– Janusz Janowski jest bez wątpienia człowiekiem wielu talentów, ale nie ma ani menadżerskiego, ani programowego doświadczenia w kierowaniu dużą instytucją kultury – mówi Hanna Wróblewska, którą na stanowisku dyrektorki Zachęty zastąpił właśnie Janowski.
Jakub Majmurek: Spodziewała się pani, że na stanowisku dyrektora Zachęty zastąpi panią ktoś taki jak Janusz Janowski?
Hanna Wróblewska: Co to znaczy ktoś taki? Wiadomo, że wiele rzeczy może się zdarzyć. Liczyłam się ze zmianą. Miałam jednak nadzieję, że tak jak rekomendowałam w rozmowie z premierem Glińskim, mój następca zostanie wyłoniony w procedurze konkursowej. Obiecałam panu ministrowi, że do konkursu nie przystąpię.
Skąd taka obietnica?
Organizator prowadzący Zachętę – Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – zadeklarował, że chce w Zachęcie zmiany. Ja się mogę z tym nie zgadzać, chciałabym zostać jeszcze w Zachęcie i dokończyć parę spraw, ale muszę się liczyć ze zdaniem mojego organizatora. Byłam więc gotowa opuścić moje stanowisko.
Konkurs wyłoniłby bardziej merytorycznego kandydata?
Pan Janusz Janowski mógłby w nim przekonać do swojej kandydatury więcej osób, rozwiać związane z nią obawy. Wtedy jego proces przejmowania władzy w Zachęcie byłby bardziej pokojowo-transparentny.
A teraz jest wojenny?
Może nie wojenny, ale na pewno zdumiewający.
Czy minister Gliński powiedział, dlaczego chce zmiany w Zachęcie? Albo co mu się do tej pory nie podobało w tej instytucji?
Nie. Wręcz odwrotnie, podkreślał, że prezentacje Zachęty były bardzo różnorodne i nawet jeśli nie wszystkie wystawy się mu podobały i nie ze wszystkim się zgadzał, to je akceptuje. Nie padł więc żaden konkretny zarzut. Raczej usłyszałam ogólne komplementy za ostatnie cztery lata.
czytaj także
Czy na tym etapie ministerstwo mówiło o jakichś personaliach?
Nie, wtedy nie padły żadne nazwiska. Obiecano mi jednak, że będę pierwszą osobą, która dowie się o tym, kto będzie moim zastępcą, i proces wprowadzania zmiany będzie mniej gwałtowny niż proces jej ogłaszania.
Dotrzymano tej obietnicy?
Tak, dowiedziałam się o decyzji pana ministra trzy godziny przed jej upublicznieniem. Jak poinformowała mnie dyrektor departamentu Narodowych Instytucji Kultury MKiDN, byłam trzecią osobą, poza samym zainteresowanym, która się dowiedziała.
Zaskoczył panią ten wybór?
Zaskoczył. Znałam pana Janowskiego jako prezesa Polskiego Związku Artystów Plastyków, niejednokrotnie współpracowaliśmy. Jest bez wątpienia człowiekiem wielu talentów, ale nie ma ani menadżerskiego, ani programowego doświadczenia w kierowaniu dużą instytucją kultury.
Uważam, że na czele Zachęty – instytucji ze sporym budżetem, bardzo ścisłych regułach jego wydatkowania, związanej nie tylko z lokalnym środowiskiem plastycznym, ale mającej spory międzynarodowy prestiż – stanąć powinien ktoś o znaczącym doświadczeniu i kompetencjach menadżerskich. Zachęta wykonała też wiele pracy na rzecz swojej otwartości i dostępności – i jak sądzę, stanowisko dyrektora powinien zająć ktoś, kto ma więcej otwartości niż ta widoczna w wypowiedziach pana Janowskiego.
Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. Piotr Sarzyński zatytułował swój komentarz na łamach „Polityki” o zmianach w Zachęcie: „zapowiada się potężna demolka”. To chyba dość powszechna opinia w środowisku. Podziela pani te obawy?
Nie jestem prorokiem. Rzeczywistość zaskakuje nas na każdym etapie i w każdym wymiarze. W Zachęcie zostaje znakomity zespół. Jest ułożony plan wystawienniczy na rok 2022, złożony za zgodą organizatora.
Zmiana nie będzie miała wpływu na przyszłoroczne wystawy?
Ministerstwo wie o nich od marca. Mamy podpisane umowy z instytucjami partnerskimi, z kuratorami zewnętrznymi – więc spodziewam się, że nie ma żadnych przeszkód, by się odbyły.
Zachęta przygotowuje też polski pawilon na Biennale w Wenecji. Pojawiają się głosy, że pod dyrekcją pana Janowskiego będzie on omijany jak w stanie wojennym. Może tak się stać?
Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Projekt Przeczarowując świat Małgorzaty Mirgi-Tas, kurowany przez Wojtka Szymańskiego i Joannę Warszę, jest już w produkcji. Został wybrany przez bardzo różnorodne jury, przekonane, że to będzie projekt świetnie zrealizowany i wart uwagi. Następne Biennale to Biennale Architektury. Tu liczę na merytoryczną współpracę Narodowego Instytutu Architektury i Urbanistyki. A co będzie za trzy lata, to zobaczymy.
Jaki pomysł na Zachętę ma ministerstwo, decydując się na taką nominację?
Nie jestem wróżką ani telepatką, więc nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, radziłabym spytać biuro prasowe ministerstwa. Na pewno będzie jakaś wykładnia. Być może pojawi się po etapie opiniowania tej kandydatury przez związki zawodowe i stowarzyszenia twórcze.
Rajkowska: Ciała kobiet i ciała drzew wylądowały po jednej stronie barykady
czytaj także
Janusz Janowski nie musi uzyskać ich akceptacji?
Nie, minister nie ma obowiązku wysłuchać tych opinii. Może to jednak zrobić.
Jak na nominację pana Janowskiego zareagował zespół? Jakie nastroje panują w Zachęcie?
W trosce o podmiotowość zespołu wolałabym nie wchodzić w rolę jego rzecznika.
Rozmawiała pani z Januszem Janowskim na temat procesu przekazania instytucji?
Nie, jesteśmy teraz w trudnym, rozliczeniowym okresie, który całkowicie nas pochłania. Jestem otwarta na rozmowy i kontakty po 22 grudnia.
Środowisko artystyczne mobilizuje się do obrony Zachęty. W piątek odbył się happening pod MKiDN, pojawiają się nawet głosy wzywające do okupacji Zachęty. Jak pani patrzy na ten wzbierający protest?
Rozumiem potrzebę protestu i własnej ekspresji. Natomiast ja jako ja i jako dyrektorka Zachęty nie jestem zwolennikiem barykadowania się i tego typu form wyrażania własnej opinii.
Co ma w takim razie robić środowisko, jeśli nie protestować? Jak walczyć o zachowanie tego, co w Zachęcie cenne? Jaki byłby w tej sytuacji najlepszy scenariusz?
Realizujemy nasz program wystaw. Prowadzimy pracę w archiwach. Kończymy projekt digitalizacji. Jesteśmy w kontakcie ze współpracownikami – robimy swoje. Jest nowy dyrektor, ale w tym nie przeszkadza. To byłby najlepszy scenariusz. Zmiana dyrektora to nie koniec instytucji, to zmiana dyrektora.
Co w Zachęcie będzie najtrudniej popsuć nowej dyrekcji? W jakim stopniu instytucja taka jak Zachęta poddaje się woli dyrektora?
Dział wystawienniczy, najbardziej widoczny dla publiczności, to tylko część Zachęty. Bardzo ważny jest dział edukacji, dostępnościowy, archiwa i dokumentacja, budynek – to nie zniknie, niezależnie od tego, jakie będą wystawy.
Instytucja, której główną siłą są archiwa, nie brzmi jakoś szczególnie ekscytująco dla widza.
Jest też kolekcja, program edukacyjny, kształtowany nie tylko wokół naszych wystaw, ale także w codziennej pracy z nauczycielami. Właśnie skończyła się bardzo ciekawa konferencja o związkach sztuki i ekologii. Są stypendia dla magistrantów i doktorantów, piszących swoje prace na podstawie kolekcji i archiwów Zachęty.
To trudniej popsuć niż wystawy?
Na pewno. Archiwami można żonglować, ale one są.
Pani nie zostanie w Zachęcie w innej roli niż dyrektorki?
Nie, to byłaby fałszywa sytuacja zarówno dla mnie, jak i dla nowego dyrektora, niezależnie od tego, kto by przejął tę posadę. Nowy dyrektor ma prawo i obowiązek pokazać swoje kompetencje menadżerskie i swoją wizję, bez patrzącego mu na ręce starego dyrektora w instytucji.
Co uważa pani za swój największy sukces jako dyrektorki? Co chciałaby, żeby zostało z pani dziedzictwa w nowych warunkach?
Otwartość i dostępność dla publiczności i społeczeństwa, dialog z artystami.
Strona prawicowa zarzuca Zachęcie i całemu światu sztuki współczesnej, że latami ignorowali bardziej konserwatywnych artystów. Zgadza się pani z tym zarzutem?
