Film

#OscarsSoMale

Hollywood przez lata zamiatał kwestię reprezentacji kobiet, LGBT i mniejszości etnicznych pod czerwony dywan.

Trudno powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Być może pierwsze pęknięcie nastąpiło, paradoksalnie, w dniu oscarowego sukcesu Kathryn Bigelow, 7 marca 2010 roku, kiedy otrzymała ona Nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej za reżyserię filmu The Hurt Locker. Co prawda ani słówkiem nie wspomniała, że to niezwykłe, niemniej doliczono się wówczas, że była dopiero czwartą nominowaną (po Linie Wertmüller, Jane Campion i Sofii Coppoli) i pierwszą nagrodzoną kobietą w tej prestiżowej kategorii. A może coś pękło już wcześniej, w 1973 roku, kiedy młoda czerwonoskóra kobieta, Małe Pióro z Apaczów, odebrała Oscara w imieniu Marlona Brando, który chciał w ten sposób zaprotestować przeciw dyskryminacji Indian i obecności sił zbrojnych USA w rezerwacie Wounded Knee?

Postulat różnorodności wraca co jakiś czas, wydobywając zamiecioną pod czerwony dywan kwestię reprezentacji kobiet, LGBT i mniejszości etnicznych w globalnej kulturze filmowej. Mimo że hasztag białych Oscarów zdominował tegoroczną debatę o kulturowej hegemonii białych, dojrzałych, zamożnych mężczyzn (przypomnę, że 70% członków Akademii stanowią mężczyźni, a cała Akademia jest biała w 94%), nie ulega wątpliwości, że kolorowy postulat idzie w parze z kobiecym. Co więcej, ambasadorkami kwestii kobiecej zostały sławne aktorki różnych pokoleń, co wróży zmianę, gdyż interes grupowy nie może być reprezentowany przez pojedynczy głos, indywidualny protest czy jedno wystąpienie.

Czarny dzień i last fuckable day

W ubiegłym roku Indierwire określił dzień ogłoszenia nominacji czarnym dniem dla kobiet w Hollywood. Okazało się bowiem, że w 7 z 15 kategorii nie było ani jednej nominowanej. Co więcej, żaden z filmów nominowanych w kategorii najlepszy film nie opowiadał o losie kobiety.

Do historii gali przeszło wystąpienie Patricii Arquette, która w podziękowaniu za nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej w filmie Boyhood niespodziewanie zaapelowała do matek, podatników i obywateli USA o walkę o równe prawa i płace dla kobiet. Kamera uchwyciła wówczas podrywającą się z fotela Meryl Streep, skandującą „yes! yes! yes!” i siedzącą obok Jennifer Lopez.

Z innych wypowiedzi Arquette wynika, że problemem jest też kwestia wieku. W Boyhood obserwowaliśmy z fascynacją dojrzewanie tej aktorki na przestrzeni dwunastu lat, tymczasem w Hollywood ktoś podkręca licznik tak, że ku zaskoczeniu zainteresowanej nadchodzi jej last fuckable day. Koncept stał się osią skeczu Inside Amy Schumer. Arquette, Tina Fey i Julia Louis-Dreyfus świętowały w nim ostatni dzień Louis-Dreyfus, w którym nadawała się jeszcze –przepraszam za wyrażenie – „do wyruchania w Hollywood”.

Do protestów dojrzałych aktorek dołączyły młode gwiazdy. Pod koniec 2014 roku do sieci wyciekły maile Sony Pictures, z których wynikało, że Jennifer Lawrence (laureatka Oscara za rolę w Dzienniku pozytywnego myślenia) ma w kontrakcie zapisane 7% zysku, a jej koledzy aktorzy 9%. Lawrence (nominowana w tym roku za rolę w Joy) odniosła się do tej dysproporcji między wynagrodzeniem swoim i „szczęściarzy z penisami” dopiero rok później w felietonie opublikowanym na stronie Leny Dunham. Bezpretensjonalnie i trzeźwo przyznała, że negocjuje mniej, żeby nie uchodzić za „trudną” lub „zepsutą” albo rozwydrzonego bachora: „Być może nie ma to nic wspólnego z moją waginą, ale trudno mi sobie wyobrazić faceta w takiej sytuacji”. O tym, że działania te nie są wymierzone w mężczyzn, ale na rzecz równouprawnienia obu płci, świadczy kampania He for She zorganizowana przez UN Women i zainicjowana w 2014 roku, której ambasadorką została właśnie aktorka, młodziutka gwiazda serii o Harrym Poterze, Emma Watson.

To wszystko medialne fakty, ale praca u podstaw toczy się poza newsletterami. I to także z inicjatywy aktorek. Do najbardziej budujących i długofalowych inicjatyw wypada zaliczyć Instytut Badań Gender w Mediach założony w 2007 roku przez Geenę Davis.

Oglądając z dziećmi telewizję, Davis spostrzegła, że reprezentacja kobiet w kinie familijnym rozmija się z rzeczywistością społeczną, w której to na kobiety spada większość obowiązków związanych z wychowaniem dzieci.

Wstała z kanapy i przeszła do działania.

Jesteśmy w każdym kinie!

Na geście nie zatrzymała się też Meryl Streep. Rola w filmie Sufrażystka, w którym zagrała legendarną Emmeline Pankhurst, brytyjską działaczkę na rzecz praw wyborczych dla kobiet, wzmocniła jej wizerunek feministki. W filmie aktywistki krzyczały „Jesteśmy w każdym domu!”. Ale jesteśmy przecież też w każdym kinie! W czasie promocji filmu Streep upowszechniała wyliczone przez nią dane na temat liczby krytyczek filmowych w opiniotwórczych stowarzyszeniach (New York City Film Critics Circle: jedynie 6 kobiet wśród 31 zrzeszonych) i publikujących w poczytnych serwisach internetowych (Rotten Tomatoes: 168 kobiet na 760 mężczyzn).

Czy jako przewodnicząca jury tegorocznego Berlinale wypunktuje też europejską prasę? Czy wynik będzie lepszy?

Proste działania pozwalają szybko policzyć się z kinematografią. Podobnie jak nieskomplikowane narzędzia krytyki feministycznej, np. test Bechdel. Ciekawe, że już nie ogranicza się on jedynie do trzech elementarnych pytań o obecność kobiet w filmie, ich relacje i tematy rozmów. Na bazie tego popularnego testu, w ramach badania Podział płci w Hollywood i jego wpływ na filmy, powstał symulator szacujący stopień prawdopodobieństwa, że film przejdzie pozytywnie test Bechdel. Wystarczy w miejsca kluczowych funkcji w realizacji filmu, tj. reżysera, scenarzysty i producenta, wpisać albo męskie, albo żeńskie dane, a okaże się, że obecność kobiet w tzw. wielkiej trójce zwiększa to prawdopodobieństwo.

Według raportu przygotowanego przez Wyższą Szkołę Komunikacji i Dziennikarstwa Annenberg z Los Angeles w filmie fabularnym występuje więcej kobiet w średnim wieku i cechuje go mniejsza seksualizacja, o ile w wielkiej trójce pracuje też kobieta. „Sądzę, że problemem nie zawsze jest seksizm, ale to, że ci ludzie piszą po prostu o samych sobie” – stwierdził Matt Daniels, badacz gender i mediów, współautor badania.

A jak się przedstawiała sytuacja w tym roku? Po ogłoszeniu nominacji pojawiły się ironiczne komentarze na temat zestawu filmów w głównej kategorii. Mary McNamara na łamach „Los Angeles Times” dziwiła się oporowi Hollywood wobec zmieniającej się rzeczywistości,

tak jakby wielki filmowy dramat z definicji mógł być jedynie historią dopasowaną do klasycznych męskich standardów, „gdzie faceci są facetami (jeśli są biali), a wszyscy inni mają się zamknąć i słuchać”.

Nominacje w kategorii najlepszy film faworyzowały konfrontację mężczyzn z innymi mężczyznami (Most szpiegów), kosmos (Marsjanin), naturę (Zjawa). Akademia przypomniała nam role pisarza, astronauty, podróżnika, wynalazcy i artysty oraz kreacje gospodyni domowej, ofiary gwałtu, wynalazczyni mopa, żony i ekspedientki. A jednak Carol (Cate Blanchet) nie jest zwykłą gospodynią domową! Bohaterki filmów Room i Brooklyn stopniowo poszerzają swoją przestrzeń, od czterech ścian po Nowy Kontynent. Ba! Furiosa z Mad Max prowadzi całą grupę uciekinierek z patriarchatu do Krainy Matek. Co się jednak okazuje? To mityczne miejsce nie istnieje, trzeba zawrócić i zrobić porządek we własnym domu.

Mów mi wuju

Zawrócić, ale dokąd? Najwyraźniej droga prowadzi do pokoju scenarzysty. Jeśli weźmiemy pod uwagę płeć producenta, okaże się, że aż 6 z 8 filmów nominowanych w kategorii najlepszy film w 2016 roku wyprodukowały kobiety. Jeśli jednak nie pojawią się osobiście w miejscu, gdzie powstaje scenariusz, są niewielkie szanse, że kobieca historia przebije się na ekrany. Pewnym rozwiązaniem okazała się produkcja telewizyjna, która pod względem ideologicznym wyprzedziła upartego białego mężczyznę z Hollywood o całą epokę.

Czy wuj Oscar też da sobie coś wytłumaczyć? Najwyraźniej! Najbardziej elektryzująca wiadomość z tego roku, oprócz oczywiście ogłoszenia nominacji, to deklaracja władz Amerykańskiej Akademii Filmowej, że liczba członków z wrażliwych grup (kobiet i mniejszości) podwoi się do roku 2020.

Jakim cudem? Przede wszystkim prawo głosu stracą członkowie od lat nieaktywni w przemyśle filmowym. Wujowie przejdą na oscarową emeryturę. Do rady Akademii zostaną przyjęci nowi członkowie, którym zależy na osiągnięciu zróżnicowania płciowego i etnicznego. Tym zmianom ma towarzyszyć kampania społeczna na rzecz różnorodności. Ale najpierw 88. gala i nagrody. Zamknąć się i bić brawo.

***

Monika Talarczyk-Gubałahistoryczka kina, krytyczka filmowa. Badaczka kina kobiet w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Pracuje w Instytucie Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego. Autorka monografii PRL się śmieje! Polska komedia filmowa 1945-1989 (Warszawa 2007), Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w II połowie XX wieku (Szczecin 2013), zbioru esejów Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii (Poznań 2013), uhonorowanego w 2014 roku Nagrodą Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz biografii Wanda Jakubowska. Od nowa (Warszawa 2015).

**Dziennik Opinii nr 53/2016 (1203)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Monika Talarczyk
Monika Talarczyk
Historyczka kina, badaczka kina kobiet
Dr hab., prof. PWSFTviT w Łodzi, historyczka kina, badaczka kina kobiet. Autorka książek: „PRL się śmieje! Polska komedia filmowa 1945-1989” (2007), „Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w drugiej połowie XX wieku” (2013), „Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii” (2013, Nagroda PISF), „Wanda Jakubowska. Od nowa” (2015). Członkini Stowarzyszenia Kobiet Filmowców i współpracowniczka Krytyki Politycznej.
Zamknij