Twój koszyk jest obecnie pusty!
Europa w tempie scrolla
Ten film to ironiczny rachunek sumienia współczesnej antytotalitarnej lewicy.
Recenzja
Jeśli Hegel zaczynał dzień od lektury gazety, widząc w tym poranną „modlitwę realisty”, Radu Jude jest jego dzisiejszym następcą. Dawną prasę zastąpiło mu jednak scrollowanie mediów społecznościowych, seanse obrazów z internetowych kamerek, wreszcie: kompulsywne gromadzenie memów i skrinów. Nie ma we współczesnym kinie reżysera bardziej owładniętego kwestią aktualności, mocniej trzymającego rękę na jej pulsie. Stąd też zawrotne tempo realizacji kolejnych filmów. Wchodzący właśnie do polskich kin Kontinental ‘25, uhonorowany Srebrnym Niedźwiedziem na ostatnim Berlinale, Jude zrealizował w 10 dni, a kolejny film pierwsze pokazy miał już w zeszłym miesiącu.
Temu pośpiechowi, by uchwycić to, co aktualne, sprzyja metoda pracy. Kontinental ‘25 został nakręcony iPhonem. Bo nie ma też we współczesnym kinie twórcy, który z większą konsekwencją i błyskotliwością badałby to, w jaki sposób kolejne fazy cyfrowej rewolucji technologicznej przemodelowują wszystkie wymiary naszego życia. Jeśli (słusznie) narzekamy na technologiczny analfabetyzm polskiej literatury najnowszej, a wątpliwości wobec wyobraźni technologicznej możemy mieć też wobec rodzimego kina, tym uważniej powinniśmy oglądać Jude.
Próbę nadążania za jego tempem uważam jednak za konieczną nie tylko ze względu na deficyty sztuki z krajowego podwórka. Filmy Jude to pełnoprawne filozoficzne eseje, choć dodajmy, że rzadko który dziś filozof może rywalizować z rumuńskim reżyserem na trafność i rzetelność diagnoz na temat naszego „dzisiaj”. Kino – mówił po odebraniu berlińskiej nagrody – jest „niemal naukowym narzędziem, które pozwala widzieć lepiej”. Dlatego Kontinental ’25 to pisany kamerą farsowo-tragiczny traktat o Europie, etyce i sytuacji lewicy, którego nie warto ignorować.
Melancholijna lewica i ciężar sumienia
Viralowy opis Dumy i uprzedzenia głosi: „po prostu grupa ludzi odwiedzających się nawzajem w domach”. Pozostając w tej poetyce, najnowszy film Jude można by streścić tak: „empatyczna komorniczka zmaga się z wyrzutami sumienia z powodu wykonywanej pracy”. Takiej fabuły można by raczej spodziewać się po interwencyjnym kinie społecznym, można ją sobie wyobrazić w rękach Kena Loacha czy braci Dardenne. Jude przekracza jednak właściwą im konwencję, całkowicie po swojemu rozkładając akcenty. Oczywiście, także kino Jude wyrasta z jednoznacznie lewicowej perspektywy. Jest to jednak lewica szczególnego rodzaju.
To „melancholijna lewica”, która jest świadoma pasma porażek lewicowego projektu. Lewica rozczarowana co do możliwości kompleksowej pozytywnej przemiany społecznej, a także trzeźwo określająca swoją pozycję w świecie prawicowo-rynkowej hegemonii. Wszędobylski nackowy amok, tak przecież pocieszny, wywołuje już grozę. „Kiedyś się z nich śmialiśmy” – mówi żonie scrollujący hejterskie komentarze w mediach społecznościowych mąż. „Tak, ale «kiedyś» robi różnicę” – słyszy w odpowiedzi. Ktokolwiek zaś, kto jak Orsolya wykazuje choćby śladową tzw. społeczną wrażliwość, i tak wykonuje prace w jakiś sposób sprzyjające jej rozkładowi.
Po drugie, kino Jude to kino lewicy antytotalitarnej. Nie przypadkiem postaci kluczowe dla jego wyobraźni to często ofiary dziejowej przemocy, które, jak przedstawiciele rosyjskich awangard czy Izaak Babel, śmierć poniosły z ręki upiornej satrapii, pełnej nominalnie lewicowych frazesów. Choć na pomniku ofiar komunizmu swobodnie pije się tu whisky podczas nocnych rajz przez miasto, nikt nie ma wątpliwości, że reżim, który posyłał ludzi do piachu, był szajką bandytów i zbrodniarzy. W poprzednich filmach Jude mierzył się zresztą z pamięcią o Rumunii Ceaușescu bez grama socnostalgii, zdając sobie sprawę, że jego zamordystyczna, nacjonalistyczna dyktatura była – co tak trudno zrozumieć prawicowym głowom tego świata – dokładnym zaprzeczeniem idei Marksa.
W jednej z typowych dla Jude scen rozmowy złożonej z wypisów z lektur, Orsolya opowiada anegdotę o Bertolcie Brechcie. „Im bardziej są niewinni, tym bardziej zasługują na śmierć” – miał powiedzieć Brecht o antystalinowskich lewicowcach skazanych w ZSRR. „Idiota!” – reaguje jej przyjaciółka, a my wraz z nią, dopóki Orsolya nie odwróci sensu opowiastki. Skazani byli winni właśnie dlatego, że nie spiskowali, gdy spisek był ich obowiązkiem, bo Stalin był przecież mordercą.
Nie znajdziemy więc też u Jude uznania dla tych wszystkich żałosnych deklamatorów z „antyimperialnej lewicy”, których wyznanie wiary brzmi: „jest jeden imperializm i jest to imperializm Zachodu”. Powtarzana jak mantra śpiewka służy im często za alibi do przymykania oka na zbrodniczość jego wrogów. U Jude z kolei putinowska Rosja jest dzisiejszym wcieleniem totalitarnego zła. Rumuński reżyser mógłby nawet powtórzyć za Žižkiem: „Nie możesz być lewicowcem, jeśli nie opowiadasz się jednoznacznie za Ukrainą”. Ze Słoweńcem współdzieli też skłonność do mieszania farsy z powagą, i jeszcze jeden ważny rys.
Obaj są reprezentantami lewicy geograficznie usytuowanej, niosącej pamięć o historii tych dziwnych ziem, przez które tyle razy przetaczały się armie i najkrwawsze masakry, ale na których zawsze jednak kiełkowała myśl o życiowej swobodzie. W Kontinental ’25 po Europie Środkowej niosą się wciąż echa Cekanii, poprzedniczki Unii Europejskiej w pragnieniu zjednoczenia ludzi wielu języków i narodów. Tkwi w tym też gorzkie memento. Z państwa cesarsko-królewskiego pozostała nazwa szyderczo kompromitującej jego idee instytucji: „Europa K. u K.” to nazwa niemieckiego konsorcjum zajmującego się budową luksusowych hoteli, pod które dokonuje się wysiedleń oraz wyburzeń starej zabudowy. „K. u K.” (Kaiserlich und Königlich) to zaś nic innego, jak odpowiednik polskiego „C.K.”. Tym samym Jude wydaje się stawiać pytanie: czy Europa to jeszcze kontynent zjednoczony wokół określonych wartości, czy raczej przestrzeń dla swobodnego hulania kapitału, który miażdży wszystko na swojej drodze, a który ma się zmaterializować pod postacią tytułowego hotelu Kontinental?
Remiks Rosselliniego: od „Europy ’51” po iPhone’a
Odległość od dawnych form lewicowości najlepiej uprzytamnia odległość, jaka dzieli Kontinental ’25 od Europy ’51 Roberta Rosselliniego, z którą film Jude wchodzi w dialog. Nie ogranicza się on do migającego w jednej ze scen plakatu filmu mistrza neorealizmu. Tradycja powojennego włoskiego kina jest zresztą Jude bliska od dawna. W Kontinental ’25 powraca właściwa temu kierunkowi najwyższa empatia wobec ludzi zmiażdżonych i wyplutych przez system, co pojawiało się już w arcydzielnym shorcie Jude Lampa z kapturkiem z 2006 roku. Paradoksalnie Jude najbliższy stylistycznie neorealizmowi jest tam, gdzie sięga po technologiczną aktualność. Chęć jak najszybszego reagowania na otaczającą rzeczywistość każe sięgać po najłatwiej dostępne narzędzia, które w efekcie służą realizacji filmów bez sztucznego oświetlenia i w naturalnej scenerii. Tym samym iPhone nieoczekiwanie wpisuje się w obecną u Rosselliniego ideę „ubóstwa środków”.
Nie ma tu jednak mowy o kontynuacji. Jude sam mówi raczej o pewnego rodzaju karykaturze. To remiks poszczególnych wątków z filmu Włocha, na które udziela się własnej odpowiedzi. Taka dyptykowa konstrukcja nie jest dla Jude niczym nowym. W Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata wmontował fragmenty powstałego za Ceaușescu Angela merge mai departe Luciana Bratu, zarazem prezentując losy współczesnej wersji bohaterki z filmu poprzednika. Kontrast między powojennymi Włochami a współczesną Rumunią wydaje się jednak większy niż w zeszłorocznym filmie, pokazującym dwa momenty rumuńskości. I nie chodzi jedynie o dystans geograficzny ani ten, który wynika z arytmetycznej różnicy między datami z tytułów filmów.
Oglądając dziś film Włocha, uderza nieznośny fałsz tonu. Postać socjalisty deklamuje drętwe kawałki o „absolutnej pewności ciągłego postępu” i raju na ziemi, jaki zapanuje po powszechnym triumfie idei równości. Jeśli prowadzi się wysiedlenia, to, nie jak u Jude, z powodu luksusowego hotelu dla nielicznych, ale pod elektrownię, która niosąc marzenie o ujarzmieniu sił natury, da zatrudnienie tysiącom ludzi. „Każdy znajdzie jakąś pracę” – głosi się w Europie ’51. W Europie 54 lata później nie jest to takie pewne, co pokazuje historia zamieszkującego pustostan bezdomnego z początku Kontinental ’25. „Praca uszlachetnia” – kontynuuje Rossellini, a Angela z poprzedniego filmu Jude, której harówa zjada większą część doby, miałaby co do tego uzasadnione wątpliwości.
Orsolya z najnowszego filmu staje się z kolei kontrapunktem dla Irene, granej u Rosselliniego przez Ingrid Bergman. Ta bogata mieszczanka, stylizowana na współczesną świętą, po samobójczej śmierci syna postanawia życie swe odmienić i nieść pomoc mieszkającym w ruderach proletariuszom. Jude nie łapie się już na lep takiej papierowej ckliwości. Stawia raczej pytania i mnoży ambiwalencje. Czy wizyta w dzielnicach nędzy nie będzie dziś odebrana jako egzotyzacja biedy i wizyta w ludzkim zoo? Albo czy, z drugiej strony, nasze słuszne etycznie i przecież wskazane przelewy na fundacje pomocowe nie służą kupieniu sobie komfortu, jaki daje dystans, oraz braku wyrzutów sumienia? – trzymamy się z dala, kiedy inni będą wykonywać za nas całą robotę.
Transylwański gulasz tożsamości
Robotników z Rosselliniego zastąpili u Jude Romowie. Reżyser był zresztą jednym z pierwszych rumuńskich intelektualistów zabierających głos przeciwko antyromskiemu rasizmowi, któremu w całości poświęcił Aferim! – film, który przyniósł twórcy międzynarodową rozpoznawalność. Podstawową prześladowaną grupą mniejszościową są jednak w Kontinental ’25 Węgrzy. Ściek wylewa się na główną bohaterkę, Orsolyę, która współdzieli węgierskie pochodzenie z grającą ją Eszter Tompą. Nie jest to w kinie Jude nitka nowa. W Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata Jude aktorom węgierskiego pochodzenia przywracał oryginalne brzmienie nazwisk, zrumunizowanych w remiksowanym przez siebie Angela merge mai departe. Znowu jednak: temat, który w rękach katechety stałby się przyczynkiem do łzawej opowiastki o świętości wykluczonych, nabiera tu innych wymiarów. Matka Orsolyi, zapiekła węgierska nacjonalistka, sympatyczka Putina i Orbana, wyzywa Rumunów od „pastuchów”, którzy zabrali Węgrom ich miasta. Jude, który podczas odbierania nagrody w Berlinie składał hołd Luisowi Buñuelowi, musiał mieć też z tyłu głowy jego Viridianę – arcydzieło antykatechezy, gdzie wykluczeni zwracają się przemocą przeciwko swojej dobrodziejce, co wygląda zresztą jak szydercza odpowiedź udzielona naiwności Rosselliniego.
Uwypukleniu wątku węgierskiego służą w Kontinental ’25 przenosiny z Bukaresztu – pełnoprawnego bohatera filmów Jude – do Klużu, gdzie zresztą reżyser wykłada na miejscowym uniwersytecie. Kluż przez większość swojej historii był (jako Kolozsvàr) miastem węgierskim. Do dziś ok. 15 proc. mieszkańców miasta identyfikuje się z Madziarami. Miasto stało się dlatego terenem wzmożonej rumunizacji, zarówno w dobie transformacyjnej, jak i w czasach Ceaușescu, kiedy to komuniści dorzucili do jego nazwy człon „Napoka”, mający dowodzić łączności z noszącą to miano dawną osadą Daków – a to dackie korzenie są miejscowym odpowiednikiem historii o Wielkiej Lechii. „Zrób coś o Dakach. O tym, jak przynieśli Rzymianom grecką filozofię, stoicyzm, pszczelarstwo” – mówi delegat ratusza w Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy.
Kamera Jude chwyta niebywałą pomnikozę Klużu. Plenerowe picie kończy się kursem z pomnika pod pomnik. Wyczulony na manipulowanie historią Jude i tu subtelnie przemyca cień społecznej krytyki. Wśród migających przed nami monumentów jest i ten poświęcony Áronowi Mártonowi, węgierskiemu prałatowi, za pomoc Żydom uhonorowanemu tytułem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. Jude, który niemałą część swojej filmografii poświęcił przełamywaniu amnezji swoich rodaków w sprawie udziału państwa rumuńskiego w Zagładzie, mimochodem przemyca tu chyba i taką myśl: wyzywacie Węgrów, ale kiedy przyjdzie co do czego, postawicie nawet Węgra na pomniku, byle udawać przed światem, jacy to my w Rumunii Sprawiedliwi.
Jednak Kluż to także stolica Transylwanii. Jude gra tu na nosie zachodnim wyobrażeniom o Europie Środkowo-Wschodniej. Transylwania to przecież obszar orientalizującej fantazji Zachodu o krainie nieprzebytych puszcz, baranich kożuchów, tańczących niedźwiedzi i krwiożerczych wilków czyhających na podróżnych. Najbardziej znane ujście wyobrażenia te znalazły oczywiście w kolejnych wariantach opowieści o Drakuli – notabene bohaterze najnowszego filmu Jude. Tymczasem rumuński reżyser wrzuca nas w porządne cekańskie miasto, z solidną mieszczańską zabudową, ewidentnie przynależące do orbity zachodniej cywilizacji, w którego architekturze bardzo wyraźnie czuć ten wytrawny koktajl, o którym pisał Ziemowit Szczerek w jednym z najpiękniejszych tekstów o Polsce, a przecież też szerzej o Europie Środkowej.
Wojny, drony i roboty: przyszłość kina i pracy
I film Jude jest filmem także o architekturze. Nie zaskakuje to, biorąc pod uwagę, że zdziwienie faktem powstawania luksusowych hoteli wobec niedoboru mieszkań leżało u podstaw powstania Kontinental ’25. Już wcześniej zdarzało się reżyserowi wmontowywać w swoje fabuły paradokumentalny wątek, który krzyżował się i wchodził w różne konfiguracje z główną osią filmowej opowieści. W Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata w historię spędzającej całe dnie za kółkiem Angeli wprowadził trwający kilka minut ciąg ujęć setek przydrożnych krzyży – dowodu śmiercionośności rumuńskiej samochodozy. Teraz ten wątek poprzeczny stopniowo urasta do równoległego. Refrenem Kontinental ’25 stają się pozbawione dialogów statyczne ujęcia architektury miejskiej, od średniowiecznych murów obronnych, przez szklane okazy wzniosłości kapitału aż po rozkopane blokowiska w budowie, przywodzące na myśl pejzaże z boomu gospodarczego powojennych Włoch, rejestrowane przez wczesnego Antonioniego.
Powojnie Tony’ego Judta, które czyta główna bohaterka, zostaje zresztą wydobyte przez kamerę, jak często w przypadku lekturowych wyborów postaci Jude. Swoje obecne filmy realizuje w momencie, w którym – jak zwięźle ujął to Friedrich Merz – z Rosją „Europa nie jest w stanie wojny, ale już nie jest w stanie pokoju”. Wojny jednak trwają. Jude, który postrzega historię jako niekończący się ciąg masakr, wyłapuje ich najnowsze imiona, wspominając w filmie kilkukrotnie o Gazie i Ukrainie. Wyczulony na kwestię przemian technologicznych, zwraca przy tym uwagę, że wojny te przekształcają też status kina. U Jude kino od zawsze nie ma monopolu na obrazy, miesza się z okienkami zoomów, nagrywkami reelsów czy ekranami telefonów. Kontinental ’25 chwyta nowy wymiar tego poszerzenia pola wizualnej walki: bohaterowie oglądają nagrania z dronów, z frontu w Ukrainie – być może w nich odkrywając przyszłość kina.
Ten aspekt wychylonej w przyszłość technologii dochodzi u Jude do głosu także za sprawą robotyzacji. Po filmie błąka się też chyba pytanie o to, co z ludźmi po końcu ludzkiej pracy, kiedy już nasze funkcje przejmą mechaniczne dinozaury z parku rozrywki czy psy-roboty, które w Kontinental ’25 robią za zwiastuny zmian – pocieszne, ale przecież z faszystów też się śmialiśmy.
A mimo narastającej grozy Jude nie przestaje się śmiać. Nawet jeśli jego bohaterowie grzęzną raczej w krindżu, jak głupkowato wesołkowaty eks student Orsolyi sypiący z rękawa anegdotkami o mistrzach zen. Warto jednak zauważyć, że słownik antykomunałów, który Jude wsadził w środkową część Niefortunnego numerku lub szalonego porno, wieńczyła właśnie definicja „zen”: „prawdziwy poeta musi być zarazem tragiczny i komiczny; ludzkie życie musi być postrzegane zarówno jako komedia, jak i tragedia”. Jak pisałem już gdzie indziej, to właśnie splot farsy i katastrofy najzwięźlej charakteryzuje kino Jude. Zresztą nasze reakcje na tragedie – mówi Jude w jednym z wywiadów – balansują „na granicy śmieszności”. I dalej: oto można wyobrazić sobie „wrażliwą osobę, która najpierw zamieszcza w mediach społecznościowych pełen oburzenia wpis na temat wojny w Ukrainie, by kilka sekund później wrzucić zdjęcie swojego lunchu. Nie oceniam — sam tak robię — ale dostrzegam w tych sprzecznościach coś komicznego. […]. To nie tyle satyra, co raczej odbicie absurdów i złożoności ludzkich reakcji”. Kto nie był tą osobą? I kto nie był Orsolyą, która zamiast jechać z akcją pomocową, postanowiła zrobić na nią przelew?
