Szum fal, w głośnikach PJ Harvey, dobry samochód, rezolutne dziecko, zdrowe jedzenie, idealne blond włosy, słońce. Tylko dlaczego jest tak źle? Emilia Konwerska ogląda „Wielkie kłamstewka” (uwaga, spoilery).
Pierwszy sezon Wielkich kłamstewek okazał się najciekawszym obrazem kapitalizmu jako dokończonego projektu, najbardziej interesującym portretem sytego, zwycięskiego społeczeństwa, jaki zaserwowała nam popkultura. Sporo było dobrych seriali o tych, którym się w tym systemie nie udało. Tutaj dostajemy historię, której akcja rozgrywa się w raju. Jak można mieszkać w willi nad oceanem i basenem jednocześnie i być tak nieszczęśliwą? Można, bo Wielkie kłamstewka to baśń o tym, że prawdziwe szczęście nie istnieje. Nie istnieje harmonia, satysfakcja, spełnienie. Tego nie ma.
Serial na podstawie powieści Liane Moriarty opowiada o społeczności zamieszkującej kalifornijskie miasteczko Monterey. Zintegrowana wspólnota, dobra (publiczna) szkoła, piękne widoki. Mieszkańcy i mieszkanki dysponują wszystkimi zdobyczami kapitalizmu. Dotyczą ich również jego mody, przymusy i oczekiwania.
czytaj także
Schemat, w którym do takiej sielankowej scenerii wkracza zbrodnia, ujawniając przy okazji jej mroczne sekrety i napięcia, jest dobrze znany i dość już ograny. Nie to jednak było w serialu najciekawsze. Oprócz genialnej obsady i intrygujących rozwiązań formalnych serial zachwycił konstrukcjami psychicznymi postaci, ich oryginalnością, a zarazem pewną typowością. Bohaterki bardzo szybko stały się naszymi matkami, siostrami, przyjaciółkami. Madeline (Reese Witherspoon), Celeste (Nicole Kidman), Renata (Laura Dern) i Jane (Shailene Woodley) to osobne rozdziały powieści o współczesnej kobiecości. Traktaty o przemocy, władzy, zdradzie.
Drugi sezon serialu wyreżyserowała Andrea Arnold i ciężko o lepszą osobę w tej roli. Brytyjska twórczyni takich filmów jak Red Road, Fish Tank czy American Honey jak nikt inny potrafi opowiadać o przemocy, wykluczeniu, obsesji. Jej bohaterki to kobiety na granicy, niepewne jutra. Nic dziwnego, że w drugim sezonie Wielkich kłamstewek wszystko zaczyna się sypać. Kłamstwa wychodzą na jaw, przyjaźnie się zużywają, umierają matki.
Madeline
Madeline ciągle mówi, zawsze musi coś robić, zaangażowana w przyjęcia, teatr, wychowanie córek, plotki, lokalne konflikty, romans. Jej żywiołem jest walka. Na każdy temat ma swoje zdanie. Często się oburza. Po chwili orientujemy się, że debatuje o wszystkim poza swoimi prawdziwymi problemami; kiedy jej mąż Ed próbuje sprowadzić dyskusję (akcja serialu to nieustanne rozmawianie, roztrząsanie, analizowanie) na ich relację, Madeline w panice zamartwia się o Celeste, wpada w wir pracy, krzyczy, krzyczy.
Nerwica? Pewnie częściowo tak, ale Madeline cierpi na syndrom, który zna wiele kobiet – musi ciągle udowadniać, że jest potrzebna, ważna, kompetentna. Za jej (często zbędnymi i pozornymi) aktywnościami kryją się kompleksy i permanentny lęk. Codzienność Madeline dobrze ilustruje życie wielu zamożnych kobiet, które krążą pomiędzy swoimi pasjami (u Madeline to teatr), domem, relaksującymi lekcjami jogi i różnego rodzaju spotkaniami towarzyskimi. Nie trzeba chyba dodawać, że żadna z tych czynności nie sprawia im prawdziwej przyjemności, natomiast każda wiąże się z przymusem i stresem. Jak się ubrać? Co powiedzieć? Gdzie iść? Jak wychować córki?
Mężowie są tutaj osobnym tematem. Nathan – były mąż, klasyczny, męski, chamowaty facet budzący agresję (ale też namiętność), i Ed, tak zwany nowoczesny mężczyzna (jak kpi Nathan) – pracuje w domu, gotuje, jeździ na rowerze w kasku. Z pozoru wydaje się idealny, bardzo wygodnie wciela się w rolę ofiary, tego lepszego w związku. Dobrze maskuje swoje wady – cichą agresję, apatię, bierność i nieustanne wyrzuty wobec Madeline. W drugim sezonie dowiaduje się o zdradzie żony. Ciekawa jest perspektywa osoby zdradzonej, mężczyzny, który z jednej strony nie chce odchodzić, bo kocha, ale nie umie poradzić sobie z upokorzeniem. Bo przecież nikt nie umie. A Madeline? Nie podda się, będzie walczyć o rodzinę. Wygra, bo zawsze wygrywa.
czytaj także
Celeste
„Po pięciu latach ludzie nie powinni się do siebie kleić” – mówią o nich sąsiedzi. Celeste i Perry (Alexander Skarsgård) – idealni, piękni, ubrani na biało. Celeste to żona, matka bliźniaków, prawniczka, która zrezygnowała z kariery, ponieważ tego oczekiwał od niej mąż. Przypadek Celeste to historia przemocy. Celeste i Perry uprawiają ostry seks. Albo inaczej – ona jest ofiarą przemocy, a bicie często kończy się seksem. Twierdzi, że to lubi, że przemoc ją podnieca. Jak jest naprawdę? Granica pomiędzy konsensusem a przymusem okazuje się cienka. I co było pierwsze? To, że pociąga ją Perry (który lubi przemoc), czy pociąga ją przemoc, a on jej się spodobał, bo lubi ją bić, dusić, rzucać na podłogę?
W drugim sezonie, w jednej z najmocniejszych scen, Celeste jest zmuszona do opowiadania w sądzie o swoich seksualnych doświadczeniach i pragnieniach. Jak racjonalnie wytłumaczyć pożądanie? Gdzie kończy się miłość, a zaczyna uzależnienie? Kocham go, bo mnie bije? Czy kocham go pomimo tego? The Crystals w utworze z 1962 roku śpiewały: He hit me, and it feels like a kiss, He hit me, and I knew he loved me. Celeste na sali sądowej musi wytłumaczyć, jakim prawem nie tylko była z kimś, kto się nad nią znęcał, ale go kochała. Jak można po śmierci agresora szukać podobnych doświadczeń, masturbować się wspominając go? I czy można być przy tym „normalną”?
Jak powinna się zachowywać ofiara gwałtu, żeby jej uwierzono?
czytaj także
W jednej ze scen pierwszego sezonu Renata mówi do swojej 6-letniej córki, która padła ofiarą szkolnych prześladowań: „Musisz powiedzieć, kto zrobił ci krzywdę! Nie wolno milczeć!”. Historia Celeste jest również opowieścią o samotności. Samotność dotyka wszystkie bohaterki i bohaterów, gadają o wszystkim, tylko nie o „tym”.
Celeste za nic w świecie nie chce przyznać, że jest ofiarą. Wizerunek bitej kobiety nie pasuje do pięknej, eleganckiej prawniczki. Twórcy serialu chcą tu pokazać, że przemoc domowa nie ma klasy, może zdarzyć się wszędzie. Okej, ale nie każda bita kobieta może sobie pozwolić, żeby w tajemnicy wynająć sobie przestronny apartament „w razie czego”. Gdyby znów uderzył, gdyby przesadził. Wiele kobiet nie stać nawet na ten jeden, w którym zmuszone są mieszkać z mężem.
czytaj także
Mary Louise
W nowym sezonie na scenę wkracza Mary Louise (Maryl Streep) – matka Perry’ego. Pasywno-agresywna, spokojna, skromna, nie wierzy w żadne winy swojego syna, nie przyjmuje do wiadomości, że dopuścił się gwałtu, obwinia ofiarę. Może prowokowała? Czemu w ogóle piła alkohol z zajętym mężczyzną? Jest niczym Genowefa Smoliwąs z Ballady o Januszku, która na sali sądowej krzyczała: „Co to jest? Co to, znów się zaczęły wojenne lata hitlerowskiej okupacji? Jakim prawem takie się pytania i maltretacje stosuje? Jeśli z dziewczyną nigdzie nie chodził, to nie chodził. Jak można wyciągać takie obrzydlistwa z zadzieraniem sukienki? Żeby coś takiego mówiła przed ludźmi młoda i szanująca się panienka? Plunięcia nawet takie zeznania niewarte”.
Mary Louise jest kobietą starego typu. Nie znajdziemy u niej siostrzeństwa (będącego jednym z najważniejszych motywów pierwszego sezonu serialu). Swoim spokojem wytrąca z równowagi, chce wiedzieć za dużo, zagląda do szuflad. Metafora sumienia? Przecież Mary Louise, pomimo sprzeciwu i agresji, które wzbudza zarówno w bohaterkach, jak i w nas – widzach, ma sporo racji. Twórcy serialu wspaniale obrazują figurę wszystko wiedzącej matki (jeden z odcinków nosi tytuł She Knows), która z jednej strony okazuje troskę, z drugiej z uśmiechem skrytykuje twój wygląd, a na końcu spróbuje ci zabrać to, co dla ciebie najważniejsze. Masz ochotę ją uderzyć (co w pewnym momencie robi Celeste), ale jednocześnie przytulić.
Co w tej postaci boli? To, że twórcy serialu niechcący usprawiedliwiają Perry’ego, którego przemoc można wytłumaczyć klasycznym: wina matki.
The Bad Mother to jeden z odcinków drugiego sezonu Wielkich kłamstewek. Pytania o macierzyństwo są jednym z najważniejszych wątków serialu. Czy matka może mieć załamanie nerwowe? Czy może uprawiać ostry, przygodny seks? Figura matki pojawia się również przy okazji innej bohaterki – Bonnie, postaci pozostającej trochę na marginesie. To ona zepchnęła ze schodów Perry’ego i w drugim sezonie serialu mówi, niczym Rihanna w utworze Man Down: „Mamo, zabiłam człowieka”. Matka umiera, miała wylew, do Bonnie wracają wspomnienia pełnego przemocy dzieciństwa. Co można zrobić po latach? Wybaczyć? Pomóc odejść? A może jednak zabić?
czytaj także
Jane
Od pojawienia się Jane wszystko się zaczyna. Nieśmiała, trochę zahukana, biedniejsza niż pozostałe bohaterki. Sprowadza się do Monterey z synkiem Ziggym. Dość szybko dowiadujemy się, że została zgwałcona, a Ziggy jest owocem tego gwałtu. W finale pierwszego sezonu okazuje się, że gwałcicielem był Perry. Obserwujemy bohaterkę, która próbuje radzić sobie z traumą, odkrywa na nowo swoje ciało, seksualność.
Najciekawsze są tutaj jednak wątki dotyczące jej synka. Już w pierwszy sezonie pojawiały się pytania o przemoc. Czy można odziedziczyć skłonność do maltretowania słabszych? A może to jednak wzorce i wychowanie? Jednym z najbardziej przejmujących momentów w drugim sezonie jest ten, w którym Ziggy dowiaduje się o okolicznościach swojego poczęcia. I chyba nie jestem odosobniona w opinii, że to za wcześnie, że chłopiec jest za mały, że nie poradzi sobie z tą wiedzą, że może jednak należy okłamywać dzieci. Przynajmniej do pewnego momentu.
Jane sobie poradzi. Spotka dobrego chłopaka. Będzie tańczyć na plaży. Ziggy pozostanie grzecznym, wrażliwym chłopcem. Nie za proste to wszystko?
czytaj także
Renata
„Kobiety, chcecie żeby przyjaciółki wam zazdrościły. Ale nie za bardzo” – mówi mąż Renaty. Renata Klein (nie da się mówić o niej bez nazwiska – za wiele znaczy) to kobieta sukcesu. Żyje obsesją tego, że świat nienawidzi jej za to, że robi karierę. Jej losy to opowieść o feminizmie i kapitalizmie. Drapieżna, histeryczna, gardząca ludźmi. Matka i bizneswoman. Rywalizuje z innymi matkami na przyjęcia dla dzieci, odbiera telefony, wyzyskuje swoje pracownice (też kobiety).
W drugim sezonie jej świat runie. Renata straci wszystko – za sprawą męża. „Nie mogę nie być bogata! Zdradliwe szmaty!” – wrzeszczy, a jej napady szału są jednymi z najpiękniejszych scen w historii kultury popularnej. Jej losy to opowieść o tym, jak łatwo można runąć na dół drabiny społecznej. Ale przecież nie do końca. Renata wie, jak zarabiać pieniądze. Ma kapitał kulturowy, nazwisko, znajomości. Wszystko będzie okej.
czytaj także
W kontekście Renaty trzeba wspomnieć o jednym z ważniejszych wątków serialu – terapii. Bohaterki dążą do doskonałości. W pierwszym sezonie Renata wysyła sześcioletnią córkę na terapię z powodu „przygaszonego entuzjazmu”. Bonnie prowadzi terapię bezdechu sennego śpiewem, nazywa ją swoją dojną krową. Joga, coaching, afirmacja, nauka panowania nad gniewem. Nic z tego oczywiście nie wynika, Renata i jej „fuuuuuuuuuuck!”, Madeline i „chuj z bezdomnymi!” dobrze ilustrują poziom napięcia i wszechobecnej furii. W drugim sezonie w histerię wpadają nawet dzieci, które mdleją z lęku przed zmianami klimatu. Zachodnie społeczeństwo nie jest gotowe na żaden kryzys.
Czy można nazwać serial świadomym? Wielkie kłamstewka z jednej strony mają dystans do świata, o którym opowiadają. Ma być trochę śmiesznie, ma być o „problemach pierwszego świata” czy „white people problems”. Wiadomo, że serial jest o tych, którzy mają lepiej. Ale czy aż tak super? Nie wszystkie tragedie mieszkanek Monterey traktujemy tak bardzo serio. Bo naprawdę nie wiadomo, czy lepsze jest przyjęcie z klaunem, czy jednak wycieczka wynajętą limuzyna na rewię na lodzie? Siła serialu polega na wymieszaniu codziennych, małych spraw z prawdziwymi dramatami, które odbywają się zawsze po cichu, zawsze w cieniu. O których się nie rozmawia. Nic o sobie nie wiemy, mówią twórcy serialu, mamy wszystko, a jednocześnie nie mamy nic. Wszyscy mieszkamy w Monterey. Jeśli mamy więcej szczęścia.