Tegoroczna ceremonia wręczania nagród Akademii była wyjątkowa nie tylko ze względu na nietypową datę i pandemiczny kontekst. Zestaw nominowanych i nagrodzonych okazał się jednym z najbardziej różnorodnych w historii nagrody.
Rok 2020 był wyjątkowy dla kina i przemysłu filmowego, zwłaszcza w Stanach. W Polsce ciągle żyją osoby, które pamiętają, jak kina zamknął generał Jaruzelski w pierwszym okresie stanu wojennego, w Stanach przed pandemią 2020 roku kin nie zamknięto nigdy wcześniej, ani w czasie wojen światowych, epidemii hiszpanki, wojny w Wietnamie czy po zamachach terrorystycznych 11 września. W zeszłym roku po raz pierwszy od początków X Muzy przestraszeni, zdołowani Amerykanie nie mogli uciec od wszystkich swoich kłopotów, wchodząc z ulicy do kina na kilkadziesiąt minut.
W tej sytuacji można było się zastanawiać, czy organizacja oscarowej ceremonii ma w ogóle sens. Hollywood – przesuwając imprezę z lutego na kwiecień – zdecydowało się jednak na to, by świetle fleszy i przed kamerami telewizyjnymi z całego świata raz jeszcze przyznać sobie nagrody.
Kwestia różnorodności
Tegoroczna ceremonia była wyjątkowa nie tylko ze względu na nietypową datę i pandemiczny kontekst. Zestaw nominowanych i nagrodzonych okazał się jednym z najbardziej różnorodnych w historii nagrody. Co roku Hollywood musi się tłumaczyć z tego, że Oscary, zwłaszcza te najbardziej prestiżowe, trafiają głównie do zamożnych, białych mężczyzn w średnim wieku. O tegorocznych nagrodach nie da się już tego powiedzieć.
Po raz pierwszy w historii aż dwie kobiety zostały nominowane w kategorii najlepsza reżyseria: Chloé Zhao za Nomadland oraz Emerald Fennell za Obiecującą. Młodą. Kobietę – wygrała Zhao.
czytaj także
Żadna z reżyserek nie skończyła jeszcze 40 lat – Zhao urodziła się w 1982 roku, Fennell w 1985. Równocześnie aż dwa aktorskie Oscary zdobyli seniorzy: Anthony Hopkins (rocznik 1937), który został najstarszym laureatem nagrody, za rolę pierwszoplanową w Ojcu, oraz urodzona w 1947 Yuh-jung Youn za drugoplanową rolę w Minari.
Youn urodziła się w Korei Południowej i lwią część kariery grała w kinie koreańskim. Jest dopiero drugą aktorką azjatyckiego pochodzenia z Oscarem w historii. Nagrodę zdobywa rok po wielkim sukcesie także pochodzącego z Korei Parasite. Film Joon-ho Bonga zebrał komplet najważniejszych nagród, poza aktorskimi – co wywołało w Stanach dyskusję na temat tego, jak Akademia i amerykański przemysł filmowy systemowo nie doceniają pracy aktorów pochodzących z Azji Wschodniej. W tym roku naprawiono to przeoczenie nie tylko nagrodą dla Youn. Za główną rolę w Minari nominowany został także urodzony w Korei i wychowany w Stanach Steven Yeun.
czytaj także
Twórcą Minari jest syn imigrantów z Korei, Lee Isaac Chung. Zhao także urodziła się w Azji Wschodniej, konkretnie w Pekinie – zamożna rodzina wysłała ją na naukę najpierw do angielskiej szkoły średniej z internatem, a następnie do Stanów. Nominowany za główną rolę w Sound of Metal Riz Ahmed to Brytyjczyk pakistańskiego pochodzenia i pierwszy praktykujący muzułmanin nominowany w tej kategorii. Nagrodę za drugoplanową rolę męską zdobył czarnoskóry Brytyjczyk Daniel Kaluuya (Judasz i Czarny Mesjasz).
Ta różnorodność to krok w dobrym kierunku. Laureaci tegorocznych Oscarów wreszcie odbijają współczesną Amerykę – coraz mniej białą, za to różnorodną etnicznie i kulturowo. Amerykę prawdziwą, nie tę z fantazji gwiazd Fox News i czerpiących wiedzę o Stanach z tej stacji publicystów polskiej prawicy. Nie da się też ukryć, że przez lata Hollywood systemowo zwyczajnie nie doceniało pracy filmowców z różnych nieuprzywilejowanych grup. Dość powiedzieć, że Zhao jest dopiero drugą kobietą w 93-letniej historii Oscarów z nagrodą za reżyserię, po nagrodzonej jedenaście lat temu za Hurt Lockera Kathryn Bigelow. Trudno uwierzyć, by ta rażąca dysproporcja wynikała po prostu z tego, że kobiety kręciły słabsze filmy, a nie z systemowej dyskryminacji, zaczynającej się w barierach, jakie kobiety napotykają przy wejściu do zawodu reżysera i kariery w nim.
