Autorzy romantyczni nie odrzucali wprost postępu technicznego, ale dość trafnie diagnozowali jego społeczne konsekwencje. Kwestionowali konieczność „szatańskich młynów” do szczęścia ludzkości – mówią Katarzyna Czeczot i Michał Pospiszyl.
Jakub Majmurek: Czy romantyzm był lewacki?
Michał Pospiszyl: Bywał.
Katarzyna Czeczot: Romantyzm bywał lewicowy, ale bywał i prawicowy. Za romantyków uchodzą przecież i wielbiciel rycerskiego średniowiecza Edmund Burke, i uważany za anarchistę Percy Bysshe Shelley; i konserwatysta François-René de Chateaubriand, i feministka George Sand; i Adam Müller, i Heinrich Heine. Ale zarówno romantyczną lewicę, jak i prawicę określa sprzeciw wobec kapitalizmu. W Polsce z jednej strony mieliśmy monarchistę i arystokratę Krasińskiego, z drugiej Mickiewicza, który opowiadał się za wszystkimi demokratycznymi reformami swoich czasów i głosił bardziej egalitarną wizję społeczeństwa.
Oba te nurty pokazujecie w antologii pod waszą redakcją, zatytułowanej Romantyczny antykapitalizm. Zbieracie tam fragmenty tekstów różnych autorów, nie tylko z Polski. Wszystkich łączy przerażenie nową cywilizacją przemysłową – antologia zaczyna się od Jeruzalem Williama Blake’a, który pisze o Anglii początku XIX wieku, gdzie, w przekładzie Zygmunta Kubiaka – „wiecznie szatańskich młynów praca wre”.
KCz: Ten lewicowy, czy też rewolucyjny nurt, wybrzmiewał jednak znacznie silniej niż konserwatywny i to on raczej zadecydował o dzisiejszym odbiorze europejskiego romantyzmu. W mniejszym stopniu kojarzymy dziś romantyzm z nazwiskami Burke’a czy Thomasa Carlyle’a, w większym – z Byronem, Mary Shelley czy właśnie Williamem Blakiem.
czytaj także
MP: Za sprawą szerokiej symboliki, jaką posiada młyn w zachodniej kulturze, ten fragment Jeruzalem interpretowano na kilka sposobów, widząc w szatańskich młynach metaforę Kościoła anglikańskiego, uniwersytetów z Oxford i Cambridge, a nawet ruin Stonehenge, które Blake ujmował w kategoriach satanistycznych. My podążamy za, jakby się mogło wydawać, najbardziej oczywistą lekturą (że w szatańskich młynach idzie po prostu o młyny parowe), ale próbujemy ją pogłębić, spojrzeć na zawarte w wierszu lęki (przed technologią) oraz nostalgie (za złotym wiekiem, Jeruzalem itd.) jako wyrazy w istocie bardzo skomplikowanej postawy. Staramy się pokazać, że autorzy romantyczni nie odrzucali wprost postępu technicznego, ale dość trafnie diagnozowali jego społeczne konsekwencje, dostrzegając, że owocem nowoczesnej produkcji jest nie tylko ogromne bogactwo towarów, ale przede wszystkim nowa forma podmiotowości, nowa koncepcja człowieka, natury, ciała itd. Dlatego próbujemy wpisać refleksje romantyków w rozważania Andreasa Malma na temat historii rewolucji przemysłowej i zablokowanych alternatywnych (bardziej społecznie sprawiedliwych i ekologicznych) ścieżek rozwoju.
Gdzie w literaturze romantycznej są takie wizje?
KCz: Przebłyski myślenia ekologicznego widać w tym, co pisano o górnictwie. Romantycy byli pod wielkim wrażeniem jego rozwoju, zachwycali się tym, że jak bohater Juliusza Verne’a możemy odbywać podróże wewnątrz Ziemi i oglądać utrwaloną tam historię planety. Ich opór wywoływało to, że złoża mineralne traktujemy jako przedmiot bezwzględnej eksploatacji. Górników cieszy tam obcowanie ze skarbami ziemi, opór budzi zmiana tych skarbów w kapitał. To wybrzmiewa u Novalisa.
Jakie bolączki przemysłowej cywilizacji diagnozował romantyzm?
MP: Na przykład smog. Wypełnia on miasta powieści przemysłowych Dickensa i Gaskell. Również nierówności i biedę, obnażane na przykład w pismach polskich romantyków w rodzaju Mickiewicza, Królikowskiego czy Dembowskiego – wszystko to, z czym kojarzy nam się dziewiętnastowieczny kapitalizm w jego angielskiej wersji.
KCz: Ważnym wątkiem jest umaszynowienie człowieka, dehumanizacja, jakiej doświadcza robotnik w fabryce. Właśnie na ten problem wskazuje częsty w romantyzmie motyw kukiełki – rozwijany choćby w prozie E.T.A. Hoffmanna. Przerażenie kukiełką jest przerażeniem człowiekiem, który jest produktem nowej epoki, systemu, który z robotników w fabryce chce wycisnąć maksimum pracy w imię zysku. Odbłyskiem tego samego przerażenia człowiekiem zmieniającym się w maszynę jest przerażenie, które czuje Werter z powieści Goethego, gdy ma dotknąć drewnianej ręki sąsiada.
czytaj także
Polska XIX wieku nie była Manchesterem. Jak polski romantyzm odnosi się do wszystkich tych zjawisk?
KCz: Polscy badacze i badaczki romantyzmu rzeczywiście analizują romantyzm przede wszystkim przez pryzmat martyrologii, walki o niepodległość, zapominając o tle społecznym, które polscy romantycy dostrzegali. Polityka Królestwa Polskiego między Kongresem Wiedeńskim a Powstaniem Listopadowym miała silnie interwencjonistyczny charakter: rząd Królestwa inwestował w budowę przemysłu i gospodarczą modernizację kraju. Ludzie, którzy się tym zajmowali i na tym zarabiali, musieli być doskonale dogadani z zaborczymi władzami. Sprzeciw wobec budowy fabryk, kopalń, nowego industrialnego pejzażu łączył się często ze sprzeciwem wobec zaborców.
Owocem nowoczesnej produkcji jest nie tylko ogromne bogactwo towarów, ale przede wszystkim nowa forma podmiotowości, nowa koncepcja człowieka.
MP: Polscy romantycy funkcjonowali w międzynarodowym obiegu. Dzięki emigracji widzieli, jak świat zmienia się w Niemczech, we Francji, w Wielkiej Brytanii, we Włoszech.
KCz: Ci, którzy pozostawali w kraju, też byli świadomi zachodzących zmian. I zwykle ich się bali, Anglię pokazując jako przykład negatywny. W powieściach Kraszewskiego czy Rzewuskiego pojawiają się postaci ziemian chcących przekształcić swoje majątki na wzór ekonomii angielskiej. U narratorów wywołuje to przerażenie: nie chcą równo podzielonych pól, wsi podporządkowanej wyłącznie zyskowi.
Nowa generacja rentierów. Evgeny Morozov o cyfrowym kapitalizmie, danych i smart cities [WYWIAD]
czytaj także
Przekonujecie, że romantyzm nie jest podszyty technofobią, ale przykłady, które podajecie, trochę to sugerują. Czy romantykom brakuje umiejętności, dialektyki pozwalającej dostrzec pozytywne aspekty rewolucji przemysłowej?
MP: Społeczna krytyka technologii, którą rozwija w przywołanej już pracy Malm, zakłada, że technologia nie jest neutralna, że wystarczy ją przejąć, żeby zamiast wyzyskowi i akumulacji w czarodziejski sposób zaczęła służyć rozwijaniu solidarności i ustanawianiu równości. Że wystarczy zastąpić fabrykantów lub menadżerów spółdzielniami, żeby dokonała się emancypacja. Historia krajów realnego socjalizmu, których ideologia była budowana na tym złudzeniu, jest tu niezwykle pouczająca. Fabryka, tak jak powiedzieliśmy, produkuje nie tylko towary, ale przede wszystkim określony typ człowieka, z określonymi aspiracjami, trybem życia itd. W tym kontekście filozofem romantycznej dialektyki byłby raczej Walter Benjamin, a nie Hegel czy ortodoksyjny marksizm. Zgodnie z tym ujęciem komunizm, obietnica innego, bardziej sprawiedliwego świata, nie mógł być budowany jako proste rozwinięcie mieszczańskiej nowoczesności, kolejny krok w historii postępu.
