Państwo polskie wydaje się dotknięte chorobą autoimmunologiczną: atakuje swoje własne obywatelki, a te aktywniejsze represjonuje. Wzmaga się atmosfera niepokoju, niepewności i poczucia zagrożenia. Systemowa przemoc powoli staje się czymś oczywistym.
„Winna udzielenia pomocy” – to zdanie we wtorek 14 marca obiegło media społecznościowe, wywołując gniew.
Justyna Wydrzyńska w czasie pandemii wysłała swoje tabletki mizoprostolu kobiecie, która potrzebowała aborcji. Przemocowy mąż kobiety w asyście policji odebrał żonie tabletki, a Wydrzyńska została oskarżona o pomocnictwo w aborcji – czyli czyn zabroniony z art. 152 Kodeksu karnego – oraz o posiadanie i wprowadzanie do obrotu zakazanych substancji. Groziły jej za to trzy lata więzienia.
czytaj także
Ostatecznie sąd uznał jedynie zarzut pomocnictwa i ukarał Wydrzyńską ośmiomiesięcznym ograniczeniem wolności w postaci 30 godzin prac społecznych w miesiącu. Uzasadnienie wyroku zostało utajnione.
W świat poszło zdanie: „winna udzielenia pomocy”, co wzbudziło gniew, bo Justyna Wydrzyńska aktywnie działa przeciw narastającej przemocy państwa wobec kobiet. Przemocy, która przyniosła już ofiary śmiertelne; wiele jest też ofiar, które tracą kontrolę nad własnym życiem, zdrowiem, planami życiowymi. A największa rzesza kobiet po wyroku TK po prostu boi się swojego państwa, które gotowe jest je prześladować, zmuszać do cierpienia, jakim jest niechciana ciąża czy konieczność rodzenia dzieci z wadami genetycznymi, które zgodnie z wolą posła Kaczyńskiego mają być ochrzczone.
Justyna Wydrzyńska nie przeprowadziła aborcji, udając lekarza, po prostu przekazała listek z tabletkami mizoprostolu. Gest powtórzyła w telewizji porannej Onetu, przekazując listek Natalii Broniarczyk. Powtórzyły go też posłanki Lewicy i aktywistki, towarzyszące Wydrzyńskiej w sądzie, mówiąc: „Pomagam w aborcjach jak Justyna i to nie jest przestępstwo”. Sąd mógł zatem uznać, że przepisy danego paragrafu nie brały pod uwagę możliwości aborcji farmakologicznej, najbezpieczniejszej i najprostszej do przeprowadzenia.
Wystąpienie Natalii Broniarczyk w sejmie było jak otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu
czytaj także
Uznał jednak inaczej. Kaja Godek, której projekt karania więzieniem za samo wypowiadanie słowa na „a” przepadł niedawno w pierwszym czytaniu, może się czuć pocieszona. Ostatecznie wszystkie dowiedziałyśmy się, że działalność społeczna (jak aktywizm Wydrzyńskiej nazwał sąd), mająca na celu obejście niemal całkowitego zakazu aborcji, nie uchodzi na sucho. Czy tabletkami, czy za granicą, czy z pomocą innych, znanych naszym prababkom sposobów (bo babki akurat mogły przerwać ciążę legalnie, w szpitalu) – aborcja jest podejrzana, niebezpieczna i utrudnia nam życie. Pomaganie koleżankom czy partnerkom też może być przyczyną represji.
Wydrzyńska zapowiada apelację, a gdyby jednak musiała odrobić prace społeczne, to jest gotowa nadal pracować przy telefonie Aborcyjnego Dream Teamu.
Podawanie numeru do Aborcji Bez Granic nie jest karalne! pic.twitter.com/WSckp2joJh
— Aborcyjny Dream Team (@aborcyjnydream) March 15, 2023
Proces był polityczny: nienarodzone płody reprezentowało Ordo Iuris jako strona społeczna, a sędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz, która 14 marca skazała Justynę Wydrzyńską, jeszcze tego samego dnia od ministra Ziobry otrzymała awans: została sędzią Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Być może to przypadek, wygląda jednak na typowe związanie posłusznej władzy sędzi ze Zbigniewem Ziobrą.
Kiedy należałoby wyjść na ulice i właściwie po co
Skoro Ziobro znajduje sędziów i sędzie chętne do współpracy, to przecież mógłby zasądzić aktywistce więzienie – czego domagało się Ordo Iuris – albo 10 miesięcy ograniczenia wolności (25 godzin pracy społecznej miesięcznie) i 10 tysięcy nawiązki – o co wnosił prokurator. Kara była jednak niższa.
Dwa lata więzienia za mówienie o aborcji w projekcie Kai Godek nie przeszły, upadł też projekt Bartłomieja Wróblewskiego, który miał stanąć na czele Polskiego Instytutu Demografii i Rodziny, a on sam miał zyskać uprawnienia „superprokuratora” do spraw rodziny oraz dostęp do szczegółowych danych na temat prywatnego życia obywatelek i obywateli.
Rząd zapewne wyciąga wnioski i nie chce wyprowadzać ludzi na ulice. Po wyroku TK, ataku na Margot i wsadzeniu jej do więzienia ludzie protestowali. Teraz do więzienia nikt nikogo nie wsadza. Po prostu czujemy się coraz mniej bezpieczne. Zaczynamy się pilnować. Czytamy o nagonce na syna posłanki, widzimy nieprawdopodobny hejt na matkę, widzimy, że rządzących nie zatrzymuje nawet śmierć. Czytamy o aktywistce Angelice Domańskiej, której synek trafił do domu dziecka, i zastanawiamy się, czy to dlatego, że służby obawiają się o jej życie i bezpieczeństwo dziecka, czy dlatego, że jest aktywistką? Czy napisać coś o sobie? Czy lepiej nie napisać?
Prokuratura walczy o dobre imię straży granicznej, która łamie prawa człowieka. 300 ofiar tego bezprawia nadal nie odnaleziono, ale oprócz garstki aktywistów, którzy też mierzą się z hejtem i represjami, nikt tych ludzi nie szuka. Z represjami mierzą się też obrońcy lasów, które instytucja pod rządami Solidarnej Polski wycina bez zahamowań. Czy te represje wyciągną ludzi z domów?
Państwo polskie wydaje się dotknięte chorobą autoimmunologiczną: atakuje swoje własne obywatelki, a te aktywniejsze represjonuje. Wzmaga się atmosfera niepokoju, niepewności i poczucia zagrożenia. Systemowa przemoc powoli staje się czymś oczywistym. Na co dzień zaczyna towarzyszyć nam może jeszcze nie strach, ale dojmująca niepewność.