Kultura

Mrozek: Nie litujcie się nad kalekami

Maja Tur, chora na stwardnienie rozsiane i – jednocześnie - epilepsję, opowiada o tym w konwencji stand-up comedy. A ja myślę:  „Ach, jakże silni są ci biedni ludzie”. Czy współczucie jest czymś mdłym i naznaczonym wyższością? O spektaklu Rafała Urbackiego pisze Witold Mrozek.

Trochę bałem się W Przechlapanem – nowego spektaklu Rafała Urbackiego. Miałem co prawda w pamięci jego mocne, pełne przekroczeń solo, w którym opowiadał o swoim życiu niepełnosprawnego, homoseksualnego tancerza z doświadczeniem pobytu w kościelnej oazie. Tym razem do wszystkich dylematów, które towarzyszyły widzowi przy Mt 9,7, doszedł jeszcze jeden; to już nie monodram. Urbacki nie występuje solo – a bierze odpowiedzialność za pracę z niepełnosprawnymi wykonawcami, dobranymi podczas castingu.

W Przechlapanem nawiązuje do przeglądów twórczości niepełnosprawnych, jego struktura zbudowana jest z kolejnych numerów. Swoje wiersze recytuje zatem Basia Lityńska – z zespołem Downa; do piosenki Lady Gagi tańczy studwudziestocentymetrowa i dość wyzywająco ubrana Anna Dzieduszycka, w duecie z Urbackim –  zaś choreografię na wózku inwalidzkim wykonuje Magdalena Gałaj z rozszczepem kręgosłupa.

Wykonywane przez artystów-amatorów numery przeplatane są elementami ewidentnie przerysowanymi, zaznaczającymi dystans względem przyjętej konwencji.  Konferansjerka prosi kolejnych wykonawców o wyjście na scenę i opowiedzenie smutnej historii ze swojego życia; słyszymy chociażby, jak na ulicy brano ich za żebraków. Prowadząca ten osobliwy maraton zwierzeń kobieta traktuje ich niby to z dużą delikatnością, w gruncie rzeczy zaś – protekcjonalnie; odpowiada konwencjonalnymi frazesami, w rodzaju „to musiało być straszne”.

Maja Tur, chora na stwardnienie rozsiane i – jednocześnie – epilepsję, opowiada o tym w konwencji stand-up comedy. Zdolność do takiej autoironii świadczy o dużej sile. I chociażby tym właśnie napisanym zdaniem przechodzę automatycznie w tryb współczucia; „Ach, jakże silni są ci biedni ludzie”. Albo: „jak trudno żyjąc z takim nieszczęściem wyjść na scenę i czynić sytuację, w której się znalazło, obiektem żartów”. W autokomentarzu do W Przechlapanem Urbacki pisze, że jest „poczucie współczucia” jest „zinternalizowane”. Czym jest „współczucie”, o którym myśli? Czymś nieco mdłym i naznaczonym wyższością – czyli w zasadzie litością? Czy współczucie może być raczej „współ-odczuwaniem”, nową jakością przebywania razem i komunikowania się, czymś co prowadziłoby do wytworzenia w teatrze wspólnoty, w której niepełnosprawność nie będzie budzić litości ani lęku? Urbacki gra z tęsknotą za takim porozumieniem; kończąca premierowy spektakl entuzjastyczna owacja na stojąco była w jakimś sensie próbą jego wyczarowania, odczynienia czy przekreślenia wszystkich wątpliwości, niezręczności, dysonansów, który doświadczyliśmy przez ostatni kwadranse. Wyrazem ulgi.

W Przechlapanem toczy się bowiem gra z naszymi reakcjami, oczekiwaniami i obawami. Gdy Agata Wąsik, chora na zespół Treachera Collinsa – z dziewięćdziesięcioprocentowym stopniem niedosłyszenia ma za chwilę zaśpiewać – spodziewam się wydarzenia w rodzaju Lekcji śpiewu Żmijewskiego, gdzie chór głuchoniemych w dość wstrząsający sposób wykonuje Kyrie Maklakiewicza. Automatycznie wycofuję się w siebie i przygotowuję do wysłuchania kakofonii; a tu niespodzianka – przez kolejne minuty rozlega się czysty, głęboki, melodyjny alt. Znów łapię się na uprzedzeniu, tymczasem publiczność słucha z wyraźnym przejęciem. Wokalistka o zdeformowanej twarzy rzuca na koniec do poruszonych widzów – dlaczego się wzruszacie? Beyonce jest piękna, a na jej koncertach nie płaczą… Łatwe wzruszenie – kolejna pułapka.

Obok takiego sentymentalnego, wielkodusznego współczucia można przyjąć też inną postawę; być „pozbawionym uprzedzeń”, politycznie poprawnym i równościowo nastawionym liberałem. Powiedzieć sobie: sztuka jest formą samorealizacji, do której niepełnosprawni mają takie samo prawo, jak wszyscy inni ludzie, nie skupiajmy się na ich niepełnosprawności. Ale to obłuda; samooszukiwanie się. Zanik mięśni to choroba; stwardnienie rozsianie czy zespół Downa – tak samo. Artystki „z Przechlapanego” nie znalazłyby się na scenie Instytutu Teatralnego, gdyby nie były „osobami o alternatywnej motoryce”. I ja nie ruszyłbym się z domu – przy dziesięciostopniowym mrozie – w celu oglądania amatorskiego stand up comedy czy wysłuchania  nawet udanego wykonania Beyonce. Niepełnosprawność jest tu nie tylko tematem, nie tylko źródłem czyichś upokorzeń, ale też czymś, co przyciąga uwagę i – kontrowersyjną przecież etycznie – ciekawość. W końcu przyszliśmy oglądać kaleki – jak każdą z aktorek i reżysera określa, wskazując palcem, konferansjerka.

Ten spektakl na pewnym podstawowym poziomie nie przestaje być przecież tym, co sam poddaje refleksji i stawia w ironicznym czy analitycznym nawiasie – wieczorem z niepełnosprawnymi artystkami-amatorkami. Przenosząc je w przestrzeń zawodowego teatru i dokonując przeplatanego krytycznymi komentarzami montażu, Urbacki nie tylko demaskuje „ekonomię współczucia”, pojawiającą się przy postrzeganiu twórczości niepełnosprawnych. Demaskuje także – paradoksalnie – uwikłanie samego „aktu demaskacji”. Momenty, kiedy „łapiemy się” na współczuciu, kiedy zastanawiamy się, czy „wypada” klaskać, czy „wypada” się śmiać, czy „wypada” się wzruszyć sprawiają, że nie możemy się postawić w wygodnej roli oświeconych teatralnych widzów, wyśmiewających po prostu kołtunerię tych „innych”, którzy nie potrafią względem niepełnosprawnych zachować się „odpowiednio” – cokolwiek to znaczy. My też nie potrafimy.

W finale kolejni widzowie, na zaproszenie reżysera, siadają na jego wózku inwalidzkim, niby to, jak mówi reżyser, „odczarowując” trudny rekwizyt i przełamując strach przed tym, że kiedyś na niego wrócą – choć ze swoim nieco mrocznym poczuciem humoru, Urbacki żegna ich po zejściu z wózka słowami „do zobaczenia”. Jednak przy opuszczaniu widowni pojawia się zdecydowanie więcej pytań, niż przed wejściem na salę. Dystopia tytułowego Przechlapanego – metaforycznej wioski, w której niepełnosprawni żyją utrzymywani „z jednego procenta”, traktowani protekcjonalnie, infantylizowani – nie przeistacza się w utopię zrodzonej w teatrze wspólnoty, w której podział na tych zdrowych i tych niepełnosprawnych zostałby choć na chwilę zniesiony bądź choćby – jak rzekomo wózek – odczarowany. Ciągle jesteśmy „my” i są „oni”. Ale „oni” – są silniejsi.

W Przechlapanem nie jest zatem typowym przykładem czegoś, co nazywa się czasem „teatrem dla życia” – niosącej pozytywny przekaz sztuki, rozumianej jako terapia dla wykonawcy. Nie wiem, co działo się na próbach, można tym niemniej domniemywać, że wchodząc w taką współpracę, nie wychodzi się z niej takim samym. Spektakl Urbackiego bardziej ciąży jednak w stronę sztuki krytycznej – wskazuje ograniczenia, które narzuca naszemu spojrzeniu kultura. To my, „normalni widzowie”, jesteśmy obiektem analizy przeprowadzonej przez niepełnosprawnego reżysera i aktorki. W teatralnym starciu „oni” wreszcie wygrywają, relacja siły się odwraca. „Ich” wypowiedzi nie da się zbyć litością czy poczuciem żenady, etykietą kiczu czy banału. Mogą w wyrazisty sposób wypowiedzieć się na temat swojej pozycji w społeczeństwie. Teatr staje się mocnym narzędziem politycznego upodmiotowienia tych, których tak często i łatwo uprzedmiotawiał.

W Przechlapanem

pomysł, reżyseria: Rafał Urbacki

występują: Ania Dzieduszycka, Magdalena Gałaj, Basia Lityńska, Maja Tur, Magdalena Olszewska, Aniela Presko, Agata Wąsik

premiera:  27 stycznia 2012, Instytut Teatralny, Warszawa

 

W projekcie biorą udział osoby o alternatywnej motoryce – amatorzy wyłonieni w trakcie warsztatów ruchowo-tanecznych z Rafałem Urbackim.

 

rezerwacja: www.przechlapane.ezapisy.pl

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Witold Mrozek
Zamknij