Film

Oscary 2021 to wyjątek czy nowy początek w historii kina?

Tegoroczna ceremonia wręczania nagród Akademii była wyjątkowa nie tylko ze względu na nietypową datę i pandemiczny kontekst. Zestaw nominowanych i nagrodzonych okazał się jednym z najbardziej różnorodnych w historii nagrody.

Rok 2020 był wyjątkowy dla kina i przemysłu filmowego, zwłaszcza w Stanach. W Polsce ciągle żyją osoby, które pamiętają, jak kina zamknął generał Jaruzelski w pierwszym okresie stanu wojennego, w Stanach przed pandemią 2020 roku kin nie zamknięto nigdy wcześniej, ani w czasie wojen światowych, epidemii hiszpanki, wojny w Wietnamie czy po zamachach terrorystycznych 11 września. W zeszłym roku po raz pierwszy od początków X Muzy przestraszeni, zdołowani Amerykanie nie mogli uciec od wszystkich swoich kłopotów, wchodząc z ulicy do kina na kilkadziesiąt minut.

W tej sytuacji można było się zastanawiać, czy organizacja oscarowej ceremonii ma w ogóle sens. Hollywood – przesuwając imprezę z lutego na kwiecień – zdecydowało się jednak na to, by świetle fleszy i przed kamerami telewizyjnymi z całego świata raz jeszcze przyznać sobie nagrody.

Kwestia różnorodności

Tegoroczna ceremonia była wyjątkowa nie tylko ze względu na nietypową datę i pandemiczny kontekst. Zestaw nominowanych i nagrodzonych okazał się jednym z najbardziej różnorodnych w historii nagrody. Co roku Hollywood musi się tłumaczyć z tego, że Oscary, zwłaszcza te najbardziej prestiżowe, trafiają głównie do zamożnych, białych mężczyzn w średnim wieku. O tegorocznych nagrodach nie da się już tego powiedzieć.

Po raz pierwszy w historii aż dwie kobiety zostały nominowane w kategorii najlepsza reżyseria: Chloé Zhao za Nomadland oraz Emerald Fennell za Obiecującą. Młodą. Kobietę – wygrała Zhao.

„Obiecująca. Młoda. Kobieta”: historia pewnego dyskomfortu

Żadna z reżyserek nie skończyła jeszcze 40 lat – Zhao urodziła się w 1982 roku, Fennell w 1985. Równocześnie aż dwa aktorskie Oscary zdobyli seniorzy: Anthony Hopkins (rocznik 1937), który został najstarszym laureatem nagrody, za rolę pierwszoplanową w Ojcu, oraz urodzona w 1947 Yuh-jung Youn za drugoplanową rolę w Minari.

Youn urodziła się w Korei Południowej i lwią część kariery grała w kinie koreańskim. Jest dopiero drugą aktorką azjatyckiego pochodzenia z Oscarem w historii. Nagrodę zdobywa rok po wielkim sukcesie także pochodzącego z Korei Parasite. Film Joon-ho Bonga zebrał komplet najważniejszych nagród, poza aktorskimi – co wywołało w Stanach dyskusję na temat tego, jak Akademia i amerykański przemysł filmowy systemowo nie doceniają pracy aktorów pochodzących z Azji Wschodniej. W tym roku naprawiono to przeoczenie nie tylko nagrodą dla Youn. Za główną rolę w Minari nominowany został także urodzony w Korei i wychowany w Stanach Steven Yeun.

Tak śmierdzą ludzie jeżdżący metrem

Twórcą Minari jest syn imigrantów z Korei, Lee Isaac Chung. Zhao także urodziła się w Azji Wschodniej, konkretnie w Pekinie – zamożna rodzina wysłała ją na naukę najpierw do angielskiej szkoły średniej z internatem, a następnie do Stanów. Nominowany za główną rolę w Sound of Metal Riz Ahmed to Brytyjczyk pakistańskiego pochodzenia i pierwszy praktykujący muzułmanin nominowany w tej kategorii. Nagrodę za drugoplanową rolę męską zdobył czarnoskóry Brytyjczyk Daniel Kaluuya (Judasz i Czarny Mesjasz).

Ta różnorodność to krok w dobrym kierunku. Laureaci tegorocznych Oscarów wreszcie odbijają współczesną Amerykę – coraz mniej białą, za to różnorodną etnicznie i kulturowo. Amerykę prawdziwą, nie tę z fantazji gwiazd Fox News i czerpiących wiedzę o Stanach z tej stacji publicystów polskiej prawicy. Nie da się też ukryć, że przez lata Hollywood systemowo zwyczajnie nie doceniało pracy filmowców z różnych nieuprzywilejowanych grup. Dość powiedzieć, że Zhao jest dopiero drugą kobietą w 93-letniej historii Oscarów z nagrodą za reżyserię, po nagrodzonej jedenaście lat temu za Hurt Lockera Kathryn Bigelow. Trudno uwierzyć, by ta rażąca dysproporcja wynikała po prostu z tego, że kobiety kręciły słabsze filmy, a nie z systemowej dyskryminacji, zaczynającej się w barierach, jakie kobiety napotykają przy wejściu do zawodu reżysera i kariery w nim.

Kameralne kino o kruchości

Zeszły rok był także wyjątkowy w kinie amerykańskim jako rok bez blockbusterów. Wielkie, wystawne, drogie produkcje, mające przyciągnąć tłumy, zostały odłożone przez studia na półkę w oczekiwaniu na lepsze czasy. Widać było to także w tegorocznym zestawie nominowanych. Bardziej niż zwykle dominowały w nim obrazy kameralne, niskobudżetowe, niekoniecznie pomyślane jako oczywiste hity.

Wiele nominowanych filmów pokazuje Stany dalekie od amerykańskiego snu, widziane z punktu widzenia grup i jednostek zmarginalizowanych. Proces siódemki z Chicago czy Judasz i Czarny Mesjasz przenoszą nas do lat 60., pokazując, jak ruchy walczące o coś, co dziś uchodzi za podstawowe prawa obywatelskie, muszą mierzyć się z systemową przemocą państwa kierowanego przez elitę, przekonaną, iż jej misją jest powstrzymanie tak „niebezpiecznej” zmiany jak upodmiotowienie Afroamerykanów.

Proces, który trwa [o „Procesie siódemki z Chicago”]

Obiecująca. Młoda. Kobieta mierzy się z problemem przemocy seksualnej oraz społecznych mechanizmów jej normalizacji i banalizacji. Minari pokazuje rodzinę emigrantów z Korei, usiłujących zbudować nowe życie jako farmerzy w Arkansas lat 80. Nomadland amerykańską klasę pracującą złamaną przez wielki kryzys 2008 roku, skazaną na prekarną pracę i współczesny nomadyzm.

Podstawową kondycją bohaterów tegorocznych filmów była kruchość, podatność na zranienie. Zamiast herosów twardo narzucających rzeczywistości swoją wolę, widzieliśmy bohaterów zmuszonych pogodzić się z własną słabością, z tym że ich życiem rządzą czasem siły, z którymi nic nie da się zrobić. W Ojcu jest to demencja, w Sound of Metal utrata słuchu przez tytułowego bohatera – metalowego perkusisty. Ostatnia scena tego drugiego filmu, gdy grany przez Riza Ahmeda bohater wyłącza słuchowe implanty na środku gwarnego miejskiego placu, pogrążając się w ciszy ze świadomością, że operacja i implanty nigdy nie przywrócą mu dawnego słuchu i dawnego życia, bo pewnych kwestii nie da się rozwiązać technicznymi środkami, należy do najpiękniejszych i najmądrzejszych z tegorocznego oscarowego zestawu.

Z tematyką kruchości, konieczności pogodzenia się ze słabością i ograniczeniami współgra też nagrodzony w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny znakomity duński komediodramat Na rauszu – choć rozgrywa się nie wśród amerykańskich wykluczonych, ale klasy średniej cieszącej się względną zamożnością pod osłoną skandynawskiego państwa dobrobytu. Akcja zaczyna się, gdy czwórka przyjaciół, pracujących jako nauczyciele w tej samej szkole, decyduje się na eksperyment: by potwierdzić psychologiczną teorię, mówiącą, że człowiek ma naturalnie za mało alkoholu w organizmie, postanawiają codziennie wprowadzać odpowiednią dawkę – w domu, pracy, w dzień roboczy i święto – i skrupulatnie zapisywać swoje reakcje.

Na rauszu jest i nie jest filmem o piciu. Jest, bo uczciwie, jak mało który film, mówi o tym, co picie daje i co odbiera, o tym, w czym może pomóc, a w czym zaszkodzić, o tym, co alkohol może nam w życiu załatwić i czego nie może. Ale poza pijacką historią jest to także przejmująca opowieść o wypaleniu, konieczności urealnienia marzeń i pogodzenia się z własnymi ograniczeniami, kryzysie wieku średniego, ojcostwie, współczesnej męskości.

Salon odrzuconych

Oczywiście, każdy wybór nominowanych i nagrodzonych zostawia poczucie niedosytu, pomija jakieś ważne dla nas ważne filmy. Mnie na tegorocznych Oscarach wyraźnie brakowało trzech tytułów.

