Ośmioodcinkowy program Netlixa pokazuje, w jaki sposób przygotować mieszkanie Airbnb, które „zmiażdży konkurencję”, pozwoli ze „zwykłego domu” uczynić prosperujący biznes i zapewnić „autentyczne doświadczenia” gościom z całego świata. Czy pokazuje też, jaki jest wpływ Airbnb na tkankę miejską? Jasne, że nie.
Airbnb postawił na głowie branżę turystyczną, degeneruje tkankę miejską w centrach najbardziej popularnych wśród turystów miast. Zapraszamy na cykl tekstów o Airbnb, o tym, jak działa, jakie są konsekwencje tych działań w Polsce i na świecie, w ekonomii, kulturze, społeczeństwie.
***
Na tle licznych programów, których tematem są rozmaite renowacje i make-overy, Rentowna renowacja (w oryginale Stay Here) bez wątpienia się wyróżnia. Żaden z remontów nie ma posłużyć stałym mieszkańcom, celem nie jest też pomoc zmagającej się z problemami finansowymi czy też niemożnością ukończenia remontu rodzinie. Co ciekawe, przemiana mieszkania nie jest też etapem osobistej przemiany bohatera, jak ma to miejsce choćby w Queer Eye. Tam Bobby stara się bowiem tak zaprojektować dotychczas zajmowane przez bohatera mieszkanie, aby lepiej odpowiadało jego potrzebom i aspiracjom, stanowiło miłe miejsce do odpoczynku i, co tu dużo mówić, cieszyło oko telewizyjnego widza. Na tego rodzaju sentymenty i spełnianie dziecięcych marzeń o przemianie, która nastąpi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nie ma mowy w przypadku Rentownej renowacji.
czytaj także
Co zaskakujące, w pierwszych minutach każdego odcinka widzowi ujawniony zostaje rezultat „przemiany”, nie ma więc mowy także o elemencie zaskoczenia. Renowacja służy tylko i wyłącznie jednemu celowi, realizowanemu z subtelnością młota pneumatycznego: pomnożeniu zysków z wynajmu via Airbnb, bez względu na długofalowy koszt poniesiony przez miejskie społeczności. Nie trzeba chyba dodawać, że o podatkach nawet spec od biznesu nie zająknął się ani razu.
Renowacja służy tylko i wyłącznie jednemu celowi, realizowanemu z subtelnością młota pneumatycznego: pomnożeniu zysków z wynajmu via Airbnb, bez względu na długofalowy koszt poniesiony przez miejskie społeczności.
Sama koncepcja programu zdaje się wątpliwa ze względu na destrukcyjny wpływ, jaki serwis pośredniczący w wynajmie krótkoterminowym wywiera na tkankę miejską, szczególnie w najbardziej atrakcyjnych turystycznie miastach świata. W ostatecznym rozrachunku nie uważam jednak, aby był to największy problem tego show. Wyobrażam sobie taką realizację tego pomysłu, która próbuje zmienić to, w jaki sposób właściciel wynajmowanego za pośrednictwem Airbnb mieszkania traktuje gości, swoje otoczenie, a nawet – w jakim wymiarze czasowym w skali roku decyduje się je wynajmować. Jeśli chodzi o kreatywność współczesnej telewizji typu make-over, sky is the limit.
Twórcy Rentownej renowacji wykazali się jednak gracją godną Leszka Balcerowicza. Wyciśnij ze swojej okolicy, co tylko możesz, znajdź unikatowe miejsce i postaraj się sprzedać je gościom jako „autentyczne doświadczenie”, drobną kwotę zainwestuj zawsze w powitalny poczęstunek – tak aby goście odnieśli wrażenie, że troszczysz się o nich i dajesz im coś szczególnego. Każda strategia, która zbliża nas do efektu autentyczności, pozwala na podwyższenie stawki za noc. Każdy atrakcyjny element lokalnej kultury można spieniężyć i wykorzystać jako chwyt marketingowy dla krótkoterminowego wynajmu. Wbrew pozorom problemem nie jest rynkowa świadomość programu, ale jego bezwstydność, drastyczny wręcz nihilizm i brak jakiejkolwiek wartości dodanej ponad poradnikowe instrukcje, jak robić hajs w dobie późnego kapitalizmu.
Jeżeli właściciele wynajmowanych na Airbnb mieszkań stanowią już osobną grupę widzów, posiadającą konkretne potrzeby repertuarowe i światopogląd, to mamy duży problem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie satysfakcjonujących seansów tego serialu w przypadku widzów, którzy pragną czegokolwiek więcej niż instrukcji obsługi wynajmu krótkoterminowego. Nie wynika to rzecz jasna z faktu, że to serial o renowacjach. Te doskonale sprawdzają się jako lekka rozrywka z ładnymi rzeczami w roli głównej i szczególnie satysfakcjonującą optyką „przed” przemianą i „po”. Zwykle towarzyszy temu mniej lub bardziej poruszająca historia osobista, konflikt oczekiwań i pożałowania godna sytuacja finansowa właścicieli.
Rentowna renowacja nie przyda się też widzom, którzy chcieliby choćby zaczerpnąć inspirację z projektów mieszkań przygotowywanych w programie. Nie tylko z tego powodu, że są one schematyczne i pinterestowe do bólu, ale przede wszystkim dlatego, że służą nadrzędnej zasadzie – zmieszczenia większej liczby miejsc do spania przy jednoczesnym utrzymaniu wrażenia, że jest to miejsce „z duszą” (swoją drogą, polski tytuł tę zasadę ujawnia znacznie bardziej otwarcie niż kamuflujące ją angielskie Stay Here).
Co ciekawe, niezrównany duet prowadzących – do których za chwilę jeszcze wrócimy – chętnie dokonuje radykalnych optymalizacji możliwości lokalu, nawet wtedy gdy oznacza to wyrzucenie właściciela z ukochanego mieszkania, to bowiem jest bardziej atrakcyjne pod wynajem niż dotąd udostępniana część historycznej remizy strażackiej (odcinek 8, DC Firehouse). W wielu odcinkach pojawia się nieco bardziej łagodna strategia czyszczenia mieszkań z właścicieli. Należy zdepersonalizować mieszkanie tak, aby wynajmujący czuli się w nim komfortowo i – uwaga! – nie tak, jakby wynajmowali pokój w czyimś mieszkaniu.
Ktoś powie, że przecież dokładnie tego sami oczekujemy, pozwólcie jednak, że przypomnę: Airbnb z założenia miało być czasowym/częściowym odnajmowaniem naszego mieszkania, nie siecią minihoteli pozorujących ekscytujące doświadczenie like a local. Moje oburzenie wynika przede wszystkim z faktu, że twórcy programu ani razu przez osiem drastycznie nużących odcinków nie podnieśli tej kwestii. Nie musieli tego robić w bardzo krytyczny sposób, aby okazać minimum przyzwoitości i świadomości społecznej. Na kolorowych planszach widzimy zamiast tego czarno na białym, że biznes wynajmów krótkoterminowych przeżywa boom, nie warto więc poprzestawać na małym.
czytaj także
Mimo obecności niezbyt sympatycznych postaci, jak na przykład właściciel przestrzegający projektantkę, by nie przesadziła z estrogenem w dizajnie (odcinek 3, Austin Pool Pad), kilka odcinków miałoby potencjał, aby stać się atrakcyjną rozrywką o dwuznacznej etyce przedstawienia. Nie mam tu jednak na myśli jedynego ciekawego wizualnie miejsca, a więc utrzymanego w pełni w estetyce lat 70. domu w Palm Springs (odcinek 7). W tej odsłonie zderzamy się bowiem z innymi delicjami światopoglądowymi. Otóż największym zmartwieniem właścicieli jest w tym wypadku to, by ich dom nie został wynajęty przez byle kogo. Zresztą chcą go wynająć nie z chęci zysku, ale aby wspaniałomyślnie podzielić się tym pięknem. Oznacza to wprawdzie obawę o zniszczenie unikatowych eksponatów, ale dylemat ten zostaje rozwiązany: do przyjazdu zachęcić należy gości wyselekcjonowanych, majętnych, gotowych na unikalne doświadczenie za grube dolary. Jak przecież powszechnie wiadomo, nikt tak nie szanuje wyjątkowości, jak możni tego świata.
W kilku odcinkach pojawiają się jednak bohaterowie, którzy mogą budzić empatię widza i zrozumienie dla ich decyzji o prowadzeniu wynajmów krótkoterminowych. Innymi słowy: mają telewizyjny potencjał. Tak jest w pierwszym odcinku, kiedy zmagający się z problemami finansowymi właściciele domku-łódki w Seattle (wykładowczyni i pracownik organizacji non-profit z małym dzieckiem) chcą dorobić do swoich niezbyt wysokich pensji. Albo w odcinku czwartym, gdy ojciec z Brooklynu liczy na dodatkowy zysk i oszczędności, które pozwolą mu wysłać dzieci na studia.
czytaj także
Dochodzimy tu do sedna problemu, którego nie ma ochoty nazwać sam program. Bohaterowie w większości przypadków starają się załatać dziury w budżetach rodzinnych powstające w wyniku funkcjonowania krwiożerczej amerykańskiej ekonomii. Tej, która swój sukces opiera na pracownikach niemogących się utrzymać się z własnej pensji, mimo że pracują na pełny etat. Tej, która każe zadłużać się na studia. Tej, która z historycznych budynków każe robić Airbnb zamiast muzeów, bo miasto ma ograniczone fundusze na kulturę i edukację. Zaglądając pod podszewkę Rentownej renowacji, możemy dostrzec jak na dłoni głębokie mechanizmy, które napędzają nasze społeczeństwa. Kapitalizm stwarzający problemy i kryzysy, które potem sobie właściwymi środkami zażegnuje. Kupczenie wartościami małych społeczności i sprzedawanie „doświadczeń”. Zobaczenie tego mechanizmu na żywo to jedyny zysk poznawczy, który można wynieść z tego programu. Wbrew jego intencji, a przez to – w pełnej krasie.
Zaglądając pod podszewkę Rentownej renowacji, możemy dostrzec jak na dłoni głębokie mechanizmy, które napędzają nasze społeczeństwa.
Tymczasem wciąż nie dotarliśmy do najsłabszego aspektu serialu. A są nim prowadzący. Genevieve Gorder (projektantka wnętrz) i Peter Lorimer (agent nieruchomości) tworzą duet przedziwny. Z jednej strony w pocie czoła starają się udowodnić widzowi, że są wesołą parą przyjaciół miło spędzającą czas podczas licznych podróży (poczucie żenady pojawia się szczególnie wtedy, gdy robią sobie selfie, które następnie wyświetla się widzom na ekranie), z drugiej zaś starają się utrzymać wizerunek geniuszów kapitalizmu (czym jednak zajmuje się Peter, poza udzielaniem porad na poziomie „kapitalizm dla początkujących”, nie wiadomo). Jest to połączenie – stwierdzam z pewną dozą satysfakcji – niemożliwe, szczególnie gdy nienaturalność aktorów idzie ramię w ramię z ich płaskimi osobowościami.
A wydawałoby się, że niewiele trzeba, by program o renowacjach został sprawnie poprowadzony. Ostatecznie większość scen wypełniają czynności – budowanie ścian, kupowanie nowych mebli, organizowanie przestrzeni, a jednak osobowości prowadzących skutecznie przykuwały moją uwagę. Zaliczam się do widzów, którym niewiele trzeba, aby pozostać przy ekranie. Cenię czas spędzony przy programach nieudanych, banalnych, a nawet żenujących. Nie pożądam perfekcji i napięcia w każdej scenie. To jednak, co się dzieje w Rentownej renowacji, przerosło nawet mnie.
czytaj także
Jest to bezduszny, nieabsorbujący i napisany w leniwy sposób program. Pozbawiony nie tylko szacunku do amerykańskich miast, które wyciska się do ostatniej autentycznej kropli, ale także do widza, który powinien się ekscytować faktem, że bohaterowie dzięki serom wyłożonym na stół i przemyślanej bezosobowej aranżacji skasują gości po 100 dolarów za łebka więcej. Nie sądziłam, że misterium telewizyjne, w którym zawsze musi chodzić o coś więcej niż sam program – na przykład o prawdziwe „ja” skrywane za paskudnymi ubraniami, lokalne produkty, które mogą być ciekawszym menu niż mrożone pierogi, maleńkie domy, w których możemy być równie szczęśliwi jak w zadłużonych willach – okaże się z czasem warunkiem sensowności show. Podczas męczących seansów Rentownej renowacji doszłam bowiem do wniosku, że nawet dziś kapitalizm potrzebuje choćby pozorowanego czynnika ludzkiego. Mimo że nie zawsze jest to inwestycja z wysoką stopą zwrotu, bez człowieka telewizja jest już nudą nie do zniesienia.
**
Olga Szmidt – krytyczka literacka i telewizyjna, pisarka non-fiction, doktor literaturoznawstwa. Autorka kilku książek, ostatnio wydała tom krytyczny Odkrywanie Ameryki oraz biografię Kownacka. Ta od Plastusia. Redaktorka naczelna portalu Popmoderna, stale współpracuje z „Czasem Kultury”. Pracuje na Wydziale Polonistyki UJ, mieszka na krakowskim Kazimierzu.
CYKL: Jak zatrzymać wirusa Airbnb?