Nie odpytywaliśmy artystów z poglądów politycznych. Nasz program był bardzo różnorodny: byli tam zarówno artyści konserwatywni, jak i progresywni, z prawicy i z lewicy. Nie robimy wystaw takich samych dla wszystkich. Pokazujemy świat i sztukę w całej różnorodności. Pod warunkiem, że wystawy trzymają się pewnej jakości. Sale wystawowe nie są też po prostu z gumy. Trzeba dokonywać wyborów, co pokazujemy. Nie zawsze dostęp do wystaw mieli też artyści lewicowi i liberalni.
Zachęta nie była moją autorską, prywatną galerią, gdyby była, prowadziłabym ją inaczej. Starałam się znaleźć przestrzeń dla wystaw, które mnie osobiście mniej się podobały, ale mówiły coś istotnego, prezentowały dobrą sztukę.
Byłaby pani sobie w stanie wyobrazić kandydata na pani następcę, który byłby jednocześnie dobrym wyborem dla instytucji i dla premiera Glińskiego?
Chyba zbyt mało wiem o tym, czego właściwie oczekuje po zmianie w Zachęcie minister Gliński, by odpowiedzieć na pytanie. Natomiast myślę, że tacy kandydaci istnieją, mogliby zostać wyłonieni w konkursie. Może konkurs pozwoliłby zwrócić na siebie uwagę środowiska ciekawym kandydatom, którzy dziś są nie bardzo widoczni.
To nie pierwsza kontrowersyjna decyzja kadrowa premiera Glińskiego w kontekście świata sztuki. Wcześniej mieliśmy profesora Jerzego Miziołka w Muzeum Narodowym, potem Piotra Bernatowicza w Zamku Ujazdowskim. MKiDN prowadzi rodzaj wojny ze światem sztuki?
Powiem może coś niepopularnego: moim zdaniem nominacja dla Janusza Janowskiego jest nie do porównania z tymi dwiema, o których pan wspomniał. Jerzy Miziołek jest profesorem. Stał za nim dorobek naukowy, istotny przynajmniej w pewnych kręgach. Problem polegał na tym, że nie poradził sobie z Muzeum Narodowym. Okazał się nie mieć predyspozycji osobowościowych.
Jeśli chodzi o Piotra Bernatowicza: możemy dyskutować z jego poglądami czy z wystawami, które proponuje w Zamku. Ale ma za sobą kierowanie miejską instytucją kultury, kuratorował wiele wystaw, napisał doktorat u profesora Piotra Piotrowskiego.
czytaj także
Więc naprawdę nie porównywałabym nominacji dla Janusza Janowskiego z tymi dwiema. Nie dlatego, bym uważała je za szczególnie trafne, ale dlatego, że pozostawały one w pewnym obrębie profesjonalizmu.
Co zrobić, by uniknąć podobnych scenariuszy w przyszłości? Jak wzmocnić autonomię instytucji kultury przed kaprysami polityków? Czy ma pani jakieś refleksje po ostatnich dniach?
Dużo mówimy o autonomii instytucji kultury. Dyrektor takiej instytucji jest faktycznie dość autonomiczny i podmiotowy, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji programowych, dużo tu od niego zależy. Natomiast być może ciężar nadzoru nad instytucjami kultury powinien być współdzielony z instytucjami posiadającymi kolegialny charakter. Może nie tyle radami programowymi, ile ciałami między instytucją a ministerstwem. To mogłoby pomóc obu stronom.
Realnie wszystko zależy od kultury prawnej i po prostu kultury. Zapisać można wszystko, problem bywa z praktyką.
Niech pierwszy rzuci kamieniem, czyli papież strongman przed Muzeum Narodowym w Warszawie
czytaj także
Może należałoby wprowadzić obowiązek konkursu w instytucjach kultury prowadzonych przez ministerstwo? Albo wzmocnić pracowników, tak by dyrektor, rozpoczynając kadencję, musiał otrzymać ich wotum zaufania.
To ciekawe propozycje. Ja jednak nie jestem zwolenniczką takich twardych zapisów. Takie rozwiązania też nie muszą być zawsze dobroczynne dla instytucji. Ale może się mylę. Upodmiotowienie pracowników jest bardzo ważnym procesem, niech dokonuje się dalej.
Co, jeśli spełni się najgorszy scenariusz w Zachęcie? Czy w tej sytuacji nie powinno wkroczyć miasto? Na przykład powołując „Zachętę na wygnaniu”?
Zachęta jest tylko jedna. Natomiast nigdy za mało kolejnych instytucji kultury w mieście Warszawa.
***
Hanna Wróblewska – historyczka sztuki i kuratorka. Od 2010 dyrektorka Zachęty Narodowej Galerii Sztuki.