Bo jeśli wyjdziemy poza proste schematy i przyjrzymy się, jak realnie wyglądało przejście od świata przednowoczesnego do kapitalizmu, to mówienie o społecznym postępie będzie się nam wydawało co najmniej kontrowersyjne (w kontekście realnej obniżki płac, wydłużenia dnia roboczego czy – co najważniejsze – nowoczesnego niewolnictwa). W tym świetle kapitalizm nie przychodzi jako epoka postępu i emancypacji, ale doba kontrrewolucji wymierzonej w radykalne ruchy społeczne, bunty chłopskie, miejskie powstania i opór w koloniach. Dialektyczny ruch, tak jak rozumie go Benjamin, a wcześniej romantycy, dokonuje się właśnie w obrazie tego oporu, tych walk przeciwko narzucanej kapitalistycznej formie życia. Obrazy przeszłości rozbijają homogeniczny obraz współczesności, ujawniają w niej napięcia, pokazują alternatywne sposoby organizacji życia społecznego, dają też obietnicę innej przyszłości. W tym sensie stanowią przede wszystkim narzędzia poszerzania naszej politycznej wyobraźni.
Stawiacie w książce tezę, że romantyzm wypracował własną ekonomię, czy raczej własne ekonomie. Na czym one miały polegać? Czym się różniły od tych proponowanych przez Adama Smitha i Davida Ricardo?
MP: Teoretyczną ramą, która wydaje się tutaj bardzo przydatna, byłby opis historii ekonomii kapitalistycznej przeprowadzony przez Davida Graebera. W przyjętej przez niego antropologicznej perspektywie widzimy, że na przestrzeni tysięcy lat mamy cały szereg różnych sposobów organizacji życia gospodarczego, a kapitalizm jest jednym z wielu, w dodatku bardzo krótkotrwałym. Nie ma w nim – wbrew temu, co piszą klasycy liberalnej ekonomii politycznej – nic koniecznego ani naturalnego. Romantycy myślą podobnie. Widząc triumf kapitalizmu, nie godzą się na naturalizację tego systemu i starają się uratować inne koncepcje organizacji życia społecznego, a zarazem tego, czym może być człowiek.
czytaj także
KCz: Ekonomie romantyczne można dostrzec w opisach społeczności, które własność traktują bardziej jak coś, czego się używa, niż jako coś, co się posiada, nabywa i sprzedaje. Gdy dziś widzimy, co dzieje się na globalnym Południu, koncepcja Mickiewicza, mówiąca o tym, że ziemi nie powinno się dziedziczyć, że powinna należeć do tego, kto ją uprawia – nie wydaje się kompletnie szalona. Na romantyczną ekonomię składa się też afirmacja „bezproduktywnego” stylu życia. Spędzania czasu na zabawie, obcowaniu z ludźmi, czynnościach, których celem nie jest stworzenie jakiegoś towaru na sprzedaż
Czy jednak zanim oddamy się grze, zabawie i budowaniu relacji, „szatańskie młyny” fabryk nie muszą wcześniej podbić natury?