Po pierwsze, Asystentki Kitty Green. Film przedstawia jeden dzień z życia tytułowej bohaterki, pracującej jako asystentka słynnego producenta filmowego. Dziewczyna o ciągle prekarnej sytuacji życiowej zaczyna pracę pierwsza, kończy ostatnia. W pracy jest traktowana na granicy mobbingu, ale znosi to, licząc, że sama kiedyś będzie produkować swoje obrazy. Ma jednak problem – wie, że jej szef wykorzystuje swoją pozycję do wymuszania seksu od kobiet. Na podobnym do jej stanowisku zostaje zatrudniona atrakcyjna, młoda dziewczyna bez kompetencji – bohaterka domyśla się, w jakim celu i zastanawia się, co z tym zrobić, jak uchronić swoją koleżankę z pracy. Otrzymujemy tu bardzo ciekawe przepracowanie afery Weinsteina, studium relacji seksu i władzy w przemyśle filmowym, z wybitną tytułową rolą Julii Garner.

Mamrotanie i chichoty, albo historia przemocy

Drugi to Gniazdo Seana Durkina. Znakomity dramat społeczny o thatcheryzmie, zrealizowany jak trzymający w napięciu thriller, a miejscami nawet gotycki film grozy. Na Wielką Brytanię lat 80. patrzymy z punktu widzenia pary małżonków: Rory’ego i Allison. Rory to mężczyzna urodzony w klasie robotniczej, pracujący w branży finansowej. Thatcherowskie reformy traktuje jako wielką szansę dla takich ludzi jak on: na awans społeczny, uwolnienie się od stygmatu proletariackiej tożsamości i bycie tym, kim się chce być, nie tym, co przypisuje nam urodzenie w takiej, a nie innej rodzinie. Allison ciągle płaci cenę za często nieprzemyślane, lekkomyślne i ignorujące ryzyko plany męża. „Sprząta” i zapewnia byt rodzinie po tym, gdy kolejne projekty męża zamiast wielkim sukcesem kończą się klapą. Durkin, a także odtwarzający role małżonków Jude Law i Carrie Coon zasługiwali przynajmniej na nominację.

Wszystko będzie dobrze [o filmie „Gniazdo”]

Wreszcie, trzeci pominięty tytuł to Nigdy, rzadko, czasami, zawsze Elizy Hittman. To historia nastolatki z małej, konserwatywnej miejscowości w Pensylwanii, która dowiaduje się, że jest w ciąży, kiedy jej stan nie przeprowadza już aborcji. Wspólnie ze swoją kuzynką w tajemnicy przed rodzicami wyrusza do Nowego Jorku, by przeprowadzić zabieg. Film Hittman to znakomite, doskonale czujące rzeczywistość kino społeczne ze wspaniałymi kreacjami młodych aktorek. Scena, gdy główna bohaterka w nowojorskiej klinice odpowiada na pytania o przemoc seksualną z kwestionariusza – nie mówi nic, ale w jej milczeniu jest sugestia tego, co mogło ją spotkać – jest jedną z mocniejszych rzeczy, jakie mogliśmy w zeszłym roku zobaczyć na ekranie.

Co będzie za rok albo dwa?

Pytanie, które trzeba w tym miejscu zadać, brzmi: czy tegoroczne Oscary okażą się wyjątkiem, chwilową anomalią, czy początkiem nowego trendu? Jak ceremonia będzie wyglądała za rok, dwa, gdy pandemia już ustąpi, a do kin wrócą wielkie, drogie produkcje?

Pewne zmiany widoczne w tym roku zatrzymać będzie trudno. Ameryka staje się coraz mniej biała i przemysł filmowy musi znaleźć sposób, by to odzwierciedlać i zapewnić niebiałej publiczności odpowiednią ekranową reprezentację i opowieści, w których odbija się jej doświadczenie. Oscary, jeśli nie chcą być w tyle za Ameryką, muszą podążać za tymi zmianami.

Nie tylko blichtr i kino. Polityczne manifesty na Oscarach

Trudno też wyobrazić sobie odwrót w kwestii kobiet. Żądania, by przemysł filmowy dawał kobietom więcej szans na karierę jako reżyserki, scenarzystki, producentki, by kariery aktorek nie kończyły się wraz z wejściem w wiek średni, przybierały na sile w ostatniej dekadzie, dodatkowy impet dał im ruch #MeToo. Być może Oscar dla Zhao otworzy w końcu epokę, gdy widok reżyserki, kobiety stojącej za sterami największych produkcji i walczącej o najbardziej prestiżowe nagrody, zacznie stawać się normą, a nie wyjątkiem.

Czy jednak wraz z powrotem tłumów do kin Oscary utrzymają zainteresowanie obrazami wykluczenia i kruchości? Kameralnymi dramatami pokazującymi bohaterów w ich słabości? Czy zamiast tego wrócą narracje o większych od życia herosach? To bardzo dobre pytanie, na które nie ma innej odpowiedzi, niż poczekać i zobaczyć, co będzie dalej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij