Od początku kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej do 26 grudnia 2022 roku straż graniczna przeprowadziła 50 668 tysięcy wywózek. Po polskiej stronie granicy odnaleziono łącznie ciała 37 ofiar, z czego 9 tylko od początku stycznia bieżącego roku.
7 stycznia odnaleziono ciało Ibrahema Jabera Ahmeda Dehya z Jemenu. Miał 36 lat, żonę, troje dzieci, był lekarzem. Na pogrzeb, który odbył się 9 lutego w Bohonikach, przyjechał jego brat. 12 stycznia żołnierze natknęli się na trzy kolejne ciała. Dzień później znaleziono ciało mężczyzny z Etiopii.
Pierwsza lutowa ofiara, młoda kobieta z Etiopii, mogłaby żyć. Parę dni umierała niedaleko drogi wjazdowej do Hajnówki. Służby dowiedziały się o niej od jej towarzyszy podróży, którzy szukali dla niej pomocy. Mówili, że jest w złym stanie, podali lokalizację i prosili o pomoc medyczną. Zostali wypchnięci do Białorusi.
Funkcjonariusze nie wykazali się zaangażowaniem w czasie poszukiwań – według relacji świadków tylko podjechali i wyjrzeli przez okno samochodu. Aktywiści na prośbę bliskich poszukiwali kobiety przez kilka dni, przeczesując okolicę, dzwoniąc po szpitalach, placówkach SG. 12 lutego Piotr Czaban i Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok znaleźli ciało.
– Tak mało zabrakło, by ją uratować. Wystarczyłoby puścić parę osób z kamerami termowizyjnymi. Mają taki sprzęt w placówkach straży granicznej – mówi Kamil Syller, mieszkaniec Podlasia, prawnik, aktywista. Piotr Czaban złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez funkcjonariuszy. Wyjaśnień domaga się też Rzecznik Praw Obywatelskich.
– Policja kręci. Mówią, że nie jechali, potem, że jechali. Jeden z tych funkcjonariuszy mówił dobrze po angielsku, więc nie ma mowy o tym, żeby była jakaś bariera językowa, która uniemożliwiła przekazanie informacji o tej kobiecie. Straż tam pojechała, ale z samochodu nie wysiedli, to relacja świadków. Gdyby ich nie było, toby powiedzieli, że szukali – opowiada Syller.
Ciał w lesie jest wiele
Wiadomo, że ciał w lesie jest wiele. Grupa Granica podaje, że od początku kryzysu humanitarnego otrzymała zgłoszenia o 300 zaginionych osobach. Zaginięcia zgłasza rodzina, towarzysze podróży. Czasem podają przybliżoną lokalizację terenu, gdzie mogą się znajdować ich bliscy.
Push-backi trwają, ale pogranicznicy powinni się bać. Także przez sprawę Frontexu
czytaj także
- Pinezki [oznaczenia lokalizacji – przyp. red.], które przesyłają rodziny, są mało precyzyjne albo nieaktualne, orientacyjne. Czasem nie wiadomo nawet, czy poszukiwani zaginęli na terenie Polski, Białorusi czy Litwy – mówi Kamil Syller. – O części osób wiemy, z imienia i nazwiska, że są poszukiwane, ale na pewno byli i tacy, których jeszcze nikt nie szuka albo ruszyli sami, bez kontaktu z rodziną. Szansa na znalezienie takich osób jest bardzo duża, kiedy się przeczesuje lasy – dodaje.
W czwartek 16 lutego zorganizowano pierwsze duże poszukiwanie z udziałem 23 aktywistek, straży pożarnej z Michałowa i policji. Podstawą do poszukiwania była informacja, że razem z pochowanym 9 lutego Ibrahemem szedł jego towarzysz, który też podróży najprawdopodobniej nie przeżył.
– Było wiadomo, że wchodzili na terytorium Polski przez rozlewiska rzeki Leśnej. W tym obszarze zaczęliśmy szukać. Wiemy jednak, że w tych lasach zaginęło kilkaset osób, więc jest bardzo prawdopodobne, że szukając jednej, znajdziemy inną. Tak się właśnie stało. Znaleźliśmy Etiopczyka zamiast Jemeńczyka – mówi Syller.
Jak to się stało, że w poszukiwaniach wspólnie uczestniczyli aktywiści i funkcjonariusze policji, których niechętny, często wręcz wrogi stosunek do ludzi udzielających migrantom humanitarnej pomocy jest powszechnie znany? To dzięki zaangażowaniu Piotra Czabana, dziennikarza i aktywisty, do którego zgłasza się wiele osób z prośbą o pomoc w poszukiwaniu bliskich. Czaban zgłasza zaginięcia policji, pomaga w identyfikowaniu zwłok, pośredniczy w kontaktach z rodzinami ofiar. Dzięki tej współpracy buduje wzajemne zaufanie z niektórymi przedstawicielami służb.
– Piotr Czaban utrzymuje kontakty z komendą w Hajnówce i w Białymstoku. Ma osoby, z którymi współpracuje np. przy identyfikacji zmarłych osób. Policja dostaje od naszej sieci pomocowej zdjęcia osób zaginionych, które mogą ułatwić identyfikację nawet wtedy, gdy zwłoki są zniszczone albo stały się już szczątkami. Na przykład jakiś czas temu znaleziono czaszkę i okulary. Okulary widoczne na zdjęciach osób zaginionych były zestawiane z tymi znalezionymi razem z czaszką. To oczywiście nie gwarantuje dokładnej identyfikacji, a jedynie wstępną, ale od czegoś trzeba zacząć – mówi Syller.
Strefa rozszczepienia: uchodźcy z dwóch granic na podlaskiej wsi [reportaż]
czytaj także
– Za dużo jest poszukiwanych osób, żeby nie było współpracy. Można oczywiście aktywizować służby do poszukiwań na poziomie wrogim: pisać pisma, popędzać, nagłaśniać. Co też jest jakąś metodą, bo oni są nastawieni na to, żeby po prostu nic nie robić. Są bierni, jeśli chodzi o poszukiwania osób przechodzących przez granicę białoruską – mówi Kamil Syller.
Podobnego zdania jest Agata Kluczewska z Fundacji Wolno Nam, która też uczestniczyła w poszukiwaniach.
– Kiedy zgubi się dziecko, szukają go wszystkie okoliczne służby i cała wieś. To, co my zrobiliśmy, to właśnie to – 22 osoby, które szły razem i przeczesywały las. Oczywiście można wysłać patrol policji, zgłosić zaginięcie, ale wiemy, że jak pójdziemy tyralierą, szanse na odnalezienie kogoś są o wiele większe. Jednocześnie dzięki policji mogliśmy wjechać w zamkniętą drogę leśną – opowiada. Warto wyjaśnić, że w rejonie turystycznym Podlasia obowiązuje zakaz wstępu do lasu. Nadleśniczowie z Białowieży i Hajnówki wprowadzili go na cały 2023 rok.
Dotąd grupy poszukiwawcze liczyły dwie–trzy osoby, teraz w akcji brały udział aktywistki i aktywiści, służby oraz naukowcy z Instytutu Biologii Ssaków PAN, mający doświadczenie w poszukiwaniu szczątków w puszczy. Nie jest to wcale proste. – Przejście wydzielenia, nawet kilkudziesięciu metrów kwadratowych wokół pinezki, jest czasami niemożliwe. Teraz mieliśmy lokację, która jest w bagnie – nie wejdziesz tam, nie sprawdzisz, sprawdzasz tylko otoczenie. Idziesz pieszo, może nawet w woderach, ale bagno zasysa, tam potrzebne są liny, sprzęt specjalistyczny – opowiada Kluczewska. Ale nawet kiedy teren jest łatwiejszy, ciało łatwo przeoczyć.
– Trzeba zwołać kilkadziesiąt osób, mieć ileś godzin wolnego czasu. Policja wyznaczyła czwartek, dzień powszedni, to zawęża liczbę ludzi, którzy mogą przyjść. W sobotę byłoby więcej osób – mówi Syller.
Szukający mieli na sobie jaskrawe kamizelki, krótkofalówki, telefon satelitarny, bo w tym miejscu nie ma zasięgu. Policjanci mieli drona, ale przy szukaniu zwłok nie jest on bardzo skuteczny. Jak tłumaczą aktywiści, zwłoki bardzo łatwo jest przeoczyć. Są w różnym stanie, często obgryzione przez padlinożerców.
Około godziny 11 aktywiści natknęli się na zwłoki prawdopodobnie 20–30-letniego mężczyzny. „Dostrzeżony. Z Twoja historią. Rozszarpaną kurtką. Rozwłóczoną odzieżą. Ciało! Podchodzę. Krzyczę po drodze żebyśmy się zebrali. Trzeba, zgodnie z instrukcja, wyznaczyć kto zostaje, zawiadomić policję, odliczyć się ponownie. Ciało! I zderzenie z rzeczywistością. Nie ma ciała. […] Patrzę na kości. Miednica, mam wrażenie że zmieściłaby się w dwóch dłoniach. A to kiedyś były czyjeś biodra. Wtedy pełne. Teraz, krucha miseczka. Czaszka też taka mała. Chyba wciąż jest na niej skóra. Człowiek taki jest drobny i kruchy” – pisze na Facebooku Agata Kluczewska.
Obok ciała leżały zdjęcia. Jak wynika z kolejnych ustaleń, poczynionych przez Małgorzatę Rycharską z organizacji Hope and Humanity, zmarłym był obywatel Etiopii. Miał podróżować razem z przyjacielem, który wypchnięty przez granicę przez polskie służby umarł po białoruskiej stronie. Parę godzin później tego samego dnia, 16 lutego, kolejne dwa ciała wyłowiono ze Świsłoczy.
czytaj także
Młode byczki
O tej makabrze trudno opowiadać, a jednocześnie mieszkańcy Podlasia mają poczucie, że na nikim nie robi to już wrażenia. Wstrząsem był widok w lesie dzieci, kobiet urodą przypominających matkę króla Polski katolickiej czy biblijne imiona wypisane na nagrobnych tabliczkach. Ale i do tego można się przyzwyczaić.
Młodzi mężczyźni nie wzbudzają współczucia, raczej powszechną wrogość, bo wpisują się w powielany przez rządową propagandę stereotyp młodego, niebezpiecznego mężczyzny, który idzie gwałcić polskie kobiety. A przy takiej pogodzie to właśnie młodzi mężczyźni mają na tyle odwagi i sił, by iść. To również „zasługa” muru, że mniej przychodzi rodzin z dziećmi, a więcej tych, którzy są w stanie się wspiąć albo iść przez bagna.
– Mrozy ostatnio były niewielkie, ale są opady deszczu albo deszczu ze śniegiem. Jest dużo wody. Już w 2021 roku, gdy były trudne warunki, przemytnicy ograniczali ruch przerzutowy – tłumaczy Kamil Syller. Ale nie wszyscy, więc zawsze ktoś przez te lasy idzie, choć oczywiście przy trudniejszej pogodzie ludzi jest mniej. – Przemytnicy mają płaconą najpierw zaliczkę, a potem, kiedy uda się dotrzeć do celu, resztę. Im więcej osób przejdzie, tym większy zarobek. Służbom białoruskim też jest na rękę, gdy cudzoziemiec z sukcesem przekroczy granicę i już nie wróci. Dlatego ci zatrzymani przez polskie służby i wyrzuceni z powrotem do białoruskiego lasu są tak dotkliwie bici – tłumaczy aktywista. – „Młode byczki” nie budzą współczucia, może tylko w kobietach. Dla polskich mężczyzn wydają się stanowić zagrożenie – przynajmniej w oczach ich samych. Całkiem wyraźnie widać to w sondażach dotyczących stosunku do uchodźców i migrantów.
Po każdej informacji o odnalezionych zwłokach odzywają się bliscy innych zaginionych.
czytaj także
Teraz córka czterdziestoletniej kobiety przesyła rysopis matki Christine Anatou z Konga Belgijskiego, która mogła być w tych okolicach latem. Brat Brahima pisze, że stracił z nim kontakt w lipcu.
– Mój ojciec był zaginiony przez pięć lat – mówi Agata Kluczewska. – Wiem, jak ważna jest wiedza o tym, co dzieje się z naszymi bliskimi. Nawet jeśli to ma być zła wiadomość, to jest potrzebna, żeby zamknąć jakiś etap. Inaczej żyjesz z ciągłym ciężarem, nie możesz się pożegnać ani przestać szukać. Nawet najgorsze zakończenie pozwala odbyć żałobę i pójść dalej – tłumaczy Kluczewska.
Aktywiści zapowiadają, że będą organizować kolejne poszukiwania.
– Teraz jest łatwiej, póki nie ma zieleni. Na pewno będziemy jeszcze chodzić, bo wiemy, że jest realna szansa, by kogoś jeszcze odnaleźć. Są fragmenty puszczy niemal nasycone ludźmi zmarłymi i trzeba zrobić jak najwięcej, by zwłoki były znalezione. Nikt tu sobie nie wmawia, że nieodnalezienie zwłok lub szczątków podczas poszukiwań to dobry znak. Jak się nikogo nie znajdzie, to nie oznacza to, że osoby zaginione jednak żyją. Jest w zasadzie oczywiste, że nie żyją i gdzieś tam leżą. Mamy wiele informacji od osób, które przechodziły przez rzekę Leśną, że zostali tam ich towarzysze podróży. Humanitarną powinnością jest tych zmarłych odnaleźć i powiadomić ich rodziny – mówi Syller.
Adam Wajrak, który też uczestniczył w akcji poszukiwawczej, podkreśla w kolejnych wypowiedziach, że winę za te śmierci ponosi państwo i jego służby, które działają wbrew prawu. „Ci ludzie umierają w puszczy nie dlatego, że puszcza jest groźna, bo nie jest. Oni umierają, bo nasze państwo ich w nieludzki sposób zaszczuwa. Oni umierają, bo boją się ludzi w polskich mundurach, boją się ludzi z orłem” – pisze.
Liczy już tylko na cud, czyli magię Puszczy Białowieskiej: „Tu rozpadło się ZSRR, Puszcza zmieniała podejście wielu z nas do lasów i dzikości, więc wierzę, że zmieni też podejście do „obcych”. Taka jest magia tego miejsca, i choć w magię nie wierzę, to w tę puszczańską akurat tak”.
czytaj także
Magiczne Podlasie
Mieszkańcy Podlasia widzą, że zostali z tą traumą sami. Turystyczne tereny na dziesięć miesięcy zamknięto w strefie stanu wyjątkowego. Ten region nie kojarzy się już z sielskim spokojem i kontaktem z naturą, ale ciężarówkami wypełnionymi wojskiem, służbami, sprzętem; z murem i niepokojem, koleinami po wojskowych samochodach i zwierzętami poranionymi przez concertinę. I obawą, że w czasie spaceru można natknąć się na ciało.
Już rok temu mieszkańcy i przedsiębiorcy z podlaskiego opisywali konsekwencje stanu wyjątkowego RPO Marcinowi Wiąckowi. O trudnościach opowiadali właściciele hoteli i agroturystyk, przewodnicy, przewoźnicy, handlarze produktów lokalnych.
Część naiwniejszych mieszkańców regionu uwierzyła w rządową propagandę – że wszystkiemu winni są migranci – i popierali budowę muru, przekonani, że to rozwiąże problem i będzie jak wcześniej. Teraz widzą, że tak się nie stało.
Lokalne władze nie potrafiły też wykorzystać sytuacji, by dla biednych gmin dostać pieniądze, które pozwoliłyby na rozbudowę infrastruktury, poprawę dróg albo choćby wydanie regionalnego przewodnika. Jedna z gmin dostała 62 tys. zł na zasypanie dziur pozostawionych przez ciężkie samochody. Z rekompensatami też jest różnie, bo sytuacja prawna gospodarstw agroturystycznych jest rozmaita i ci, co chcieliby dostać rekompensatę, mogą sobie sprowadzić na głowę urząd skarbowy, dociekający sposobu prowadzenia biznesu.
Do większości zaczyna też docierać koszmarna prawda, że w lasach leżą ludzkie zwłoki. Czy większość zrozumie również, że to konsekwencja nieludzkiej polityki rządu? Bezprawnych wywózek, przez które ludzie, którzy mogliby w Polsce zostać i pracować, tracą zdrowie i życie.
Przeciw bezprawiu konsekwentnie protestowały polityczki lewicowe, Zieloni, ludzie kultury. Wobec ostatnich wypadków ponad sto osób ze świata nauki i kultury podpisało list otwarty. „Wzywamy odpowiedzialnych za ten stan rzeczy polityków do opamiętania. Z polskiego systemu prawnego muszą natychmiast zniknąć nielegalne przepisy powodujące stosowanie przez Straż Graniczną procederu wywózek” – piszą.
Czy jednak można mieć nadzieję, że jesienne wybory parlamentarne zmienią tę sytuację? Politycy centrowi i liberalni z KO, które jest najsilniejszym ugrupowaniem demokratycznym, w sprawie granicy polsko-białoruskiej nabrali wody w usta. I Sejm, i Senat głosowały za bezprawnym zarządzeniem o wywózkach, oklaskiwały funkcjonariuszy, którzy przez wiele miesięcy praktykowali demoralizację na terenach strefy objętej stanem wyjątkowym, i z nowymi umiejętnościami rozjechali się po lokalnych komendach.
Jeśli politykom wyszło w badaniach, że przekaz o ochronie praw człowieka natyka się na polski rasizm – dlatego o granicy białoruskiej lepiej milczeć – to opowieść o demoralizacji służb może okazać się zbyt trudna dla zwykłych, białych Polaków. Tylko czy czujecie się bezpiecznie w kraju, w którym dziewczyna umiera pod krzakami przy drodze, a policjantom, którzy o tym wiedzą, nie chce się tyłków ruszyć z foteli, żeby ją znaleźć i zabrać do szpitala?