborczej.

Zeznawałeś już przed komisją dyscyplinarną?

Tak, w lutym odbyło się przesłuchanie. Gdy miała miejsce ostatnia fala zwolnień, Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Uniwersytetu Artystycznego Kazimierz Raba napisał oświadczenie, w którym oskarżył mnie o szerzenie nieprawdy i oszczerstw oraz naruszenie dobrego imienia uczelni poprzez nagłaśnianie kwestii zwolnień w mediach. A teraz, w roli rzecznika dyscyplinarnego rektora, rozpoznaje, czy naruszyłem dobre imię uczelni. W związku z tym mój adwokat, Jarosław Głuchowski, zwrócił się do rektora z prośbą o wyłączenie go ze sprawy i wyznaczenie kogoś innego na jego miejsce. Ale zdaniem rektora „nie ma podstaw, aby wątpić, że będzie prowadził postępowanie w sposób rzetelny i bezstronny, zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa”.

Przesłuchanie trwało pięć godzin. Rzecznik dyscyplinarny wydrukował mojego Facebooka oraz wymianę korespondencji ze studentami. W kółko zadawał mi te same pytania. Kilka razy przysnąłem, bo cierpię na narkolepsję. Zwróciłem się do Fundacji Science Watch Polska o monitorowanie mojego postępowania. Na kolejnych odsłonach będzie pojawiał się ich przedstawiciel. Jeśli w ogóle będą kolejne, bo właśnie odebrałem pismo od rzecznika Raby, z którego wynika, że oddala wnioski o przeprowadzenie dowodu z przesłuchania powołanych przeze mnie świadków. Postępowanie staje się farsą. A ja nie wiem, do kogo się odwołać. Do rektora czy rady uczelni, której członkiem jest Raba?

Chcę być człowiekiem, a nie tylko maszyną do pracy

W zarzutach rzecznika pojawił się też wątek protestów po wyroku TK w sprawie aborcji i pytanie: „Kto w pana ocenie powinien wziąć odpowiedzialność za życie i zdrowie uczestników protestów przebywających na terenie uczelni?”.

W czasie protestów związanych ze Strajkiem Kobiet studenci zwrócili się w oficjalnym piśmie do rektora z prośbą o otwarcie bram uniwersytetu, żeby dać schronienie protestującym. Czuli się zagrożeni na ulicach i byli przerażeni tym, w jak brutalny sposób policja traktuje demonstrantów. Poprosili mnie o udostępnienie listu na stronie pracowni, co uczyniłem. I tyle.

Na przesłuchaniu pojawiły się też inne pytania. Na przykład o to, dlaczego wykorzystałem infrastrukturę będącą własnością uczelni do celów związkowych i czy występowałem do kogokolwiek z władz z prośbą o zgodę. Pytano mnie, jakie organy funkcjonują w Komisji Międzyzakładowej przy Teatrze Ósmego Dnia i jak długo trwa kadencja tego organu.

Fragment protokołu: „Jest pan działaczem związkowym występującym w obronie praw pracowniczych – czy zna pan ustawową definicję grupowych zwolnień? Kiedy mamy do czynienia ze zwolnieniami grupowymi? Ilu pracowników zwolnił UAP w okresie od października 2020? Dlaczego przekazuje pan informację w środkach masowego przekazu i na swoim portalu społecznościowym o masowych zwolnieniach w UAP? Czym się Pan kierował, zamieszczając takie informacje? Czy zgodnie z Pana wiedzą studenci mają prawo konsultować politykę kadrową Uczelni? Jeśli tak, to z czego to wynika?”.

Rektor zaangażował policję do ustalenia, czy faktycznie jesteś związkowcem. Pisała o tym poznańska „Wyborcza”.

Rektor złożył na mnie donos w prokuraturze. A prokuratura przekazała sprawę policji. Rektor twierdzi, że nie jestem wiceprzewodniczącym Komisji Międzyzakładowej przy Teatrze Ósmego Dnia. Jego zdaniem przywłaszczyłem sobie tę funkcję po to, żeby wymuszać dostęp do dokumentów. Na nic zdało się to, że przewodniczący naszej komisji, Szymon Bojdo, wcześniej wysłał do rektora pismo, w którym wyjaśnia: „Rafał Jakubowicz jest w świetle prawa wiceprzewodniczącym Prezydium Komisji Międzyzakładowej OZZ IP przy Teatrze Ósmego Dnia”. Dodam, że jestem obecnie również członkiem Komisji Krajowej OZZ IP i można moje nazwisko z łatwością znaleźć w KRS-ie.

Były też inne zarzuty…

Mnóstwo. Trudno przytoczyć tu cały protokół, który zresztą nie odzwierciedla atmosfery, jaka panowała na przesłuchaniu. „Dlaczego przekazał pan informację »Gazecie Wyborczej«, Radiu Poznań oraz Radiu Tok FM o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego?” – pytał rzecznik.

Czy istnieje jakikolwiek argument prawny, by władze mogły zabronić ci udzielania informacji mediom?

Jako przedstawiciel związku zawodowego mam prawo i obowiązek bronić pracowników, również w mediach, jeśli inne działania zawodzą. I nie zamierzam z tego rezygnować tylko dlatego, że nie podoba się to rektorowi Horze. Nie dam się zastraszyć i zamknąć sobie ust.

Rafał Jakubowicz
Fragment protokołu spotkania odbytego w dniu 19 II 2021 r. w ramach prowadzenia postępowania wyjaśniającego mającego na celu ustalenie, czy dr hab. Rafał Jakubowicz, prof. UAP, swoim postępowaniem wyczerpał znamiona czynu uchybiającego obowiązkom nauczyciela akademickiego lub godności zawodu nauczyciela akademickiego.

Jak długo pracujesz na UAP-ie, wcześniej ASP w Poznaniu? Dwadzieścia lat?

W latach 2000–2012, a więc przez dwanaście lat, pracowałem w Akademii Sztuk Pięknych/Uniwersytecie Artystycznym na umowach śmieciowych. Byłem prekariuszem najdłużej w historii tej uczelni. Każdego roku martwiłem się o to, czy zostanie podpisana kolejna umowa-zlecenie. Nie wiedziałem, ile dostanę godzin i jakie przedmioty do prowadzenia. Zatrudnienie miało wymiar jedynie symboliczny, bo choć ciężko pracowałem, to zarabiałem śmieszne pieniądze. Zazdrościłem koleżankom i kolegom na asystenckich etatach. Nie rozpoznawałem swojej sytuacji w kategoriach prekarnego wyzysku, bo przecież nie znaliśmy jeszcze publikacji Guya Standinga.

Prekariusze na uczelniach

Wreszcie, w 2012 roku, dostałem etat i pracownię. Krótko po tym dostałem propozycję z Akademii Sztuki w Szczecinie, obejmującą asystenta i wyższą pensję. Odrzuciłem ją, czego teraz żałuję. Ale kto mógł się spodziewać, że za kilka lat będzie tu takie bagno. Chciałem pracować z lokalnymi problemami, a w Poznaniu mamy kolektyw Rozbrat, Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów, tutaj jest Jarek Urbański. Do tego dochodzi jeszcze kwestia opieki nad niepełnosprawną matką, a więc sprawy rodzinne.

Wiadomo było, kim jesteś i co robisz. Zajmowałeś się wątkami wyparcia obecności żydowskiej z Poznania – jesteś też hebraistą. Zrobiłeś m.in. pracę Arbeitsdisziplin o warunkach pracy w fabryce Volkswagena, która wywołała duże kontrowersje – w 2002 wręcz zablokowano jej pokaz. Wiadomo było, że jesteś zaangażowanym politycznie artystą, zajmującym się też teorią. Jak to się stało, że nagle to zaczęło przeszkadzać? Bo, jak rozumiem, wcześniej tak nie przeszkadzało.

W 2016 roku w programie wyborczym obecnego rektora znalazło się zdanie: „Chcę pracować z wami w przyjaznej, szczerej i sympatycznej atmosferze. Razem tworzymy wartość tej szkoły i razem będziemy cieszyć się z jej sukcesów, a jej powodzenie będzie naszym. Gdy człowiek się boi, to nie ma radości z pracy – nie bójcie się!!!”. Jednak niedługo po jego wygranej na pracowników padł blady strach. Byłem zwolennikiem kontrkandydata, Andrzeja Syski, którego otwarcie wspierałem podczas kampanii wyborczej. Osoby, które dziś tracą pracę, to głównie zwolennicy Syski.

Natomiast sprawa Arbeitsdisziplin ostatnio pojawiła się na spotkaniu Katedry Interdyscyplinarnej Wydziału Edukacji Artystycznej i Kuratorstwa. Po tym jak członkowie mojej katedry wystosowali do władz uczelni wspierające mnie pismo, w odpowiedzi rektor zaproponował spotkanie, które formalnie miało być spotkaniem katedry. Zadzwonił do mnie znajomy i zapytał, czy na nim będę, bo słyszał, że mają mówić o mnie. Nic o tym nie wiedziałem. Spotkanie miało odbyć się 10 marca bez mojego udziału, bo rektor nie chciał, żeby miało konfrontacyjny charakter. Skoro formalnie miało to być zebranie katedry, to przecież jako jej pracownik miałem prawo się na nim pojawić. Tym bardziej że miała być mowa o mnie i toczącym się wobec mnie postępowaniu dyscyplinarnym.

Rafał Jakubowicz, Arbeitsdisziplin, 2002

To inne pismo niż apel osiemnastu profesorów UAP, którzy zajęli publiczne stanowisko w twojej obronie na łamach „Szumu”?

Opublikowany w „Szumie” list poparcia profesorów UAP dla dr. hab. Rafała Jakubowicza to bardzo mocny i ważny gest wsparcia, za który jestem niezmiernie wdzięczny, tym bardziej że autorzy sporo zaryzykowali, bo łatwo się znaleźć na celowniku. A to był inny, również ważny list pracownic i pracowników mojej Katedry Interdyscyplinarnej WEAiK, który nie został upubliczniony. Został wysłany wewnętrzną pocztą mailową na skrzynkę rektora. Odpowiedzią rektora było spotkanie katedry, z którego zostałem wykluczony.

Gdy się na nim pojawiłem, rektor zwrócił się do mnie w ten sposób: „Czy mogę pana przeprosić?”. Odpowiedziałem: „Ale w jakim sensie?”. Usłyszałem wówczas: „Czy może pan opuścić spotkanie?”. Odmówiłem, ponieważ miałem prawo w nim uczestniczyć. W towarzystwie rektora oraz prorektora zasiadła również dziekan Kowalczyk. Rektor nie chciał w mojej obecności mówić o mojej sprawie. Poruszył więc jakieś ogólnikowe kwestie związane z pandemią. Co ciekawe, szefostwo siedziało ostentacyjnie bez maseczek, chociaż sami wydali przecież rozporządzenia nakazujące ich noszenie na terenie uczelni.

Prodziekan naszego wydziału zapytała mnie, czy skoro rektor nie będzie mówił o mnie w mojej obecności, a wszyscy przyszli tutaj po to, żeby wysłuchać, co ma on do powiedzenia, to może jednak bym to spotkanie opuścił. Wyszedłem więc, uznając, że jest to apel autorów listu. Potem zrelacjonowano mi, jakie słowa tam padły. Rozmawiałem z wieloma uczestnikami, dzięki czemu mam jakiś obraz tego, co tam się wydarzyło. Władze obrzuciły mnie – w obecności koleżanek i kolegów z katedry – błotem. I tu pojawiło się odniesienie do Arbeitsdisziplin. Dowiedziałem się, że „żyję z podtrzymywania konfliktu” i że „cała moja kariera wypłynęła na skandalu z Volkswagenem”. Najwyraźniej tyle rozumieją z tej pracy. Dziekan Kowalczyk, która wielokrotnie o niej pisała, nie zaprotestowała.

Ale ta praca to już w tej chwili klasyka… Arbeitsdisziplin ma prawie dwadzieścia lat.

Przywołanie tej pracy w kontekście dyscyplinowania mnie jest aż nazbyt wymowne. Koleżanki i koledzy z katedry dowiedzieli się od rektora, że jest to mój konflikt z dziekan oraz z uczelnią, a nie na odwrót. Rektor oznajmił, że nie pozwoli „ujeżdżać” po szkole i „maltretować” pani dziekan. Dowiedzieli się, że moja działalność wykracza rzekomo poza normalną działalność związkową, że nie jestem żadnym członkiem związku, że uzurpowałem sobie tytuł wiceprzewodniczącego, bo takiego stanowiska tam nie ma. I że to jest przestępstwo, gdyż jako rzekomy wiceprzewodniczący wymuszam dokumenty. Dowiedzieli się, że lektury, które proponuję studentom, mają się nijak do programu, a pracownia zamieniła się w młodzieżówkę anarchokomunistycznej Inicjatywy Pracowniczej. Rektor oznajmił, że nie pozwoli, żeby studenci byli wikłani w działania związkowe. Ponoć uczę studentów tego, jak robić okupację i strajk.

Ponadto dowiedziałem się, że skoro wytoczyłem dziekan postępowanie o mobbing, a sprawa upadła, to rektor ma teraz obowiązek zgłosić do rzecznika dyscyplinarnego niesłuszne oskarżenie.

Nie widząc przyszłości na Wydziale Edukacji Artystycznej kierowanym przez dziekan Kowalczyk, zwróciłem się więc do rektora z prośbą o przeniesienie mnie na Wydział Animacji i Intermediów. Ponoć Intermedia – dowiedziałem się z relacji po tym spotkaniu z rektorem – nie są zainteresowane moim przeniesieniem. A wiem od kolegów, że nie było tam żadnej dyskusji na ten temat. Rektor, choć posiada wszelkie narzędzia, nie chce ani rozwiązać konfliktu na moim wydziale, ani przenieść mnie na inny wydział.

Broniarz: Minister Czarnek nie dba o potrzeby uczniów. Chce wychować nowych, posłusznych obywateli

Powiedziałeś, że już uważasz tę pracownię za nieistniejącą… A co na to studenci?

Mam znakomitych, świadomych studentów, którzy nie dają władzy sobą manipulować. Ponad stu studentów podpisało apel studencki o zaniechanie postępowania dyscyplinarnego wobec profesora Rafała Jakubowicza na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Tego samego dnia, gdy ten materiał zawisł na stronie „Szumu”, zadzwonił do mnie Jarosław Kozłowski, mówiąc, że jest pod wielkim wrażeniem listu, że to niebywały w dzisiejszych czasach akt studenckiej odwagi.

Niestety, trudno jest efektywnie pracować w takiej atmosferze. Uczelnia artystyczna powinna przecież stworzyć nam warunki do pracy. Zamiast przygotowywać zajęcia czy zajmować się tematem badawczym, odpieram kuriozalne zarzuty i ataki na mnie. Płacę za to zdrowiem. Cierpię na bezsenność, co z kolei skutkuje narkolepsją. Kardiolog stwierdził tachykardię i coraz większe problemy z ciśnieniem. Niedawno lekarz rodzinny skierował mnie do poradni onkologicznej z powodu napadowych potów. Na szczęście okazało się, że jest wszystko w porządku, a przyczyną jest najprawdopodobniej stres. Trudno byłoby w takiej sytuacji nie zapaść na depresję.

Chcą mnie tak zaszczuć, żebym przyniósł wypowiedzenie w zębach. Choć mam już dość tej pracy, nie mogę tego zrobić, nawet gdybym miał inną propozycję, bo czuję się odpowiedzialny za pracowników, których reprezentuję. Czuję się odpowiedzialny za nasz zakład i zależy mi na dobru tej uczelni. Nie będę bezczynnie przyglądał się temu, co się u nas dzieje. Bo milczenie jest formą przyzwolenia.

A co jeszcze się dzieje?

Problemy zaczęły się w 2016 roku. Byłem świadkiem tego, w jaki sposób władze potraktowały byłego, legendarnego rektora naszej uczelni i największego polskiego konceptualistę, Jarosława Kozłowskiego. Mam tu na myśli spotkanie ze studentami, które odbyło się w pracowni Kozłowskiego w celu zapisania się na zajęcia. Studenci, obawiając się, że coś złego może się wydarzyć, zorganizowali wydarzenie na Facebooku, w którym zwrócili się do innych studentów, absolwentów i pracowników, żeby przyszli wesprzeć profesora. Poszedłem tam. Oprócz mnie było chyba jeszcze tylko dwóch wykładowców, kilkoro absolwentów i studenci. Wkroczył prorektor Piotr Szwiec i odczytał pismo, na mocy którego pozbawił Jarosława Kozłowskiego kierownictwa pracowni, i przekazał je innemu obecnemu na sali wykładowcy, który również został postawiony w bardzo niekomfortowej sytuacji.

To zostało jakoś uzasadnione?

Osiągnięciem przez Kozłowskiego wieku emerytalnego. Moim zdaniem chodziło głównie o to, żeby wszystkich nas zastraszyć. Bo skoro można tak poniżyć, sponiewierać i przeczołgać ikonę tej uczelni, to wszyscy powinniśmy zacząć się bać. Studenci protestowali przeciwko tej decyzji, chcieli zadać pytania. Wówczas prorektor Szwiec powiedział, że wszyscy, którzy nie mają legitymacji studenckich, mają natychmiast opuścić salę. Zagroził wezwaniem policji. W tamtym momencie runęła fasada akademii, obnażając nagie relacje władzy. Grupa studentów zaangażowanych w obronę Jarosława Kozłowskiego założyła później Pracownię Studencką Monitor.

To był 2016 rok?

Tak. Władze próbowały tłumaczyć incydent w pracowni Kozłowskiego w ten sposób, że na sali byli anarchiści, co jest oczywiście nieprawdą. Jarosław Kozłowski wygrał sprawę w sądzie, został przywrócony na zajmowane wcześniej stanowisko, ale za rok znów go zwolniono. Stwierdził wówczas, że dalsza walka nie ma już sensu, i odpuścił.

W czasie pierwszej kadencji rektora Hory miały miejsce czystki w pionie administracji. Pamiętam, że gdy po wakacjach wróciłem na uczelnię i poszedłem do dziekanatów, okazało się, że większości osób już nie znam. Gdy jedną z pracownic, które zostały, zapytałem, co się stało – usłyszałem, że też już jest na wylocie, ale słyszała, że jak skończą z nimi, to się wezmą za nas – dydaktyków. Po 2016 roku na naszej uczelni rozegrało się wiele ludzkich dramatów. Nie wiem, gdzie jest granica – czy musi dojść do jakiejś tragedii…

Co robicie jako związek zawodowy?

Interweniujemy w sprawie zwolnień. Przynajmniej tyle możemy. Ostatnio wysłaliśmy do rektora pismo z prośbą o udzielenie informacji o stanie zatrudnienia na dzień 31 grudnia 2016 roku, 31 grudnia 2017 roku – tak aż do 31 grudnia 2020 roku. Prosiliśmy o wskazanie, z iloma pracownikami pracodawca rozwiązał umowę o pracę w latach 2016–2020, wskazanie, ilu pracowników zatrudnionych na umowę o pracę w UAP rozwiązało w tym czasie umowę z pracodawcą, oraz wskazanie, ile umów o pracę rozwiązano za porozumieniem stron.

I choć powołaliśmy się na ustawę o związkach zawodowych oraz na tryb dostępu do informacji publicznej, rektor odmówił nam udostępnienia tych informacji. A są to standardowe dane, które pracodawca ma obowiązek przekazać związkowi zawodowemu, i zazwyczaj nie mamy problemu, żeby je uzyskać od innych pracodawców. Przysługiwało nam odwołanie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego i z tej procedury skorzystaliśmy.

Nie wiemy, ilu pracowników ostatecznie zwolniono. Możemy jednak przyjąć, na podstawie naszych ustaleń oraz szacunków NSZZ Solidarność, że od 2016 roku pracę w UAP straciło ponad sto osób. Apogeum zwolnień w naszej grupie, czyli wykładowców akademickich, nastąpiło w szczycie drugiej fali pandemii, we wrześniu 2020 roku, gdy pracodawca w jednym tylko miesiącu zawiadomił nas o zamiarze rozwiązania umowy o pracę aż z dziewiętnastoma osobami.

Żeby uniknąć zarzutu przeinaczania faktów, przytoczę fragment odnoszący się do powodu zwolnień: „Przyczyną zamierzonego wypowiedzenia jest konieczność redukcji zatrudnienia wynikająca z trudnej sytuacji ekonomicznej pracodawcy (zmniejszona subwencja, zmniejszone przychody własne ze względu na COVID-19, wzrost kosztów funkcjonowania uczelni”. Z rozpędu rektor chciał zwolnić nawet pracownika, któremu przysługuje kodeksowa ochrona z uwagi na wiek przedemerytalny. Z pracą pożegnali się świetni artyści i pedagodzy, jak wspomniany już Jakub Jasiukiewicz czy Marek Glinkowski.

Trudno bezkrytycznie przyjąć narrację o „redukcji zatrudnienia”, ponieważ w tym samym czasie, gdy zwalniano, równolegle zatrudniano, odbywały się ogłoszone na stronie UAP-u konkursy. Czyli była to nie tyle „redukcja”, co raczej wymiana kadr. Zwolnienia uniknął Raman Tratsiuk, który jest Białorusinem. Uczelnia próbowała się go pozbyć akurat w czasie, gdy większość z nas ostentacyjnie solidaryzowała się z walczącymi o wolność obywatelami Białorusi, a polskie uczelnie oferowały białoruskim studentom relegowanym z ich uczelni stypendia. Tratsiuk właśnie stara się o polskie obywatelstwo. Utrata pracy mogła przekreślić jego starania. A na Białoruś nie ma przecież po co wracać.

Tratsiuk ostatecznie został na UAP?

Godzinę po tym, jak Tomasz Nyczka na łamach „Gazety Wyborczej” opublikował artykuł o jego sprawie, do Tratsiuka zadzwonił rektor i zaprosił go na rozmowę, w trakcie której zaproponował mu zamianę etatu na pół etatu. Choć to oczywiste pogorszenie warunków zatrudnienia i Tratsiuk będzie miał pewnie trudności z utrzymaniem się z połowy pensji adiunkta – może przynajmniej ubiegać się o obywatelstwo. Ironia losu sprawiła, że Raman Tratsiuk w tym samym czasie, w którym dowiedział się o zwolnieniu, otwierał w Galerii Rotunda wystawę z cyklu „sto wystaw na 100-lecie UAP”. Dlatego mówimy o stu zwolnieniach na 100-lecie UAP-u.

Jana Shostak: Dlaczego krzyczę?

Inne uczelnie artystyczne w Polsce też działają teraz w ten sposób?

Nie. Żadna inna uczelnia w Polsce nie zwalniała w tym czasie pracowników ze względu na sytuację związaną z COVID-19, a wszystkie przecież zmuszone były działać w podobnych realiach ekonomicznych. Mało tego, zwolnienia były przedwczesne. Bo władze UAP wystąpiły do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o dofinansowanie i oczekiwały na decyzję w tej sprawie. Uczelnie zazwyczaj pod koniec roku otrzymują zastrzyk finansowy. UAP dostała w grudniu 2020 roku bodajże milion dwieście tysięcy złotych.

Dziekan Kowalczyk oświadczyła, że sugerujesz, że postępowanie dyscyplinarne toczy się z powodu jej „konfliktu personalnego” z tobą. Napisała: „Nie posiadam dokładnej wiedzy, czego ma dotyczyć to postępowanie, oświadczam jednak, że nie skierowałam wobec pana profesora zarzutu pomówienia o mobbing ani nie toczę z nim prywatnej wojny. Wciąż spotykam się z fałszywymi zarzutami pod moim adresem oraz środowiskową nagonką”. Jak byś na to odpowiedział?

