Tylko trzy deficytowe bieszczadzkie nadleśnictwa: Cisna, Lutowiska i Stuposiany, są wspierane średnio kwotą dwudziestu kilku milionów złotych rocznie. Bieszczadzki Park Narodowy od Lasów Państwowych otrzymał tymczasem zaledwie dwa miliony. Łatwo policzyć, że leśnicy wydają dziesięć razy więcej pieniędzy na ścinanie drzew i niszczenie przyrody niż na jej ochronę.
W 2018 roku straty wynikające z suszy miały sięgnąć dwóch miliardów złotych, a jakoś nie słyszałem, żeby od tamtego czasu udało się podjąć stanowcze działania w kierunku powstrzymania globalnego ocieplenia. Susza znowu pustoszy cały kraj, pisowski minister rolnictwa wnioskuje do znienawidzonej Komisji Europejskiej o pomoc klęskową, a niezłomni leśnicy z Lasów Państwowych dalej dzielnie wycinają zatrzymujące wody opadowe górskie lasy i niszczą naturalną retencję.
Problem z wodą mamy zresztą nie od dzisiaj. Ponoć podczas zaborów budowano rocznie więcej zbiorników retencyjnych, niż remontuje się ich w wolnej Polsce. Trzeba być jednak królem obłudy, niczym minister Ardanowski, żeby prosić Unię o pomoc, a w wycinaniu lasów problemu nie widzieć. Może już czas powiedzieć, że gdy zarabiają leśnicy, tracą rolnicy. I cała Polska.
Pomnikowa jodła na deski
Teoretycznie dla nikogo zainteresowanego tematem nie jest tajemnicą, że mamy zasoby wody na poziomie Egiptu. Z pewnością wiedzą to pracownicy Lasów Państwowych. Nadleśnictwa nierzadko otrzymują pieniądze z UE na programy ochrony górskiej retencji. Na przykład bieszczadzkie Nadleśnictwo Stuposiany wydało ponad 4 miliony na zbiorniki retencyjne i budowę szlaku zrywkowego. Nie przeszkadza to jednak tym samym nadleśnictwom zwiększać plany wycinki, która naturalną retencję niszczy. Czyż nie jest to idealny plan biznesowy?
Każdy biznesowy cwaniak chciałby brać pieniądze na ratowanie czegoś, co sam niszczy. Na szczęście nie wszyscy chętni mogą poczynać sobie tak bezczelnie jak zarządzający przedsiębiorstwem Lasy Państwowe.
Jest to wyjątkowo smutne, bo teoretycznie polskie lasy są naszym dobrem wspólnym, a nie magazynem desek, mającym zapewniać leśnikom pensje znacznie powyżej średniej krajowej, a myśliwym darmowe obiady.
Czemu tylko myśliwi? Wpiszmy polskich szmalcowników na listę UNESCO!
czytaj także
Szczególnie bolesna jest wycinka ostatnich skrawków lasów naturalnych i drzew o wymiarach pomnikowych, co właśnie ma miejsce w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego i na terenach projektowanego od lat 80. (sic!) Turnickiego Parku Narodowego.
Aby zwrócić uwagę na problem, aktywiści z Inicjatywy Dzikie Karpaty przywieźli do Warszawy wyciętą przez Lasy Państwowe jodłę o trzech metrach obwodu. Takie wielkie i stare drzewa wycina się w Bieszczadach prawdopodobnie codziennie, bo zwiększony program wycinki nie zna litości. Aktywiści podczas każdego z patroli znajdują wycięte drzewa o wymiarach pomnikowych. A Lasy Państwowe za każdym razem tłumaczą, że to przez pomyłkę albo że drzewo zagrażało bezpieczeństwu. Wiadomo, że czym większe drzewo, tym bardziej niebezpieczne. Jak się takiego szybko nie zetnie, może nawet zabić.
Aktywiści podczas każdego z patroli znajdują wycięte drzewa o wymiarach pomnikowych. A Lasy Państwowe za każdym razem tłumaczą, że to przez pomyłkę.
Gigantyczną kłodę wyciętej jodły prezentowano pod siedzibą Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, zajmującej wielki przeszklony wieżowiec przy ulicy Grójeckiej. Pracownicy tej instytucji najwyraźniej jednak nie są zainteresowani oglądaniem czynionej przez siebie destrukcji, bo – pomimo zaproszenia – nie tylko nie wyszli do aktywistów, ale zamknęli się na cztery spusty oraz na wszelki wypadek wezwali na pomoc policję, która otoczyła wejście szczelnym kordonem. Dobrze pokazuje to stosunek państwa PiS do jego obywateli. Choć teoretycznie Dyrekcja Generalna powinna być otwarta dla petentów do godziny 16.00 w dni robocze, to na wszelki wypadek ją zamknięto i nie odbierano nawet telefonów. Porozmawiać mogłem sobie tylko z policją, która niestety nie potrafiła powiedzieć, dlaczego instytucja jest zamknięta.
Puszcza i po puszczy
To oczywiście nie pierwszy raz, gdy Lasy Państwowe ignorują głos strony społecznej. Projekt utworzenia Turnickiego Parku Narodowego najbliższy realizacji był w roku 1995, ale brak było woli politycznej. Woli tej brakuje do dziś. Jest za to inna. Rokrocznie Lasy Państwowe wycinają 300 tysięcy metrów sześciennych drzew w wyjątkowo cennych przyrodniczo rejonach Bieszczad. Tamtejsze starodrzewia to najlepiej zachowane fragmenty Puszczy Karpackiej, największe po Puszczy Białowieskiej skupisko drzew o wymiarach pomnikowych i gatunków charakterystycznych dla starych lasów. Jest to też kluczowa ostoja dużych drapieżników, siedlisko wilka, rysia, niedźwiedzia czy żbika.
Puszcza może i powinna odnowić się sama [rozmowa po wyroku Trybunału Sprawiedliwości]
czytaj także
Jedno z nielicznych miejsc, gdzie wciąż można stanąć z niedźwiedziem twarzą w twarz, jak to się przydarzyło jednej z aktywistek z Obozu dla Puszczy Karpackiej. Pytanie tylko, jak długo jeszcze? Tak duża wycinka jest totalnie destrukcyjna. Ilość pozyskiwanego drewna sześciokrotnie przekracza skalę wycinki w Puszczy Białowieskiej, która przecież też była ogromna.
Puszcza Karpacka to największe po Puszczy Białowieskiej skupisko drzew o wymiarach pomnikowych i gatunków charakterystycznych dla starych lasów. Jest to też kluczowa ostoja dużych drapieżników, siedlisko wilka, rysia, niedźwiedzia czy żbika.
Jakby tego było mało, podobnie jak w przypadku Puszczy Białowieskiej pozyskiwanie drewna na trudno dostępnych terenach górskich jest deficytowe. Zlokalizowane w okolicach Bieszczadzkiego Parku Narodowego nadleśnictwa Cisna, Lutowiska i Stuposiany w ciągu ośmiu lat dostały ponad 167 milionów złotych dopłat z Funduszu Leśnego. To ponad trzy razy więcej niż z Lasów Państwowych dostają rocznie wszystkie 23 parki narodowe. Tylko te trzy deficytowe bieszczadzkie nadleśnictwa są wspierane średnio kwotą dwudziestu kilku milionów złotych rocznie. Tymczasem Bieszczadzki Park Narodowy od Lasów Państwowych otrzymał zaledwie dwa miliony. Łatwo policzyć, że leśnicy wydają dziesięć razy więcej pieniędzy na ścinanie drzew i niszczenie przyrody niż na jej ochronę. Gdyby te pieniądze przeznaczyć na czynną ochronę przyrody, a nie na wycinkę, budżet Bieszczadzkiego Parku Narodowego by się potroił.
Oczywiście można by te pieniądze wydać znacznie sensowniej niż na pozyskiwanie drewna i niszczenie ostatnich lasów o charakterze naturalnym, ale kto bogatemu zabroni? Nie od dziś decydenci z Lasów Państwowych pakują pieniądze w niszczenie polskiej przyrody, choć ustawowo są zobowiązani, żeby ją chronić.
Jak się ma górska retencja do suszy
Gdyby pracownicy Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych byli zainteresowani tym, jak prowadzona przez ich przedsiębiorstwo gospodarka leśna wpływa na niszczenie górskiej retencji i suszę w Polsce, wystarczyłoby, żeby opuścili swoją strzeżoną kordonem policji siedzibę i posłuchali naukowców na konferencji prasowej zorganizowanej przez Inicjatywę Dzikie Karpaty.
czytaj także
Niestety woleli schować się za policją, a szkoda, bo na przykład dr Andrzej Mikulski z Zakładu Hydrobiologii UW bardzo ciekawie opowiadał o przyczynach trawiącej Polskę suszy. Otóż zmiany klimatu sprawiają, że deszcze stają się nieregularne. Raz nie padają wcale, a innym razem mamy skumulowane opady. Dlatego tak cenna jest woda, która zostaje w krajobrazie, a kluczowe są górskie lasy, które zatrzymują wody opadowe. To w górach spada najwięcej wody. Niestety lasy są niszczone. Gdyby je odbudować, mogłyby zatrzymać miliard metrów sześciennych wody. Wody, której teraz tak brakuje rolnikom, że straty również szacowane są na miliard, tylko że złotych.
Gdyby odbudować lasy, mogłyby zatrzymać miliard metrów sześciennych wody. Wody, której teraz tak brakuje rolnikom, że straty również szacowane są na miliard, tylko że złotych.
Po Mikulskim głos zabrał prof. Wiktor Kotowski z Zakładu Ekologii Roślin i Ochrony Środowiska UW, który zwracał uwagę, że lasy są dobrem publicznym, więc powinny służyć dobru społeczeństwa. Niby oczywiste, ale najwyraźniej nie dla Lasów Państwowych. Kotowski przypominał też, że obserwujemy galopującą katastrofę klimatyczną, więc dalsze wycinanie starych drzew, które są naturalnymi magazynami węgla, jest strategicznie najgorszą możliwą decyzją. Stąd prosty wniosek, że nasze instytucje publiczne nie dbają o dobro obywateli. Gdyby nasze państwo rzeczywiście chciało o nas zadbać, powinno zatrzymać niszczenie dzikiej przyrody i ogłosić klimatyczny stan wyjątkowy, jak robią to kolejne kraje na świecie.
Zresztą nawet bez wychodzenia ze swojej pilnie strzeżonej przez policję twierdzy na Grójeckiej urzędnicy Lasów Państwowych mogliby zapoznać się z tymi i wieloma innymi faktami, bo w listopadzie 2018 roku Inicjatywa Dzikie Karpaty, Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze i Koalicja Niech Żyją! złożyły postulaty o ochronę szczególnie cennych przyrodniczo rejonów Karpat, wraz z obszernym uzasadnieniem. Niestety odpowiedź Regionalnej Dyrekcja LP w Krośnie była negatywna, podobnie jak reakcja Dyrekcji Generalnej. Ministerstwo Środowiska nie raczyło nawet odpowiedzieć. Stąd prosty wniosek, że wszystkie te organy wiedzą, że niszczą przyrodę, ale nie zamierzają tego procederu zaprzestać. Wręcz przeciwnie − plan urządzenia lasu RDLP Krosno przewiduje zwiększenie wycinki.
czytaj także
Bardzo to mądre. Stoimy nad przepaścią, to może jeszcze strzelmy sobie w stopę. Albo najlepiej obie. Tylko nie wiem, jak wtedy wstaniemy z kolan. Raczej wcale.
Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady
Już dziś bieszczadzkie drogi zrywkowe, którymi drzewa transportowane są z głębi lasu, mają 30 tysięcy kilometrów. Jeszcze trochę, a można by nimi okrążyć Ziemię, bo obwód naszej planety wynosi 40 tysięcy kilometrów. Takie drogi to katastrofa dla lasu, bo delikatna bieszczadzka gleba jest wycierana do kamieni i nie wyrośnie na niej żadne drzewo przez kolejne dziesiątki lat. Jakby tego było mało, wytyczanie tych szlaków, sięgających nierzadko dwóch metrów głębokości, prowadzi do powstawania potoków, co – jak łatwo się domyślić – powoduje, że woda, zamiast być zatrzymywana w lesie, spływa w dolinę. Zamiast retencji, mamy powodzie i susze.
czytaj także
Przy wycince niszczone są też drzewa nieprzeznaczone do wycięcia, bo ciężko ściąć i wywieźć z lasu drzewa o obwodzie trzech metrów, żeby przy okazji nie uszkodzić innych. Jak to wygląda, można się na własne oczy przekonać na Facebooku Inicjatywy Dzikie Karpaty, gdzie po zniszczonych przez gospodarkę leśną fragmentach puszczy oprowadza nas jedna z aktywistek Obozu dla Puszczy Karpackiej. Takich filmów i zdjęć możemy tam zresztą zobaczyć całą masę, bo aktywiści udokumentowali mnóstwo przypadków naruszeń i niszczenia całych ekosystemów dzikiej przyrody. Jeśli filmiki to dla was za mało, zawsze możecie rzucić wszystko i pojechać sprawdzić, czy w Bieszczadach wycięto już wszystkie drzewa. Obóz dla Puszczy Karpackiej ciągle trwa i zaprasza (nie sugerujcie się facebookowym końcem wydarzenia, Obóz zostaje do końca sierpnia, a może i do Rykowiska). Podobno jest tam bardzo miło, tylko ciągle trzeba oglądać te wszystkie ścięte drzewa i zniszczoną przyrodę, bo obozowicze zajmują się monitoringiem zniszczeń.
Czy to szaleństwo się kiedyś skończy, zależy od nas. Jedźmy więc w Bieszczady i walczmy o ocalenie resztek dzikiej przyrody.
Fotorelacja z Obozu dla Puszczy Karpackiej Jakuba Szafrańskiego.
Pień drzewa z oznaczeniem przeznaczenia do wycinki