Kraj

Sutowski: Petru pisze plan liberalnego populizmu

Plan naprawczy Nowoczesnej to zestaw wolnorynkowych idei wyjętych z formaliny lat 90.

Nie wiem, czy w głowie prezesa Kaczyńskiego tkwi jakaś wielka strategia budowy nadwiślańskiego „narodowego kapitalizmu”, wiem za to, że pomysły na „gospodarkę po PiS” są już gotowe. Do ustawy o „likwidacji przywilejów związków zawodowych” nieformalny lider obecnej opozycji dołożył dziś kolejny pakiet pomysłów.

Tzw. plan naprawczy, ogłoszony dziś przez Nowoczesną Ryszarda Petru, z naprawą czegokolwiek ma niewiele wspólnego. To zestaw wolnorynkowych idei wyjętych z formaliny lat 90. Jak gdyby nie było kryzysu, jak gdyby Stiglitz z Krugmanem nie dostali po Noblu, jak gdyby Sachs nie zmienił poglądów – wreszcie – jak gdyby Alan Greenspan nie przyznał w końcu, że jego „ideologia była błędna”.

Najpierw o „racjonalnym jądrze” czteropunktowego planu. Nowoczesna proponuje wprowadzenie zasady oszacowania kosztów zgłaszanych ustaw. Tak, należy bezwzględnie wymagać od każdego jak najdokładniejszej oceny wydatków związanych z wprowadzeniem projektowanych ustaw w życie.

Choć np. w przypadku inicjatyw obywatelskich warto byłoby pomyśleć o publicznie dostępnej pomocy prawno-analitycznej dla składających projekt.

Partia Petru proponuje też opracowanie 4-letniego planu finansowego państwa, I tak, warto, żeby wydatki publiczne – zwłaszcza na wielkie projekty w rodzaju „Rodziny 500+” – planowano w perspektywie wieloletniej i wskazywano możliwe ich źródła finansowania. Sensowne skądinąd pomysły PiS dość pragmatycznie udało się wpisać w budżet na rok 2016. Rząd nie wskazał jednak, w jaki sposób zamierza finansować długofalowe – i rosnące w czasie, vide wiek emerytalny i „500 złotych na dziecko” – wydatki, kiedy wpływów z aukcji LTE nie będzie, a zasiłki będą wypłacane nie przez 8-9, a przez 12 miesięcy roku.

Niestety, inne propozycje to dramat. Zasada, że „nowe wydatki mają pokrycie w obecnych, a nie prognozowanych dochodach” w połączeniu z regułą zbilansowanego budżetu oznacza ni mniej, ni więcej, tylko procykliczną politykę fiskalną. Kiedy nastąpi kryzys, w efekcie którego bieżące wpływy do budżetu oczywiście spadną, będziemy w kolejnym roku zmuszeni ciąć wydatki budżetowe, jeszcze bardziej dusząc PKB i wpędzając gospodarkę w spiralę recesji. Nawet gospodarczy Torys Jacek Rostowski przytomnie wskazywał, że rząd jest od tego, by prowadzić politykę antycykliczną. Jego rację potwierdziły teoria i praktyka. Teoria, bo MFW przyznał oficjalnie, że tzw. mnożnik, czyli przełożenie polityki budżetowej na wzrost PKB (dodatnie wydatków budżetowych i ujemne ich cięć) jest większe niż się dotychczas wydawało. A praktyka, bo przy wszystkich zastrzeżeniach Polska przez lata kryzysu naprawdę przeszła bez spadku PKB i recesji – dzięki stymulacyjnemu impulsowi funduszy europejskich, ale także zwiększeniu deficytu.

Trwale zbilansowany budżet dałoby się od biedy utrzymać wyłącznie przy wielkiej nadwyżce eksportowej – trudno jednak wyobrazić sobie, abyśmy w polskich warunkach mogli ją szybko uzyskać, szczególnie bez drastycznej presji na płace, dobijającej z kolei rynek wewnętrzny. Przy wszystkich wątpliwościach dotyczących planów gospodarczych PiS koncentracja na popycie wewnętrznym jako motorze wzrostu – w kontekście wciąż nędznych w Polsce płac i ich niskiego udziału w PKB – wydaje się dużo bardziej rozsądna. Tego jednak nie da się dziś uzyskać bez deficytu, o czym wie doskonale i liberalny skądinąd Paweł Szałamacha, i co rozumiała późna Platforma Ewy Kopacz.

Postulat nowych gwarancji niezależności banku centralnego („zapewnienie, że NBP nie będzie używany do wsparcia polityki rządu, czyli do żadnego drukowania pieniędzy”) to demagogia.

Petru płynie na fali społecznego oburzenia po słynnej konwersacji przy ośmiorniczkach.

Konstytucyjne (artykuł 220 ust. 2) i polityczne (UE!) zabezpieczenia przed rzeczywistym drukowaniem „pustego pieniądza” są wyjątkowo mocne. Gdyby PiS zdecydował się je naruszyć i faktycznie dodrukować polską walutę, mogłoby to nastąpić dopiero na etapie, w którym przeciwnicy tej władzy, lewicowi czy liberalni, mogliby pisać co najwyżej grypsy z Białołęki czy innej Berezy, a nie projekty ustaw. Czego zatem naprawdę dotyczy ten postulat? Najprawdopodobniej wywarcia presji na to, by NBP dbał wyłącznie o niską inflację, a nie zajmował się niczym innym – ku chwale i zyskom posiadaczy kapitału, choć niekoniecznie już przedsiębiorców, pracowników i konsumentów.

Obecna ustawa wyraźnie stwierdza, że „podstawowym celem działalności NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP”. Do tego od 2008 roku NBP przypisane jest „działanie na rzecz stabilności krajowego systemu finansowego”. Te dwa zapisy mogą wymagać różnych mniej standardowych posunięć na wypadek paniki na rynkach. O takich między innymi działaniach mówił Marek Belka w „Sowie i przyjaciołach” i to one wzbudziły mnóstwo niezdrowej sensacji. Propozycja Petru sprzyjać ma budowie atmosfery, w której jakiekolwiek prowzrostowe czy stabilizujące rynek finansowy działania banku centralnego spotykać się będą z odium „uruchamiania maszyn drukarskich”.

Na uchwalenie dogmatycznie liberalnych ustaw nie ma dziś oczywiście szans. PiS projekty Nowoczesnej wyśmieje, dezawuując je jako banksterskie dyrdymały (głosem posłanki Pawłowicz), względnie doktrynerski dogmatyzm (głosem ministra Morawieckiego). Partia Kaczyńskiego wzmocni tym samym swój twardy elektorat w niechęci do Petru, jego zwolenników zaś utwierdzi w przekonaniu, że rządząca partia to nieodpowiedzialni szaleńcy. Krótko mówiąc: nikt się niczego nowego o nikim nie dowie.

Po co więc w ogóle o tym pisać? Gdyby chodziło wyłącznie o młot Nowoczesnej na PiS, o liberalny populizm i mobilizację dwudziestu paru procent niegdysiejszego elektoratu „młodej” Platformy, który można definitywnie odebrać Platformie „starej”, nie byłoby sprawy. Kłopot w tym, że jeśli rząd ze swym budżetem w 2017 roku faktycznie dojdzie do ściany (a na to się zanosi), jeśli turbulencje geopolityczne bądź gospodarcze sprowadzą na Polskę kryzys, jeśli wreszcie setki tysięcy ludzi faktycznie pójdzie z torbami, choćby przez kurs franka wywindowany do pięciu złotych (a na przewalutowanie kredytów się jednak nie zanosi) – interpretacja tego kryzysu będzie już gotowa. Jeśli natomiast w międzyczasie nie pojawi się jakaś inna – tzn. alternatywna, lewicowa – narracja o teraźniejszych i potencjalnych błędach gospodarczych PiS, wtedy wielkie „a nie mówiłem?” Ryszarda Petru zabije na lata wszelką myśl o nowoczesnym państwie dobrobytu.

Czytaj także:
Michał Polakowski: Zamach Nowoczesnej na związki zawodowe to samobójstwo [rozmowa]

**Dziennik Opinii nr 23/2016 (1173)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij