Za uchylanie się od obowiązkowych szczepień groziła kara. Można było trafić nawet na 30 dni za kraty albo otrzymać dotkliwą grzywnę finansową. Jeśli antyszczepionkowiec zaraził kogoś innego, mógł trafić do więzienia nawet na 15 lat. Nie tylko wymierzano te kary, lecz informacje o nich podawano też na bieżąco w prasie lokalnej. Jak PRL poradził sobie z epidemią ospy prawdziwej w 1963 roku? Jakub Majmurek rozmawia z Małgorzatą Skotnicką-Palką.
Jakub Majmurek: W 1963 we Wrocławiu wybuchła epidemia ospy prawdziwej. Jak wtedy wyglądała sytuacja w Polsce z tą chorobą?
Małgorzata Skotnicka-Palka: Ospa prawdziwa (Variola vera) od dawna była na całym świecie jedną z najpoważniejszych chorób i największym zagrożeniem dla zdrowia publicznego. Cały świat walczył, by ją wyeliminować. Szczepionkę opracowano już pod koniec XVIII wieku.
Kiedy ruszyły szczepienia w Polsce?
Już w okresie międzywojennym. W 1919 roku ustawowo nałożono obowiązek szczepień wszystkich mieszkańców Polski przeciw ospie. Celem było zwalczenie ospy endemicznej: wirusa występującego na polskim terytorium. Udało się to do 1937 roku.
Późniejsze ogniska ospy przychodziły do Polski z zewnątrz, a konkretnie z Indii. To stamtąd ospa trzykrotnie po wojnie dostała się do Polski. Dwukrotnie drogą morską – w 1953 do Gdyni i w 1962 do Gdańska. Raz drogą lotniczą – to przypadek Wrocławia w 1963 roku. Polska Ludowa kontynuowała przedwojenny program przymusowych szczepień przeciwko ospie naturalnej. Wprowadziło go rozporządzenie ministra zdrowia z 1951 roku. Szczepiono dzieci i osoby dorosłe do 60. roku życia. Gdy epidemia ospy dotarła do Wrocławia, uruchomiono program szczepień całej populacji miasta, a następnie ówczesnych województw wrocławskiego i opolskiego.
czytaj także
Ile czasu minęło między przybyciem do Wrocławia pacjenta zero a rozpoznaniem, że mamy do czynienia z epidemią ospy?
Pacjentem zero był 43-letni oficer służb specjalnych Bonifacy Jedynak, który poleciał służbowo do Delhi i przebywał tam między 16 a 24 maja. Po powrocie do Wrocławia skarżył się na złe samopoczucie. Odczuwał bóle stawów, mięśni, okolic krzyża, miał gorączkę.
29 maja zgłosił się do szpitala MSW przy ulicy Ołbińskiej we Wrocławiu. Został hospitalizowany, w szpitalu jego objawy zaczęły się nasilać, pojawiły się wykwity skórne. W Instytucie Chorób Tropikalnych w Gdańsku przeprowadzono badania laboratoryjne, które wykazały, że Jedynak jest chory na malarię. Podano mu leki, objawy zaczęły ustępować, więc wypisano go do domu.
Chorować zaczęły jednak kolejne osoby: salowa, która sprzątała izolatkę Jedynaka, jej córka i syn, a także badający ją lekarz.
Ale pacjentem, który zwrócił uwagę lekarzy na to, że mogą mieć do czynienia z ospą prawdziwą, był czteroletni chłopiec – Zbigniew Górski. Przebywał on w izolatce z salową. Chłopiec był chory na ospę wietrzną, ale gdy miał już być wypisany do domu, na jego ciele znów pojawiły się wykwity skórne. Przyjmuje się tymczasem, że na ospę wietrzną choruje się tylko raz w życiu.
To wtedy, 15 lipca, doktor Bogumił Arendzikowski zdiagnozował u niego ospę prawdziwą. Od momentu, gdy Jedynak zgłosił się do szpitala, minęło więc 47 dni, w tym czasie ospa rozchodziła się po mieście w sposób niekontrolowany.
