Doktor Górnicki spodziewał się, że za przepisywanie pacjentkom antykoncepcji awaryjnej od ręki odpowie za rządów PiS. Okazało się jednak, że może się to wydarzyć w kadencji rządu, którego przedstawiciel w trakcie kampanii wyborczej obiecywał Polkom łatwiejszy dostęp nie tylko do ellaOne, ale i do aborcji. Wiemy już, ile było warte to gadanie.
„Gdybyśmy za każde męskie jęczenie przed założeniem prezerwatywy podczas stosunku dostawały złotówkę, spokojnie uzbierałybyśmy uzbierać na dożywotni zapas tabletek «dzień po»” – to jeden z dyżurnych żartów powtarzanych w moim koleżeńskim gronie. Choć gumka chroni nie tylko przed niechcianą ciążą, dla wielu posiadaczy penisów wciąż stanowi poważne wyzwanie.
Wiemy o tym nie tylko z anegdot, ale także z badań pokazujących, że w Polsce liczba zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową rośnie lawinowo. Przykładowo kiłą w 2023 roku zaraziło się o 325 proc. więcej osób, niż trzy lata wcześniej. Z liczby kobiet, które zgłaszają się do doktora Jarosława Górnickiego z prośbą o wypisanie recepty na tabletkę „dzień po”, też można wysunąć wniosek o niechęci do prezerwatyw i ciągłej wierze w stosunek przerywany.
Januszewska: Ginekolog nie jest bogiem. Uświadomcie to sobie
czytaj także
Ale to nie jest tekst o tym, że wszystkiemu są winni mężczyźni, tylko o chorym systemie, w którym tkwimy wszyscy i który zwalnia z odpowiedzialności jednych kosztem drugich.
Moralizatorstwo, panika moralna i zakazy zamiast uznania podmiotowości
Zamiast profilaktyki – na przykład w postaci równościowej edukacji seksualnej i darmowych środków antykoncepcyjnych – z ust polityków, kleru, a nawet niektórych autorytetów medycznych dostajemy wykłady o potencjalnej demoralizacji dzieci w szkołach albo nakazie życia w „czystości”.
Wstrzemięźliwości oczekuje się jednak głównie od kobiet, na barkach których i tak ciąży już wykonywanie całej pracy wokół zdrowia seksualnego oraz reprodukcji. W niektórych przypadkach faktyczna powściągliwość kończy się wymuszaniem seksu przemocą albo oskarżeniami o to, że mężczyźni nie mają go z kim uprawiać i są skazani na przymusowy celibat, więc się antyfeministycznie radykalizują.
czytaj także
Wszystko po to, by Polki usłyszały na koniec dnia mnóstwo wykluczających się argumentów – a to psują atmosferę w alkowie, a to puszczają się z kim popadnie, łykają piguły jak cukierki i marzą o aborcjach, a gdy to nie zadziała, łapią facetów na ciąże, bezczelnie żądając potem alimentów.
Gdyby to były jedynie opinie zatwardziałych prawicowych mizoginów, machnęłabym ręką. Zresztą, mieszkając od urodzenia w nadwiślańskim patriarchacie, zdążyłam się już przyzwyczaić także do tego, że wedle powyższych przekonań zbudowano cały system prawny i medyczny w Polsce, a (każda) władza ma w głębokim poważaniu kobiety i europejskie standardy.
Trudno mi jednak przejść obojętnie obok faktu, że wobec braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa trwa walka z ludźmi, którzy wolontaryjnie wypełniają jego rolę. Tym razem na celowniku Ministerstwa Zdrowia znalazł się wspomniany doktor Górnicki, który uratował mi i wielu moim koleżankom zdrowie i życie.
Recepta bez upokorzeń. Jak działa system doktora Górnickiego?
Jako jeden z niewielu lekarzy od mniej więcej 2017 roku – gdy decyzją eksministra Konstantego Radziwiłła w życie weszło ograniczenie sprzedaży antykoncepcji awaryjnej – wystawia recepty na tabletki „dzień po”.
Państwo z każdej wpadki, jak pęknięta prezerwatywa, każe się tłumaczyć przed lekarzem nie producentowi kondoma czy mężczyźnie, który go założył, ale kobiecie, która chciałaby zapobiec niechcianej ciąży.
Prokuratura na smyczy Kai Godek? Po PiS-ie miało być inaczej
czytaj także
Jarosław Górnicki należy do grupy „nie wszyscy mężczyźni”. Ten stan rzeczy uważa za uwłaczający kobietom, twierdząc, że system skazuje je na pewien rodzaj „niewolnictwa”. Na deklaracjach nie kończy i w przeciwieństwie do większości medyków, chętnie zasłaniających się klauzulą sumienia i strachem przed władzą, korzysta ze swojego przywileju, by ułatwić Polkom życia.
Wydaje recepty bez jakże powszechnego w gabinetach zadawania zbędnych pytań o życie seksualne i plany macierzyńskie, a w dodatku nie oczeke trzycyfrowej kwoty za pięć minut konsultacji. W chwili, gdy sama tabletka to wydatek wysokości nawet 170 zł, umawianie się na wizytę w prywatnym gabinecie nie jest nikomu ani na rękę, ani na kieszeń. A skoro lek trzeba przyjąć najpóźniej 72 godziny po stosunku, to czekanie na łaskę NFZ także nie wchodzi w grę. Nic dziwnego, że do doktora Górnickiego z czasem zaczęło zgłaszać się ponad tysiąc kobiet miesięcznie.
czytaj także
Aby skorzystać z jego usług wystarczy wejść do internetu, zapisać się na fikcyjną e-wizytę i zapłacić symboliczne dziesięć złotych. Elektroniczną receptę otrzymuje się szybko i sprawnie. Wszystko odbywa się legalnie, bo lekarz z każdą specjalizacją (Górnicki jest pediatrą i alergologiem) może wystawić dokument zezwalający na wykup leku. Od otrzymywanych kwot odprowadza podatki, co zdążył już sprawdzić nasyłany na niego obok dziesiątek innych donosów Urząd Skarbowy.
Ministerstwo Zdrowia atakuje – absurdalne zarzuty wobec lekarza
Tego było jednak za mało. W 2024 roku Ministerstwo Zdrowia wzięło się za kontrolę faktycznie działających w szarej strefie receptomatów, a doktora wrzucono do jednego worka z osobami podejrzanymi o nadmierne wypisywanie recept m.in. na leki psychotropowe.
Bez edukacji dalej będziemy mieć kraj zdrowotnych analfabetów
czytaj także
Resort zawiadomił Naczelną Izbę Lekarską o możliwości naruszenia art. 8. Kodeksu Etyki Lekarskiej, który mówi o tym, że lekarz „powinien przeprowadzać wszelkie postępowanie diagnostyczne, lecznicze i zapobiegawcze z należytą starannością, poświęcając im niezbędny czas”. Ministerstwo uznało, że wysoka liczba konsultacji (dokładnie 641 w ciągu tygodnia) w przypadku Górnickiego nie spełniała tych kryteriów.
„Mam świadomość, że wystawienie takiej liczby recept w jednym tygodniu mogło budzić wątpliwości, dlatego wyjaśniłem dokładnie, że wszystkie recepty dotyczą pigułek EllaOne oraz że wypisuję te recepty bez zadawania upokarzających pytań i wchodzenia w szczegóły życia intymnego moich pacjentek” – tak ministerstwu wytłumaczył się lekarz, wskazując, że „nie przeprowadza tych konsultacji fizycznie ani online, ponieważ wystawienie takiej recepty nie wymaga odbycia wywiadu, tak jak jest to w wielu krajach Unii Europejskiej”.
„Nienawidzę seksu”. To nie seks jest winny, tylko sprawca przemocy
czytaj także
Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej wezwał go jednak do udostępnienia dokumentacji medycznej 15 pacjentek i ośmioletniego chłopca z Ukrainy, któremu Górnicki po szczegółowej konsultacji wypisał receptę na antybiotyk. Lekarz odmówił udzielania informacji na temat kobiet, którym pomógł. Uważa, że nie złamał prawa, a brak zastosowania się do polecenia Rzecznika nazwał „sprzeciwem obywatelskim”. W zamian za to dostał wniosek o ukaranie go za nieprzedstawienie dokumentacji medycznej pacjentek, a następnie zawiadomienie o czekającej go rozprawie przed Okręgowym Sądem Lekarskim.
Górnicki spodziewał się, że za swoją postawę odpowie za czasów zaciekle walczącego z prawami reprodukcyjnymi kobiet PiS. Okazało się jednak, że może się to wydarzyć w kadencji rządu, którego przedstawiciel w trakcie kampanii wyborczej obiecywał Polkom łatwiejszy dostęp nie tylko do EllaOne, ale i do aborcji. Wiemy już, ile było warte to gadanie.
czytaj także
Trudno natomiast zrozumieć, po co komukolwiek potrzebne są dane osób, które zgłosiły się po tabletkę „dzień po”. Ułatwię ministerstwu to zadanie: przyznaję, byłam jedną z kobiet, które skorzystały z usług doktora Górnickiego. Jeśli będę tego potrzebować, zrobię to ponownie.
Dlaczego? Bo mogę i mam gdzieś to, że rozmowa o dostępności tabletek „dzień po” niemal zawsze kończy się paniką moralną, wedle której sprzedaż Ellaone bez recepty skończy się nadużywaniem leków przez kobiety i popadnięciem przez nie w promiskuityzm.
EllaOne nie jest zagrożeniem. Jest nim nadmierna kontrola
Nie ma żadnych dowodów świadczących, że octan uliprystalu, stosowany w takich specyfikach, jak ellaOne, jest niebezpieczny dla organizmu, czy że w krajach, w których można go łatwo nabyć, następuje wzrost seksualnego hedonizmu. Słyszymy raczej, że młodzi ludzie uprawiają coraz mniej seksu, a aplikacje randkowe tracą na znaczeniu. Ale przecież w tej dyskusji nigdy nie chodziło o dobro czy zdrowie czy to kobiet, czy to ich partnerów seksualnych.
Chodziło i chodzi o kontrolę naszej najintymniejszej sfery życia, o ochronę poglądów garstki uprzywilejowanych odklejeńców, których stać na prywatne wizyty lekarskie i o to, by w kieszeniach konserwatywnych lekarzy zostawało więcej kasy, bez konieczności reformowania publicznego systemu ochrony zdrowia. Tego samego, który w kwestii innych specyfików dostępnych na rynku, jak choćby viagra, nie jest w połowie tak ostrożny, jak w przypadku antykoncepcji awaryjnej.
W Polsce nawet 40 proc. osób łyka jak cukierki niepoddawane restrykcyjnym testom laboratoryjnym, za to masowo i często bezkarnie reklamowane przez influencerów suplementy diety. Gdy posłanka Małgorzata Pępek spytała Ministerstwo Zdrowia, dlaczego resort nie pracuje nad przepisami, które nakazywałyby ścisłą kontrolę jakości tych dostępnych bez recepty specyfików przed wypuszczeniem ich do obrotu, dowiedziała się, że byłoby to…. niezgodne z prawem unijnym, które jednak nie działa w przypadku ellaOne.
Przerwanie własnej ciąży jest legalne. A policja i tak wybiera upokarzanie kobiet
czytaj także
„W Polsce przepisy dotyczące suplementów diety są dostosowane do przepisów Unii Europejskiej w zakresie prawa żywnościowego. W związku z tym nie ma możliwości wydawania zezwoleń lub innych dokumentów dopuszczających wprowadzenie do obrotu suplementów diety” – tak na interpelację polityczki odpowiedział wiceminister Wojciech Konieczny.
Obok rynku supli rośnie ten oferujący leki na potencję. Ich sprzedaż – jak piszą analitycy Ogólnopolskiego Systemu Ochrony Zdrowia – „na przestrzeni ostatnich 20 lat wzrosła aż 60-krotnie”. Mimo że regularnie słyszymy o imprezach (choćby tych odbywających się na plebaniach), w trakcie których umierają lub ocierają się o śmierć mężczyźni zażywający w nadmiernych ilościach lub w połączeniu z alkoholem i innymi używkami viagropodobne substancje, nikt nie wznieca alarmu, że stosowany przez coraz młodszych mężczyzn sildenafil należy z powrotem wrzucić na listę leków wydawanych na receptę. Ale tu znowu – jak w przypadku antykoncepcji awaryjnej, choć nie suplementów diety – przestajemy być Europejczykami. Choć w większości krajów UE recepta na ten rodzaj leków obowiązuje, u nas – hulaj penisie, żadnego zagrożenia nie ma.
Antykoncepcja prawem, nie towarem. Nie tylko dla zamożnej wyborczyni Tuska
czytaj także
W takim klimacie zaufanie do systemu ochrony zdrowia słusznie spada. Rynek zapełnia się szkodliwym lub powodującym wyrzucanie kasy w błoto hosztaplerstwem. Uprawianie seksu i przyjmowanie jakichkolwiek substancji przestaje być bezpieczne dla kogokolwiek. Zaś zastraszanie i karanie lekarzy, którym mimo wszystko chce się działać na korzyść pacjentek i pacjentów, to prosta droga do wywołania efektu mrożącego w całej reszcie.
Dlatego nie dla dobra rozwiązłych kobiet i feministek, ale ogółu społeczeństwa, proszę, drodzy czytelnicy i czytelniczki płci dowolnej: podpiszcie petycję w obronie Jarosława Górnickiego, aby ktoś taki, jak on, mógł kiedyś wesprzeć i was.