Twój koszyk jest obecnie pusty!
Kapitalizm, lewica, monolog
Lewica miota się przed społeczeństwem niczym zdesperowany klaun albo rozdygotany iluzjonista próbujący zyskać uznanie wymagającej publiki. I nigdy nie trafia w jej gust.
Recenzja
Im lewica w Polsce słabsza i mniejsza, tym więcej słyszy od lewicowców i nielewicowców rad, pretensji oraz żądań w przedmiocie tego, co powinna robić i gdzie być obecna.
Albowiem lewica powinna być obecna pod kościołami, na stadionach, w szkołach i zakładach pracy, u mikroprzedsiębiorców, w rządzie, w opozycji, na prowincji, na Marszu Niepodległości, w Kontrmarszu Wobec Marszu Niepodległości, w lasach, żeby występować przeciwko wycince i polowaniom, na granicach, by tam bronić uchodźców przed obrońcami granic, a zarazem rodaków przed napływem taniej siły roboczej, w gustownych przestrzeniach klasy średniej, na arenach popkultury, w mediach własnych i – entryzm, entryzm! – u konkurencji, w aulach, na ulicach, w Warszawie i w Pleszewie, 1 maja, 6 czerwca i 1 sierpnia, na osiedlach, w korpomordorach, na manifach, paradach, strajkach, pikietach, blokadach, frontach antyfaszystowskich i antydeweloperskich – u poetów i kodoklepów.
Lewica ma być jak najbliżej ludzi, a jednocześnie w centrach władzy, wysoko, bo ludziom trzeba nieść realną ulgę w ich doli za pomocą decyzji politycznych. Winna działać oddolnie, lecz i nie spuszczać z oczu wymuskanych dłoni rządzących i bogaczy. Powinna wrócić do korzeni, ale i zaproponować śmiałą, inspirującą wizję na dekady wprzód.
Lewica jest od tego, żeby robić rzeczy. Jest też od tego, żeby zrobić coś, wszystko zrobić dla aspirujących, wykluczonych, kobiet, mężczyzn, dzieci, osób LGBT+, tych w najróżniejszych kryzysach, imigrantów i emigrantów, pracownic seksualnych, klimatu, Ukrainy, pokoju, Palestyny. Do obowiązków lewicy należy zajmowanie się mniejszościami, ofiarami i potrzebującymi, ale definicje owych terminów są tak elastyczne, że nie podpada pod nie chyba tylko rodzina Kulczyków i topowe gwiazdy piłki czy estrady.
W rezultacie lewica, przez którą rozumiem tu lewicę partyjną i aktywistyczną, miota się przed społeczeństwem niczym zdesperowany klaun albo rozdygotany iluzjonista na kacu próbujący zyskać uznanie w oczach znudzonej, wymagającej publiki. I nigdy nie trafia w jej gust.
Natłok postulatów i oczekiwań pozwala sądzić, że mamy do czynienia z wszechmocną, sprawną organizacją, a przecież nic – albo prawie nic – z tego nie udaje się lewicy załatwić. Bo lewica w istocie od dawna kurczy się, jest skłócona, niewiarygodna, interesowna, słaba, a niemało lewicowców czyha tylko na okazję, żeby wskoczyć na służbę do liberałów lub choćby otrzymać od nich podarek – grant, stypendium, zleconko, posadę. Od października 2023 oglądamy wszak żenujący festiwal wygaszania rewolucyjnego żaru u hardych komunistów, socjaluchów, radykałów, feministek komunikujących się uprzednio ze światem wyłącznie w poetyce ultimatum, tych i te, którzy żądali „całego życia” i „niemożliwego”, w dodatku – „już!”, bo jeśli nie to „dym!” a może nawet i zamieszki.
Teraz okazuje się, że najlepszą strategią jest drobienie, podbieranie kąsków z koalicyjnego stołu, nieatakowanie rządu, bo jeszcze przyjdzie licho, Kaczycho i faszycho, wprawianie się w cnocie pokory i cierpliwości. Coś jakby Lenin zamiast sunąć niewzruszenie do Piotrogrodu wysiadł na dłużej pod Sassnitz, żeby rozprostować kości i nawdychać się bałtyckiego jodu.
Przemysł wytopu i dystrybucji treści lewicowych jest równie skromniutki co możliwości lewicy parlamentarnej. Na palcach obu rąk można wyliczyć lewicowe gazety, podkasty, wydawnictwa – aczkolwiek ten fakt nie przeszkadza prawym i liberalnym autorytetom biadolić o przesyceniu krajowej rzeczywistości wojującym lewactwem.
Dlatego z radością należy witać każdą lewicową inicjatywę i zwartą, intrygującą wypowiedź. Taką właśnie jest książka Dawida Kujawy zatytułowana W myśl praw geometrii. Jak lewica przestała się martwić i pokochała logikę towarową.
Kujawa, znawca i krytyk literatury współczesnej, nazywa swoją książkę „książką o wartościach”. To erudycyjny i przekorny esej w duchu Marka Fishera, po trosze rozprawa o kulturze i polityce, po trosze kij, którym autor smaga lewicę. „W pewnym sensie jest to książka o tym, że przenikliwa teza Marksa i Engelsa – »wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu« – okazuje się prawdziwa również w postaci swojego lustrzanego odbicia: wszystko, co dotąd unosiło się w powietrzu, krystalizuje się w stałą formę. Nawet najbardziej efemeryczne zjawiska w mgnieniu oka mogą zmienić się w towar, gdy tylko pozwolą na to wciąż poszerzane i rozszczelniane normy kulturowe”.
I dalej: „główny nurt lewicy bezmyślnie tkwi przy postulatach rozszczelniania norm kulturowych, choć już od kilku dekad wiemy, że proces ten służy raczej umacnianiu potęgi wolnego rynku niż jakiejkolwiek emancypacji. Lewica przeciera szlaki, którymi później podąża kapitał, twierdząc przy tym, że działa na rzecz wyzwolenia uciśnionych”.
Tymi szczelinami kapitalizm dostaje się na tereny dotąd jeszcze dziewicze albo ledwie nadgryzione. Zmienia w towar nasze dusze, psychikę, opór, intymność, relacje, ekspresję, praktyki duchowe, empatię, ambicje, kryzysy, cierpienie i pomniejsze bolączki. Jako że na Ziemi brakuje już z lekka miejsc i złóż do skolonizowania, a do wyzysku kosmosu wciąż bardzo daleko, kolonizuje nas – przeobraża w niewolników kompulsji, dawców wrażliwych danych, ćpunów rolek i obrazków, gladiatorów pogrążonych w nieustających walkach polityczno-kulturowych pod imperatorskim okiem broligarchów.
Lewica zawiodła, twierdzi nie bez racji Kujawa. „Zdjęła z agendy problem klasy”, dała się wmanewrować w niestające poszukiwanie we własnym gronie faszystów, najróżniejszych istów i fobów oraz nie dość gorliwych sojuszników, uzależniła się od pozalewicowych źródeł finansowania, stała się protekcjonalna i niewyrozumiała dla tych, którzy nie dotrzymują tempa praktykom i heroldom postępu. A kapitalizm tylko na to czeka. Bo żeby sprzedać nas i ciągle sprzedawać coś nowego nam potrzebuje odseparowanych samowystarczalnych jednostek – narcystycznych, przewrażliwionych, pozerskich, wybuchowych, uzależnionych od cudzego podziwu, dopaminy i płytkich, krótkich ekstaz, rozgrzeszających się za pomocą „jednostkowych aktów szczodrości” i podawania dalej bądź lajkowania szczytnych inicjatyw i haseł. „Nie jesteś człowiekiem, lecz zbiorem kliknięć, preferencji i godzin spędzanych przed ekranem”.
W błyskotliwym wywodzie Kujawy nie do końca pasuje mi traktowanie elektoratów jako grup obywateli mądrych z przyrodzenia i za sprawą życiowych doświadczeń, na które lewicy nie wypada nijak wpływać, na przykład objaśniając, że być może ich preferencje wyborcze ostatecznie nie służą akurat im. Owszem, młodociana czy syta osoba lewicowa tłumacząca po nauczycielsku zaharowanym pracownikom, że to i to robią źle, a tego mówić nie powinni, jest paternalistycznym odklejeńcem. Ale zamiast na wykład i przewracanie oczami mogą lewicowcy postawić na rozmowę bądź wspólną, wzajemną naukę. Czy liberałowie i prawica przejmują się w ogóle takimi sprawami? Czym jest liberalne wezwanie do „edukacji ekonomicznej” albo prawicowe „wychowanie patriotyczne”, jak nie ingerencją w credo, próbą formowania wyborców?
Zresztą sam Kujawa nie stroni od tego rodzaju działań, kiedy obsztorcowuje pracownicę Walmartu Beth McGrath (która ogłosiła przez walmartowy interkom, że jest wyzyskiwana, pogardzana i odchodzi) za jej „pracowniczy empowerment”, bo ów akt buntu „nie wpłynął jakkolwiek na warunki zatrudnienia w Walmarcie”, „był […] po prostu klasowym odpowiednikiem gównianej mowy motywacyjnej”, „perwersyjnym celebrowaniem własnego zniewolenia”, a ona sama „nie postrzega […] siebie jako części klasy […] lecz jako pojedyncza ofiarę, której »jako pracownicy najemnej« należy się współczucie w ramach ekshibicjonistycznego widowiska”.

Pewnie dlatego pisząc o niej, posługuje się wyłącznie jej imieniem – Beth to, Beth tamto – jak i wydaje się zapominać, że lewica potrzebuje nie tylko solidarności i mas sunących ławą, ale też bohaterów, idoli, wzorów do naśladowania i wzorców osobowości. Nie po to, żeby uprawiać kult takiej osoby bądź też zobaczyć w niej Mesjasza, który odwali całą robotę, ale ku inspiracji i dla otuchy.
W myśl praw geometrii jest ostrzeżeniem przed pułapkami, w które na własne życzenie wpada egocentryczno-nadęta lewica, jak i wezwaniem do ogarnięcia się. Nie, nie chodzi o jakieś kaszkieciarstwo na pokaz czy jazdę taczanką po mieście, lecz o działanie w życiu, a nie na ekranie. Organizowanie się, budowanie wspólnot (i niedokładanie ręki do wspólnot rozbijania), myślenie klasą, pozytywny kolektywizm.
Zarazem książka ta nie jest instrukcją obsługi przyszłości, Kujawa unika zabawy w proroka. Niczego też nie obiecuje, nie krzepi, nie zaprasza do rakiet i rajów za horyzontem. W pierwszym odruchu pomyślałem, że to słabość jego opowieści, bo w finale dostajemy akapit na pożegnanie i cześć. Później uznałem jednak, iż może nie ma za bardzo z czego wróżyć i czym się pocieszać. Pomyślałem – a może lewica nie jest nikomu już w Polsce potrzebna?
Może po roku 2027 czeka nas turniej populistycznych konserw albo MMA różnych odłamów rodzimego trumpiarstwa, albo walka dwóch masywnych bloków ideologiczno-politycznych, w których rozpuszczą się resztki lewicy – jeden liberalny z przydatkiem progresywnym, drugi prawicowy z elementami socjalnymi? I czy nie byłoby to lepsze niż karnawał nad dosłownie niczym, który uprawiamy dzisiaj, bo w sondażu podskoczyło z 3,3 na 5,1 procent, Zandberg zrobił Mentzenowi ratio na twitterku, udało się przeforsować w sejmie okrojoną do imentu ustawę albo młodzi lewaczeją, bo tak wynika z raportu MŁODZI 2025?
Czarnowidztwo i kapitulacja chyba też nie są rozwiązaniem. Czy zaś rozwiązaniem byłaby zmiana, o którą w rozmowie z Marcelim Sommerem wnosił David Ost na łamach „Nowego Obywatela”?
„Lewica będzie musiała przeprosić się z populizmem, postawić na liderów, którzy nie będą przypominali uładzonych zawodowych polityków starego typu. […] Przydałoby się nam na lewicy paru zadymiarzy i oszołomów. […] Czy to się komuś podoba, czy nie, znaleźliśmy się w rzeczywistości, w której w polityce nie ma miejsca na uciekanie od odpowiedzialności ani na okazywanie słabości. Wczorajsze granice tego, co możliwe, już nie obowiązują. A jeśli będziemy uporczywie twierdzić inaczej, przegramy, bo wyborcy po prostu postawią na inne formacje, które będą gotowe pójść dalej”.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.
Lewica jest postrzegana jak książki fantasy. Wielu się zgodzi, że świat przez nią roztaczany brzmi fajnie, ale nigdzie się nie udał. Wręcz przeciwnie, było tylko gorzej.
Lewica zatem pełni rolę raczej organizacji pozarządowej, która krzyczy, kiedy władza zbytnio zapomina o jakieś grupie społecznej. I dobrze, że krzyczy. Ale żeby realnie rządzić?
Zwłaszcza w Polsce, która pomysły Marksa i Engelsa testowała na sobie. W wypaczonej formie, ale nie łudźccie się, że tym razem będzie inaczej.
Tematy lgbt, imigranci, klasowość, czy wyzysk dotykają czy obchodzą zbyt mało Polaków, aby zbić kapitał polityczny. Dodatkowo kraje dotychczas stawiane za wzór przez lewice, jak Szwecja, odchodzą od dawnych poglądów i działań jak choćby w kwestii imigracji.
Tutaj mamy kolejny problem. Lewica jest zakłamana. Nie tylko ona, ale w sytuacji biegających nożowników po ulicach, gett imigrantów, czy rosnącej przestępczości zakłamanie lewicy widać wyraźniej. I fakt, że ostracyzm autochtonicznych społeczeństw wobec imigrantów jest jedną z przyczyn tych problemów, nie wystarczy aby się skutecznie wytłumaczyć ze swoich skrajnie proimigrndzkich poglądów.
Warto przyjąć fakty do retoryki i na nich budować kapitał polityczny od nowa. W przypadku imigrantów tym faktem jest, że autochtoni są u siebie, a tamci do przyjezdni, goście. Gość ma się dostosować, albo wypierdalać jak powiedziała posłanka Seneszyn
Życzę sobie w Polsce Lewicowej Konfederacji, która postawi na wolny rynek, uwzględniejac potrzeby słabszych, oraz na świeckie państwo. Podobnie jak w Szwecji.
Nie mniej oczekuje też zdroworozsadkowego podejścia do imgracji, czyli Państwa, które rozumie kto jest gospodarzem, a kto gościem. Podobnie jak od niedawna w Szwecji.