Rząd Donalda Tuska, zupełnie tak samo jak ten poprzedni – Mateusza Morawieckiego – na kryzysie próbuje zbijać kapitał polityczny. Mówiąc o wojnie, liczy zapewne na „efekt flagi” – w sytuacji zagrożenia ludzie skupiają się wokół rządzących, patrzą przez palce na niedociągnięcia, mobilizują się i automatycznie ograniczają aspiracje, szykując się na cięższe czasy.
„Tam się toczy wojna, każdego dnia, każdej godziny” – mówił premier Donald Tusk o polsko-białoruskiej granicy w 35. rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów, 4 czerwca 2024 roku na placu Zamkowym w Warszawie. Dwa dni później zmarł żołnierz, ugodzony nożem przez pręty płotu ze strony białoruskiej.
Dla wielu komentatorów to dowód, że wojna toczy się naprawdę. Słychać gromkie (a może pogromowe) okrzyki o honorze munduru i konieczności strzelania do migrantów. Politycy prężą się na tle wojska i grożą Żandarmerii Wojskowej, która prowadzi postępowanie wobec żołnierzy strzelających przez płot w stronę Białorusi. Przecież skoro jest wojna, skoro giną „nasi chłopcy”, to chyba można już strzelać.
Czasem koń, a czasem nóż
Przez granicę idą cywile. Tak, zdarzają się organizowane przez białoruskie służby próby grupowego forsowania granicy, ale migranci to przede wszystkim cywile z krajów rządzonych przez dyktatorów lub pogrążonych w konfliktach zbrojnych. Czasem uciekają przed przemocą i śmiercią, czasem szukają miejsca do lepszego życia, pracy, edukacji. Większość z nich pochodzi z Syrii, Iranu, Afganistanu, Erytrei, Sudanu.
Miejscowi ich się nie boją, a przecież szlak czynny jest już trzy lata. To, czego się boją, to działania służb, nieprzestrzeganie ograniczeń prędkości w terenach zabudowanych, zamaskowane twarze, nieoznakowane mundury, zakryte numery rejestracyjne wojskowych samochodów. Trwogą napełnia ich widok bezbronnych ludzi wożonych do lasu, przed wypchnięciem ich na teren Białorusi. W efekcie działań polskiego rządu na granicy mamy do czynienia z narastającym kryzysem humanitarnym.
Organizacje do Duszczyka: Ustanowienie strefy jest niezgodne ze standardami demokratycznego państwa
czytaj także
Rząd Donalda Tuska, zupełnie tak samo jak ten poprzedni – Mateusza Morawieckiego – na kryzysie próbuje zbijać kapitał polityczny. Mówiąc o wojnie, liczy zapewne na „efekt flagi” – w sytuacji zagrożenia ludzie skupiają się wokół rządzących, patrzą przez palce na niedociągnięcia, mobilizują się i automatycznie ograniczają aspiracje, szykując się na cięższe czasy. Społeczeństwo z rozbuchanymi aspiracjami to zaś, jak wiadomo, tylko kłopot dla polityków.
Dlatego presja migracyjna na granicę wywołana przez białoruskiego dyktatora Łukaszenkę w 2021 roku była na rękę rządzącym za czasów PiS, i wszystko wskazuje na to, że jest wygodna i teraz, w 2024 roku, kiedy do władzy doszli demokraci.
Byli ministrowie, Mariusz Wąsik i Mariusz Kamiński, którzy właśnie zostali europosłami, trzy lata temu – kiedy Łukaszenka zaczął sprzedawać wizy i przekonywać migrantów, że wystarczy przejść przez las, by znaleźć się w Niemczech – przeprowadzili konferencję, w czasie której pokazali ściągnięte z darknetu filmiki z aktami zoofilii, pedofilii i dekapitacji ofiar, i zbiorowo oskarżyli o te czyny migrantów. Oskarżenie miało uzasadnić bezprawne i okrutne działania służb.
Kapela: Jak sprawnie i humanitarnie przyjąć dwa miliardy migrantów
czytaj także
Do powszechnego obiegu wszedł termin „nielegalni migranci”, jakoś opisujący ich specjalny status wyjętych spod prawa. Choć przekroczenie granicy w niedozwolonym miejscu to zaledwie wykroczenie, rząd PiS rozporządzeniem zalegalizował pushbacki, które narażają ludzi na choroby, tortury i gwałty popełniane przez funkcjonariuszy białoruskich. Przemoc po stronie polskiej też jest: pałowanie i pryskanie gazem, kopanie, wyciąganie za płot nieprzytomnych ludzi, nieudzielanie pomocy, niszczenie mienia, dokumentów i telefonów. Za posterunkiem straży granicznej w Dubiczach Cerkiewnych znaleziono beczkę pełną spalonych dokumentów i telefonów należących do migrantów.
Na wiele miesięcy pas obejmujący liczne przygraniczne miejscowości został objęty strefą stanu wyjątkowego, co oznaczało zakaz wjazdu organizacji humanitarnych, dziennikarzy i w ogóle kogokolwiek poza mieszkańcami tych terenów i służbami. Nie wpuszczono nawet komisarki praw człowieka Rady Europy Dunji Mijatović. Na granicy tylko po polskiej stronie zmarło od tego czasu sześćdziesiąt osób, a ponad 300 zaginęło. Za niemal dwa miliardy złotych stanął też płot, który miał ostatecznie zamknąć szlak migracyjny.
Oczywiście nie zamknął. Jak zwykle latem osób chętnych do podjęcia migracji jest więcej, a rządzący powrócili do pomysłu „strefy stanu wyjątkowego”, w której wojsko ma się rozprawiać z migrantami bez presji wzroku dziennikarzy i aktywistów udzielających pomocy humanitarnej. Argumentem za przywróceniem zony jest nóż, którym dźgnięty został młody żołnierz, stojący tuż przy płocie.
A ponieważ stara zapora nie działa, na terenach porośniętych lasami oraz porządnie zabagnionych ma powstać (za kolejne 10 mld zł) Tarcza Wschód – system umocnień, zawierających betonowe jeże przeciwczołgowe, pola minowe i systemy posterunków, schronów i budynków wojskowych budowanych przez konkretne firmy. Ingerencje mają iść 50 km w głąb kraju. Dla mieszkańców tego regionu oznacza to katastrofę. Pas umocnień zniszczy przyrodę oraz lokalne biznesy oparte na agroturystyce. Podlasie to unikalna przyroda, to rozległe pola, lasy, rzeki, bagna, to Puszcza Białowieska, obiekt Światowego Dziedzictwa UNESCO.
„Zona” zbudowana na lękach
Przywróceniu strefy, która za czasów PiS była symbolem bezprawia, nie sprzeciwia się nawet wiceminister ds. migracji Maciej Duszczyk. Za rządów PiS był naukowcem zajmującym się polityką migracyjną, przekonywał, że szlaki migracyjne trzeba zamykać na początku, a nie na końcu. Czyli nie mur, ale naciski na kraje sprzedające wizy. Teraz postuluje coś dokładnie odwrotnego, czyli eskalację działań na granicy oraz „nieuleganie presji lobbystów”. Warto zapytać, kogo widzi w roli lobbystów, bo lobby producentów elementów Tarczy Wschód musi zacierać ręce, w przeciwieństwie do organizacji zajmujących się prawami człowieka i ochroną przyrody.
czytaj także
Mieszkańcy tych terenów zasadnie pytają, czemu tarcza ma być budowana właśnie u nich, skoro bardziej przydałaby się w okolicach przesmyku suwalskiego, znajdującego się na północy kraju – tam, gdzie do rosyjskiej granicy jest kilkadziesiąt kilometrów, a po drugiej jej stronie mają stacjonować wyrzutnie rakiet z głowicami nuklearnymi; gdzie teren nie chroni tak jak w okolicach Puszczy Białowieskiej. Ale nikt ich nie pyta o zdanie.
Hasło Tarcza Wschód pojawiło się, kiedy do Białorusi zbiegł – ujawniwszy się jako agent – były sędzia Tomasz Szmydt. Przypomniany tym zdarzeniem strach przed Rosją i Białorusią oraz służbami tych krajów sprawił, że na tarczę zgodzono się powszechnie.
Ma być budowana całe cztery lata. Nie usłyszeliśmy argumentów innych niż ogólny strach przed Rosją – dlaczego teraz, dlaczego właśnie w tym miejscu? Na argumenty przeciw budowie entuzjaści projektu odpowiadają szantażem: zobacz, jak wygląda ochrona przyrody w Ukrainie. A skąd wiedza, że za cztery lata to właśnie tędy mają jechać białoruskie czy rosyjskie czołgi? Czy są jakieś dane satelitarne mówiące, że na granicy gromadzą się wrogie wojska?
Nie. Każe to domniemywać, że tarcza ma być w rzeczywistości wymierzona w ruch migracyjny. Ma być elementem budowy „twierdzy Europa”.
Można strzelać do przedsiębiorców?
Czekamy na śledztwo, które wyjaśni, co żołnierz robił tak blisko płotu, kim był zamachowiec, jakie były okoliczności ataku na żołnierza i w rezultacie jego śmierci. Ale polityczne decyzje już zapadły. Strefa wraca. Konsultacje, do których zaproszono część organizacji prawnoczłowieczych, okazały się powierzchowne. Organizacje protestują. Pojawi się zapewne sprzeciw środowisk dziennikarskich, bo zakaz wstępu dla dziennikarzy godzi w prawo do rzetelnej informacji, kontroli i krytyki społecznej.
Jednocześnie dla cywili przebywających i pracujących w lesie strefa oznacza wzrost zagrożenia, bo premier Donald Tusk na konferencji 10 czerwca przedstawił projekt specustawy, według której żołnierz nie popełni przestępstwa, nawet jeśli naruszy obowiązujące procedury. Czyli jeśli użyje broni palnej, będzie usprawiedliwiony, czy też uwolniony od odpowiedzialności.
czytaj także
Karniści zwracają uwagę, że przepisy pozwalające na użycie broni przez żołnierzy wspierających straż graniczną już istnieją i są wystarczające, by ci mogli się bronić. Tworzenie specustawy a priori uniewinniającej żołnierzy, przy jednoczesnym kontynuowaniu bezprawnej procedury pushbacków jest niepokojące, bo daje sygnał służbom, że są ponad prawem, gdy tymczasem osoby migrujące są spod prawa wyjęte.
Strzelanie do migrantów podoba się Polakom. Na pytanie badaczy „tak” odpowiedziało 85,7 proc. badanych, przeciwnych było 10,7 proc.
Czy żołnierze będą się starać rozróżniać, kto w istocie zagraża bezpieczeństwu, a kto sam jest zagrożony? Dotychczasowe doświadczenia wskazują na to, że nie.
Migracja jest, była i będzie. Jej badacze podkreślają, że podejmuje się jej zbyt mało osób. Robią to najbardziej zdeterminowani, odważni, przedsiębiorczy, ci, co mają nadzieję, w większości młodzi. Inni się boją. Nie chcą opuszczać znanych kątów, nawet jeśli nie jest już bezpiecznie. Boją się, że po drodze napotkają wrogość, przemoc – i tak się często dzieje. Większość to mężczyźni, bo kobiety narażone są nie tylko na pobicia, ale i na gwałty. Idą, bo chcą pracować, żyć, pomóc bliskim, którzy zostali.
Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:
Jednym słowem idą przedsiębiorcy. Mogą oni zmienić nie tylko swój los, ale też pośrednio, dzięki swojej pracy i przesyłanej do bliskich pomocy, poprawić sytuację w krajach pochodzenia. Opisywali ten mechanizm ekonomiści, na przykład Abhijit Banerjeego i Esther Duflo w książce Good Economics. Wszyscy znamy slogan o pomaganiu na miejscu, czemu zatem strzelać do tych, którzy tę pomoc mogą uczynić realną? Którzy nie chcą prosić o łaskę, potrzebują państwa prawa i pracy? Wiadomo, że nic tak nie osłabia tyranów jak silniejsze społeczeństwa, a działania tych właśnie przedsiębiorców temu służą.
Póki nie powstała kolejna strefa bezprawia, strefa zbrodni, zastanówmy się: czy nie lepiej zainwestować w naukę polskiego, asystentów kulturowych, miejsca pracy?