Komiczną grozą brzmi też jednak w uszach Jude cała modernizacyjna nowomowa, o której traktował zresztą już jego poprzedni film. Osiem pocztówek z utopii, zrealizowany we współpracy z filozofem Christianem Ferenczem-Flatzem, tylko pozornie był przeglądem reklam z rumuńskiej telewizji doby transformacji. Jego błyskotliwość polegała na znalezieniu wizualnych dowodów na tezy Derridy z Widm Marksa. Jak pokazuje Jude, koniec komunizmu nie stanowił końca utopii rozumianej jako opowieść o epoce powszechnej szczęśliwości. Po 1989 roku funkcję tę przejęła ewangelia wolnego rynku. Reklamy wspierające wolnorynkowe przemiany miały zaś toporność kronik filmowych z czasów komunizmu właśnie. W efekcie jednak koniec komunizmu nie był końcem ideologii, ale początkiem triumfu ideologii, która swoje zwycięstwo zawdzięcza temu, że skutecznie obwieściła światu swoją rzekomą aideologiczność. „Rumunią rządzą deweloperzy” – stwierdza się w Kontinental ’25, a państwo, które wycofało się ze swoich funkcji regulacyjnych, zapewnia osłonę demontującej je rynkowej wolnoamerykance.
„Mam nadzieję, że w Europie będzie więcej solidarności” – mówił Jude, odbierając nagrodę w Berlinie. A ostatnie słowo z pewnością pobrzmiewa u niego pamięcią o polskim ruchu społecznym – w filmie Tipografic majuscul przedstawiał historię nastolatka, który w Rumunii Ceaușescu wzywał do powstania związków zawodowych na wzór zalegalizowanej w „bratniej Polsce” Solidarności. Te „socjalne” momenty Jude pozostają zawsze ściśle splecione z gestem konsekwentnie antyautorytarnym. Dlatego w tej samej mowie wyrażał nadzieję, że Międzynarodowy Trybunał w Hadze zajmie się tymi wszystkimi „zbrodniczymi draniami” i „pomylonymi faszystami”.
Zdając relację z erozji europejskich wartości, Jude mimochodem pokazuje, że, jak ująłby to Derrida, Europa nie jest przecież wyłącznie miejscem swoich zbrodni. Jest też miejscem narodzin idei jednostki i społecznej sprawiedliwości, którą, czego doskonale dowodzą filmy rumuńskiego reżysera, to właśnie w tej przestrzeni wciąż daje się myśleć na nowo. Byle jak najszybciej, przed śmiercią pacjenta, a sytuacja nagli. I stąd też chyba zawrotne tempo Jude w wysyłaniu w świat kolejnych filmowych alarmów. Inaczej, jak w Kontinental ’25, przyjdzie nam nucić Staying Alive podczas resuscytacji trupa.
**
Piotr Sadzik – zajmuje się filozofią literatury, pracownik Wydziału Polonistyki UW, jako krytyk literacki związany z „Dwutygodnikiem”. Juror Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Autor książki Regiony pojedynczych herezji. Marańskie wyjścia w prozie polskiej XX wieku (nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia 2023 w kategorii Esej). Współredaktor m.in. Widm Derridy (wraz z Agatą Bielik-Robson). Przygotowuje książkę o stanach wyjątkowych w pisarstwie Gombrowicza. Na Uniwersytecie Muri im. Franza Kafki kieruje Katedrą Nawiasu.





























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.