„Polska lewica przegrała wybory do Parlamentu Europejskiego” – to jedna z najczęściej powtarzanych diagnoz powyborczych. Niestety uwierzyli w nią także sami liderzy i liderki lewicy.
Teza o klęsce lewicy w eurowyborach jest błędna. W 2014 roku lewicy do Parlamentu Europejskiego udało się wprowadzić zaledwie pięciu posłów. W tej kadencji frakcja Socjalistów i Demokratów została zasilona ośmioma reprezentantami z Polski. Suma głosów kandydatów reprezentujących lewicowe partie (Wiosnę, SLD, Razem i Zielonych) przekroczyła w ostatnich wyborach wynik Zjednoczonej Lewicy i Razem z wyborów parlamentarnych 2015 roku – choć w wyborach krajowych odnotowaliśmy tradycyjnie wyższą frekwencję niż w europejskich.
Opierając się na fałszywej tezie, podzielona i przeświadczona o swojej słabości lewica, zamiast na poważnie zawalczyć o swoją podmiotowość na scenie politycznej, zdecydowała się szukać schronienia w wielkiej koalicji antypisowskiej.
W ten sposób lewica i siły postępowe skazują się na boksowanie poniżej swojej kategorii wagowej. Nie łudźmy się bowiem, że na grzbiecie Grzegorza Schetyny wprowadzimy do Sejmu kilkudziesięciu posłów. Niemal każdy potencjalny członek wielkiej antypisowskiej koalicji deklaruje, że chciałby po wyborach utworzyć samodzielny klub parlamentarny (poza Zielonymi i Inicjatywą Polską, które zadowolą się zapewne jednym mandatem). Ten scenariusz nie spełni się z kilku powodów. Po pierwsze, nawet gdyby Grzegorz Schetyna chciał – a nie chce – spełnić te życzenia, to wówczas zabrakłoby mandatów dla działaczy Platformy.
Transfery socjalne, nie obyczajówka. Jak PiS wygrał eurowybory
czytaj także
Po drugie, celem szefa PO jest nie tylko pokonanie PiS (być może nie wierzy on wcale, że ten cel jest na jesieni wykonalny), ale niepodzielne przywództwo w obozie anty-PiS. Jaki byłby z niego przywódca, gdyby tuż po wyborach jedna trzecia posłów i posłanek rozpierzchłaby mu się po innych klubach czy kołach poselskich? Nie piszę tego, żeby oskarżać go o niecne zamiary, bo każdy poważny polityk na jego miejscu kierowałby się podobną logiką, lecz żeby urealnić nasze oczekiwania.
Po trzecie, to nie Schetyna daje „biorące” miejsca, ale wyborcy. O ile kilka lewicowych jedynek na koalicyjnych listach mogłoby być w miarę pewnych swoich mandatów, to o każde kolejne miejsce w Sejmie trzeba będzie stoczyć zacięty, a w wielu przypadkach beznadziejny bój. Przekonali się o tym Zieloni w wyborach do Parlamentu Europejskiego, gdy poza jednym wyjątkiem nie obronili swoich miejsc na listach, najczęściej osiągając ostatni wynik wśród kandydatów Koalicji Europejskiej.
Wiosno, SLD, Lewico Razem – przecież wy możecie nawet współrządzić
czytaj także
Dlatego gdy dziś wszyscy zabiegają o miejsce u boku Platformy, to jej przewodniczący trzyma w ręku praktycznie wszystkie karty i może przebierać w ofertach poszczególnych potencjalnych koalicjantów. Zacierając ręce, może spokojnie czekać na wynik odwróconej licytacji – zamiast tego, kto da mu więcej, „zwycięzcą” zostanie ten, kto poprosi o najmniej.
czytaj także
W efekcie około 12% poparcia, jakim cieszą się łącznie w sondażach lewicowe partie, co przy wspólnym starcie przełożyłoby się na około 60 mandatów, może pod skrzydłami Grzegorza Schetyny dać lewicy zaledwie kilka, może kilkanaście szabel w Sejmie. A przecież przy samodzielnym starcie lewicowej koalicji nawet wynik rzędu 8% oznaczałby 30–40 mandatów!
Gra toczy się nie tylko o liczbę przedstawicieli lewicy w Sejmie i Senacie, ale także o naszą – wszystkich ludzi lewicy – wiarygodność. I to być może na długie lata. Ile naszych postulatów trzeba będzie schować, aby nie drażnić konserwatywnego skrzydła Platformy albo PSL, jeśli ostatecznie doszłoby do najszerszej koalicji? Ile neoliberalnych żab będziemy musieli przełknąć? Ile zgniłych kompromisów zawrzeć? Czy nagroda – wspomniana garstka mandatów – będzie warta tych wyrzeczeń? Ilu wyborców się od nas odwróci i zostanie w domu?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że stworzenie lewicowej koalicji nie będzie proste. Wiele osób będzie musiało schować swoją dumę do kieszeni i przynajmniej udawać, że nie słyszało w ostatnich latach tych wszystkich uszczypliwości (jestem realistą – nie spodziewam, że ktokolwiek kogokolwiek przeprosi). Z kolei ci, którzy w uszczypliwościach się specjalizowali, będą wreszcie musieli nauczyć się trzymać język za zębami. Wielkim wyzwaniem będzie także znalezienie odpowiedniej formuły startu. Jednak pojedyncze drzewa nie powinny przysłaniać nam lasu.
Paradoksalnie może się zdarzyć, że to sam Grzegorz Schetyna stanie się akuszerem postępowej koalicji. Jeśli ostatecznie ułoży się tylko z niechętnym lewicy Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, nam może nie pozostać nic innego niż dogadanie się ze sobą. Czy jednak chcemy pokładać nasz los w rękach lidera innego środowiska politycznego? Nie lepiej wziąć sprawy w swoje ręce już teraz?
czytaj także
W Tako rzecze Zaratustra Friedrich Nietzsche pisał: „Bodajżeby się on znużył swą wzniosłością, ów wzniosły: wówczas dopiero jego piękno wznosić się pocznie (…). I wówczas dopiero, kiedy od siebie odwróci się on, przeskoczy swój cień własny – i zaprawdę! we własne słońce skoczy wtedy”. Obyśmy i na lewicy znaleźli wreszcie odwagę, by przeskoczyć swój cień.
**
Adam Traczyk jest prezesem think tanku Global.Lab. W wyborach do Parlamentu Europejskiego kandydował z listy Wiosny Roberta Biedronia.
czytaj także
czytaj także