Im bliżej nowoczesności, tym takich miejsc, dokąd można było uciec i gdzie schronić się przed okiem pana i batem ekonoma, było coraz mniej. Dodatkowo żyjący poza prawem stanowym nie naruszali piramidy społecznej, tak jak istnienie underclass, grupy spoza formalnego rynku pracy, w nowoczesnym społeczeństwie kapitalistycznym nie narusza ogólnej zasady podziału na klasy ze względu na zamożność i pozycję na rynku pracy. Pisze Anna Sosnowska.
Pamiętacie Halkę, tragicznie uwiedzioną i porzuconą przez lokalnego pana, napiętnowaną przez wiejską społeczność bohaterkę XIX-wiecznej opery Moniuszki? A rozbójnika Rumcajsa, jego żonę Hankę i synka Cypiska, którzy woleli mieszkać w jaskini w Rzacholeckim Lesie, niż poddać się władzy Księcia Pana?
Książka Kacpra Pobłockiego Chamstwo opowiada o przemocy, podstępnym uwodzeniu i biciu, które organizowało życie chłopów, a zwłaszcza chłopek w okresie wczesnonowożytnym. Opowiada też o rzeczywistych i wymarzonych drogach ucieczki z tego przemocowego świata – zbiegostwie do lasów, w góry i na Ukrainę, na emigrację, w ariańską utopię chrześcijańskich egalitarnych komun, a także w pijaństwo, muzykę i taniec, w legendy o mitycznych krainach obfitości, w chorobę zwaną kołtunem, wreszcie w odbijanie sobie krzywdy na słabszych w wioskowych wspólnotach – kobietach i dzieciach. Choć książka nie wspomina ani o Halce, ani o Rumcajsie, to czytając ją, dużo o nich myślałam.
Bohaterów uczłowiecza, z historyków robi kukłę
Chamstwo Pobłockiego jest esejem na temat położenia warstw ludowych w Polsce okresu pańszczyźnianego, tj. w XVI–XIX wieku. Jest też tekstem raczej publicystycznym niż historycznym w tym sensie, że jego celem nie jest ustalenie jakichś nieznanych badaczom prawd na temat przeszłości, lecz raczej wzbudzenie u czytelnika humanisty pewnej postawy uczuciowej, moralnej i ideologicznej – współczucia, empatii i wolnościowego buntu. „Pańszczyźniacy – pisze Pobłocki – są tak samo własnością swojego pana, jak moją własnością jest pióro, którym kreślę te słowa. Są jak bydło, które można kupić i sprzedać na targu. Jak bydło piętnowani, jak bydło zaprzęgani do kieratu nadludzkiej pracy, jak bydło popędzani do roboty batem” (s. 62). Książka Pobłockiego aspiruje do wpływu na debatę publiczną na temat dziedzictwa pańszczyzny, której jedną z ostatnich odsłon była głośna polemika między Szczepanem Twardochem, Maciejem Radziwiłłem i Adrianą Rozwadowską na łamach „Gazety Wyborczej” i w mediach społecznościowych.
W moim przekonaniu jednak książka dokłada się tylko do symbolicznej polaryzacji debaty publicznej o historii, w której prawica zawłaszczyła dworki, dzielnych żołnierzy na koniach, bogobojne jak Maryja, matki Polki i naród, a lewica – pańszczyźniaków, uwiedzione służące, walkę klasową i pragnienie wolności.
czytaj także
Wiedzę znaną historykom Pobłocki wydobywa fragmentarycznie i na użytek szerszej publiczności oświetla udokumentowanymi historiami konkretnych ludzi i legendami. Do dotychczasowej debaty dokłada argumenty genderowe, wskazując, że to nie chłop, ale właśnie dziewka służebna była na dnie hierarchii dominacji i przemocy. Uczłowiecza bohaterów ludowej historii Polski, wskazując ich konflikty duchowe i różnorakie sposoby radzenia sobie z nimi. I rzeczywiście, „rozdział po rozdziale […] człowiek pańszczyźniany przestaje być istotą bez właściwości i nabiera konkretnych cech” (s. 331). To największa zaleta książki Pobłockiego.
Po co jednak Pobłocki uwikłał się, zwłaszcza w epilogu, w debatę nad zacofaniem, modernizacją, wczesnonowożytną globalizacją? Do czego mu służą ataki na profesjonalnych historyków? Dlaczego zrobił z nich kukłę, chochoła, z którym trzeba walczyć, choć wcale nie przypomina pierwowzorów? Dlaczego jego przeciwnikiem nie są świadomość społeczna, kultura popularna, literatura, publicyści – tylko właśnie zawodowi historycy? Bo nie będą się bronić (większość już nie może)? Bo doznał osobiście krytyki z ich strony? Nie wiem.
Wiem jednak na pewno, że ten esej literacki zyskałby, gdyby Pobłocki się od historyków zwyczajnie odwalił. Książka zawiera przez to tak sprzeczne twierdzenia, że jej przesłanie, nawet publicystyczne, staje się niejasne i w tym sensie drażniące. To właśnie dlatego, jak sam Pobłocki podkreśla na spotkaniach autorskich, dla różnych czytelników różne jej aspekty wydają się ważne i ciekawe. Każdy tu znajdzie jakieś kawałki pasujące do jego wizji świata i poglądów.
Znajdź różnice
Mnie najbardziej razi w Chamstwie niespójność wizji staropolskiej struktury społecznej; związku między niewolnymi formami pracy, wyzyskiem i rozwojem/zacofaniem gospodarczym regionów, i wreszcie globalizacji.
Pobłocki stara się narzucić językowy zwyczaj nazywania niewolą różnych form pańszczyzny i służebności w społeczeństwie staropolskim. W tym celu często odwołuje się do historii gospodarki plantacyjnej i doświadczeń niewolników z Karaibów i Stanów Zjednoczonych. Wskazuje na podobieństwa w organizacji niepłatnej pracy, osobistej zależności, a także ich skutków psychologicznych i kulturowych: podwójnej duszy (jednej służalczej w obliczu pana, a drugiej prześmiewczej, gdy on nie widzi), zrobotyzowania, podobieństwa kulturowych funkcji karaibskiej zombie i wschodnioeuropejskiego wampira (żywego biologicznie, ale martwego społecznie i emocjonalnie).
Autor pisze, że „społeczeństwo Polszczy układało się w wieloszczeblowy system służebności” (s. 102). Przy tej okazji sięga do porównań globalnych i wskazuje na wspólne tendencje gospodarki światowej w XVI–XVIII wieku.
czytaj także
Pisze o trójkącie atlantyckim, a więc zarządzanym z europejskich metropolii układzie handlu międzynarodowego, w którym nieszczęśników z Afryki Zachodniej transportowano do amerykańskich kolonii i sprzedawano jako niewolników na plantacje cukru, bawełny i tytoniu, dostarczanych metropoliom.
Pobłocki podkreśla przy tym wspólnotę doświadczeń i ich symbolicznych manifestacji wśród wschodnioeuropejskich pańszczyźniaków i amerykańskich niewolników, wykorzystując do tego „badania porównawcze dotyczące innych społeczeństw strukturalizowanych przez przemoc” (s. 317). Przypomina w tym wizję świata wczesnonowożytnego stworzoną przez powojennych historyków gospodarczych: Fernanda Braudela, Witolda Kulę, Mariana Małowista, oraz młodszych: Jacka Kochanowicza i Marcina Kulę. Sugeruje zatem, że to niezależne od woli jednostek struktury, ślepe na pojedynczy los siły historii kształtowały kulturowe podobieństwa między ludźmi, którzy się nawzajem nie znali.
Nie wchodząc w szczegóły, Kula i Małowist, historycy z tzw. warszawskiej szkoły historycznej, stworzyli w latach 60. przekonującą wizję związku między pańszczyzną i gospodarczym zacofaniem Europy Wschodniej (w tym Rosji, Prus i Węgier). Słabość gospodarczą w porównaniu z Europą Zachodnią Kula nazywał zacofaniem, a Małowist – kolonialną zależnością gospodarczą.
Ich opowieść wyglądała mniej więcej tak: dystans gospodarczy między Wschodem a Zachodem Europy zmniejszył się w późnym średniowieczu. W XVI wieku jednak na całym obszarze na wschód od Łaby i na północ od Dunaju nastąpiło zaostrzenie poddaństwa, czego konsekwencje gospodarcze okazały się w długim okresie niekorzystne. Wraz z pozbawieniem chłopów swobody gospodarowania i dostępu do rynku lokalne rzemiosło straciło znaczną część klienteli.
Ponieważ szlachta miasta omijała, sprzedając zboże bezpośrednio w Gdańsku i stamtąd importując artykuły luksusowe, spadało znaczenie miejskiej gospodarki i mieszczaństwa. Spadała także wydajność folwarcznej gospodarki rolnej. Poddaństwo sprawiało, że chłopi tracili motywację do wprowadzania ulepszeń. Szlachta też nie miała powodów, by innowacje wprowadzać, skoro pewniejszą drogą do pomnażania dochodu było zwiększanie areału o nieużytki i wyzysk poddanych.
Magnaci, gospodarujący na wielkich latyfundiach kresowych, korzystali przez długi czas z korzystnych tendencji terms of trade (warunków wymiany handlowej, w tym wypadku zboża na towary luksusowe), co pozwalało im konsolidować potęgę gospodarczą i polityczną. W dłuższej perspektywie ujawniały się jednak niekorzystne, autodestrukcyjne tendencje gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej, przede wszystkim spadająca wydajność, zarówno ziemi, jak i pracy.
Co Wallerstein mówił o peryferiach, z których niemal udało nam się wydostać?
czytaj także
Podkopywało to system gospodarczy, osłabiany dodatkowo odwróceniem się tendencji terms of trade. W tym samym czasie w Europie Zachodniej, gdzie ziemię uprawiali już wolni chłopi, wydajność pracy była wyższa, podobnie jak plony, a lokalny handel i rzemiosło wpłynęły na gospodarczy rozwój i polityczną niezależność miast i mieszczaństwa. W długim okresie wydajniejsza praca na własnym lub płatna najemna plus antyfeudalny bunt mieszczaństwa przyczyniły się w Holandii, Anglii i Francji do rozwoju kapitalizmu przemysłowego.
Europa Wschodnia tymczasem, z upadającą politycznie Rzeczpospolitą i Węgrami, ale też militarnie potężną Rosją, pogrążyła się w stagnacji gospodarczej. Pańszczyźniane aż do drugiej dekady XIX wieku Prusy stały się w tej interpretacji potężne dopiero jako część zjednoczonych Niemiec w 1870 roku.
Z kolei Jacek Kochanowicz i Marcin Kula wskazywali w latach 80. na podobieństwa między niektórymi aspektami pańszczyzny w Polsce a niewolnictwem, lecz raczej w USA niż w Ameryce Łacińskiej. Pomysły interpretacyjne Pobłockiego – 40 lat później – idą w podobnym kierunku. Paternalizm był jednak ideologią, a więc uzasadnieniem niewolnictwa i pańszczyzny, a nie opisem rzeczywistych stosunków, jak chce Pobłocki. Inspirujący Kochanowicza amerykańscy badacze niewolniczego Południa, Elizabeth Fox-Genovese i Eugene Genovese, wskazywali również, że ta ideologia różnie interpretowana była przez niewolników i panów – pierwsi oczekiwali opieki i ona była warunkiem pracy, a drudzy żądali pracy i tylko wtedy gotowi byli się opiekować. Kobiety, dzieci i niewolnicy mieli w tej wizji tworzyć rodzinę i dom pod opieką pana ojca.
Zarówno różnica między chłopem a panem, jak i niewolnikiem a właścicielem, była różnicą w położeniu prawnym. I chłop, i niewolnik byli przywiązani – w Europie Wschodniej raczej do ziemi, a w Nowym Świecie – raczej do pana. W obu przypadkach ich położenie charakteryzowały ograniczenia w mobilności geograficznej i społecznej.
Podobnie jak w niewolnictwie, system pańszczyźniany odpowiedzialny był za brak ciągłości międzypokoleniowej i zniechęcanie do pamięci międzypokoleniowej wśród poddanych. Żaden z systemów nie pozwalał bowiem na wytwarzanie wśród chłopów lub niewolników więzi ponadrodzinnych innych niż wieź z panem, oba zachęcały do nieufności wobec sąsiada w obliczu kontroli dworu. Niewolnik, zwłaszcza w USA, gdzie granice rasowe były wyraźniejsze niż w Ameryce Łacińskiej, a związki mieszane zakazane, był osobą wykorzenioną i bez możliwości zakorzenienia, outsiderem, „etnicznym intruzem”. Chłop pańszczyźniany miał jednak szanse na wytworzenie nieco silniejszych więzi rodzinnych, bo nie sprzedawano poszczególnych osób, a tylko wioski; zachęcano wręcz do tworzenia małżeństw i rodzin nuklearnych i zezwalano na dziedziczenie działek.
Zarówno na południu USA, jak i w centralnej i zachodniej Polsce, folwarki były małe, a kontakty z dworem na tyle bliskie, że był on modelem dobrego życia z jego normami zachowania i estetyki. Im większe majątki – jak w Rosji czy na kresowej Ukrainie należącej do Rzeczpospolitej, a także na Karaibach – tym większa była autonomia kulturowa ludności niewolnej. Kultura wioskowa lub czarna – także autorytarna i mizoginistyczna – mogła ukształtować się jako osobny wzorzec zachowań i wartości, nie wstydząc się siebie.
Jak wskazuje Kochanowicz, ekonomia oporu raczej niż otwarty bunt charakterystyczna była dla plantacji niewolniczych na południu USA i niewielkich folwarków w środkowej Polsce: markowanie pracy, zaniedbywanie, udawanie, podkradanie. Bunty możliwe były właśnie na terenach, gdzie chłopi i niewolnicy żyli w dużych grupach, z dala od pana: na Kresach czy Karaibach.
Jednak hierarchia
Mimo wszystko w wielu fragmentach Chamstwa obraz świata przednowoczesnego idzie w zupełnie inną stronę. Pobłocki walczy z koncepcją stanów feudalnych, społeczeństwa stanowego i jego graficznej reprezentacji jako piramidy (s. 98–100). Angażuje się – według mnie zupełnie niepotrzebnie i bez żadnej korzyści dla przesłania książki – w wykazywanie, że społeczeństwo okresu folwarczno-pańszczyźnianego było płynne, mobilne i nie zawierało jasnych podziałów społecznych. „W stosunku do pana człowiek wchodził w buty sługi. Ale w stosunku do innego sługi można było na moment stać się panem” (s. 100).
Niejasne jest dla mnie, po co Pobłocki wytacza armaty przeciwko przedstawianiu przednowoczesnej hierarchii społecznej jako piramidy. Według mnie wszystkie dane, które on sam przytacza, potwierdzają taką właśnie wizję społeczeństwa XVI–XVIII wieku, a w żadnym razie jej nie zaprzeczają. A to, że oprócz przynależności do stanu o pozycji człowieka decydowały majątek, płeć i region zamieszkania, daje się rozwiązać powszechnie uznanym dziś pojęciem intersekcjonalności. Nie trzeba do tego rozwalać koncepcji stanu.
Mobilność społeczna i geograficzna, na którą Pobłocki kładzie tak duży nacisk w swojej książce, była rzadka – statystycznie rzecz biorąc, dużo rzadsza niż w nowoczesnych społeczeństwach klasowych. Zdarzała się jednak i była przedmiotem marzeń. Baśnie z okresu nowożytnego, dokładnie tego, którym zajmuje się Pobłocki, o Kopciuszku, który poślubił księcia i został księżniczką, czy o głupim Jasiu, który okazuje się dzielnym i sprytnym Janem, są świadectwem zarówno pewnej szansy na taki awans, jak i – zwłaszcza – marzeń o nim. Małżeństwo (Kopciuszka z księciem, a Jasia z królewną), ale też zakup tytułu szlacheckiego to główne drogi awansu.
Leszczyński: Każdy kontakt chłopa z dworem i elitą opierał się na tym, że chłop musiał coś oddać
czytaj także
Pobłocki dodaje do tej listy zbiegostwo na tereny niekontrolowane przez panów (góry, mokradła, lasy) i tworzenie alternatywnych społeczności, jak piraci karaibscy czy ukraińscy Kozacy. Rozszerzanie folwarków o nieużytki w XVI–XVIII wieku jest jednak dobrze udokumentowane przez polskich historyków gospodarczych, np. Kochanowicza. Im zatem bliżej nowoczesności, tym takich miejsc, dokąd można było uciec i gdzie się schronić przed okiem pana i batem ekonoma, było coraz mniej. Poza tym żyjący poza prawem stanowym nie naruszali piramidy społecznej, tak jak istnienie underclass, grupy poza formalnym rynkiem pracy, w nowoczesnym społeczeństwie kapitalistycznym nie narusza ogólnej zasady podziału na klasy ze względu na zamożność i pozycję na rynku pracy.
W kierunku tej drugiej wizji, jak sądzę, sprzecznej z pierwszą, idą wyniki badań nad społeczeństwem staropolskim szkół historii gospodarczej konkurencyjnych do Kuli, Małowista i Kochanowicza. Majątkowe rozwarstwienie chłopów staropolskich jest dobrze zbadane przez wciąż aktywny zespół założony przez Andrzeja Wyczańskiego w latach 70. Piotr Guzowski, krytyczny skądinąd wobec Kulowych porównań folwarku pańszczyźnianego i niewolniczej plantacji, wykazywał w książce Chłopi i pieniądze, że XVI-wieczni chłopi mieli dostęp do rynku i rozliczali się w pieniądzu. Ta grupa historyków podkreśla różnorodność, płynność i zmienność rozliczeń między panem a chłopem w Europie i wraz z austriackim historykiem Markusem Cermanem zwalcza pogląd o zasadniczej odmienności gospodarczej Europy Wschodniej od Zachodniej we wczesnej nowożytności.
W ciągu ostatnich 30 lat i przed obecnym ludowym przewrotem w historiografii powojenną debatę na temat wpływu folwarku i pańszczyzny na zacofanie (rozumiane jako słabość gospodarczą wobec Europy Zachodniej) zastąpiły studia nad klientelizmem szlacheckim. W jego ramach drobna szlachta, w zamian za udzielane poparcie polityczne, mogła liczyć na zatrudnienie w majątkach magnackich czy wsparcie finansowe. Debata nad klientelizmem odgrywała przez ostatnie 30 lat rolę analogiczną do tej, którą w latach 60. odgrywała dyskusja na temat folwarku.
Pobłocki przekonuje, tak jak konkurencyjni wobec Kuli i Małowista historycy gospodarczy Jerzy Topolski i Andrzej Wyczański, że gospodarka miała w XVI–XVIII wieku charakter lokalny i regionalny, urządzany według lokalnych zwyczajów, a połączenia między regionami świata, w tym handel międzynarodowy, były dla powstania niewolnych form pracy zupełnie nieistotne. Co więcej, przedstawia niewolną pracę jako typową dla tego okresu. „Polszcza nie odbiegała od innych krajów”, przekonuje Pobłocki, a „ciała ludzi biednych kaleczono na całym świecie” (s. 35), także w Anglii i Holandii, na galerach i więzieniu. Porywa się na sugestię, że to niewolnicze plantacje stały się podstawą potęgi Stanów Zjednoczonych.
Przy okazji tego przesłania pojawiają się jednak zdania z gruntu fałszywe. Z Witolda Kuli robi on zwolennika teorii modernizacji szeregującego społeczeństwa historyczne na „linearnej osi rozwoju”. Jakby tego było za mało, pisze o nim błędnie jako autorze wizji Polski XVI–XVIII wieku jako feudalnego „perpetum mobile, wegetując[ego] w całkowitej izolacji na marginesie ówczesnego świata” (s. 335). Wydaje się też ważne twierdzić, że relacje społeczne są kwestią decyzji i wyboru, a strukturalne historyczne ograniczenia nie istnieją.
*
Nikt nie musi ani nawet nie może znać się na wszystkim. Dla Chamstwa i debaty publicznej, w której Pobłocki chce uczestniczyć, lepiej byłoby, gdyby książka pozostała esejem literackim, autor zaś nie czepiał się zawodowych historyków, zamiast tego w rzetelny sposób odniósł się do przeprowadzonych i znanych badań historycznych.
**
dra hab. Anna Sosnowska – adiunktka w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Autorka książek, m.in. Zrozumieć zacofanie. Spory historyków o Europę Wschodnią (1947–1994), wyd. TRIO 2004; Polski Greenpoint a Nowy Jork. Gentryfikacja, stosunki etniczne i imigrancki rynek pracy na przełomie XX i XXI wieku, wydanej nakładem Wydawnictwa Naukowego SCHOLAR 2016; Explaining Economic Backwardness. Post-war Polish Historians on Eastern Europe is Central European, wyd. University Press 2019.