Między mną a dziekan Izabelą Kowalczyk nigdy nie było personalnego konfliktu, który wyjaśniałby sytuację w kategoriach emocjonalnych. Nasze poglądy nie wydają się odległe. Nigdy się nie pokłóciliśmy. W wyborach na dziekana w 2016 roku wspierałem jej kandydaturę i głosowałem na nią jako elektor. A tymczasem od początku kierowania Wydziałem Edukacji Artystycznej przez dziekan Kowalczyk stykałem się z nierównym i niesprawiedliwym traktowaniem. Na radach wydziału domagałem się podstawowych rzeczy. Sali dla pracowni, asystenta i sprzętu – czyli komputera, rzutnika i głośników. Gdy protestowano przeciwko ustawie Gowina, zaproponowałem, żebyśmy również, podobnie jak wydział intermediów, sformułowali stanowisko, co było nie w smak dziekan, bo było nie po myśli rektora.

Ale przecież to nie są powody, żeby mnie negatywnie ocenić i wywalić. Każdego roku muszę walczyć o możliwość prowadzenia fakultetu Wątki żydowskie we współczesnej kulturze wizualnej. Podważa się moje kompetencje, choć z wykształcenia jestem również, jak zauważyłeś, hebraistą i przez kilka lat prowadziłem ten i inne przedmioty na hebraistyce w Katedrze Studiów Azjatyckich na Wydziale Neofilologii UAM. Kilkakrotnie zwracałem się do rektora z prośbą o podjęcie działań, które umożliwią mi normalne funkcjonowanie na wydziale. Na jedno z wielu takich pism otrzymałem odpowiedź, w której rektor zadał mi pytanie, czy chcę zgłosić sprawę do komisji antymobbingowej.

Jak odpowiedziałeś?

Zgłosiłem sprawę. Złożyłem zeznania przed Komisją do Przeprowadzenia Postępowania Wyjaśniającego w Sprawie Zgłoszenia Nierównego Traktowania oraz Mobbingu. Przesłuchano świadków. Choć zgromadzony materiał dowodowy wskazuje, że moje zgłoszenie nie było bezpodstawne, Komisja, którą kierowała prorektor Bogumiła Jung, nie dopatrzyła się mobbingu. Od jej decyzji nie odwoływałem się, uznałem bowiem, że w panujących na UAP realiach nie ma to żadnego sensu. Dawno już straciłem zaufanie do uczelnianych ciał kolegialnych. To sprawa dla sądu.

Nowe, wprowadzone w zeszłym roku procedury antymobbinowe staną się martwymi przepisami, bo przecież żadna pracownica i żaden pracownik nie zaryzykuje zgłoszenia sprawy przeciwko zwierzchnikowi do komisji antymobbingowej, mając świadomość, że natychmiast, gdy tylko ona upadnie, rektor oskarży ich o pomówienie zwierzchnika o mobbing i wytoczy postępowanie dyscyplinarne, wskutek którego mogą stracić pracę. A dotykamy tutaj przecież bardzo powszechnego zjawiska, jakim jest mobbing na polskich uczelniach.

Czapliński: Bez odwagi społeczeństwo zostałoby pożarte przez władzę

Mówiłeś, że sprawa twojej oceny trafi albo już trafiła do sądu…

W Inicjatywie Pracowniczej działamy głównie w oparciu o własne zasoby. Czasami brakuje nam mocy przerobowych. Czekam w kolejce, bo nasz prawnik, Piotr Krzyżaniak, jest bardzo zajęty, robi właśnie doktorat. Prowadzi on również inne ważne spory, m.in. z Amazonem. I je wygrywa. Pozew jest już na finiszu. Zostały ostatnie szlify.

**
Rafał Jakubowicz (1974) – absolwent Akademii Sztuk Pięknych oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz prowadzi Pracownię Sztuki w Przestrzeni Społecznej. Jest członkiem OZZ Inicjatywa Pracownicza.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Witold Mrozek
Witold Mrozek
Krytyk teatralny, publicysta
Krytyk teatralny i publicysta. Dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wcześniej „Przekroju”. Studiował na MISH UJ.
Zamknij