Co działo się po postawieniu diagnozy?
Doktor Arendzikowski jeszcze tego samego dnia poinformował o niej doktora Jerzego Rodziewicza, inspektora sanitarnego Wrocławia. Ten, po konsultacjach z władzami miasta i województwa oraz przedstawicielami środowiska medycznego, natychmiast zamknął trzy szpitale, gdzie przebywali pierwsi chorzy na ospę. Kwarantanną objęto wszystkie osoby mające kontakt ze szpitalami, około tysiąca osób. Zamknięto także szkołę pielęgniarek, gdzie uczyła się córka salowej, oraz sąsiadujący z nią dom dziecka.
Dwa dni później, 17 lipca, Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej Prezydium Rady Narodowej Wrocławia wydał lakoniczny, uspokajający komunikat, informujący mieszkańców miasta o ospie.
Kto realnie kierował w tym momencie walką z wirusem? Eksperci medyczni czy funkcjonariusze partyjni?
15 lipca zebrała się poszerzona Rada Epidemiczna. Najważniejsze decyzje od początku podejmowały w niej trzy osoby: wspomniany doktor Jerzy Rodziewicz (Państwowy Inspektor Sanitarny Wrocławia), jego zastępca doktor Tadeusz Balicki oraz doktor Andrzej Ochlewski, kierownik Wydziału Zdrowia Prezydium Rady Narodowej Wrocławia.
To oni podjęli decyzję, by powołać dziesięć zespołów do zwalczania ospy: ds. kwarantanny, izolatoriów, spraw finansowych, szczepień, dezynfekcji itd. Cztery dni później przy Radzie Narodowej powstaje Komitet Koordynacyjny do walki z wirusem, w którego skład weszli m.in.: kierownicy niektórych wydziałów Prezydium Rady Narodowej Wrocławia, przedstawiciele związków zawodowych, milicji.
Rada Koordynacyjna skupiła więc ludzi z realną władzą, których zadaniem było pomóc Radzie Epidemicznej w załatwianiu potrzebnych w walce z wirusem rzeczy w sposób natychmiastowy, bez zbędnej biurokracji. PRL uznał, że najważniejsze są skuteczne środki walki z epidemią, a porządek w papierach zrobi się, jak wirus ustąpi. Wszelkie prośby lekarzy miały być natychmiast spełniane.
Co robiły w tym czasie władze centralne? Nie było prób podważania decyzji lekarzy, np. w imię produktywności albo podtrzymania aktywności kluczowych zakładów pracy?
Tego ostatniego nie wiem, nie spotkałam się z takimi informacjami. Wszystko wskazuje na to, że władze centralne włączyły się w pomoc Wrocławiowi. Ministerstwo Zdrowia natychmiast skierowało na Dolny Śląsk cały posiadany przez siebie zapas szczepionek przeciw ospie – decyzję o szczepieniu mieszkańców Wrocławia podjęto już 17 lipca. Z Gdańska do Wrocławia oddelegowany został doktor Andrzej Gajda – specjalista chorób zakaźnych, który zwalczał ospę w Gdańsku w 1962 roku, oraz prof. Wiktor Bincer, kierownik Kliniki i Katedry Chorób Zakaźnych.
czytaj także
PRL produkował własną szczepionkę przeciw ospie?
Tak, tak zwaną krowiankę. Był to sztuczny szczep wirusa ospy, hodowany na krowach. Proces szczepienia był dość pracochłonny. Na odtłuszczony fragment ramienia nakładano preparat krowianki. Następnie ramię należało 30–40 razy naciskać igłą lub skaryfikatorem – ale tak, by nie spowodować powstania rany, z której ciekłaby krew. Robił to wykwalifikowany personel, już wcześniej szczepiony przeciw ospie. Po 4–5 dniach zaszczepiony musiał się zgłosić ponownie do punktu szczepień, by sprawdzić, czy szczepionka się przyjęła – o czym świadczył strup w miejscu szczepienia. Jeśli się nie przyjęła, szczepienie powtarzano, maksymalnie dwa razy.
Zapasy polskiej szczepionki wystarczyły, by zaszczepić cały Dolny Śląsk i Opolszczyznę?
Nie, ale od razu uruchomiono dodatkową produkcję. Poza tym Ministerstwo Zdrowia sprowadziło nowe zapasy z sąsiednich państw – głównie ze Związku Radzieckiego oraz z Węgier, około miliona dawek.
Szczepiono wszystkich bez wyjątku?
Na początku istniało wiele wyjątków związanych z różnego rodzaju chorobami towarzyszącymi. Potem jednak uznano, że ryzyko związane z ospą jest kluczowe i szczepiono praktycznie wszystkich.
Ile zajęło zaszczepienie dwóch zagrożonych województw?
17 lipca ruszył program szczepień. Tempo szczepień zaczęło spadać w początkach sierpnia. Ostatniego pacjenta z ospą zdiagnozowano 10 sierpnia. Był to 17-letni uczeń, który w rejestrze chorych miał numer 99 – jak widać, liczbę zdiagnozowanych przypadków udało się utrzymać poniżej 100.
Na początku września ospa była już w zasadzie zwalczona, czekano tylko, aż kwarantannę dokończą zajmujący się nią lekarze i personel medyczny. Oficjalnie Wrocław został ogłoszony miastem wolnym od ospy 19 września. W sumie więc walka z ospą zakończyła się sukcesem po dwóch miesiącach i dwóch dniach.
Natomiast szczepienia przeciw ospie, choć już nie w trybie nagłej, masowej kampanii, kontynuowano w Polsce do 1980 roku, kiedy obradujące w Genewie Światowe Zgromadzenie Zdrowia, najwyższy organ Światowej Organizacji Zdrowia, uznało, że świat został od ospy uwolniony.
Dziś wirus ospy prawdziwej obecny jest tylko w dwóch laboratoriach na świecie – w Centrum Kontroli i Prewencji Chorób w Atlancie oraz w Państwowym Centrum Badań Wirusologicznych i Biotechnologicznych „Wektor” w Kolcowie w Obwodzie Nowosybirskim w Rosji – gdzie dostęp do niego mają naukowcy w celach badawczych. Zdeponowanych jest też 75 milionów dawek szczepionki, gdyby te wirusy jakoś się wydostały z laboratoriów.
Czy w 1963 roku mamy świadectwa społecznego oporu wobec szczepień?
Oczywiście, tak. Możemy znaleźć informacje na ten temat zarówno w ówczesnej prasie, jak i we wspomnieniach lekarzy. Zdecydowana większość ludzi chciała się zaszczepić, była jednak niewielka grupka opornych, którzy na różne sposoby próbowali oszukiwać władzę.
Powstał czarny rynek handlu zaświadczeniami o szczepieniach, można je było kupić u pań pracujących we wrocławskich szaletach miejskich. W niektórych środowiskach panowało błędne przekonanie, że wódka jest skutecznym lekarstwem przeciwko ospie. Pięćdziesięciomililitrowy kieliszek wódki nazywano „szczepionką”.
Za uchylanie się od szczepień groziła kara?
Tak. Można było trafić nawet na 30 dni do aresztu albo otrzymać grzywnę sięgającą 4500 złotych. To znacząca kwota – przeciętna pensja w 1963 roku to 1763 złote. A jeśli uchylający się od szczepień zachorował i stworzył w ten sposób epidemiczne zagrożenie dla innych, mógł podlegać art. 217 Kodeksu karnego, przewidującego karę nawet 15 lat więzienia.
Te kary realnie wymierzano, a informacje, kto był ukarany, podawano na bieżąco w prasie lokalnej.
Miasta nie ogarnęła panika w związku z wirusem?
Ludzie naturalnie się bali, nie tylko wirusa, ale także wymuszanych środków sanitarnych, np. konieczności odbycia 21-dniowej kwarantanny w izolatoriach. Pierwsze zorganizowano na Praczach Odrzańskich, potem otwierano kolejne. Ludzie się bali izolatoriów, bo nie wiedzieli, co ich tam czeka, czy nie umrą. Krążyły plotki o ludziach rzekomo zarażających się w izolatoriach ospą i umierających na kwarantannie. Z kolei w izolatoriach powstawały równie fantastyczne pogłoski o mieszkańcach Wrocławia zalegających na ulicach i o wojsku otaczającym miasto.
Osoby, które miały poddać się izolacji, bały się też, że nikt nie zajmie się ich obłożnie chorymi krewnymi. Albo o to, co z dzieckiem, które wyjechało właśnie na kolonie i miało wrócić przed końcem kwarantanny rodziców. Dopiero działalność jednego z zespołów Rady Epidemicznej, zajmującego się opieką nad bliskimi osób izolowanych, sprawiła, że opór wobec izolacji zmalał.
7 postkomunistycznych osiedli, na których chciałabyś mieszkać
czytaj także
W jaki sposób szukano osób, które miały kontakt z chorymi?
Metody były dość proste. Dawano np. ogłoszenia w prasie. Zachorował Jan Kowalski, osoby, które miały z nim kontakt, zobowiązane są prawnie natychmiast udać się na kwarantannę.
Jak ochrona zdrowia była przygotowana do walki z wirusem pod względem sprzętu medycznego?
Zupełnie bez porównania z tym, jak przygotowana jest dzisiaj. Środki bezpieczeństwa dla lekarzy były wtedy po prostu prymitywne. Lekarz, który jechał zdiagnozować ospę, miał białe spodnie, fartuch i chustę na głowie. Do tego gogle na oczach, gumowe rękawice i kalosze – ot, wszystko. Mieszkańcy Wrocławia ze względu na ten specyficzny strój nazywali ich „przebierańcami”, „kolędnikami”, „kaskaderami”.
Lekarze walczący z ospą napawali ludzi strachem, a zarazem cieszyli się powszechnym szacunkiem jako osoby stojące na pierwszej linii.
Brakowało pojemników na szczepionki, sprzętu medycznego: strzykawek, igieł, sterylizatorów. Początkowo też podstawowych sprzętów w izolatoriach, łóżek. Nie było wielkiego wyboru leków, chorych leczono m.in. preparatem z osocza ozdrowieńców – co okazało się dość skuteczne. Z 99 osób, które zachorowały, większość była pracownikami służby zdrowia.
Warto podkreślić, że wszyscy lekarze i pracownicy medyczni szpitali ospowych byli ochotnikami. W szpitalach ospowych szkolono też lekarzy, którzy przyjeżdżali z całej Polski, ale też z państw ościennych, by osobiście zobaczyć chorych na ospę – wiedzę na temat mieli głównie z książek.
Biorąc pod uwagę wszystko to, o czym mówiliśmy, ochrona zdrowia PRL zadziałała dobrze w 1963 roku?
Jestem historyczką, nie lekarką, ale moim zdaniem zadziałała dobrze. Przy naprawdę bardzo prymitywnych środkach ochrony chorobę zwalczono w bardzo krótkim czasie. Liczba ofiar śmiertelnych wyniosła siedem. Zaszczepiono prawie wszystkich mieszkańców Wrocławia, a w całym kraju ponad 8 milionów osób.
Czasami porównuje się ten sukces Polski Ludowej z 1963 roku z tym, jak idą nam szczepienia dzisiaj. To sensowne porównanie?
PRL i współczesna Polska to dwa bardzo różne systemy, których nie da się ze sobą porównać. Gdy wybuchała epidemia ospy, szczepionki były dostępne w kraju, od razu dostarczono je do Wrocławia, a brakującą liczbę dokupiono od sąsiadów. Szczepionkę na COVID-19 trzeba było dopiero opracować i jest na nią zapotrzebowanie globalne. W 1963 roku epidemia była problemem lokalnym, dziś mamy pandemię, z którą walczy cały świat.
__
Małgorzata Skotnicka-Palka jest historyczką związaną z Wydziałem Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego.