Pseudonaukowe teorie często wygrywają z prawdą właśnie dlatego, że oferują bardzo atrakcyjną wizję świata, w której każdy może się poczuć bohaterem.
Oczywiście nie zamierzam polemizować z tym, że klimat na Ziemi się ociepla, a sprawcami tego potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznego procesu jesteśmy my, ludzie. Wszyscy razem i każdy z nas z osobna. Po pierwsze, istnieje w tej sprawie szeroki konsensus naukowy. Po drugie, jestem semiotykiem, a nie klimatologiem – nie będę udawał, że znam się na czymś, na zgłębienie czego inni poświęcili lata badań.
Chciałbym zamiast tego powiedzieć o czymś, na czym się trochę znam, czyli o mitach. Słowo „mit” od dawna ma już swoje miejsce w debacie o globalnym ociepleniu. Wielu naukowców i popularyzatorów, walcząc z mylnymi przekonaniami na temat tego zjawiska, używa właśnie terminu „mit”, rozumiejąc go po prostu jako fałsz czy nieprawdę.
W naukach społecznych termin „mit” funkcjonuje w nieco innym kontekście (Oczywiście nauka to nauka, więc sytuacja nie jest aż tak prosta. Tak naprawdę w naukach społecznych funkcjonuje mnóstwo różnych, czasem sprzecznych definicji i ujęć mitu. Każde z nich zwraca uwagę na nieco inne aspekty i pozwala na badanie mitów pod innym kątem). Oznacza wierzenie porządkujące świat i opowiadające o miejscu w nim człowieka. Porównując wierzenia z różnych epok i kontynentów, badacze znajdują wiele podobieństw łączących wierzenia rdzennych mieszkańców amazońskiej dżungli, starożytnych Greków i współczesnych nowojorczyków. Zadaniem mitów jest dostarczanie wzorców właściwego życia, czyli odpowiedzi na pytanie: jak zachować się w danej sytuacji. W tym celu mity często przybierają formę opowieści, ale czasem przedstawień wizualnych (np. namalowanych na wazach) albo widowisk czy rytuałów. Co ciekawe, mit rozumiany w tym znaczeniu wcale nie musi być nieprawdą (a na jakimś poziomie wręcz zawsze jest „prawdziwy”, dostarczając skutecznych strategii radzenia sobie w świecie).
W tym sensie na przykład Jan III Sobieski jest we współczesnej kulturze polskiej ważnym mitem, do którego chętnie odwołują się politycy, publicyści czy producenci odzieży. Użycie wobec monarchy tego terminu w żadnym razie nie oznacza, że kwestionuję jego historyczność.
Oczywiście nie ma ustawy, która zabraniałaby używania słowa „mit” w znaczeniu „nieprawda”. Szeroka publiczność doskonale rozumie, co badacze klimatu mają na myśli, kiedy mówią „mit”. Język jest jednak potężnym narzędziem i o tyle warto posługiwać się określonymi terminami, o ile pozwalają nam one zobaczyć czy powiedzieć coś, czego bez nich byśmy nie dostrzegli. A antropologiczne użycie terminu „mit” pozwala nam zauważyć, że globalne ocieplenie samo stało się dziś ważnym mitem. I bardzo dobrze!
czytaj także
Apologia remake’u
Badania nad opowieściami o świecie są o tyle trudne, że nie bardzo wiadomo, na co zwrócić uwagę. Tutaj sęp wydziobuje komuś wątrobę, tam papuga – pośladki. Często bardzo podobny mit ma wiele wersji, które różnią się szczegółami. Jak ocenić, które z nich są istotne, a które – przypadkowe?
Badacze (zwłaszcza z bliskiego mi kręgu strukturalizmu) chętnie pracują na szerokich korpusach tekstów. Dopiero z porównania wielu mitów wyłaniają się pewne powtarzalne struktury, które okazują się często istotniejsze niż konkretne zwierzęta / rośliny / dziwne zachowania, których w mitach pełno.
Dlatego dla badacza współczesnych mitów trudno o większą gratkę niż remake. Patrząc, jak pewna znana historia zostaje opowiedziana na nowo, możemy dostrzec powtarzalne struktury i nowe treści, którymi kolejne dekady wypełniają swoje mity.
I właśnie od pewnego remake’u chciałbym dziś zacząć.
czytaj także
Dlaczego Ziemia się zatrzymała?
W 1951 roku na ekrany kin wszedł film Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia – jedna z klasycznych pozycji nurtu science fiction (szerzej analizuję dwie wersje filmu w książce Mitologia współczesna. W filmie Roberta Wise’a przedstawiciele obcej cywilizacji przekazują Ziemianom wiadomość: mają zaniechać agresji i zbrojeń lub zostaną zlikwidowani przez straszliwego robota Gorta.
Owo (jak głosi plakat reklamujący film) „ostrzeżenie i ultimatum z kosmosu” wyraża niepokoje obecne w umysłach ówczesnych mieszkańców USA. Zimna wojna i związany z nią wyścig zbrojeń stanowią zalążek globalnej katastrofy – tragedii ostatecznej, końca ludzkości. Dla każdego widza jest dość jasne – kosmici są tu tylko dodatkiem, prawdziwy lęk dotyczy widma atomowej zagłady.
Pięćdziesiąt siedem lat później (2008) otrzymujemy remake filmu w reżyserii Scotta Dericksona, z Keanu Reevesem w roli kosmicznego posłańca. Zasadniczy zarys fabuły pozostał praktycznie niezmieniony. Podstawową różnicą jest jednak przyczyna, dla której obca cywilizacja zaniepokoiła się poczynaniami Ziemian. Tym razem jawią się oni kosmicznym strażnikom jako szkodniki, wyniszczające bez umiaru przyrodę wokół siebie. Znów mamy do czynienia z groźbą globalnej katastrofy, jej przyczyną nie są jednak zbrojenia, lecz eksploatacyjny stosunek do natury.
Można powiedzieć, że w społeczeństwie, które nie jest już niepokojone nieustannym widmem wojny, przesłanie pacyfistyczne zostaje zastąpione przesłaniem ekologicznym; globalne ocieplenie wydaje się widzowi bliższe i bardziej prawdopodobne niż globalna wojna.
10 rzeczy, których nauczyłem się, walcząc z globalnym ociepleniem
czytaj także
Tak dokładna odpowiedniość strukturalna, pozwalająca bez modyfikacji reszty fabuły podmienić jeden z jej elementów, jest dla mitologa twardym dowodem, że globalne ocieplenie funkcjonuje w zbiorowej wyobraźni jako element mityczny, zastępując w roli „czynnika zagłady” dawniejsze motywy (takie jak np. zagłada atomowa).
Gdyby kogoś interesowały szczegóły: w Dniu, w którym zatrzymała się Ziemia zagłada atomowa i katastrofa ekologiczna funkcjonują wpisane w ramy narracji hybris, czyli opowieści o ludzkiej pysze i nieumiarkowaniu, które ostatecznie zostają ukarane przez bogów / Boga / naturę.
Dlaczego to ważne?
No dobra, ale jakie właściwie znaczenie ma fakt, że katastrofa ekologiczna zastąpiła bombę atomową w (dość słabym) remake’u klasycznego filmu? Otóż przykład Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia pokazuje, że globalne ocieplenie jest zdolne do porządkowania zbiorowej wyobraźni. Może pełnić rolę punktu odniesienia, względem którego oceniamy działania filmowych bohaterów, ale też swoje codzienne wybory czy decyzje polityków. Czyli globalne ocieplenie stało się mitem. W znaczeniu antropologicznym, oczywiście.
No dobra, ale jakie właściwie znaczenie ma fakt, że katastrofa ekologiczna zastąpiła bombę atomową w (dość słabym) remake’u klasycznego filmu?
To doskonała wiadomość! Skuteczna walka z tym zjawiskiem będzie wymagać olbrzymich wyrzeczeń, koordynacji działań w skali całego globu, ale też podejmowania właściwych decyzji w codziennych wyborach – politycznych, konsumenckich itd. Tego rodzaju wysiłek możliwy jest tylko w sytuacji, w której społeczeństwo dostrzega sens podejmowanych działań. Każda wielka zmiana społeczna potrzebuje mitu.
Mit przekłada się na konkrety. Tak jak mieszkaniec badanej przez antropologów wioski wiedział dzięki mitom, których grzybów nie należy jeść albo jak polować na wiewiórki, tak dzisiejszy konsument albo wyborca – mniej lub bardziej świadomie – kieruje się mitami w swych codziennych decyzjach. Opowieść o globalnym ociepleniu funkcjonująca w zbiorowej wyobraźni (także za sprawą takich filmów jak Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia czy Waterworld) dostarcza przekonującego, spójnego systemu wartościowania. Samochód czy sprzęt AGD mogą się dziś prezentować jako atrakcyjne nie tylko dlatego, że szybko jeżdżą albo mocno chłodzą, ale tez dlatego, że oddalają od nas widmo katastrofy.
Dlaczego to ważne także dla innych?
Ale nie tylko o zmiany klimatu chodzi! Globalne ocieplenie jest jednym ze stosunkowo nielicznych przykładów w ostatnich czasach, kiedy naukowcom (do spółki z popularyzatorami, świadomymi politykami, a nawet hollywoodzkimi reżyserami) udało się wykreować tak spójny, silny, szeroko rozpowszechniony mit. Trochę na własne życzenie, bo „drużyna nauki” jest znacznie bardziej zajęta obalaniem mitów niż ich mądrym tworzeniem.
czytaj także
W wirtualnych i realnych rozmowach z klimatologami, lekarzami czy popularyzatorami nauki często słyszę pytania o skuteczne narzędzia walki z mitami. „Jak obalić te opowieści o rtęci?”, „Jak walczyć z nacjonalistycznymi bzdurami?” Może nie tędy droga? Może zamiast skupiać się na obalaniu mitów, powinniśmy budować własne, lepsze? Walka z pseudonaukowymi mitami na dowolny temat przypomina szaloną grę w whac-a-mole – trafiasz jedną zwariowaną teorię, a z innej dziury za chwilę wyskakuje kolejna. Czy zamiast obalać kolejne bzdury na temat globalnego ocieplenia / szczepionek / katastrof lotniczych nie warto zastanowić się, czego brakuje prawdziwej wersji?
Czy zamiast obalać kolejne bzdury na temat globalnego ocieplenia / szczepionek / katastrof lotniczych nie warto zastanowić się, czego brakuje prawdziwej wersji?
Pseudonaukowe teorie często wygrywają z prawdą właśnie dlatego, że oferują bardzo atrakcyjną wizję świata, w której każdy może się poczuć bohaterem. Spójrzmy tylko na opowieść proponowaną przez ruchy antyszczepionkowe. Straszliwe firmy farmaceutyczne trują nas i zarabiają szekle. W szczepionkach ścieki, martwe płody, nanocząsteczki, które zmienią was w cyborgi, aluminium i rtęć. Tylko nieliczni sprawiedliwi mają odwagę przeciwstawić się wszechpotężnemu spiskowi. Atrakcyjne, prawda? Jak scenariusz hollywoodzkiego blockbustera.
A przecież prawdziwa opowieść o tym, jak nauka zmieniła świat, jak zmniejszyła się śmiertelność dzieci i zwiększyła oczekiwana długość życia, to jest rewelacyjna historia. Ale jakoś nie potrafimy zbudować wokół niej pozytywnego mitu, który dostarczałby atrakcyjnej tożsamości i powodu do dumy milionom ludzi, którzy szczepią.
czytaj także
Albo kwestia tzw. „polityki historycznej”. Dlaczego tak trudno przebić się z opowieściami o historii konkurencyjnymi (czy raczej: komplementarnymi) wobec dominującej opowieści o traceniu i odzyskiwaniu niepodległości? Dlaczego mamy tendencję do oceniania okresów historycznych wyłącznie przez pryzmat tego, czy Polska była na mapie duża, mała, czy też wcale jej nie było, nie skupiając się na warunkach życia ludzi? Przecież zjawiska takie jak chociażby emancypacja kobiet czy obalanie murów dzielących klasy społeczne nadają się na doskonałą opowieść o przeszłości, która pozwala też dostrzec w niej inne wartości i kryteria oceny współczesności.
Podobne przykłady nietrudno mnożyć właściwie we wszystkich dziedzinach. Sądzę, że właśnie dlatego warto czasem przyznać, że globalne ocieplenie jest mitem, i przyjrzeć się uważnie jego funkcjonowaniu w zbiorowej wyobraźni. Po pierwsze dlatego, żeby ten pozytywny mit wzmacniać (wciąż sporo wyborców i wielu polityków woli żyć konkurencyjnym mitem „zielonego terroru”). Po drugie, żeby tę historię sukcesu wykorzystać na innych frontach.
Nie palcie mitów, zakładajcie własne!
*
Tekst ukazał się na blogu autora mitologiawspolczesna.pl
***
Marcin Napiórkowski (1985) – semiotyk kultury, zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną. Autor książek Mitologia współczesna (2013), Władza wyobraźni (2014) i Powstanie umarłych (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2016). W latach 2013 i 2014 stypendysta programu START Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, w latach 2014-2016 laureat stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców. Autor bloga „Mitologia Współczesna” poświęconego semiotycznej analizie zjawisk kultury pełniących dziś funkcję mitów.