MP: W epoce kryzysu ekologicznego być może łatwiej nam zrozumieć romantyczną krytykę idei „podboju natury”, widząc przyrodnicze i społeczne konsekwencje tak uprawianej polityki. Zależało nam zresztą na tym, by tą książką podważyć taką lewicowo-modernizacyjną narrację rodem z Manifestu komunistycznego. Marks na tym etapie swojej twórczości dokonuje afirmacji logiki nowoczesności, a w komunizmie widzi jej dopełnienie. Marks z 1848 roku odrzucał romantyczny socjalizm, mówił: to był ważny etap, ale się skończył, my teraz przychodzimy z naukowymi poglądami na to, czym tak naprawdę jest komunizm i kapitalizm. W naszej antologii zbieramy teksty powstające jeszcze pod koniec XIX, a nawet na początku XX wieku, które dają wyraz całkiem innej perspektywie. Na przykład tekst Róży Luksemburg – w więc ekonomistki – która w większości swoich prac podtrzymuje ten modernizacyjny paradygmat, a jednocześnie w przedrukowanym przez nas fragmencie jest w stanie z niego zrezygnować. Luksemburg przekonuje, że wyzwolenie niekoniecznie przyjdzie wraz z postępem technicznym. Że inspiracji można szukać w przeszłości, np. w organizacji społecznej państwa Inków. William Morris szuka ich na przednowoczesnej angielskiej wsi czy nieopanowanej wówczas jeszcze przez stosunki kapitalistyczne Islandii, Mickiewicz w słowiańskiej wspólnocie wiejskiej. Do podobnych wniosków dochodzi też późny Marks. Pod sam koniec życia wysyła list do córki na temat sytuacji w Algierii. Przedefiniowuje w nim swój stosunek do europejskiego kolonializmu – który w latach 50. usprawiedliwiał jako konieczny etap rozwoju, rozbijający „azjatycki sposób produkcji”. W latach 80., patrząc na Algierię, widzi, że jej mieszkańcy pokazują obietnicę innej cywilizacji – mniej konkurencyjnej, bardziej opartej na pomocy wzajemnej. Przednowoczesna forma życia jest tutaj obietnicą lepszego świata, bardziej przekonującą niż modernizacyjne polityki francuskiego kolonializmu.
KCz: Najkrócej mówiąc, romantyzm kwestionuje konieczność „szatańskich młynów” do szczęścia ludzkości.
W waszej antologii pojawiają się też trochę komplikujący ten obraz autorzy: Balzac i Baudelaire. Ten pierwszy w Komedii ludzkiej opisuje wszystkie nędze cywilizacji rządzonej przez pieniądz, którego przepływy skupiają się w miejskiej dżungli Paryża. Jednocześnie Balzac mógłby powtórzyć o Paryżu XIX wieku to, co Werner Herzog powiedział o dżungli: „I love jungle, against my better judgment”. To samo powiedziałby Baudelaire – malarz nowoczesnego życia miejskiego, którego trudno wyobrazić sobie szczęśliwego w jakiejś przednowoczesnej wsi Słowian.
KCz: To byli trudni autorzy. Jakkolwiek Balzaca fascynowała miejska dżungla, przerażało go, jak policzalne stały się różne aspekty ludzkiej egzystencji. Wszystkie obecne w jego powieściach obliczenia związane za spadkami i wzrostami przedstawiane są zjadliwym tonem, naznaczonym przygnębieniem tym, że utraciliśmy możliwość doświadczania życia inaczej niż w kategoriach ilościowych.
U Baudelaire’a z kolei ciekawe jest to, że on najpierw walczy w rewolucji 1848 roku, a kiedy Francuzi wybierają na pierwszego prezydenta II Republiki Ludwika Bonaparte, czuje obrzydzenie tym wyborem i głupotą demosu. Zostaje mu tylko polityczna melancholia, często uciekająca w zupełnie nielewicowe klimaty.
czytaj także
KCz: Baudelaire nie jest wyjątkiem. Za Michaelem Löwy i Robertem Sayre przyjmujemy koncepcję romantycznego buntu jako czegoś rozpiętego między rewoltą i melancholią – często widoczną w biografii i myśli jednej postaci. Fakt, że Baudelaire nie angażuje się politycznie, nie zmienia przecież tego, że jego dzieło i życie wyrażają opór wobec kapitalistycznych przemian. Przede wszystkim odmawia on pracy w wielkiej społecznej fabryce, zaangażowania własnego umysłu w robienie czegoś, co społeczeństwo uznaje za „produktywne”.
Czy nie widać tu kolejnego romantycznego napięcia: między radykalnym indywidualizmem a tęsknotą za jakąś formą wspólnoty? Romantyzmowi udaje się ją pogodzić?
MP: Znów należałoby powołać się tu na Löwy’ego oraz Sayre’a i ich kategorię romantycznego transindywidualizmu. W tym ujęciu nawet w tekstach najsilniej skoncentrowanych na jednostkowości zawsze widać jednostkę wpisaną w całą sieć relacji : z przyrodą, innymi ludźmi. To jest zupełnie inny model indywidualizmu i podmiotowości niż ten wzięty z tradycji liberalnej. Podmiot romantyczny nigdy nie jest autonomiczny w znaczeniu, jaki przypisuje temu pojęciu nowożytna filozofia.
Nie walczy o autonomię?
MP: Walczy, ale o rozumianą w specyficzny sposób. To walka o wyzwolenie się z tych relacji, które tłumią różne potencjalności, niezdolne wyrazić się w świecie zhomogenizowanej logiki rynkowej.
Ciekawy jest tu przykład ważnego dla waszej książki Williama Morrisa. Ostatecznie Morris, obok krytyki kapitalizmu, żył z tego, iż projektował tapety, meble i domy – bardzo piękne, sam bym chciał zamieszkać w podobnym – dla zamożnego wiktoriańskiego mieszczaństwa marzącego o średniowieczu.
MP: Morrisa na pewno udało się wciągnąć w logikę towarową i wpisać w model ekonomiczny wykorzystujący jego projekty do akumulacji kapitału. Ale wizja Morrisa jako projektanta tapet jest szalenie redukcjonistyczna. To jedna z ważniejszych postaci w historii rozwoju socjalizmu w Wielkiej Brytanii. Morris pozostawał zasadniczą inspiracją dla E.P. Thompsona, najważniejszego historyka brytyjskiej klasy robotniczej. Dziś jego myśl jest przydatna, gdy próbujemy myśleć o współczesnych grodzeniach, prywatyzacji takich wspólnych zasobów jak na przykład woda. Udział Morrisa w strukturze kapitalizmu nie unieważnia siły jego krytyki.
czytaj także
Czy te romantyczne krytyki nie są podatne na reakcyjne przechwycenia? We fragmencie o ekonomii politycznej cytujecie konserwatywnego filozofa Adama Heinricha Müllera, wzywającego, by kategorią gospodarowania w miejsce „interesu jednostki” stał się naród, jego potrzeby i „historyczna duma”. Wracają tu bardzo konserwatywne, by nie powiedzieć faszystowskie, fantazje: narodu jako organicznej, wewnętrznie niezróżnicowanej całości, wspólnoty pozbawionej napięć i pęknięć.
MP: Część romantycznych krytyk nowoczesności jest formułowana z konserwatywnych pozycji. Ale nawet one potrafią trafnie zdiagnozować pewne zmiany społeczne. Romantyzm jest przy tym dla prawicy tyleż inspiracją, ile problemem. Doskonale widać to w książce Carla Schmitta o romantyzmie politycznym. Z perspektywy Schmitta romantyzm to ruch zbyt sceptyczny, postmodernistyczny avant la lettre, anarchizujący, niezdolny zaangażować się w taką politykę, w jaką chciałby się angażować Schmitt.
Na dzisiejszej polskiej prawicy nie widzicie ech romantyzmu?
KCz: Rządząca prawica tkwi w paradygmacie modernizacyjnym, chwali się np. wzrostem gospodarczym. Spadkobierców romantyków szukałabym raczej wśród ekologów albo zwolenników gospodarki postwzrostowej. W naszym zbiorze chodziło o to, by pokazać romantyzm szerszy niż prawicowe imaginarium: martyrologia czy walka o utrzymanie tożsamości. Humanistyka zasklepiła się w krytyce gorączki romantycznej i paradygmatu martyrologicznego za Marią Janion. Tymczasem sama Janion raczej opisywała pewną recepcję romantyzmu, niż szła na totalne starcie z tym nurtem. Potem wydała przecież książki o żydowskim romantyzmie, o romantycznej słowiańszczyźnie, gdzie widać, jak wiele emancypacyjnych treści zawierać może romantyzm. Często są one obecne w tekstach z najściślejszego polskiego kanonu.
