Superman między Gazą a Ukrainą

Produkcja Gunna pokazuje nie tyle, że nawet Hollywood straciło sympatię do Izraela Netanjahu, co że straciła ją istotna część hollywoodzkiej publiczności.
Donald Trump jako Superman. Fot. White House/ X

Czytając nowego „Supermana” w przychylny sposób, można w nim dostrzec progresywną alegorię walki o wolność Palestyńczyków i Ukraińców. W mniej przychylnej interpretacji filmowa wizja Boravii i Johanpuru to po prostu przykład skrajnie leniwego world-buldingu.

Gdy do kin wchodził nowy Superman, na oficjalnym profilu Białego Domu pojawiła się nawiązująca do filmu grafika z Trumpem oraz podpisem: „prezydentura Trumpa – prawda, sprawiedliwości i amerykański styl życia”. Można przypuszczać, że amerykański prezydent faktycznie uważa się z politycznego i biznesowego Supermana, który wkroczył do polityki, by ocalić swoją ojczyznę przed zagrożeniami, którym podołać może wyłącznie superbohater. Jednocześnie najwierniejsza baza Trumpa – ta część globalnej opinii publicznej, w której podobne grafiki nie będą budziły wyłącznie zażenowania – raczej nie będzie zachwycona nową odsłoną postaci.

Diuna jak Palestyna, zawłaszczenie kulturowe i orientalizacja pod zachodniego odbiorcę

Jeszcze zanim ktokolwiek spoza branży zdążył zobaczyć film, prawicowi liderzy opinii już zaczęli prowadzić przeciw niemu kampanię w mediach tradycyjnych i społecznościowych, zarzucając twórcom, że zepsuli ukochanego bohatera Amerykanów, zmieniając nową odsłonę jego przygód w trybunę „ideologii woke”. Wszystko dlatego, że reżyser i scenarzysta James Gunn mówił w wywiadach, że Superman – rozbitek ocalony z zagłady planety Krypton – jest w Stanach migrantem. I to w sumie nielegalnym, biorąc pod uwagę, że z pewnością nie przybył na Ziemię i nie uzyskał pozwolenia na pobyt w Stanach zgodnie ze wszystkimi wymaganymi procedurami. Pełnomocnik Trumpa ds. walki z nielegalną migracją, Tom Homan, z pewnością znalazłby podstawy do deportacji.

Gdy Lex Luthor – złowieszczy miliarder, tradycyjny główny wróg superbohatera – organizuje przeciw Supermanowi oszczerczą kampanię, ciągle podkreślając, że jest on obcym (alien), trudno nie skojarzyć tego ze szczuciem na nielegalnych migrantów (illegal aliens), jakie od powrotu do władzy Trumpa uprawia amerykańska administracja i jej medialni sojusznicy. Od wątku migracyjnego w Supermanie ważniejszy jest jednak inny, także wpisujący się we współczesne wojny kulturowe – czyli geopolityczny.

Gdzie leży Boravia?

Punktem wyjścia akcji w filmie jest bowiem międzynarodowa interwencja Supermana, który powstrzymuje inwazję fikcyjnego kraju o nazwie Boravia na inny fikcyjny kraj, Jahanpur. Wielu widzów w konflikcie tych dwóch państw dostrzegło alegorię konfliktu między Izraelem a Palestyną, w dodatku jednoznacznie obsadzającą Izrael w roli złoczyńcy.

Czy takie odczytania jest uzasadnione? Boravia wygląda jak kraj naszego regionu, jej stolica przypomina środkowoeuropejskie miasteczko, stolicę jakiejś dawnej prowincji imperium Habsburgów. Język borawski jest wyraźnie słowiański. Jahanpur brzmi raczej jak nazwa z Półwyspu Indyjskiego niż z Bliskiego Wschodu. Jego mieszkańcy – w przeciwieństwie do białych Borawian – mają brązową skórę. Widać też wyraźnie, że Boravia jest zdecydowanie bogatszym krajem, z potężną, nowoczesną armią. Ogrodzony płotem – najpewniej przez samą Boravię – Jahanpur ma wysyłać widzom sygnał: to biedny, wręcz wynędzniały kraj ubogiego południa, atakowany przez bogatszego sąsiada, sprzymierzonego ze Stanami Zjednoczonymi. Co uzasadnia skojarzenia z Izraelem i Palestyną.

W podobny sposób geopolityczne tło nowego Supermana odczytuje nie tylko propalestyński, ale także proizraelski komentariat. Ten ostatni wzywa wręcz do bojkotu filmu, oburzony tym, że postać Supermana – stworzona przez amerykańskich Żydów – wykorzystywana jest do przekazu wymierzonego w państwo żydowskie. Na portalu X można nawet znaleźć głosy, że ekranowy prezydent Boravii, Vasil Ghurkos – odtwarzany przez pochodzącego z Chorwacji aktora Zlatko Burića – wygląda jak karykatura pierwszego premiera Izraela Dawida Ben Guriona i mówi z akcentem podobnym do obecnego, Binjamina Netanjahu.

Izrael: Państwo ekstremistów i jego zachodni wspólnicy

Środkowo- czy wschodnioeuropejskość Boravii można też interpretować jako radykalną antysojynistyczną alegorię. Najbardziej radykalni krytycy Izraela przekonują przecież, że jest on obcym tworem na Bliskim Wschodzie, kolonialnym projektem stworzonym przez przybyszy z Europy Środkowej i Wschodniej, a Netanjahu powinien „wrócić do Polski”, skąd do brytyjskiej Palestyny wyjechał jego ojciec.

Z drugiej strony, wschodnioeuropejskość Boravii i postać skorumpowanego, tyrańskiego prezydenta Ghurkosa pozwalają w niej zobaczyć metaforyczny obraz współczesnej Rosji atakującej Ukrainę.

Progresywna alegoria czy leniwy world-building?

Czytając nowego Supermana w maksymalnie przychylny dla Gunna sposób można w nim dostrzec progresywną alegorię, przy pomocy filmowej fikcji zwracającą uwagę na walkę o wolność dwóch narodów: Palestyńczyków i Ukraińców.

Žižek: Od spiętrzonego kryzysu po chaotyczny rozpad, czyli jak nam się żyje na Trisolaris

W mniej przychylnej interpretacji filmowa wizja Boravii i Johanpuru to po prostu przykład skrajnie leniwego world-buldingu. Boravia to kolejna wersja Bordurii – fikcyjnej, skonstruowanej z kilku stereotypów wschodnioeuropejskiej autokracji, rządzonej przez złoczyńców mówiących po angielsku z ciężkim słowiańskim akcentem. Hollywood od dawna lubi wysyłać swoich bohaterów do podobnych krain, by ratowali świat przed jakimś przypominającym Ghurkosa szaleńcem.

Z kolei Johanpur to jeszcze bardziej stereotypowy obraz biednego globalnego Południa. Widoczne w filmie obrazy ciemnoskórych nędzników, niezdolnych bronić się przed agresją, oczekujących na ocalenie ze strony białego zbawcy w czerwonej pelerynie trudno uznać za szczególnie progresywne czy emancypacyjne w tym, jak przedstawiają pozaeuropejską rzeczywistość. Równie dobrze co za krytykę Izraela czy kolonialnej przemocy mogłyby zostać uznane za przykład „kolonialnego spojrzenia” i „egzotyzacji innego”.

To, jakie emocje po obu stronach sporu wywołuje nowy Superman w związku ze swoim „geopolitycznym” wątkiem, bardziej świadczy o globalnej publiczności i jej nastrojach niż o samym filmie czy intencjach twórców. Produkcja Gunna pokazuje nie tyle, że nawet Hollywood straciło sympatię do Izraela Netanjahu, co że straciła ją istotna część hollywoodzkiej publiczności, nawet tej popcornowo-blockbusterowej. Czemu trudno się dziwić, patrząc na politykę obecnego izraelskiego rządu.

Hasztag potężniejszy niż kryptonit

Te emocje wzmacnia współczesna sfera publiczna, zapośredniczona przez media społecznościowe, skonstruowane tak, by podkręcać polityczne emocje. Temat ten stanowi też jeden z wątków nowego Supermana. Jak zauważa recenzent portalu Slate, być może największym wyzwaniem, z jakim mierzy się w filmie tytułowy superbohater, jest wymierzony w niego, animowany przez Lexa Luthora nieprzychylny dyskurs w mediach społecznościowych. Napędzający nagonkę na superbohatera hasztag okazuje się niemal tak samo potężny jak kryptonit.

Stalin, Lenin i Trocki w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”

Ten wątek miał osobiste znaczenie dla reżysera i scenarzysty. Po tym, gdy wcześniej krytycznie wypowiadał się o Trumpie, Gunn sam stał się przedmiotem nagonki, kierowanej przez kilku prawicowych liderów opinii, którzy odkopali stare – faktycznie krawędziowe – żarty twórcy, w tym te z seksualnych nadużyć wobec nieletnich czy dające się przedstawić jako rasistowskie. Gunn przepraszał, tłumaczył, że to było dawno temu, a dziś dojrzał i się zmienił, ale Disney – dla którego reżyser rozwijał osadzoną w filmowym uniwersum Marvela serię Strażnicy galaktyki – podziękował mu za dalszą współpracę.

Dziś także Superman staje się przedmiotem kulturowej wojny w sieci. Zastępy komentariatu MAGA bardzo chciałyby, by film poniósł kasową klęskę. Tak, by Hollywood otrzymał sygnał: przystopujcie w końcu z „ideologią woke” w waszych filmach, bo jak nie, to wasze produkcje przestaną zarabiać. Jak na razie ten szantaż nie działa – w weekend otwarcia film zarobił na amerykańskim rynku 125 milionów dolarów, na światowych 95 milionów, w sumie 220 milionów. W Stanach lepszy weekend otwarcia miał w tym roku tylko Minecraft i Lilo i Sitch. Wszystko wskazuje, że studio Warner Bros. wypuściło kolejny hit. Rój komentariatu MAGA, jak skuteczny nie byłby politycznie, chyba ciągle nie ma więc władzy nad popkulturową wyobraźnią.  

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij