Stojący obok mnie chłopiec wskazuje na oddziały po lewej stronie pola bitwy i pyta ojca: czy to są Niemcy? Ojciec potwierdza i to załatwia sprawę. Gdyby próbował niuansować, w zestawieniu z opowiadaniem lecącym z głośników, otworzyłoby się nieprzebrane morze sprzeczności. Jak to, Polacy walczyli sprzymierzeni z poganami i muzułmanami, a cała ówczesna Europa o tym wiedziała i uznawała za niedopuszczalne?
Przed wyjazdem na Grunwald poszedłem do fryzjera, żeby wygolił mi włosy na tak zwany polski łeb, czyli tradycyjną, rycerską fryzurę. Gdy efekt zobaczyła moja mama, zrobiła awanturę i powiedziała, że mam się wynosić i nie wracać, dopóki nie odrośnie. No to się spakowałem i nara. Nie miałem pieniędzy, nie powiedziałem, dokąd idę. Razem z Chorągwią Rycerstwa Ziemi Lubelskiej pojechałem na wielką bitwę. Był rok 2000, miałem 16 lat.
Na pola Grunwaldu wróciłem 23 lata później. 15 lipca 2023 roku inscenizację zorganizowano po raz 25.
Tym razem byłem uzbrojony w aparat fotograficzny i trochę lepiej rozwiniętą świadomość ideologiczną zamiast tarczy. Wiedziałem, że będzie mi potrzebna, bo na początku roku odwiedziłem nowe Muzeum Bitwy pod Grunwaldem, ale o tym później.
Wydarzenia związane z rocznicą bitwy rozpoczynają się na trzy dni przed wielką inscenizacją. Mają charakter turnieju rycerskiego i przeznaczone są głównie dla rekonstruktorów, czyli pasjonatów kultury średniowiecza, odtwarzających historyczny ubiór, tradycje i styl życia. Rekonstrukcja kręci się przede wszystkim wokół militariów, ale rękodzieło, muzyka, rytuały i kulinaria też są obecne. Do obozu pod Grunwaldem zjeżdżają całe rodziny rekonstruktorów (zwanych tutaj rycerzami, niezależnie od płci i wieku) z całej Polski. Są też goście z innych krajów. Ten i pozostałe, liczne turnieje w Polsce i Europie, to okazja to spotkań, rywalizacji i świętowania.
Bóg na polu grunwaldzkim
Grunwald to spektakl nie byle jaki, bo pole tworzy naturalny amfiteatr, mogący swobodnie pomieścić kilkanaście tysięcy ludzi. W inscenizacji bierze udział ponad 1000 osób plus konie, bombardy i pirotechnika.
Poświęcenie rycerzy jest niebagatelne, zwłaszcza ze względu na pogodę. W ubiegłym roku padał deszcz, a tym razem prażyło słońce, co w ważącym 25 kg blaszanym rynsztunku, zaciśniętym na grubym, pikowanym kaftanie, każdy krok czyni torturą. Uczestnicy muszą wytrzymać dwie godziny na otwartym polu. Karetki pogotowia zabezpieczające imprezę nie próżnują.
Polska prawica niewiele zmieniła się od czasu nagonki na Narutowicza
czytaj także
Z zewnątrz bitwa nie jest zbyt dynamicznym widowiskiem. Ruchy chorągwi następują po sobie zgodnie z prostym scenariuszem. Oddziały podchodzą, stykają się, słychać trochę metalicznego brzęku i rozchodzą się na dalsze pozycje. Konni jeżdżą w tę i z powrotem. Trochę ognia i wystrzałów próbuje nadać temu jakiegoś dramatyzmu, ale każde zarzewie ekscytacji dławi smętna opowieść lektora, która leci z głośników. Jest to wariacja na temat tekstu bombastycznej (i mocno niewiarygodnej) kroniki Jana Długosza. Tylko jeszcze gorsza.
Główną rolę w tej historii odgrywa Bóg. Na drugim miejscu jest wielki król Polski Władysław Jagiełło wraz ze zorganizowanym przez siebie wojskiem. Następnie Krzyżacy i ich europejscy goście, zwani też europejskimi elitami. Dalej uwagę poświęca się Litwinom, ale Litwini to już nie rycerstwo, tylko „watahy” księcia Witolda. W dodatku nieudolne. Pomija się udział muzułmańskich Tatarów i pogańskich rodów ruskich.
