Nie wiadomo, czego było najmniej w tym plebiscycie: głosujących, zainteresowania społecznego czy sensu.
Nie było wstępnych sondażowych wyników niedzielnego referendum. Nie było, bo żadna stacja telewizyjna nie była zainteresowana przeprowadzeniem badań exit polls. To pokazuje, jak bardzo to referendum było niepotrzebne. Cząstkowe wyniki nie pozostawiają jednak złudzeń, frekwencja wyniosła 7,48%. Obywatele zignorowali kpinę z demokracji, kpinę, której organizacja kosztowała nas wszystkich ok. 100 mln złotych.
O referendum, smutną spuściznę po Bronisławie Komorowskim, mało kto dbał po 24 maja, czyli po dniu drugiej tury wyborów prezydenckich. Oczywiście tak zwani woJOWnicy Kukiza przeprowadzili (oszczędną raczej) kampanię promującą wprowadzenie JOW-ów. Postulowaniem likwidacji finansowania partii z budżetu zajął się m.in. poseł Łukasz Gibała i niektórzy posłowie Platformy, a rozstrzyganiem wątpliwości na korzyść podatnika nikt zajmować się nie musiał, bo pytanie i tak nie było już aktualne (taką zmianę do ordynacji podatkowej wprowadził już parlament). Zdecydowanie jednak dominowała obojętność i ignorowanie wczorajszego referendum, czego skutkiem jest dramatycznie niska frekwencja.
W tym jednak przypadku z tak niskiej frekwencji – skutkującej tym, że referendum nie będzie wiążące – można się tylko cieszyć. Według PKW blisko 80% głosujących opowiedziało się za JOW-ami, ponad 83% przeciw utrzymaniu dotychczasowego sposobu finansowania partii, a ponad 94% za wprowadzeniem zasady rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika.
A więc przy tak niskim zainteresowaniu urny odwiedzili wczoraj jedynie ci, którzy byli mocno zdeterminowani i popierali JOW-y.
Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych i zniesienie finansowania partii z budżetu państwa nie uzdrowiłoby polskiego życia publicznego. Nie miałoby nic wspólnego z „odbetonowaniem” sceny politycznej i podwyższaniem jej standardów.
Jak wyglądają skutki JOW-ów, mogliśmy obserwować niedawno podczas debat w Senacie, na przykład tej nad ustawą regulującą stosowanie metody in vitro. Wywody o „zespole ocaleńca”, „wymuszonej masturbacji”, „sądzie ostatecznym” i „wymodlonych dzieciach” pokazują, że deputowany wybrany w ordynacji większościowej nie jest lepszy, mądrzejszy, uczciwszy, bardziej krytyczny niż ten wybrany według ordynacji proporcjonalnej.
Z pewnością jednak okaże się zamożniejszy lub będzie się otaczał bogatszymi sponsorami i lobbystami.
O negatywnych skutkach JOW-ów społeczeństwo nie posiadało przed referendum szerokiej wiedzy. Ten system promuje nie tylko rzekomo antysystemowy Kukiz, który najwyraźniej nie rozumie, że dla ruchów dopiero wchodzących na scenę polityczną JOW-y są zabójcze, ale i partia rządząca. Platforma doskonale zdaje sobie sprawę, że JOW-y to system dla silnych i bogatych. Wpływy na fundusz wyborczy PO tylko w 2014 roku wyniosły ponad 48 milionów złotych. Gdyby jeszcze znieść finansowanie partii z budżetu, wybrany w JOW-ach polski parlament reprezentowałby już właściwie wyłącznie interesy wielkiego biznesu.
Dziś, gdy nieszczęsne referendum 6 września mamy już za sobą, powinna zostać otwarta dyskusja o rzeczywistej zmianie zarówno systemu wyborczego, jak i sposobu finansowania partii. Na otwarcie skostniałego systemu pomysły mają organizacje pozarządowe, ostatnio szczególnie dużo mówiono o systemie STV (pojedynczego głosu przechodniego). Niestety jego dużą wadą jest skomplikowanie i nieczytelność. Z pewnością należy rozmawiać o obniżeniu progu wyborczego w wyborach do Sejmu (np. 3%), przywróceniu ordynacji proporcjonalnej w wyborach na wszystkich szczeblach samorządu i zmiany metody przydzielania mandatów na korzystniejszą dla mniejszych ugrupowań (z d’Hondta na Saint-Lagüe).
Niestety, kampania przed październikowymi wyborami do parlamentu nie służy debacie na temat szczegółowych rozwiązań w materii prawa i systemu wyborczego. Siłą przekazu w sprawie JOW-ów była jego prostota. Każdy inny system jest znacznie trudniejszy do wytłumaczenia, a tym samym trudniej uzyskać dla niego społeczny entuzjazm. Jednak jeśli rzeczywiście chcemy naruszyć skostniały system polityczny, to potrzebne są zmiany gwarantujące większą reprezentatywność, a tym samym większy pluralizm w parlamencie.
To samo dotyczy reformy finansowania partii politycznych. Choć co do zasady system budżetowy najbardziej zabezpiecza przed uzależnieniem klasy politycznej od wielkiego biznesu, to jednak nie funkcjonuje on w Polsce tak, jak powinien. Trudno nie oburzać się na przykład na ogromne wydatki na reklamę wielkoformatową, która może wręcz symbolizować spłycenie komunikacji na linii wyborca-parlamentarzysta. Należy pomyśleć o zwiększeniu kwoty przekazywanej obowiązkowo na fundusz ekspercki i prace programowe. Niestety, zaproponowany w nowelizacji Kodeksu wyborczego z 2011 roku zakaz używania billboardów został uznany za niekonstytucyjny – jako wymierzony w wolność wyrażania i rozpowszechniania poglądów przez partie i komitety wyborcze.
Przedłużona kampania prezydencka zakończyła się wczoraj o 22, a właściwie zakończy się w momencie ogłoszenia oficjalnych wyników referendum przez PKW.
Śmiało można powiedzieć, że była to kampania najdroższa w historii i wyjątkowo szkodliwa.
100 milionów złotych wydane w rozpaczliwym geście na referendum, wokół którego narosło wiele wątpliwości, także konstytucyjnych, w którym obywatele mieli odpowiedzieć na niechlujnie zadane, nieprecyzyjne pytania – wszystko to nie tylko nie pomogło prezydentowi Komorowskiemu, ale i podważyło sens najistotniejszej instytucji demokracji bezpośredniej, narażając ją na kpiny.
ZOBACZ TEŻ:
Cezary Michalski: Referendum przeciwko oświeceniu
Jan Śpiewak: Zamach stanu Januszów polityki
CZYTAJ WIĘCEJ O JOW-ACH:
Marcin Gerwin: 10 pytań o JOW-y
Piotr Uziębło: Wypaczone wyniki, głosowanie na partie i rzecznik dyscypliny. Oto JOW-y
Marcin Gerwin: Okręgi jednomandatowe to przekręt w białych rękawiczkach
Rafał Chwedoruk: Zwolennicy JOWów powinni zamilknąć
Peter Emerson: JOW-y to pomysł jak z Orwella
Marcin Gerwin: Jednomandatowe okręgi wyborcze? Nie, dziękuję
**Dziennik Opinii nr 250/2015 (1034)