Młodzi ludzie z ruchu klimatycznego czują egzystencjalny niepokój, strach o dożycie do późnego wieku. Mówią: „To jest nasze powstanie”. Działają autonomicznie, nie chcą być sterowani i nie bardzo ufają dorosłym. Przypominają w tym świadomą siebie i swojego interesu klasę społeczną – mówi Edwin Bendyk w rozmowie z Magdą Majewską.
Magda Majewska: Tuż przed wyborami PiS podpisał się pod trzema z pięciu postulatów Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Wśród nich znalazł się ten o prowadzeniu polityki „zgodnie ze stanowiskiem naukowców”. Czy sprawa kryzysu klimatycznego stała się tak istotna, że nawet tak mało postępowa partia nie mogła się do niego nie odnieść? A może to tylko pusty przedwyborczy gest?
Edwin Bendyk: Ewidentnie politycy liczą się już z faktem, że ruch klimatyczny nie wygasa. Po pierwszym spektakularnym wzmożeniu 15 marca, kiedy protesty odbyły się w kilkudziesięciu miastach w całej Polsce, mogło się jeszcze wydawać, że to jedynie flash mob, że zaraz przyjdą matury, wakacje i te dzieciaki się rozejdą.
Ale wróciły.
Tak, po wakacjach pojawiły się znowu, z jeszcze większą siłą. Przez ten czas ci młodzi ludzie rozwijali kompetencje w zakresie koordynacji i pracy z mediami. Dzięki temu przygotowanie do protestów 20 września było już bardzo profesjonalne. To była lekcja odrobiona wzorowo przez ludzi, którzy wiedzą, jak się buduje poparcie. Przecież zanim poszli do polityków z postulatami, wysłali do nich list otwarty, który nagłośnili, korzystając z poparcia mediów.
czytaj także
A potem był 20 września, protesty klimatyczne w 70 miastach w Polsce i 6 milionów ludzi na całym świecie.
To wszystko pokazuje, że z tym ruchem trzeba się liczyć – z tego prostego względu, że powód jego powstania nie wygaśnie. Tu nie da się przyjąć odpowiedniej ustawy i zamknąć tematu. Mierzymy się z wyzwaniem, które wymaga zupełnie innego podejścia, a z tym mają problem wszyscy, poczynając od skrajnej prawicy, która reaguje w sposób aberracyjny. Nie potrafi się do problemu odnieść, więc odpowiada hejtem i szuka wyjaśnień w teoriach spiskowych.
Kto na przykład?
Tygodnik „Do Rzeczy”, który pisze o tym, „jak ekolodzy grają dziećmi”, czy nieżyjący profesor Szyszko, który mówił, że taka akcja jest podejrzana i że powinny się nią zająć MEN i organy ścigania. Widać jakiś lęk przed tym ruchem, bo politycy nie rozumieją, skąd się wziął. Przecież w Polsce młodzież w wieku 16–17 lat nie powinna umieć się w ten sposób zachowywać, bo gdzie się miała tego nauczyć?
Inga Zasowska: Strajkuję, bo trzeba działać natychmiast [rozmowa]
czytaj także
Ale jest też inny powód, który nie pozwolił zbagatelizować postulatów MSK: te dzieci mają rodziców i dziadków, nauczycieli – a to są wyborcy, i to już się liczy politycznie.
Według głośnego raportu Kantara Ziemianie atakują 72% Polaków uważa, że „stan, w jakim znalazła się Ziemia, jest poważny i wymaga natychmiastowych działań”. Może to też ma wpływ na zachowania polityków?
Na pewno te badania, podobnie jak badanie przeprowadzone w 8 krajach na zlecenie brytyjskiej organizacji Hope not Hate czy badania psychologa społecznego Adriana Wójcika, pokazują, że jesteśmy w punkcie przełomu. Ewidentny jest trend rosnącej świadomości, choć ona nie przekłada się jeszcze na zdecydowane działanie. Ale już przynajmniej wiemy, co trzeba robić, i zdajemy sobie sprawę, że konieczne będzie nawet podejmowanie decyzji, które doraźnie będą niekorzystne ekonomicznie.
czytaj także
Czy jakieś konkretne grupy wybijają się pod względem świadomości ekologicznej?
W raporcie Kantara widoczna jest grupa, którą częściowo można utożsamić z elektoratem Konfederacji: mężczyźni, którzy nie wierzą w nic, w tym w zmiany klimatu, ekologię uważają za ściemę i są po prostu sfrustrowani. Ale są też te grupy, które na świadomości ekologicznej wyraźnie już budują tożsamość polityczno-ideową, więc tego nie można zaniedbać. A co ciekawe – i co wynika zwłaszcza z badań Adriana Wójcika – praktycznie nie ma polaryzacji świadomości ekologicznej ze względu na poglądy polityczne i deklaracje poparcia dla partii politycznych. W związku z tym wszystkie partie muszą się z tym liczyć. Patrząc na zaplecze ideologiczne PiS – wystarczy sięgnąć po „Do Rzeczy” czy „Sieci” – trudno nie uznać, że to partia antyekologiczna. A jednak na dłuższą metę nie może taka pozostać, bo jej elektorat pod tym względem niewiele różni się od elektoratu opozycji.
Ta rosnąca świadomość ekologiczna społeczeństwa znajduje jakieś odbicie w programach partii?
Na razie są to dość zdawkowe wzmianki. Program PiS odnosi się do ekologii, ale na takiej zasadzie, że ekologiczny jest również węgiel.
„Zamierzamy realizować program zrównoważonego pozyskiwania energii w oparciu o węgiel, gaz ziemny i ropę naftową, OZE – fotowoltaikę, wiatrownie i biogazownie, a także energetykę jądrową” – czytamy. Ale już Koalicja Obywatelska, która wprawdzie na konwencji wyborczej mówiła tylko o smogu, w programie miała konkretne daty odchodzenia od węgla. Do 2040 roku chce go wyeliminować w całej energetyce, mówi wyraźnie o OZE – więc jakieś zalążki agendy ekologicznej się pojawiły. Tylko znów nasuwa się pytanie, na ile po prostu wypada to mieć w programie, a na ile jest to traktowane serio?
Akurat kwestia smogu dobrze pokazuje dokonującą się ewolucję. Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy po pierwszej fali protestów młodzi spotykali się z Rafałem Trzaskowskim i mówili o klimacie, to on mówił o smogu. Widział to jako jeden problem, a to jest przecież zupełnie co innego. Oczywiście, są pewnie związki ze względu na spalanie węgla i innych paliw, jednak smog jest czymś odrębnym. Ale smog był też niezbędnym elementem budzenia świadomości ekologicznej w późnym PRL-u – bo wtedy świadomość i upolitycznienie ekologii, znacznie zresztą większe niż teraz, były skutkiem katastrofy ekologicznej, głównie zanieczyszczenia powietrza i wody.
Podobną funkcję smog spełnił teraz?
Tak, najpierw w Krakowie, a później, od 2017 roku, już na poziomie krajowym. Obecnie mamy do czynienia z kolejną fazą „przekodowywania” tego problemu. Charakterystyczne jest, że w Warszawie powstało Biuro Ochrony Powietrza i Polityki Klimatycznej. I również Warszawa przyjęła w lipcu strategię adaptacji do zmian klimatycznych Adaptcity. Podobne strategie przyjęło kilkadziesiąt innych polskich miast. Ta ewolucja i jej wpływ na świadomość ekologiczną to czynnik wewnętrzny oddziałujący na partie.
czytaj także
A jest jakiś czynnik zewnętrzny?
Oczywiście, jest przecież gra europejska. KO jako formacja silniej grająca na poziomie europejskim dobrze ją rozumie. Choć i PiS ma tę świadomość, tylko inaczej rozgrywa to wewnętrznie. A stawka jest jednoznaczna, zwłaszcza po wyborach do europarlamentu. Skład nowej Komisji mówi wszystko: Frans Timmermans, znienawidzony przez PiS i nadzieja opozycji, odtąd będzie dyscyplinował Polskę z innej pozycji, czyli jako pierwszy zastępca przewodniczącej Komisji, odpowiadający m.in. za transformację klimatyczną. To też pokazuje, że od polityki klimatycznej już nie ma odwrotu.
Kiedyś wydawało się, że jest?
Od polityki klimatycznej już nie ma odwrotu.
Przypomnijmy, że w zasadzie do końca swoich rządów Platforma wcale nie zachowywała się inaczej niż PiS: też wetowała propozycje unijne, prowadziła politykę całkowicie oportunistyczną wobec interesów własnego lobby energetycznego. Teraz już widać, że taką polityką daleko nie zajedziemy, co dla opozycji jest oczywiście wygodniejsze.
Dlaczego?
Może dystansować się od polityki partii władzy i mocniej grać problemem kryzysu klimatycznego. PiS próbuje pogodzić różne interesy, więc mówi, że będziemy mieć polską wersję państwa dobrobytu i polską wersję ochrony klimatu. W związku z tym w ich programie są różne bzdury o leśnych gospodarstwach węglowych, o zalesianiu… Takich andronów jest tam sporo, ale na pewno jest to już etap, że trzeba przynajmniej mówić na ten temat, nie można go zbywać śmiechem czy milczeniem.
czytaj także
A jak w tym kontekście widzisz najbliższą kadencję, która pod względem polityki klimatycznej i czasu, jaki nam pozostał, wydaje się kluczowa? Polaryzacja raczej nie służy konkretnym działaniom. Z kolei PiS na posiedzeniu kończącym tę kadencję zrezygnował z procedowania specustawy, która miała pozbawiać samorządy i społeczności lokalne głosu w sprawie otwierania nowych kopalń. Czy na tej podstawie da się budować jakieś prognozy?
PiS nie ma jednej polityki – ona jest wypadkową walki buldogów. Jest minister Tchórzewski, który reprezentuje interes lobby węglowego i jak najdłużej by ten węgiel fedrował. A już wieś ma zupełnie inny interes – związany z rozwojem odnawialnych źródeł energii. Jeśli chcemy utrzymać rozwój wsi bez jej wielkiego wyludnienia, to energetyka rozproszona oparta na OZE jest jednym z najważniejszych mechanizmów zwiększenia wartości gospodarczej pracy na wsi, bo opierająć się na rolnictwie, prędzej czy później musimy dojść do trendów światowych.
Czyli?
PiS próbuje pogodzić różne interesy. Nie ma jednej polityki – ona jest wypadkową walki buldogów.
Zmniejszenia zatrudnienia. Ono już spadło do 10 procent utrzymujących się wyłącznie z rolnictwa, ale to nadal trzykrotnie więcej niż w krajach rozwiniętych. Jeśli chcemy kreować pracę na wsi, można to zrobić, rozwijając rozproszoną energetykę opartą na OZE, i dokładać do tego inne usługi, nie ma innej recepty. To jest więc politycznie też długofalowo sensowne, ale trzeba zsynchronizować interesy i na tym można grać na poziomie unijnym.
PiS to robi?
W jakimś stopniu tak, na pewno czerwcowe weto w sprawie neutralności klimatycznej nie było tylko sztuką dla sztuki. Polska posłużyła tu jako użyteczny rozrabiaka – bo choć wiele krajów było za tym, żeby przyjąć tę strategię ze wskazaniem daty osiągnięcia celu na 2050 rok, to część jednak liczyła na złagodzenie deklaracji i postawa Polski okazała się dla nich bardzo wygodna. A polskie weto wynikało po prostu z walki o interesy.
Bo dla nas im później, tym lepiej?
Chodziło o to, żeby wyrwać z Unii jak najwięcej środków pomocowych na transformację ekologiczną. Bo faktem jest, że ona musi nas kosztować – ze względu na uzależnienie od węgla będziemy musieli za to zapłacić proporcjonalnie najwięcej, chcemy więc ten koszt zminimalizować. Taką samą politykę prowadziłaby Platforma i ktokolwiek inny byłby u władzy. To jest w tym momencie zwykła racjonalność – podzielmy się kosztami – choć na zewnątrz wygląda tak, że jesteśmy hamulcowym procesu.
czytaj także
Natomiast jeśli PiS teraz rezygnuje z forsowania specustawy w sprawie nowych kopalń, to trzeba by popatrzeć, jak w nowym Sejmie rozłożyły się głosy – kto jakie interesy tam wnosi, kto wypadł z gry. Bo być może to jest już efekt jakiejś arytmetyki, wzmocnienia się chociażby partii Gowina, która chce uchodzić za protechnologiczną i promodernizacyjną.
Mamy też w Sejmie ludzi, dla których polityka klimatyczna ma wysoki priorytet.
Tak, jest niewielka reprezentacja Zielonych, która jest wrażliwa na elektorat zorientowany na ekologię. Dobrze, że jest też Lewica, która ma świadomość ekologiczną, a w dodatku – inaczej niż dla Zielonych – nie jest dla niej tabu energetyka jądrowa. A to temat, którego nie można tabuizować, tylko trzeba przeprowadzić przez poważną debatę. Lewica nadaje się do tego najlepiej, bo ma wiarygodność ekologiczną i jednocześnie ten modernistyczny komponent, który mówi, że technologia jest po to, żeby rozwiązywać problemy, a nie ich się bać.
czytaj także
Wróćmy do ruchu klimatycznego. Wspomniałeś już o 20 września, cały globalny tydzień protestu był imponujący. Jeszcze rok temu trudno byłoby uwierzyć, że klimat może stać się zapalnikiem protestów o takiej skali. Co się wydarzyło przez ten rok?
Na pewno istotny jest efekt Grety Thunberg. Nie chcę przez to powiedzieć, że ona to wszystko wywołała, ale pojawiła się po prostu we właściwym miejscu, we właściwym czasie, w ramach podgrzewanego już procesu.
czytaj także
W jakim sensie podgrzewanego?
Warto przypomnieć, jak w 2015 roku wyglądało przygotowanie do porozumienia paryskiego. Wszyscy byli zainteresowani tym, żeby porozumienie zostało przyjęte podczas oenzetowskiego szczytu klimatycznego COP21 w Paryżu. Prezydent Francji i francuski rząd, który procesem administrował, postawili sobie jeden cel: nie dopuścić do takiej klęski, jak w Kopenhadze w 2009 roku, kiedy nie udało się uzgodnić mocnej deklaracji politycznej. Dlatego ówczesny minister spraw zagranicznych objechał chyba wszystkie państwa na świecie, a Francja uruchomiła praktycznie cały aparat dyplomatyczny, żeby mieć wszystko uzgodnione przed szczytem.
Do tego doszło swego rodzaju przygotowanie moralne – na pół roku przed szczytem pojawiła się encyklika papieska Laudato si’, zdecydowane proklimatyczne stanowiska zajęli przedstawiciele innych religii. Zainteresowane porozumieniem siły wiedziały, że trzeba zbudować odpowiednią atmosferę. W Polsce to wtedy właściwie przeszło bez większego echa – ani encyklika, ani porozumienie paryskie nie wywołały specjalnego rezonansu. Ale w wielu krajach to wtedy zadziałało.
Przed grudniowym szczytem w Katowicach sytuacja się powtórzyła?
Tak, szczyt katowicki też był w tym procesie ważny – bo jego efektem miał być rule book, zbiór ustaleń, jak postępować dalej, żeby porozumienie paryskie mogło zacząć obowiązywać w 2020 roku. Jednym z pomysłów na mobilizowanie opinii publicznej i rządów przed szczytem był ogłoszony jesienią raport specjalny IPCC. Ten raport wywołał wstrząs. Mimo że jest pisany językiem naukowym, przebił się do powszechnej świadomości.
Dlaczego się udało?
Komunikat był tym razem znacznie prostszy niż w przypadku wcześniejszych cyklicznie publikowanych raportów podsumowujących stan wiedzy, tzw. assessment reports, które są opasłymi tomiszczami. Koncentrował się bowiem na jednej tylko sprawie – co będzie, jeżeli nie zatrzymamy wzrostu temperatury na poziomie 1,5 stopnia w stosunku do czasów przedprzemysłowych, i co trzeba zrobić, żeby to osiągnąć.
I ile mamy czasu…
Tak, ale kluczowe jest to, że komunikat zawężono do jednego aspektu. A potem były kolejne raporty specjalne – niedawno ten dotyczący oceanów i kriosfery, czyli powłoki lodowej, a wcześniej też gleby. To świetna technika: kawałkujemy wiedzę, żeby łatwiej było to opowiedzieć mediom. I to znakomicie zadziałało.
czytaj także
No dobrze, a gdzie w tym wszystkim Greta Thunberg?
Greta zaczęła swój strajk trochę wcześniej, w sierpniu, ale wstrzeliła się w nurt. Na początku pełniła w jakimś sensie rolę białego niedźwiedzia na krze, ginącego gatunku – budziła sympatię, ale jeszcze nie było wokół niej ruchu. A potem mamy publikacje naukowe mówiące, że stawka rośnie, i mamy symbol, który się z tym klei, bo Greta mówi: po co mam chodzić do szkoły, skoro dorośli nie słuchają tego, co mówi nauka? Ten komunikat apeluje i do emocji, i do racjonalności, bo Greta powołuje się na ustalenia naukowców. To samo w sobie było ciekawe, media po prostu nie mogły się nią nie zainteresować.
To media zdecydowały?
Na początku kariera Grety była głównie medialna, ale potem zaczęła się pojawiać w różnych miejscach, przemawiała na COP-ie w Katowicach, pojechała do Davos, wystąpiła w Parlamencie Europejskim. Jednocześnie hasło strajku czy „piątku dla klimatu” zaczęło się upowszechniać, zaczęła się w to angażować młodzież na całym świecie. Na początku fala nie była zbyt silna, ale potem uruchomiła się kaskada i w końcu przyszedł 15 marca, prawdziwa próba generalna, która wypadła spektakularnie: 1,4 mln ludzi, kilkaset miast na całym świecie.
czytaj także
Prawica w rozwoju tego ruchu węszy spisek.
Oczywiście, prawica ma swoją wizję: że to wszystko było zorganizowane przez PR-owców, Greenpeace itp. Faktem jest, że na przykład w Polsce młodzi zgłaszali się do znanych organizacji, żeby się nauczyć technik medialnych czy koordynowania ruchu. Więc owszem, ma miejsce transfer know-how, natomiast zasadniczo ten nurt młodzieżowy jest bardzo autonomiczny. Organizacjom, które do tej pory zarządzały tematem, nie tak łatwo się do niego dokleić, nawet po to, żeby im pomóc. Ci młodzi nie chcą być sterowani, widać w nich spory poziom nieufności do dorosłych, co też podkreśla autentyczność tego ruchu.
W czasie wieczoru wyborczego Krytyki Politycznej Adam Ostolski powiedział, że ekologia stała się nowym językiem buntu, co nie miało miejsca od lat 80.
Greta mówi: po co mam chodzić do szkoły, skoro dorośli nie słuchają tego, co mówi nauka? Ten komunikat apeluje i do emocji, i do racjonalności.
Jeśli chodzi o młodych, to według badań sytuacja jest dwuznaczna. Oni rzeczywiście wytworzyli ten ruch, który w naszej historii nie ma precedensu, jeśli chodzi o sposób działania i wiek zaangażowanych. Ale z drugiej strony najniższa świadomość ekologiczna w Polsce panuje akurat wśród młodych. To jest pewna zagadka – ta młodzież w masie potwierdzała nasze obawy, bo poza jakąś awangardą była uśpiona, wyłączona z myślenia o świecie. Tyle że ta awangarda działa teraz na tyle spektakularnie, że ma szansę stać się trendsetterem. Zwłaszcza że teraz dołączają już ikony popkultury, jak choćby Dawid Podsiadło. To zaczyna po prostu być modne.
Mówiąc o ruchu klimatycznym, koncentrujesz się na Młodzieżowym Strajku Klimatycznym. Oni są dla ciebie najważniejszym zjawiskiem?
MSK w Polsce jest dla mnie najciekawszy, bo widzę w nim – to na razie pewna hipoteza – reprodukcję etosu inteligenckiego, w tym pozytywnym sensie, który był w Polsce istotny przy mobilizacji do różnego typu ruchów. Uderzyło mnie to podczas gdańskiej konferencji Solidarność klimatyczna organizowanej przez Instytut Lecha Wałęsy. Gosia Czachowska z MSK powiedziała tam: „To jest nasze powstanie” – wpisując się w język romantyczny. Tyle że oni nie chcą umrzeć – chcą przeżyć. To inny język niż na przykład język walki o Puszczę Białowieską.
czytaj także
Czy to nie jest jednak fenomen elitarny?
Niektóre osoby działające w MSK miałem okazję poznać wcześniej i one angażują się na przykład w lokalne stowarzyszenia, ruchy miejskie, mają potrzebę bycia w przestrzeni publicznej. A też ci sami ludzie, którzy walczą o klimat, angażowali się w strajk nauczycielski, tworząc uczniowskie grupy poparcia. To więc rzeczywiście jest coś szerszego, nowa forma podmiotowości nastolatków, którym przestało być wszystko jedno. Danuta Kuroń ze swojego doświadczenia mówi, że jej to przypomina działanie świadomej siebie i swojego interesu klasy społecznej. Coś w rodzaju klasy dla siebie w ujęciu marksowskim.
Jakiego interesu?
Nurt młodzieżowy jest autonomiczny, nie tak łatwo się do niego dokleić. Ci młodzi nie chcą być sterowani.
Tym interesem jest dla nich przeżycie, przyszłość – wyraźnie to artykułują, i to jest bardzo spójne. Jeśli ta hipoteza byłaby trafna, to jest to niezwykle ciekawe, bo to może być bardzo silny aktor polityczny. Większość z nich nie ma jeszcze prawa głosu, ale już w wyborach prezydenckich część będzie głosować.
Dlatego właśnie najwięcej uwagi poświęcam im, ale w żadnym razie nie lekceważę zawodowych aktywistów, profesjonalistów od protestu, jak Greenpeace, bo oni mają know-how, mają energię, są gotowi na starcie. Poza tym MSK nie myśli o ekstremalnych formach akcji, a na przykład w ramach Obozu dla Klimatu jest gotowość do stawania ciałem, jak to miało miejsce w tym roku pod Koninem. Tak więc jedno i drugie jest ważne, ale dla dynamiki politycznej pojawienie się MSK wydaje mi się rzeczywiście przełomem.
czytaj także
Myślisz, że dla mobilizacji młodzieży ma znaczenie poczucie, że jest częścią globalnego ruchu?
Kiedy 15 lutego 2003 roku odbywały się masowe protesty przeciw wojnie w Iraku, na całym świecie wyszło na ulice 30 milionów ludzi. Jürgen Habermas napisał wtedy razem z Derridą, że oto narodziła się globalna opinia publiczna. I przestrzelili – bo to właśnie był flash mob. A w tej chwili klimat rzeczywiście zaczyna być źródłem konsolidacji. Strajk dla Klimatu w połączeniu z Extinction Rebellion tworzą formę globalnej opinii publicznej. To jest międzynarodówka nastawiona na proces, nie cel punktowy.
To coś nowego?
Wcześniej ruchy społeczne miały jednostkowy cel, na przykład w 1999 roku w Seattle celem było zerwanie rozmów Światowej Organizacji Handlu. Udało się, rozchodzimy się i nie ma nas. A tu cel jest praktycznie nie do osiągnięcia i w związku z tym zasięg tego ruchu będzie się cały czas powiększał.
czytaj także
A jest coś, co wyraźnie różni ten globalny ruch od tego, co dzieje się w Polsce?
Globalny ruch klimatyczny uzyskał poparcie największych organizacji pracowniczych. Doszło już do redefinicji klasowego interesu pracowniczego. To bardzo ważny moment, bo dotychczas organizacje związkowe patrzyły na działania na rzecz klimatu ostrożnie, widziały zagrożenie w transformacji energetycznej. W Polsce to nadal widać – związki są przeciwko, bo po prostu bardziej obawiają się doraźnych skutków ekonomicznych niż odleglejszych w czasie skutków kryzysu klimatycznego.
A skąd ta „redefinicja interesu pracowniczego”? Co sprawiło, że związki zawodowe mogły się zazielenić?
Dobrze i krótko wyraziła to Sharan Burrow, sekretarz generalna International Trade Union Confederation, zrzeszającej 200 milionów pracowników z całego świata, stwierdzając, że na „martwej planecie nie będzie pracy”. Z kolei broszura Labour Network for Sustainability wyjaśnia, że zmiana klimatyczna jest jak nacierająca armia, którą trzeba powstrzymać. Ponieważ nie można polegać ani na politykach, ani na bossach biznesu, trzeba poprzeć młodych. Najwyraźniej ruchy pracownicze i związkowe zaczynają dostrzegać i rozumieć, że katastrofa klimatyczna jest efektem tej samej kapitalistycznej struktury eksploatacji, co rosnące nierówności ekonomiczne.
Obok zwrotu wewnątrz świata pracy działa również konsekwentna presja moralna – głos papieża, ostatnio podczas synodu dla Amazonii. Franciszek dokładnie powtórzył tam wszystko, co zawarł w encyklice Laudato si’, jeszcze wzmacniając przekaz, rzucając hasło konieczności transformacji w duchu ekologii integralnej. Widać tu zrozumienie, że ekologia jest dziś częścią procesu sprawiedliwości społecznej i że nie można rozwiązać jednego bez drugiego, bo jedno jest skutkiem drugiego. A to znaczy, że główny ośrodek konserwatywnej myśli w sensie moralnym mówi coś, co jest bliskie lewicy, że w kontekście ekologii stawia tezy wręcz rewolucyjne, bo mówi też o konieczności otwarcia się na metafizyki rdzennych mieszkańców Ameryki, mówi o prawie przyrody…
czytaj także
Do polskiego Kościoła ten nurt się chyba nie przebija.
To prawda, choć istnieje ruch młodych chrześcijan zaangażowanych w mobilizowanie ludzi wierzących wokół papieskiego przekazu. Rośnie też popularność osób działających na styku ekologii i wrażliwości społecznej, jak franciszkanin Stanisław Jaromi, który próbuje pokazywać zieloną twarz Kościoła. A gdyby Kościół rzeczywiście do tego dołączył, w oczywisty sposób dodałoby to ruchowi impetu.
A jakie widzisz zagrożenia dla tego ruchu? Wspomniałeś o nieufności, która może sprzyjać budowaniu podmiotowości, ale może też kończyć się sekciarstwem.
Strajk dla Klimatu w połączeniu z Extinction Rebellion tworzą formę globalnej opinii publicznej.
Może powinienem raczej mówić o ostrożności, która wynika z chęci zachowania autonomii. Oni nie są jeszcze cyniczni, życie nie nauczyło ich złych rzeczy, więc są też bardzo otwarci. Owszem, nie chcą dać się przejąć, poddać kontroli, ale sami szukają kontaktu, to oni wychodzą do organizacji czy instytucji kultury z propozycjami współpracy. Chcą się uczyć, potrzebują infrastruktury, miejsc, gdzie mogą się spotkać. I jeśli to jest partnersko robione, to działa. MSK zachowuje podmiotowość, ale też korzysta z zasobów, które mają inni. I w tym kierunku to idzie w tej chwili.
A frustracja, wypalenie? Najbardziej typowe zagrożenia dla wszelkich ruchów?
To jest pytanie, na ile oni będą potrafili się instytucjonalizować, budować struktury, które będą trwać siłą logiki swojego działania, nawet jeśli pojedyncze osoby będą wypadać. Krótko mówiąc, na ile to wszystko będzie zdepersonalizowane. I w zasadzie od samego początku ruch jest w ten sposób budowany. Owszem, jest Greta Thunberg jako ikona globalna, bo ze względów medialnych musi być jedna gwiazda, ale w strukturach lokalnych gwiazd nie ma. To jest sieć. I dopóki jest to ruch społeczny, dopóki nie ma stawek czysto politycznych, angażowania się w politykę partyjną, to jest to optymalny mechanizm. Dalszy etap to krzepnięcie tej sieci.
Druga rzecz: muszą mieć sukcesy. Nie przesadne, żeby nie wpaść w samozadowolenie, ale żeby było poczucie, że coś się posuwa do przodu. No i takie sukcesy już są: pod ich wpływem zmieniła się kampania wyborcza, są słuchani. Na przykład w Warszawie prezydent Trzaskowski w odpowiedzi na ich żądanie obiecał panel obywatelski w sprawie klimatu, choć wcześniej inni też o to zabiegali. To są elementy, które dają energię i pokazują sens działania. I przyciągają kolejne osoby.
czytaj także
I to nie wygaśnie?
Jestem przekonany, że będzie trwało przynajmniej przez ten czas, póki temat klimatu nie stanie się tematem mainstreamowej polityki, nie zostanie znormalizowany w przestrzeni publicznej w ramach przyjętych polityk, twardych deklaracji, co robimy z energetyką itd. Czyli dopóki sprawa nie zostanie w jakimś sensie załatwiona. Ale jestem spokojny, że przez najbliższych kilka lat to się będzie rozwijać. To widać też w wymiarze psychologicznym – kiedy rozmawia się z tymi młodymi ludźmi, czysto prywatnie, to widać, że tam jest entuzjazm działania, ale nie ma entuzjazmu przyszłości.
To znaczy?
Oni czują autentyczny egzystencjalny niepokój, strach o dożycie do późnego wieku, boją się, co ich czeka za kilkadziesiąt lat. Kiedy rozmawia się z dziewczynami, które dochodzą do wniosku, że w takim świecie nie warto mieć dzieci, widać, że stawka tego ruchu jest bardzo uwewnętrzniona, wręcz ucieleśniona. Spotkałem też osoby, które nie rozpoczęły w tym roku studiów, żeby skoncentrować się na walce. Studia mogą poczekać, teraz zajmijmy się działaniem. W polskim paradygmacie, w którym studia są kluczem do kariery, powiedzieć nagle, że zawieszamy ten model myślenia, to jest coś istotnego.
Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!
czytaj także
George Monbiot, publicysta „Guardiana”, niedawno zresztą zatrzymany przez policję za udział w proteście Extinction Rebellion, pisał o swojej konfrontacji z ludźmi z tego ruchu, kiedy na konferencji prasowej pytał ich, czy cele, jak zmniejszenie emisji CO2 w Wielkiej Brytanii do zera w 2025 roku, są w ogóle realistyczne, czy nie lepiej byłoby wyznaczyć jakieś cele pośrednie. Odpowiedź jednej z aktywistek uświadomiła mu, że „kompromisowe cele może i są bardziej realistyczne politycznie, są za to fizycznie nierealne. Zagrażającym naszej egzystencji kryzysom mogą zaradzić tylko takie zmiany, które odpowiadają im skalą”.
Ruchy związkowe zaczynają rozumieć, że katastrofa klimatyczna jest efektem tej samej kapitalistycznej struktury eksploatacji co nierówności ekonomiczne.
To jest akurat niebezpieczny moment. Extinction Rebellion jest ruchem non-violence – nie używają przemocy, ale są stanowczy do ekstremum. W Wielkiej Brytanii za udział w ich akcjach aresztowano już parę tysięcy osób. To robi wrażenie, bo w tym jest śmiertelna powaga, widać, że to nie zabawa. Tylko z politycznego punktu widzenia to jest niebezpieczne, bo polityka nie może być zesencjalizowana, nie może być zero-jedynkowa, inaczej pojawia się ryzyko powstania ekstremy z drugiej strony.
Jak mogłaby ona wyglądać?
Już teraz zwraca się uwagę, że mogą się pojawić ruchy ekofaszystowskie, które komunikat zagrożenia dla naszej egzystencji połączą z celami ruchów faszystowskich, czyli eksterminacją. Nie starczy Ziemi dla wszystkich? Więc może nie wszyscy muszą przeżyć. Kilka lat temu zwracał na to uwagę Timothy Snyder w książce Czarna ziemia, pisząc o ekologicznych źródłach nazizmu. Dziś jesteśmy w podobnym momencie. Ten temat może być pożywką nie tylko dla progresywnych ruchów, ale też eksterminacyjnych.
Koniec świata, jaki znamy, czyli cztery przyszłości po kapitalizmie
czytaj także
Prawica z kolei straszy, że nasza strona jest już o krok od terroryzmu.
Ruchy, którym można doczepić łatkę ekoterroryzmu, już się pojawiają. Francuskie ruchy L214 czy 269 Life niszczą sklepy mięsne w imię radykalnego weganizmu. Na pewno nadmierna esencjalizacja problemu, która ma oczywiście uzasadnienie w tym, co wiemy, może wywołać zupełnie nieprzewidziane procesy społeczno-polityczne. Dlatego bardzo uważnie trzeba patrzeć na otoczenie – bo to jest głęboki proces społeczny, który może doprowadzić do nieoczekiwanych rezultatów, niekoniecznie tych, na których by nam najbardziej zależało.
czytaj także
Mimo wszystko patrzysz na ten ruch z nadzieją i upatrujesz w nim ważnego aktora na najbliższe lata?
Absolutnie, ci młodzi będą na pewno rozwijać swój ruch oparty na tej niezwykłej syntezie emocji i hiperracjonalizmu. To jest dla mnie bardzo budujące, bo daje szanse na przebudowę struktury debaty, oparcie jej na innych zasadach.
**
Edwin Bendyk – dziennikarz, publicysta, pisarz. Pracuje w tygodniku „Polityka”. Autor książek Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności (2002), Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci (2004), Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu (2009) oraz Bunt sieci (2012). W 2014 roku opublikował wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim książkę Jak żyć w świecie, który oszalał. Wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem Badań nad Przyszłością. Członek Polskiego PEN Clubu oraz European Council on Foreign Research.