Za uchylanie się od służby wojskowej grozi w Polsce kara do 3 lat więzienia. Pacyfiści mogą wybrać służbę zastępczą, ale od niej nie ma już odwołania.
Są dwa rodzaje uchylantów. Jedni to ci, którzy uchylają się „zgodnie z prawem” – bo na przykład należą do elity politycznej. To różnego rodzaju synkowie dobrze ustawionych tatusiów. Kiedy jednak nawet elity nie są w stanie uniknąć poboru, zaczyna się naginanie zasad.
W Rosji powstała specjalna jednostka dla elit, zajmuje się pilotowaniem dronów i leży daleko od linii frontu. Podczas wojny w Wietnamie wielu Amerykanów też chciało uniknąć poboru i wysłania do Wietnamu. Sposobów było kilka, na przykład odroczenie służby związane ze studiowaniem. George W. Bush, przyszły prezydent, studia już kończył, więc i odroczenie przestało mu przysługiwać. Pozostała opcja dołączenia do Gwardii Narodowej, której do Wietnamu miano nie wysyłać. Bush do niej zaaplikował. Uzyskał zaledwie 25 proc. punktów w teście umiejętności pilota – najniższy akceptowalny wynik.
Wiem, co budzi frustrację Polaków. To synkowie tatusia wzywający na wojenkę
czytaj także
Bush jednak miał to szczęście, że jego tatusiem był nafciarz i kongresmen z Teksasu, który niewątpliwie wpłynął na to, że jego syn się do Gwardii dostał. Dopiero później pojawiły się wątpliwości, czy wypełnił wszystkie zobowiązania związane z Gwardią Narodową i co właściwie robił między 1972 a 1973 rokiem. W 1968 roku, kiedy Bush rozpoczął swoją przygodę z Gwardią Narodową i uchylanctwem, co tydzień ginęło w Wietnamie 350 Amerykanów.
Gwoli sprawiedliwości, Bush przynajmniej udawał, że służył w wojsku. Munduru nigdy nie założył ani prezydent Joe Biden (pięć kolejnych odroczeń studenckich podczas wojny w Wietnamie, choć syn Bidena służył później w Iraku i sam prezydent podejrzewa, że tę służbę przypłacił życiem), ani żaden inny z ostatnich prezydentów: Bill Clinton, Barack Obama i Donald Trump. Trump zresztą uważa żołnierzy za frajerów.
Drugi rodzaj uchylantów to ci, którzy nie mają tyle szczęścia. To najczęściej mężczyźni z uboższych rodzin, którzy nie mogli pójść na studia i nie mają szerokiej sieci kontaktów. Oni, jeśli chcą uniknąć poboru, muszą złamać prawo.
Kiedyś biali południowcy nie musieli naginać zasad, by uniknąć poboru, ponieważ sami te zasady tworzyli. Blisko jedna trzecia rodzin posiadała niewolników w Skonfederowanych Stanach Ameryki w 1860 roku. W stanach wchodzących w skład Konfederacji żyło 5,5 miliona osób wolnych i 3,5 miliona zniewolonych.
Konfederacja uchwaliła The Second Conscription Act (Drugą ustawę o poborze), choć to prawo jest lepiej znane pod nazwą Twenty-Slave Law (Prawo dwudziestu niewolników). Była to ustawa wielokrotnie gorsza niż prawo obowiązujące w północnych stanach Unii, gdzie wystarczyło wpłacić 300 dolarów (około 100 tysięcy dzisiejszych dolarów), by wykupić się od poboru. Choć w zasadzie można było się wykupić za mniej, bo był tam także element wolnego rynku: można było znaleźć i opłacić sobie zastępcę. Na Południu natomiast prawo zwalniało z poboru osoby posiadające co najmniej 20 niewolników – a większość posiadaczy niewolników nie miała ich aż tylu. Była to więc także wojna starego porządku feudalnego z nowym, wolnorynkowym.
Pokazywało to, po pierwsze, kto tak naprawdę rządzi Południem: biali właściciele największych plantacji. Przyjmując, że jeden niewolnik kosztował około 800 dolarów, dwudziestu kosztowałaby 16 tysięcy – nadal mowa o dolarach z lat 60. XIX wieku. W zależności od metody przeliczenia możemy mówić nawet o kilku milionach dzisiejszych dolarów potrzebnych, by uniknąć poboru. Po drugie, większość białych mieszkańców Południa nie posiadała niewolników lub posiadała ich za mało, by uniknąć służby. Ci ludzie walczyli więc o utrzymanie systemu, który im nawet nie sprzyjał. Na początku wojny szeregowi dostawali żołd w wysokości 11 dolarów, a dezercja była karana śmiercią.
Pobór w logice kapitalistyczno-neoliberalnej to jakiś ponury żart
czytaj także
Czasami się zastanawiam, jak bym się zachował, gdybym był Niemcem podczas drugiej wojny światowej i gdybym został powołany. Choć w zasadzie nie musiałbym być Niemcem, Polaków też przecież powoływano do Wehrmachtu. Zastanawiam się, czy miałbym siłę i odwagę, by powiedzieć: Nie!
Taką odwagę mieli nieliczni. Franz Jägerstätter, austriacki obdżektor/uchylant, odmówił złożenia przysięgi wierności Hitlerowi, za co został przez III Rzeszę stracony. Czy jego poświęcenie miało sens? Mógł przecież iść na front i nigdy nie nacisnąć spustu, prawdopodobnie przeżyłby wojnę. Czy nie byłoby lepiej, gdyby Franz żył?
Na szczęście w XXI wieku w świecie zachodnim karą za uchylanie się od służby wojskowej jest „jedynie” więzienie (w Polsce: do lat 3), a „tchórzostwa” na polu bitwy nie karze się śmiercią. Warto wspomnieć o Amerykaninie polskiego pochodzenia Eddim Sloviku, który został stracony 31 stycznia 1945 roku – jego zbrodnią było to, że nie miał już odwagi walczyć. Najsmutniejsze w jego historii jest to, że został rozstrzelany jedynie po to, by zastraszyć innych potencjalnych dezerterów – czyli, jak się dzisiaj mówi, wywołać efekt mrożący. Nie dajmy się zmrozić w kwestii poboru czy w jakiejkolwiek innej.
Kiedyś bowiem, trochę ponad sto lat temu, za dystrybucję ulotek, w których krytykowano pobór, porównując go do niewolnictwa, i stwierdzano, że jest on nielegalny z tytułu 13. poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych („nie będzie w Stanach Zjednoczonych niewolnictwa, ani przymusowych robót, chyba że jako kara za przestępstwo”) wsadzano do więzienia.
Amerykański socjalista Charles T. Schenck napisał: „Obywatel powołany do wojska jest zmuszony do zrzeczenia się praw obywatelskich i staje się przedmiotem”. Schenck uważał, że zmuszanie obywateli do służby wojskowej jest niczym innym jak zniewoleniem. W ulotce pisał jedynie o tym, by korzystając z różnych możliwości, jakie daje prawo, uchylić ustawę dotyczącą poboru. Za taką linię argumentacyjną Schenckowi wymierzono sześć miesięcy więzienia z paragrafów słynnej z Ustawy o szpiegostwie z 1917 roku.
Tu nikt cię nie skaże za memy z papieżem. Za swastykę też nie
czytaj także
W 1919 roku sprawa Schencka trafiła do Sądu Najwyższego, który podtrzymał wyrok, stwierdzając, że gdyby nie było wojny, Schenck mógłby swobodnie rozpowszechniać swoje ulotki. Zazwyczaj jednak pobór jest wprowadzany wtedy, gdy jest wojna. Paragraf 22: możesz krytykować pobór tylko wtedy, kiedy go nie ma.
W Polsce również skazywano ludzi za sprzeciw. Marek Adamkiewicz, opozycjonista, który nie chciał zostać wcielony do Ludowego Wojska Polskiego, został skazany na 2,5 roku więzienia za odmowę złożenia przysięgi wojskowej w 1986 roku. Musimy pamiętać, że kiedy dopuszczamy pobór, to dopuszczamy go również w sytuacjach, kiedy głęboko nie zgadzamy się z polityką państwa. Dajemy wtedy państwu nieograniczoną władzę nad naszymi ciałami i umysłami.
Za uchylanie się od służby wojskowej grozi w Polsce kara do 3 lat więzienia. Ponadto w czasie mobilizacji lub wojny można otrzymać 3 lata za brak stawiennictwa i minimum 5 za trwałe uchylanctwo. Wydaje się więc, że państwo zamierza egzekwować od nas obowiązek obrony ojczyzny i nie ogląda się przy tym na sumienie jednostek.
Powołania do wojska, czyli odroczony przymus zostania mięsem armatnim
czytaj także
Państwo dopuszcza także możliwość odbycia służby zastępczej – zamiast brać do ręki broń, można na przykład kierować pojazdami. Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że z tego rodzaju służby poglądy pacyfistyczne nie zwalniają, bo sumienie jednostki musi się jednak podporządkować ustawie.
Państwo rości więc sobie prawo do tego, by oceniać ludzkie sumienia, a niekiedy je ustawowo łamać. Jeśli będziemy na to milcząco przyzwalać, możemy się obudzić w niezbyt ciekawym miejscu.
**
Paweł Najman – pasjonat stosunków międzynarodowych, Bliskiego Wschodu, socjaldemokracji i sprawiedliwości społecznej. Z wykształcenia politolog.