Aż mi trochę (ale tylko trochę) żal tego Schetyny, że musi tego wysłuchiwać.
Na falach sondażowych zwyżek i spadków dryfuje sobie polski komentariat w poszukiwaniu najbardziej aktualnie trafnej diagnozy. Dziś aura jest taka, że na fali jest PiS, a opozycja wręcz odwrotnie. I choć trwa to już dłuższą chwilę, i moglibyśmy się do tego przyzwyczaić, prawa medialnego cyklu są niemiłosierne: trzeba raz po raz wyjaśniać, komentować i analizować tę samą sytuację. Żeby trzymać się jeszcze przez chwilę tej meteorologicznej metaforyki: jak z tą zimą, co rokrocznie zaskakuje drogowców.
Zawisza: Liberalna opozycja to alimenty, piosenki Muchy i setki w TVN-ie
czytaj także
I tak, od kilku tygodni nad debatą publiczną krąży widmo „wielkiej idei”, a konkretnie jej braku po stronie liberalnej opozycji. Zawdzięczamy to wydaniu tygodnika internetowego „Kultura Liberalna” sprzed miesiąca. W numerze autorzy i autorki „KL” rozmawiali z doradcami politycznymi, specjalistami od marketingu i autorami kampanii wyborczych o komunikacyjnych problemach, niedomaganiach i wpadkach Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, jej liderów i szerokiej opozycji wobec PiS.
czytaj także
Do samego numeru „KL” trudno się przyczepić, bo opublikowane wywiady są bardzo ciekawą lekturą, a ich przeprowadzenie była pomysłem dobrym i potrzebnym. Problem z „wielką wizją” jest raczej taki, że nawet najlepsze i najciekawsze rozpoznania rzeczywistości mogą się przy intensywnej eksploatacji zużyć i wypłukać.
Tak jest i z tym ujęciem: opozycja musi znaleźć pomysł na Polskę, „wielką ideę”, spójną narrację. Przez miniony miesiąc – może to wina ograniczonej diety informacyjnej? – sam słyszałem ten pomysł w tylu okazjach i wariantach, że zdążyłem się skutecznie do niego zniechęcić.
„Nie mamy programu i co nam pan zrobisz?”, czyli biedna opozycja patrzy na 40 procent PiS
czytaj także
Oczywiście, że opozycja powinna mieć „wielka ideę”, swój program, narrację, pomysł. Ale kto nie powinien? Czy coś się radykalnie zmieniło, coś mnie ominęło, wydarzył się jakiś przełom i oto walka o przedstawienie swojego politycznego pomysłu (a właściwie: planu objęcia władzy) jako spójnej i wiarygodnej opowieści jest czymś nowym?
Dotąd myślałem, że zasadniczo tak to działa: politycy opowiadają o swoich (prawdziwych bądź nie) poglądach, pomysłach, planach, a my, wyborcy, kupujemy to jako opowieść, jaka tłumaczy naszą sytuację. Albo i nie. Jeśli jest tak, jak myślę, że jest: wzywanie opozycji do wymyślenia narracji i „wielkiej idei” jest tak samo konkretne, co wzywanie ich, aby „wzięli więcej głosów” i „wygrali wybory”. Weźcie się w garść, wygrajcie te wybory.
Tylko gdyby to było takie proste. „Wielkie idee” nie leżą na chodniku. W odróżnieniu od haseł reklamowych rzadko powstają pod presją konkretnego deadline’u, a cały związany z tym proces nie jest wolny od ryzyka dość poważnej wtopy.
Hillary Clinton w kampanii za miliard dolarów i przy dostępie do talentów najlepszych specjalistek i doradców oraz przychylności dużej części mediów, establishmentu politycznego i korporacji technologicznych, nie była w stanie, mimo doświadczenia pierwszej przegranej kampanii i dwóch zwycięskich jej męża, żadnej „wielkiej idei” Ameryce przedstawić. I powstały już o tym całe książki, w tym jedna autorstwa samej Hillary – nie dało się i już.
czytaj także
Polityczna alchemia, jak się okazuje, jest jeszcze trudniejsza do opanowania niż wprowadzenie na rynek nowego smaku Frugo. Skoro ta misja nie powiodła się sekretarz Clinton, to skąd pomysł, że Platforma z Nowoczesną odnajdą św. Graala?
Na brak wielkiej idei cierpi zresztą nie tylko liberalna opozycja w Polsce: trudno znaleźć ją u niemieckiego CDU, choć rządzi trzecią kadencję, trudno pewnie i u brytyjskich konserwatystów, którzy w jej poszukiwaniu poszli tak daleko, że zgotowali sobie referendum Brexitowe. Możemy odnaleźć coś podobnego do „wielkiej idei”, o czym warto dyskutować, w kampaniach Trumpa, Sandersa, Corbyna, Le Pen. Ale z tej czwórki wygrał wyłącznie Trump, a jego program był i jest skrajnie niespójny, pełen dziur i sprzeczności, zaś faktycznie wielkie jest tylko jego ego i może jeszcze talent do wykorzystywania mediów.
Zdecydowana większość partii mainstreamu ma ten problem: socjalistom z trudem idzie wymyślanie socjalizmu od nowa, liberałom liberalizmu, a i tradycyjny konserwatyzm też zresztą nie radzi sobie najlepiej. Na tej glebie nie pączkują ostatnio genialne pomysły.
Czy naprawdę zresztą chcemy, żeby to Grzegorz Schetyna w parze z Ryszardem Petru odnajdywali nowy, spójny pomysł na Polskę? Doświadczenie ostatnich miesięcy pokazuje, że przerastają ich dużo mniejsze rzeczy – jak choćby niekłamanie w sprawie tak jednoznacznej, jak stosunek do uchodźców, 500+ czy związków partnerskich. To są przecież zerojedynkowe sprawy, które nie wymagają narracyjnej obudowy, tylko wypowiedzenia jednosylabowego „tak” lub „nie”.
czytaj także
Pomijam już fakt, jak złą samoocenę musi mieć środowisko liberalnych intelektualistów, że akurat na Grzegorza Schetynę postanowiło scedować najpoważniejsze wyzwanie intelektualne i polityczne, jakie widzą.
Z wyartykułowaniem spójnego, przekonującego, atrakcyjnego i nośnego społecznie pomysłu na Polskę problem mają zresztą najtęższe umysły, i to nie od wczoraj, z wyjątkiem może Jarosława Kaczyńskiego. A w przeciwieństwie do polityków, komentatorzy telewizyjni, filozofki i publicyści mają przy tym ten komfort, że nie muszą dodatkowo przebić się z nim do milionowej publiki, przebijając przy okazji kokon odrębnych interesów swoich doradców, koterii, partyjnych konkurentów i medialnych interpretacji ich słów, gestów i działań.
Aż mi trochę (ale tylko trochę) żal tego Schetyny, że musi tego wysłuchiwać, gdy chciałby się zająć – jak powiedział szczerze w radiowej rozmowie z Piotrem Kraśko – „nie dyskutowaniem o programie, tylko odsuwaniem PiS-u od władzy”. Z prezentowaniem idei idzie mu kiepsko, może z „odsuwaniem PiS-u”, cokolwiek to dla niego znaczy, będzie się czuł lepiej i kiedyś zobaczymy tego skutki.
Schetyna do Sierakowskiego: Celem PO jest odsunięcie PiS od władzy
czytaj także
Może wobec tego wszystkiego, tak aby się nie zawieść, lepiej byłoby dla wszystkich przyjąć pewien plan minimum? Niech politycy politykują, myśliciele zaś jeszcze trochę pomyślą. Ci pierwsi niech skonsolidują struktury, przygotują się na kampanię wyborczą, otworzą drogę awansu dla nowych osób, przewietrzą trochę swoje gabinety, a w tak zwanym międzyczasie może i coś poczytają? Ci drudzy przy odrobinie szczęścia im ostatecznie z tą „wielką ideą” jakoś pomogą.
Na razie byłoby zresztą dobrze, gdyby politycy opozycji zaczęli po prostu robić to, za co dostają pieniądze i powstrzymali się od kompromitacji: nie głosowali za uchwałą o Brygadzie Świętokrzyskiej, a za to przyszli na publiczne wysłuchanie RPO Adama Bodnara. Taka idea: to mogłoby pomóc.