Kameralne kino o kruchości
Zeszły rok był także wyjątkowy w kinie amerykańskim jako rok bez blockbusterów. Wielkie, wystawne, drogie produkcje, mające przyciągnąć tłumy, zostały odłożone przez studia na półkę w oczekiwaniu na lepsze czasy. Widać było to także w tegorocznym zestawie nominowanych. Bardziej niż zwykle dominowały w nim obrazy kameralne, niskobudżetowe, niekoniecznie pomyślane jako oczywiste hity.
Wiele nominowanych filmów pokazuje Stany dalekie od amerykańskiego snu, widziane z punktu widzenia grup i jednostek zmarginalizowanych. Proces siódemki z Chicago czy Judasz i Czarny Mesjasz przenoszą nas do lat 60., pokazując, jak ruchy walczące o coś, co dziś uchodzi za podstawowe prawa obywatelskie, muszą mierzyć się z systemową przemocą państwa kierowanego przez elitę, przekonaną, iż jej misją jest powstrzymanie tak „niebezpiecznej” zmiany jak upodmiotowienie Afroamerykanów.
czytaj także
Obiecująca. Młoda. Kobieta mierzy się z problemem przemocy seksualnej oraz społecznych mechanizmów jej normalizacji i banalizacji. Minari pokazuje rodzinę emigrantów z Korei, usiłujących zbudować nowe życie jako farmerzy w Arkansas lat 80. Nomadland amerykańską klasę pracującą złamaną przez wielki kryzys 2008 roku, skazaną na prekarną pracę i współczesny nomadyzm.
Podstawową kondycją bohaterów tegorocznych filmów była kruchość, podatność na zranienie. Zamiast herosów twardo narzucających rzeczywistości swoją wolę, widzieliśmy bohaterów zmuszonych pogodzić się z własną słabością, z tym że ich życiem rządzą czasem siły, z którymi nic nie da się zrobić. W Ojcu jest to demencja, w Sound of Metal utrata słuchu przez tytułowego bohatera – metalowego perkusisty. Ostatnia scena tego drugiego filmu, gdy grany przez Riza Ahmeda bohater wyłącza słuchowe implanty na środku gwarnego miejskiego placu, pogrążając się w ciszy ze świadomością, że operacja i implanty nigdy nie przywrócą mu dawnego słuchu i dawnego życia, bo pewnych kwestii nie da się rozwiązać technicznymi środkami, należy do najpiękniejszych i najmądrzejszych z tegorocznego oscarowego zestawu.
Z tematyką kruchości, konieczności pogodzenia się ze słabością i ograniczeniami współgra też nagrodzony w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny znakomity duński komediodramat Na rauszu – choć rozgrywa się nie wśród amerykańskich wykluczonych, ale klasy średniej cieszącej się względną zamożnością pod osłoną skandynawskiego państwa dobrobytu. Akcja zaczyna się, gdy czwórka przyjaciół, pracujących jako nauczyciele w tej samej szkole, decyduje się na eksperyment: by potwierdzić psychologiczną teorię, mówiącą, że człowiek ma naturalnie za mało alkoholu w organizmie, postanawiają codziennie wprowadzać odpowiednią dawkę – w domu, pracy, w dzień roboczy i święto – i skrupulatnie zapisywać swoje reakcje.
Na rauszu jest i nie jest filmem o piciu. Jest, bo uczciwie, jak mało który film, mówi o tym, co picie daje i co odbiera, o tym, w czym może pomóc, a w czym zaszkodzić, o tym, co alkohol może nam w życiu załatwić i czego nie może. Ale poza pijacką historią jest to także przejmująca opowieść o wypaleniu, konieczności urealnienia marzeń i pogodzenia się z własnymi ograniczeniami, kryzysie wieku średniego, ojcostwie, współczesnej męskości.
Salon odrzuconych
Oczywiście, każdy wybór nominowanych i nagrodzonych zostawia poczucie niedosytu, pomija jakieś ważne dla nas ważne filmy. Mnie na tegorocznych Oscarach wyraźnie brakowało trzech tytułów.
Po pierwsze, Asystentki Kitty Green. Film przedstawia jeden dzień z życia tytułowej bohaterki, pracującej jako asystentka słynnego producenta filmowego. Dziewczyna o ciągle prekarnej sytuacji życiowej zaczyna pracę pierwsza, kończy ostatnia. W pracy jest traktowana na granicy mobbingu, ale znosi to, licząc, że sama kiedyś będzie produkować swoje obrazy. Ma jednak problem – wie, że jej szef wykorzystuje swoją pozycję do wymuszania seksu od kobiet. Na podobnym do jej stanowisku zostaje zatrudniona atrakcyjna, młoda dziewczyna bez kompetencji – bohaterka domyśla się, w jakim celu i zastanawia się, co z tym zrobić, jak uchronić swoją koleżankę z pracy. Otrzymujemy tu bardzo ciekawe przepracowanie afery Weinsteina, studium relacji seksu i władzy w przemyśle filmowym, z wybitną tytułową rolą Julii Garner.
czytaj także
Drugi to Gniazdo Seana Durkina. Znakomity dramat społeczny o thatcheryzmie, zrealizowany jak trzymający w napięciu thriller, a miejscami nawet gotycki film grozy. Na Wielką Brytanię lat 80. patrzymy z punktu widzenia pary małżonków: Rory’ego i Allison. Rory to mężczyzna urodzony w klasie robotniczej, pracujący w branży finansowej. Thatcherowskie reformy traktuje jako wielką szansę dla takich ludzi jak on: na awans społeczny, uwolnienie się od stygmatu proletariackiej tożsamości i bycie tym, kim się chce być, nie tym, co przypisuje nam urodzenie w takiej, a nie innej rodzinie. Allison ciągle płaci cenę za często nieprzemyślane, lekkomyślne i ignorujące ryzyko plany męża. „Sprząta” i zapewnia byt rodzinie po tym, gdy kolejne projekty męża zamiast wielkim sukcesem kończą się klapą. Durkin, a także odtwarzający role małżonków Jude Law i Carrie Coon zasługiwali przynajmniej na nominację.
czytaj także
Wreszcie, trzeci pominięty tytuł to Nigdy, rzadko, czasami, zawsze Elizy Hittman. To historia nastolatki z małej, konserwatywnej miejscowości w Pensylwanii, która dowiaduje się, że jest w ciąży, kiedy jej stan nie przeprowadza już aborcji. Wspólnie ze swoją kuzynką w tajemnicy przed rodzicami wyrusza do Nowego Jorku, by przeprowadzić zabieg. Film Hittman to znakomite, doskonale czujące rzeczywistość kino społeczne ze wspaniałymi kreacjami młodych aktorek. Scena, gdy główna bohaterka w nowojorskiej klinice odpowiada na pytania o przemoc seksualną z kwestionariusza – nie mówi nic, ale w jej milczeniu jest sugestia tego, co mogło ją spotkać – jest jedną z mocniejszych rzeczy, jakie mogliśmy w zeszłym roku zobaczyć na ekranie.
Co będzie za rok albo dwa?
Pytanie, które trzeba w tym miejscu zadać, brzmi: czy tegoroczne Oscary okażą się wyjątkiem, chwilową anomalią, czy początkiem nowego trendu? Jak ceremonia będzie wyglądała za rok, dwa, gdy pandemia już ustąpi, a do kin wrócą wielkie, drogie produkcje?
Pewne zmiany widoczne w tym roku zatrzymać będzie trudno. Ameryka staje się coraz mniej biała i przemysł filmowy musi znaleźć sposób, by to odzwierciedlać i zapewnić niebiałej publiczności odpowiednią ekranową reprezentację i opowieści, w których odbija się jej doświadczenie. Oscary, jeśli nie chcą być w tyle za Ameryką, muszą podążać za tymi zmianami.
czytaj także
Trudno też wyobrazić sobie odwrót w kwestii kobiet. Żądania, by przemysł filmowy dawał kobietom więcej szans na karierę jako reżyserki, scenarzystki, producentki, by kariery aktorek nie kończyły się wraz z wejściem w wiek średni, przybierały na sile w ostatniej dekadzie, dodatkowy impet dał im ruch #MeToo. Być może Oscar dla Zhao otworzy w końcu epokę, gdy widok reżyserki, kobiety stojącej za sterami największych produkcji i walczącej o najbardziej prestiżowe nagrody, zacznie stawać się normą, a nie wyjątkiem.
Czy jednak wraz z powrotem tłumów do kin Oscary utrzymają zainteresowanie obrazami wykluczenia i kruchości? Kameralnymi dramatami pokazującymi bohaterów w ich słabości? Czy zamiast tego wrócą narracje o większych od życia herosach? To bardzo dobre pytanie, na które nie ma innej odpowiedzi, niż poczekać i zobaczyć, co będzie dalej.