Z biedą, bezrobociem i chorobami walczy się trudniej niż z in vitro, aborcją czy homoseksualizmem.
Jesteśmy katolikami i zagadnienia, które świat
cały szarpią, załatwione są dla nas w symbolu wiary.
Stanisław Brzozowski
To nie tak, że nie potrafię żyć bez Kościoła katolickiego. To raczej Kościół nie może żyć beze mnie i wszystkich innych, nawet nieprawdziwych Polaków, którym chce regulować życie. Że potrafi być w tym bardziej zdeterminowany i aktywny niż każda inna instytucja, dowodzi systematycznie. Ale Kościół troszczy się dość selektywnie. Psychologiczny test skojarzeń pokazałby, że na hasło Kościół Katolicki odzew brzmi: in vitro, aborcja, homoseksualiści. Gdyby znalazł się jeszcze jeden taki łatwowierny jak ja i z własnej nieprzymuszonej woli kiedykolwiek zajął się czytaniem biblii, patrystyki albo współczesnej teologii, to jakież będzie jego zdziwienie, jeśli myślał, że znajdzie w niej to, do czego nasz KK nas przyzwyczaił. Aborcji albo in vitro jak na lekarstwo, o ile w ogóle cokolwiek. Zupełne lekceważenie. Jeśli już światowy Kościół rzeczywiście publicznie przejmuje się tymi problemami, co Kościół polski – na przykład homoseksualistami – to jak na złość, robi to w odwrotną stronę niż nasz.
Znając choć trochę kanon wiary katolickiej, można by się spodziewać, że Kościół będzie grzmiał o biedzie, bezrobociu i chorobach. Że będzie strzegł zasad uczciwości publicznej, a od wiernych wymagał umiaru i pokory. Swoich wpływów używał będzie do propagowania wśród wiernych – w szczególności u polityków – szacunku dla przeciwników politycznych. A gdyby ktoś odważył się podnieść rękę na prawo, a tym bardziej na konstytucję, rozpoczynającą się od Invocatio Dei, miałby najpierw do czynienia ze stanowczą reakcją hierarchów.
Wiem, oczywiście, jak brzmią te słowa. Jakbym upadł na głowę ze Świątyni Opatrzności Bożej.
Bieda, choroby i bezrobocie są owszem ważne, i Kościół zajmuje się nimi, ale nie są w stanie rywalizować z aborcją, in vitro czy antykoncepcją.
I z pewnością nie dlatego, że z biedą, bezrobociem i chorobami walczy się dwa tysiące piętnaście razy trudniej niż ze zwolennikami prawa do aborcji, in vitro czy homoseksualnym lobby, którego nie ma. Żeby być biednym, bezrobotnym czy chorym trzeba się przecież najpierw urodzić. Bieda, bezrobocie i choroby nie są więc kwestiami życia i śmierci, tak jak są nimi ulubiona aborcja, in vitro czy związki homoseksualne, bo homoseksualiści płci obojga „nie rodzą dzieci, nie wychowują”, choć tak naprawdę i rodzą, i wychowują. Czy nie każdy jest w lepszej sytuacji niż bezbronny zarodek? Współczujemy matce z gwałtu, bezpłodnej parze, może i homoseksualistom też (choć to na razie bzik papieża), ale z oczywistych powodów, to nie mogą być priorytety.
W tym roku wydawało się, że w co najmniej dwóch sprawach Kościół odegra znaczącą, jeśli nie główną, obok państwa rolę. Najpierw, gdy wybuchł kryzys uchodźczy, a później gdy zwycięzcy wyborów zamachnęli się na konstytucję. Niestety, Episkopat zagrał na alibi.
W kwestii uchodźców było ogólnie jasne, że Kościół chce, żeby Polacy się na nich otworzyli i żeby pomogli. Szybko pojawił się Komunikat Prezydium Konferencji Episkopatu Polski ws. Uchodźców o bardzo pozytywnej treści.
Tyle, że gdy tylko posłowie-katolicy zaczęli mówić rzeczy dokładnie odwrotne, a uchodźcy zaczęli służyć Jarosławowi Kaczyńskiemu do cynicznego napędzania sobie wyborców poprzez politykę strachu, Kościół zamilkł.
W kwestii konstytucji ze strony hierarchów nie było niestety żadnego oficjalnego stanowiska Kościoła. Święta trójca polskiego katolicyzmu (aborcja, in vitro, homoseksualiści) może być tematem listów pasterskich Episkopatu czytanych w każdym Kościele. Można posłuchać niestworzonych rzeczy „o zagrożeniach płynących z ideologii gender”, ale listu pasterskiego na temat uchodźców albo zagrożeń płynących z łamania konstytucji nie ma.
Życzliwy doszuka się pojedynczej, baaaardzo ogólnej wypowiedzi jednego arcybiskupa i to tylko dlatego, że duszpasterska poetyka pozostawia wyjątkowo sporo miejsca do interpretacji: „Ósme przykazanie jest wyrazem troski o to, by sądy mogły wydawać sprawiedliwe wyroki. Dzięki temu przykazaniu została ustanowiona prawna ochrona podstawowych praw człowieka, jego honoru i dobrego imienia” (Abp Stanisław Gądecki). Oczywiście, gdy było mu potrzebne, Kościół się na konstytucję i orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (głównie na definicję życia i małżeństwa zapisane w konstytucji) powoływał niezliczoną ilość razy. Gdy dziś trzeba jej bronić i wybierać między prawem i sprawiedliwością, a Prawem i Sprawiedliwością, Kościół wybiera partię kosztem zasad moralnych.
Setki i tysiące hierarchów, dostojników kościelnych i księży wśród milionów wiernych przyglądali się spokojnie, jak katolik, minister Konrad Szymański, kilkanaście godzin po wstrząsających atakach w Paryżu oświadcza Europie, że Polska nie weźmie żadnych uchodźców. Te same setki i tysiące hierarchów, dostojników kościelnych i księży wśród milionów swoich wiernych nie reagują, gdy kolejni katoliccy politycy w nocy, w szaleńczym tempie, tłumiąc dyskusję w parlamencie, dokonują zamachu na najważniejszy akt prawny w kraju, podając kłamliwe uzasadnienia, dyskwalifikowane przez Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, Krajową Radę Sądowniczą, Naczelną Radę Adwokacką, kolejne wydziały prawa i najwyższe autorytety konstytucyjne. I cisza, nic się nie dzieje. Wiara Polaków nie ma z tym nic wspólnego.
Nie powiem, żebym był zaskoczony. Zaskakujące jest co innego. To, że nikt – poza niezbyt reprezentatywnymi dla katolików osobami jak ja i jedną dziennikarką „Gazety Wyborczej”, Katarzyną Wiśniewską – nawet nie patrzy już w stronę Kościoła, gdy pojawiają się takie problemy.
**
Felieton napisany dla „Wirtualnej Polski”.
**Dziennik Opinii nr 357/2015 (1141)