Sztuki wizualne

Byłem w strasznym miejscu. Pogoda ładna

O pocztówkach z Auschwitz z Pawłem Szypulskim rozmawia Jakub Gawkowski.

Jakub Gawkowski: Jak powstała twoja kolekcja pocztówek z Oświęcimia, której fragment prezentujesz w Pozdrowieniach z Auschwitz?

Paweł Szypulski: Studiowałem kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim i w pewnym momencie, wydaje mi się, że gdzieś od trzeciego roku, skupiłem się mocno na tematyce związanej z Zagładą. Wtedy książek na ten było jeszcze dość mało i często to były stare publikacje, nie wychodziło tak dużo nowych rzeczy. Jak to bywa z ludźmi na studiach, miałem też bardzo mało pieniędzy. Przeszukiwałem Allegro pod kątem tytułów, słów kluczowych i miałem wpisany limit cenowy – do pięciu złotych, czy coś podobnego. W ramach tych wyszukiwań nagle zobaczyłem pocztówkę. Przedstawiała atrakcje turystyczne z rejonu Kosowa Lackiego, czyli miejscowości w pobliżu wsi Treblinka. Kartka miała na sobie kilka zdjęć – zamek, ośrodek wczasowy i mapkę okolicznych lasów.

I nagle obok tych atrakcji turystycznych zobaczyłem pomnik, który znajduje się w miejscu byłego obozu zagłady. To była dla mnie chwila zupełnego osłupienia. Uruchomiło to we mnie cały proces przypominania sobie, że ja te pocztówki już kiedyś widziałem, widywałem je w zasadzie od małego – w skansenie na Kaszubach trafiłem na ekspozytor z pocztówkami przedstawiającymi tradycyjne chłopskie budynki, a między nimi zachód słońca nad drutami.

A jednak zapomniałem o tym i dopiero dzięki tej pocztówce z pomnikiem z Treblinki zrozumiałem na nowo, że coś takiego w ogóle istnieje. Zacząłem sprawdzać, czy tych kartek z Treblinki jest więcej, i okazało się, że jest ich trochę. Szukałem także kartek z innych obozów i uderzyło mnie, że pocztówek z Oświęcimia jest niewiarygodnie dużo, że on ma inny status wizualny niż jakikolwiek inny obóz. Dwie rzeczy zbiegły się w czasie – moje zainteresowanie historią, antropologią świadectw Zagłady i to nagłe uświadomienie sobie, że istnieje coś tak naraz niedorzecznego i skandalicznego jak pocztówki z Treblinki. Dostrzegłem też od razu potencjał w nawarstwieniu tego rodzaju obrazów. Podjąłem wtedy decyzję, że będę szukał pocztówek wysłanych, czyli mówiąc żargonem kolekcjonerów, pocztówek z obiegu. Dla „poważnych” zbieraczy to kartki mniej cenne, bo zapisane, oklejone znaczkami, często trochę uszkodzone. Dla mnie – dużo ciekawsze.

Dziś kartki, których reprodukcje znalazły się w Pozdrowieniach z Auschwitz, a które przez lata ludzie odwiedzający obóz wysyłali do rodziny i znajomych, wydają się nam, delikatnie mówiąc, nie na miejscu.

Historia tych pocztówek była historią niezwykle ciekawego medium. Mówię była, bo choć kartki z Oświęcimia nadal są w sprzedaży, to współcześnie zmieniły swój status. Dziś przestaliśmy wysyłać pocztówki i zapomnieliśmy, czym one mogły w ogóle być. Kiedy spoglądamy na kartkę z Oświęcimia, jesteśmy zdziwieni, że może istnieć coś takiego jak pocztówka przedstawiająca miejsce zbrodni. Ale w historii pocztówki to wcale nie jest coś wyjątkowego.

Pocztówki, które zostały zrobione w Oświęcimiu, pochodzą już z tej ery, kiedy nie wypadało pokazywać okrucieństwa na kartkach – to czyste, higieniczne obrazy.

Trawa jest przycięta, a na miejsce powybijanych okien wstawiono nowe. Jeśli jednak spojrzymy wstecz, to okaże się, że pocztówek ze scenami okrucieństwa były dziesiątki – od przemocy sankcjonowanej przez państwo, czyli na przykład pocztówek z egzekucji, do podziemnego obiegu kartek ukazujących sceny linczów, wykonywanych przez lokalnych lub wędrownych fotografów na południu Stanów Zjednoczonych. Pocztówki z I wojny światowej także potrafią być niezwykle brutalne. My po prostu bardzo wyczyściliśmy tę sferę kultury wizualnej. Mniej więcej po II wojnie światowej pojawił się pewien rodzaj estetycznej cenzury, który sprawił, że pocztówka przestała pokazywać okrucieństwo, a z czasem zaczęliśmy się nawet dziwić, że na niej może być coś strasznego.

Na czym polega ten inny status Oświęcimia na tle innych obozów?

Po pierwsze, Oświęcim jest po prostu najbardziej rozpoznawalnym, międzynarodowym symbolem Zagłady i są tam rzeczy, które można pokazać. W obozach, które były częścią Akcji Reinhardt, nic takiego nie było – teraz są upamiętnienia, ale przez lata nie było tam zupełnie nic, co wyróżniałoby te przestrzenie ze zwykłego wiejskiego krajobrazu.

Jedna z najstarszych pocztówek z Oświęcimia, która pojawia się w mojej książce, została wysłana w 1947 roku – czyli już w dwa lata po wyzwoleniu obozu. Kadr przedstawiony na tej pocztówce to zdjęcie bramy do Birkenau, tory i góra przedmiotów na pierwszym planie. To kadr, który później widzieliśmy setki tysięcy razy – w prasie, w telewizji, w przeróżnych przekazach. Auschwitz ma w sobie coś bardzo kuszącego z perspektywy popowego medium – jest gotowym znakiem.

Drugi, nie mniej ważny od wizualnego aspekt, który spowodował, że to właśnie Oświęcim stał się dominującym na pocztówkach obozem, to fakt, że byli tam zabijani także Polacy. Społeczna pamięć o zbrodniach nazistowskich była konstruowana w Polsce z dużym naciskiem na męczeństwo Polaków. Nadreprezentowane – w rozumieniu ilościowym – są obrazy z tych części obozu, które były miejscem cierpienia Polaków. Na przykład tzw. ściana śmierci przy bloku 11, gdzie odbywały się rozstrzelania, jest miejscem, które pojawia się na niezliczonej liczbie kartek. To dużo mówi, bo gdybyśmy przyjęli jakąś statystyczną metodę wyznaczania miejsc, które na terenie obozu Auschwitz I i Auschwitz II-Birkenau były kluczowe dla całego procesu masowej zagłady, to byłoby to miejsce relatywnie marginalne. Tymczasem w pocztówkach jest go bardzo dużo.

Tak więc po pierwsze w Auschwitz jest po prostu co sfotografować, a po drugie jest to miejsce ważne z perspektywy polskiej pamięci o niemieckich zbrodniach.

Najmocniejsza moim zdaniem pocztówka przedstawia przerażające, chłodne wnętrze komory gazowej, na której rewersie napisano: „Serdeczne pozdrowienia zasyłają sąsiedzi”. Co pocztówki mówią nam o ich nadawcach i co mogą powiedzieć nam o naszej zbiorowej pamięci?

Zacznę od tego, że zbierałem te pocztówki przez parę lat i to nie jest tak, że łatwo do nich dotrzeć. Wśród tych, które krążą po aukcjach, większość to te niewysłane, bo one są ciekawsze z perspektywy zbieraczy. To, co ja zbieram, to rodzaj kolekcjonerskiego odpadu, jakieś okruchy, które oni zrzucili ze swojego stołu. Kiedy zaczynałem, do pewnego stopnia miałem nadzieję, że będą tam napisane bardzo różne rzeczy. Okazało się, że te życzenia czy pozdrowienia są wszystkie sformatowane, bardzo powtarzalne.

Przez kilka lat zbierania prawie nie trafiłem na kartki pocztowe, które odnosiłyby się w jakikolwiek współczujący sposób do tego, co znajduje się na awersie. Pierwszą taką pocztówkę zdobyłem, gdy już skończyłem pracę nad książką. To pokazuje, jak bardzo nieogarnialne jest to wydarzenie, do którego odnoszą się awersy pocztówek. Te pocztówki z całą mocą pokazują, że nie ma dobrego sposobu na reprezentację Auschwitz.

Kiedy zderzy się obrazy znajdujące się na kartkach z tekstami na ich odwrocie, nagle odsłania się coś, na co zwróciła moją uwagę dr Iwona Kurz, autorka eseju, który znajduje się w książce –

często powraca pytanie, jak coś takiego jak Zagłada w ogóle było możliwe. Odpowiedź brzmi: właśnie tak.

W samej możliwości wysłania wakacyjnych pozdrowień na kartce, która przedstawia miejsce mordu setek tysięcy ludzi, uobecnia się naraz wiele czynników, bez których Zagłada nie byłaby możliwa. Te pocztówki przynależą do tego samego porządku banalnej nowoczesności co masowy mord zorganizowany na wzór produkcji przemysłowej.

Ponadto – powiem dość brutalnie –

Zagłada nie byłaby możliwa bez naszej bezmyślności.

Głęboko wierzę w to, że bezmyślność jest jednym z żywiołów, które często miały decydujące znaczenie dla historii ludzkości. Kiedy piszemy historię, widzimy jakieś sploty decyzji, ciągi przyczynowo-skutkowe. Mam jednak przekonanie, że równie istotnym czynnikiem jest bardzo często pewien chaos i nieprzewidywalność.

Bezmyślność, taka najprostsza niezdolność ogarnięcia zachodzących wokół nas procesów, jest wspaniałym gruntem do rozwoju bardzo mrocznych elementów systemu. Te pocztówki dobrze pokazują, jak bardzo ograniczony jest nasz potencjał rozumienia tego, co się dzieje czy już wydarzyło. Nie mamy dostępu do tego, czym w ogóle jest ludobójstwo, i to do tego stopnia, że jesteśmy w stanie wysłać pocztówkę z pozdrowieniami z Auschwitz.

Raz na jakiś czas opinię publiczną szokują niestosowne zdjęcia z Auschwitz, jak np. selfie w piecu krematoryjnym. Gdzie ty usytuowałbyś pocztówki z pozdrowieniami? Bliżej im do tego typu praktyk, czy może jednak świadectwa jakiejś podróży duchowej czy pielgrzymki do miejsca pamięci?

Książkę otwiera zdjęcie grupy ludzi sfotografowanych prawdopodobnie w latach 50. pod bramą z napisem Arbeit Macht Frei. Nie powinniśmy ulec pokusie prostej oceny tej sytuacji i widzieć ją tylko w kontekście współczesnej turystyki. Ludzie zaczęli jeździć do Auschwitz zaraz po wojnie. Przez to, że mieli ogromną świadomość tego, co się działo, bo przecież zdarzyło się za ich życia, status tych odwiedzin był zupełnie inny niż, dajmy na to, trzeciego pokolenia po wojnie, które nie ma z tym żadnej łączności. Nie uważam, że każdy wysyłający te pocztówki (zdjęcie spod bramy też jest pocztówką) zupełnie pozbawiony był empatii. Myślę jednak, że w zdecydowanej większości ci, dla których to rzeczywiście było wstrząsające doświadczenie, po prostu nie wysyłali kartek.

Wróćmy do samych obrazów. Jak fotografować miejsca takie jak Auschwitz, oddając im należyty szacunek?

Jak się pewnie spodziewasz, nie wiem – nie sądzę, by się dało. W estetyce pocztówek z obozów jest mało tego, czego byśmy się intuicyjnie spodziewali – zachodów słońca nad drutami. Pojawiają się tam różne kiczydła w stylu kwiatu wplątanego w bramę, jest może trochę tych zachodów, ale ich jest relatywnie mało.

Zdecydowana większość fotografów starała się zachować pewien rodzaj estetyki zerowej.

Ta wizualna wstrzemięźliwość sugeruje, że fotografowie byli do pewnego stopnia bardziej świadomi problemu, z którym się mierzą, niż ludzie, którzy wysyłali gotowe już pocztówki. Oczywiście w dużym stopniu to wynika z trybu fotografowania pocztówki w tamtych czasach – czy to będzie ośrodek wczasowy w Rucianem, czy obóz, można do niego zastosować ten sam sprawozdawczy, mechaniczny ton.

Niemniej jest to uderzające, że zdecydowana większość tych kartek jest stosunkowo spokojna, choć sam przedmiot zainteresowania fotografów rozsadza kadr. Oczywiście są też pocztówki co najmniej dziwaczne. Jest kartka, która wprawiła mnie w osłupienie. Zobaczyłem ją najpierw w książce poświęconej historii Polski opowiedzianej przez pocztówki – zreprodukowano na niej zdjęcie wykonane przez więźniów z Sonderkomando. Zdjęcie zrobione dosłownie z wnętrza komory gazowej. To jest kartka, która jest na tylu płaszczyznach skandaliczna, że aż trudno o niej opowiadać.

Na wielu kartkach, które prezentujesz w Pozdrowieniach…, powtarzają się podobne ujęcia pewnych motywów: drutów, ogrodzeń, obozowej architektury.

Choć to może niestosowne słowo w tym kontekście, to trzeba powiedzieć, że architektura Auschwitz jest niezwykle fotogeniczna. Sama w sobie zdaje się podpowiadać fotografom, jak mają ją przedstawiać. Do tego stopnia, że kiedy przyglądamy się pocztówkom, widzimy, jak różni autorzy reprodukują swoje perspektywy. Mam w kolekcji dwie kartki przedstawiające tę ikoniczną bramę w Auschwitz I, które zostały wyprodukowane w czasach, gdy pocztówki bywały jeszcze po prostu zdjęciami, z tyłu których stemplowano linie do wypełnienia adresu, imienia i nazwiska. Te kartki zostały wykonane przez jednego fotografa. Na pierwszy rzut oka mogą zdawać się identyczne, ale kiedy zaczniesz je porównywać, okazuje się, że nie były robione w tym samym czasie, że to nie jest ta sama sytuacja – inne jest światło, drzewa są w innym okresie wegetacji itd. Natomiast on – fotograf – stoi dokładnie tym samym miejscu. Dokładnie. To jest zadziwiające. To, co u niego było powtórzeniem własnego gestu, jest do pewnego stopnia ogólną zasadą – różni fotografowie robiący pocztówki z Auschwitz przedstawiają to miejsce niemal identycznie.

Tak zwana kultura wysoka – literatura czy sztuki wizualne – od lat próbuje się mierzyć z traumą zagłady. Pocztówki należą do innego uniwersum. Jak w przypadku kultury popularnej wygląda zmaganie się z tą przeszłością?

Zagłady w kulturze popularnej jest oczywiście dużo – w komiksach, filmach, począwszy od X-Menów. Część z tych rzeczy nauczyliśmy się traktować jako dzieła sztuki. Tak jest choćby w przypadku komiksów. Natomiast pocztówki są o tyle ciekawe, że nie mają ze sztuką, nawet pop, nic wspólnego. Należą raczej do porządku przedmiotów codziennego użytku.

W zbieraniu pocztówek pociągało mnie to, że one dają możliwość spojrzenia w miejsce, w które większość osób zanurzonych w tym dyskursie wysokim, artystycznym czy naukowym w ogóle się nie zapuszcza. Że możemy przez nie patrzeć w tę przestrzeń kompletnie bezrefleksyjnej niestosowności. Wiele wypowiedzi pochodzących z porządku sztuki współczesnej, nauki czy literatury o Zagładzie jest skoncentrowanych na podkreślaniu tego, że nie są w stanie opowiedzieć w odpowiedni sposób o tym, co się wydarzyło.

Tymczasem te pocztówki są namacalnym dowodem niemożliwości świadectwa i jednocześnie nie mają z tym żadnego problemu. Dobrze pokazują też, jak wygląda społeczna niepamięć o Zagładzie. Są dowodem, że można być w Auschwitz i nie zauważyć, gdzie się jest. Nie dostrzegać tego, co się wydarzyło, nie widzieć ludobójstwa. Materiał, z którego zbudowane są Pozdrowienia…, pokazuje, że wielu ludzi, może nawet większość, żyje w świecie bez Auschwitz. Nie mają poczucia że wydarzyła się jakaś rzecz bez precedensu, coś, czego nie potrafimy ogarnąć myślą i językiem – dla nich taki problem nie istnieje. „Byłem w strasznym miejscu, wysyłam ci pocztówkę, pogoda ładna”. Tyle.

**
Paweł Szypulski – kurator, twórca i badacz kultury wizualnej, jego książka „Pozdrowienia z Auschwitz” wydana przez Fundację Sztuk Wizualnych i Edition Patrick Frey została nominowana do finału konkursu Paris Photo-Aperture Foundation PhotoBook Awards 2015.

Premiera książki 29 października o 18.30 w Barze Studio w Warszawie. Zapraszamy!

**Dziennik Opinii nr 301/2015 (1085)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Gawkowski
Jakub Gawkowski
Publicysta, krytyk sztuki
Studiuje historię sztuki i Artes Liberales w ramach MISH UW. Publicysta, krytyk sztuki. Współpracuje z Magazynem Szum i Krytyką Polityczną.
Zamknij