Opowieść ta ma cel pozornie identyczny, co relacje konstruowane już 600 lat temu: wykazać, że to Królestwo Polskie i jego wojska było w sporze z Zakonem stroną chrześcijańską. Tuż przed wojną, a już po bitwie, dyplomacja Jagiełły musiała słać do papieża i na zachodnie dwory poselstwa z takim właśnie przekazem, żeby nie narazić króla na klątwę, a kraju na objęcie krucjatą. Współcześnie narracja lektora ma umieścić imprezę pod Grunwaldem w kontekście bogoojczyźnianego projektu Kultury Narodowej ministra Glińskiego oraz odróżnić mitologię prawicową od tej z rodowodem PRL-owskim. Sprzeczności jest tu co niemiara, a historyczne fikołki erystyczne to prawdziwy taniec świętego Wita.
Bohaterscy, chrześcijańscy i litościwi
Stojący obok mnie chłopiec wskazuje palcem na oddziały po lewej stronie pola bitwy i pyta ojca: czy to są Niemcy? Ojciec potwierdza i to właściwie załatwia sprawę. Gdyby się zająknął, próbował zniuansować, to w zestawieniu z opowiadaniem lecącym z głośników, otworzyłoby się nieprzebrane morze sprzeczności i niekonsekwencji. Jak to, Polacy walczyli sprzymierzeni z poganami i muzułmanami, a cała ówczesna Europa o tym wiedziała i uznawała za niedopuszczalne?
O tym, że Europa się myli, rodzima prawica trąbi nam na każdym kroku. „Europejskie elity” wracają w tekście kilka razy. Przykładowy cytat z lektora: „Krzyżaków i gości zagranicznych ogarnęło zrazu, podobne do strachu, zdumienie. Niejeden wstrzymywał się przed walką, spoglądał przed się niepewnie i nim się namyślił, co czynić, ginął pod ciosem polskiej prawicy”. Jak Polakowi Małemu wytłumaczyć, że to po naszej stronie był Bóg?
Platerówki: przemilczana historia żołnierek z armii Berlinga
czytaj także
Tak w popularnej jak i akademickiej odsłonie Historii, raczej się nie kłamie. Liczba źródeł jest ograniczona i dostępna powszechnie więc trudno podtrzymać oszustwo. W Historii różnicę czyni się kładąc akcenty, stosując przemilczenia, uproszczenia i powtarzając, powtarzając, powtarzając.
W słuchowisku Książęta Mazowieccy stają się częścią wojsk polskich, chociaż włączenie tego regionu do Korony zajęło jeszcze 100 lat po Grunwaldzie. Dowiadujemy się też, że: „Padł pod stopami Wielkiego Króla nie tylko zakon, ale i całe Niemcy, które wspomagały przednią straż teutońską, wżerającą się w ciało słowiańskie”. Po co mącić przekaz informacjami o tym, że królewski Kraków finansowo znajdował się w rękach kongregacji kupieckiej, złożonej głównie z osadników niemieckich, którzy hojnie wsparli wyprawę na Warmię? Czy że całe ówczesne (i późniejsze, aż do XVIII wieku) terytorium Królestwa Polskiego posługiwało się niemieckim prawem, a jego infrastruktura i gospodarka zostały zorganizowane przez niemieckich kolonizatorów i nikt nie miał z tym problemu?
Na pikniku pod Grunwaldem dowiemy się, że po bitwie „rycerze cieszyli się, bo był to wieczór kładący kres trudom całych stuleci” oraz że „Litwini i Polacy rwali się do walki, żeby odpłacić za doznane przez odwiecznego wroga krzywdy i niezabliźnione rany”. Drugie zdanie odczytuję jako uzasadnienie współczesnej, sentymentalnej nienawiści, jaką polska prawica darzy Republikę Federalną Niemiec, i chęć podtrzymania uprzedzeń.
Między sprowadzeniem Zakonu a bitwą nie minęło nawet 200 lat, więc żaden to „odwieczny wróg” czy „trud całych stuleci”. Wielkie zwycięstwo polskiego oręża niczego nie rozstrzygnęło. Zarówno kontyngent polski, jak i litewski, nawojowały się i wypaliły w jednej tylko potyczce, po czym wróciły do domów, uprzednio, w drodze do Malborka grabiąc, co się dało, żeby wynieść z awantury konkretną gratyfikację.
Leociak: Nie jesteśmy w stanie jako ludzkość niczego się nauczyć
czytaj także
Na przestrzeni XIII, XIV i XV wieku polscy rycerze, książęta i królowie paktowali, knuli, handlowali i bawili się razem ze swoimi krzyżackimi odpowiednikami. Podobnie Litwini, a zwłaszcza Wielki Książę Witold, który równie chętnie walczył po stronie Krzyżaków, co przeciwko nim (również przeciwko wojskom polskim). Ochrzcił się dla nich tak jak Jagiełło dla korony krakowskiej. Witold chrzcił się trzy razy, zależnie od potrzeby. Litewscy książęta Witold, Jagiełło i jego brat Skirgiełło bujali wszystkich zawodowo i byli największymi zwycięzcami konfliktów z Zakonem z początku XV wieku. Jagiełło podporządkował Polskę swojemu rodowi na niemal 200 lat.
Możni ówczesnego świata, jako praktycy oportunizmu, nie chowali urazy za wzajemne polityczne zdrady. Niższe stany też dbały głównie o własny interes. Długosz opisał (a lektor podczas inscenizacji powtórzył), jak to polskie rycerstwo powściągało się od zabijania rycerzy europejskich, w czym wyręczali ich Litwini. Nie dodano, że już cztery lata później opory jakby zniknęły, gdy koronni wymordowali, zgwałcili i obrabowali 535 mieszkańców Olsztyna. Proponuję wyobrazić sobie, jak wygląda zabijanie 500 osób przy pomocy mieczy, noży i tępego żelastwa. Niby mało chrześcijańsko wygląda, ale bardzo biblijnie.
W dwóch muzeach straszy jeden duch
Przejdźmy do Muzeum Bitwy pod Grunwaldem. Nowy budynek oddano do użytku zaledwie rok temu. Do maja 2023 roku istniały właściwie dwa muzea (w sensie fizycznym, nie administracyjnym). Oddalone od siebie o kilkaset metrów, reprezentowały dwa odmienne ideologicznie podejścia do tych samych wydarzeń historycznych.
Paradygmat PRL-owski łączył popkulturalną wizję filmu Krzyżacy Aleksandra Forda z polityczną pieczą, jaką władze sprawowały nad pamięcią zbiorową – począwszy od publicznych obchodów 550 rocznicy bitwy, gdy nadano polu grunwaldzkiemu współczesny kształt. Grunwald ukazywano przede wszystkim jako zwycięstwo nad Niemcami i braterstwo ludów słowiańskich. Opowieść wpisana była w antyniemiecką politykę kulturalną, razem z przedsięwzięciami takimi jak budowa pomników upamiętniających bitwę pod Cedynią czy obronę Głogowa oraz ideologiczną kampanię budowania przeświadczenia o historycznej słuszności przejęcia przez Polskę tak zwanych ziem odzyskanych, „powrotu Śląska do macierzy”.
czytaj także
Współczesna prawica ma problem, bo jej jedyną motywacją w próbach napisania historii na nowo jest konieczność odróżnienia się od tej PRL-owskiej. Trzeba kombinować. Obecna strategia polega na przemilczaniu faktu udziału oddziałów ruskich w koalicji, ale przede wszystkim eksponowaniu wzmocnienia naszej kawalerii mocą Boga. Rycerze i piechota po polskiej stronie miały +100 do ataku i obrony dzięki pobożności króla i kapelanów.
15 lipca Telewizja Polska wsparła imprezę, przygotowując serię programów i publikacji o Grunwaldzie, zwieńczonych filmem dokumentalnym. Wypowiadali się eksperci: „Dr Andrzej Gładysz podkreślił znaczący udział polskiego Kościoła. Dostojnicy kościelni wystawili chorągwie prywatne, niektórzy osobiście brali udział w bitwie”.
We wstępie do inscenizacji jako wielką potwarz przypomina się decyzję Wielkiego Mistrza Krzyżaków, by w korespondencji z dworem Jagiełły używać języka niemieckiego zamiast łaciny (taktyczny błąd, powinien pisać po litewsku). Muzeum Bitwy pod Grunwaldem mści się dzisiaj okrutnie, tłumacząc opisy eksponatów jedynie na litewski i angielski. Szach-mat, Germanie!
Nowe muzeum oskarża stare o działalność propagandową i w maju tego roku zadaje mu Coup de grace przekształcając jego siedzibę w Galerię Sztuki Grunwaldzkiej. Wykopane z ziemi kości, złożone zostają w gablocie nowoczesnego budynku, żeby tutaj przyciągnąć ducha, ale raczej będzie się on błąkał gdzieś pomiędzy nimi, bo to nic więcej jak ten sam od dziesięcioleci, bogoojczyźniany, romantyczny twór. XIX wieczny kustosz historii tego kraju. Konrad Wallenrod-ski.
Prawo do własnych przekonań historycznych
Dni Grunwaldu to obecnie prawicowa impreza. Prawicowa w nurcie pisowskim. Ale na apelu nie zobaczymy rozpoznawalnych polityków. Są tylko samorządowcy. Władza zadbała o Grunwald potrząsając szczodrą sakiewką Lasów Państwowych. Mecenasi to Narodowe Centrum Kultury i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego poprzez Muzeum Historii Polski. Na obchodach zawsze gości wojsko – ukłonem w stronę żołnierzy jest opowiadana tu bajka, że wozy użyte do ochrony obozowiska Krzyżaków to takie wczesne czołgi. Ceremonię uświetnia obecny Wielki Mistrz Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, Krzyżak Frank Bayard. W swoim przemówieniu cytował Jana Pawła II.
Nie chodzi o to, żeby umniejszać Polsce, Polakom i ich historii. Gdyby ktoś miał taki zamiar, podkreśliłby wyraźnie, że sił sprzymierzonych było pod Grunwaldem o jedną trzecią więcej niż zakonnych, więc to raczej Krzyżacy mocniej wierzyli w siłę opatrzności. Wyolbrzymianie roli Korony Królestwa Polskiego w koalicji antykrzyżackiej niweczy największe osiągnięcie naszych XV-wiecznych przodków: zdolność do zbudowania wieloetnicznego sojuszu wbrew woli papieża i cesarza.
Chodzi o naukę złożoności i względności dziejów by za ich pośrednictwem pojmować skomplikowanie i subtelności dzisiejszych stosunków międzynarodowych i polityki wewnętrznej. We współczesnej, europejskiej demokracji ani politycy ani wyborcy nie mogą podejmować dobrych decyzji posługując się logiką my i Bóg z nami contra odwieczni wrogowie.
czytaj także
Aż chciałoby się powiedzieć takiemu na przykład Zbigniewowi Ziobrze: słuchaj, typie, na przełomie XIV i XV wieku Królestwo Polskie było małe, słabe, a na tronie zasiadała trzynastolatka z Węgier. Przecinało je za to kilka ważnych szlaków handlowych, zapewniając dochód z opłat celnych. Najważniejszym miastem był Kraków i podległe mu żupy solne, które stanowiły o jego bogactwie. Władcy Czech i wschodnich Niemiec chętnie powiększyliby swoje portfolia o te ziemie i mieli na nie całkiem mocne kwity. Na północy śmiało poczynali sobie Krzyżacy, wykorzystując każdą okazję do powiększenia terytorium swojego państwa. Czeskich Luksemburczyków szachowała siła rodu Jadwigi Andegaweńskiej. By oddalić zagrożenie ze strony Zakonu, dogadano się z litewskim, pogańskim księciem Jagiełłą. Jagiełło rywalizował o władzę na Litwie ze swoim kuzynem Witoldem, więc miał w tym wszystkim żywotny interes. Trzeba było jeszcze przekonać papieża, obiecując zwiększenie dziesięciny i chrzest Jagiełły. To był koronkowy deal, a nie żadne nawrócenie.
Król zaś był zarządcą, nie pomazańcem bożym. Nie musiał być związany z krajem przez urodzenie. Liczyła się moc gwarancji i umów, jakimi dysponował, by w razie czego bronić integralności terytorium na arenie międzynarodowych arbitraży. Król nie miał więzi z poddanymi. Byli tylko siłą roboczą, a zarządzające nimi rycerstwo stało na straży interesów władcy i swoich.
Na zachodzie ówczesnej Polski rezydował arcybiskup. Strzegł on interesów Kościoła katolickiego, kupcząc zgodami na akty przemocy. Uzyskiwało się je dzięki złożonej dyplomacji, świadectwom notarialnym i falsyfikatom. Koniec końców zaś pieniądzom. Wyprawiając się na wojnę bez papieskiego certyfikatu, miało się jak w banku, że ktoś z sąsiadów zaraz otrzyma dyspozycję, by najechać nas. Na szczęście w Krakowie pieniędzy znalazło się pod dostatkiem. Jagiełło mógł ruszyć na Krzyżaków.
Być może powinniśmy walczyć o prawo do własnych przekonań historycznych i tak prowadzić lekcje w szkołach, by uzyskały status podobny do tego, jakim cieszą się przekonania polityczne czy światopoglądowe. Bez kompleksów tworzyć alternatywne mity, bajki, legendy. Inaczej będziemy sterczeć jak głupki na polu bitwy, zbrojni w drewnianą pisowską pałkę: wielki król Polski Władysław Jagiełło stanął przed samym Bogiem i ten przyznał mu rację: „To Polacy są najbardziej bogobojnym z narodów świata, kocham was najmocniej. Najebaliście Niemcom i nigdy im nie wybaczajcie”.
PS. Wśród rekonstruktorów jakoś zawsze brakuje chętnych do roli błazna, ale na szczęście pod Grunwaldem stawił się Jaszczur Jabłonowski i jego orszak. Czekałem z aparatem, gotowy, by uchwycić moment, jak szarżują na Ulricha von Jungingena, ale kamraci ograniczyli się do stania w widocznym miejscu i rozglądania się nerwowo. Areszt chyba jednak utemperował najsłynniejszego narodowego patostreamera.