Na przykład?
KCz: Na przykład w IV części Dziadów. Wybrzmiewa w niej nie tylko sprzeciw wobec wizji świata jako czegoś „na kształt wielkiego zegaru”, ale również – rządząca miłością – romantyczna ekonomia nieumiarkowania w wydatkowaniu czasu i afektu. Dziś tymczasem mówimy o relacjach z ludźmi w kategoriach „inwestycji”, od której oczekujemy zwrotu. Takiego myślenia o miłości nie uznawał też Słowacki, choć on – w przeciwieństwie do Mickiewicza – nie był tak jednoznacznie niechętny światowi-fabryce. Był zachwycony „szatańskimi młynami”. Smog nad Londynem bardzo się mu podobał.
I zarabiał na giełdzie.
KCz: Tak, nie rozumiał, o co chodzi Krasińskiemu, gdy ten pisał w apokaliptycznym tonie o świecie, gdzie władzę przejmą banki. „Nie bój się, w bankach przyszłości będą rządzić aniołowie” – pocieszał go Słowacki.
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Ale w polemice z Psalmami przyszłości Krasińskiego i zawartą w nich paternalistyczną fantazją „z szlachtą polską polski lud” to Słowacki mówi głosem progresywnego republikanizmu i to on ma rację.
KCz: Tak, to prawda.
Na koniec jeszcze jedno pytanie: o genderowy wymiar romantycznych krytyk nowoczesności. W waszym wyborze mówią głównie mężczyźni. Jak kobiety postrzegały te wszystkie przemiany? Czy w romantyzmie słychać doświadczenie emancypacji, jaką umożliwia nowy, kapitalistyczny porządek, choćby przenosząc ludzi ze wsi do miast?
KCz: Na pewno nie w literaturze kobiet. I to jest bardzo znamienne. W naszej antologii, w której pewnie mogłoby się znaleźć więcej autorek, i to jest bardzo ważne zadanie na przyszłość, kobiety zabierają głos przede wszystkim w sprawie warunków pracy w fabryce. Na tych przykładach widać, że angielską powieść przemysłową tworzą tak naprawdę kobiety. Obok przywoływanych w książce Elizabeth Gaskell i Charlotte Brontë można by wymienić George Eliot. To nie jest przy tym sentymentalny obraz warunków w fabrykach, ale radykalna krytyka społeczna.
Slavoj Žižek – Małżeństwo kapitalizmu i demokracji właśnie się rozpadło
czytaj także
MP: Przejście ze wsi do miasta nie było opuszczeniem feudalizmu, ale przejściem z jednej formy kapitalizmu do innego. A i to niekoniecznie wiązało się z postępem społecznym. Poziom życia klas podporządkowanych, a zwłaszcza – jak pokazuje włoska feministka Silvia Federici – kobiet, w późnym feudalizmie jest lepszy niż we wczesnej nowożytności. Miną stulecia, zanim ten poziom się wyrówna.
KCz: Ciekawym uzupełnieniem tego, co o fabrykach pisały Angielki, może być niezwykła powieść Julii Woykowskiej Z Kudowy. W antologii drukujemy jej fragment, gdzie opisany jest świat, w którym człowiek zostaje przerobiony na liczbę, a następnie na maszynę. Ale w wizji Woykowskiej (bardzo ciekawie pisze o tym Ewa Wojciechowska) alternatywą dla tego świata jest kobieca wspólnota, oparta na zupełnie innych wartościach.
***
Katarzyna Czeczot jest autorką tekstów, książki Ofelizm. Romantyczne zawłaszczenia, feministyczne interwencje, historyczką literatury i kultury wizualnej, adiunktką w Instytucie Badań Literackich PAN.
Michał Pospiszyl jest filozofem i teoretykiem kultury, autorem książki Zatrzymać historię. Walter Benjamin i mniejszościowy materializm, redaktorem kwartalnika „Praktyka Teoretyczna” i adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN.